Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 23

Krzyknęłam. Moje plecy wygięły się w łuk, kiedy poczułam niemożliwie silny ból. Cierpienie popłynęło żyłami. Rhaven zgarnął mnie w ramiona, przytrzymując w miejscu.

– Trzymam cię – zapewnił. – Trzymam cię, Grace.

Wbiłam palce w jego ramiona, jakby był jedyną deską ratunkową. Jakby tylko on mógł mi pomóc i zatrzymać na świecie.

Kiedy już myślałam, że tego nie przetrwam, ból minął.

Zadrżałam w ramionach Rhavena, a on trzymał mnie mocno, kiedy próbowałam zapanować z powrotem nad ciałem. Nie wiedziałam, że wstrzymywałam oddech, dopóki nie wypuściłam powietrza przez usta.

Po kilku długich chwilach odsunęłam się od niego. Nie miałam pojęcia, co właśnie się wydarzyło i przez wwiercające się we mnie czarne oczy, nie mogłam się skupić. Zaraz jednak przypomniałam sobie, że miałam rozerwaną koszulkę. Natychmiast zakryłam się bluzą.

Rhaven zrobił krok w tył, oddalając się od stołu. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Znajdowaliśmy się w moim domu. Dlaczego...?

Odetchnęłam głęboko. Nie czułam już bólu. Jedynie lekkie kłucie w żebrach, ale nic poza tym. Spojrzałam na Rhavena z dezorientacją.

– Co... – wykrztusiłam. – Co to było?

– Lepiej, żebyś o tym zapomniała.

Zsunęłam się ze stołu.

– Słucham? – zapytałam z niedowierzaniem. – Chcesz, żebym zapomniała, że jeszcze przed chwilą myślałam, że umieram z bólu, a po tym, jak wbiłeś mi jakąś strzykawkę w serce, wszystko minęło?

Spojrzał na mnie z chłodem w oczach.

– Tak, właśnie tego chcę.

– Czy ty się w ogóle słyszysz?

Zaczęłam szybciej oddychać ze złości. Koło nas pojawiła się Lola i podała mi sweter.

– Pomyślałam, że chciałabyś się przebrać.

– Ty też nie zamierzasz mi niczego powiedzieć?

Spuściła głowę.

– Czy ktoś mi wyjaśni, co się tu, do cholery, dzieje?

– Jeżeli poznasz prawdę, będziesz musiała zachować ją dla siebie – oznajmił Rhaven. – Nieważne, czy ci się spodoba, czy nie. Po tym nie będzie odwrotu.

– Okej...

Nie zdążyłam dokończyć, ponieważ drzwi wejściowe ugięły się pod niewyobrażalną siłą i roztrzaskały na kawałki. Schroniłam głowę rękami, upadając na podłogę, a odłamki latały dookoła nas.

Głośne warknięcie zmusiło mnie do poniesienia głowy. Do środka wpadł wilk wielkości auta. Wytrzeszczyłam oczy, czując, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Lola złapała mnie za rękę i odciągnęła na bok.

Rhaven strząsnął odłamki z ramienia i zacmokał z niezadowoleniem.

– Naprawdę? Musiałeś zniszczyć drzwi?

Czy on właśnie gadał do wilka? Chyba jeszcze do końca nie wydobrzałam. Musiałam naprawdę mocno uderzyć się w głowę.

Wilk odsłonił kły i zawarczał nisko. Czerwone ślepia zalśniły złowrogo. Strach ścisnął mi żołądek. Zwierzę było ogromne. Ostre pazury rysowały podłogę, gdy zbliżał się w naszą stronę.

Rhaven stanął przed zwierzęciem, tarasując mu drogę. Jakby zupełnie się go nie bał.

– Co on wyprawia?! – zwróciłam się do Loli. – Ten wilk rozszarpie go na strzępy!

– Poradzi sobie – zapewniła.

– Jak niby poradzi sobie z...? – zamilkłam, gdy przyjrzałam jej się.

Skóra Loli zaczęła falować, jakby chodziło pod nią milion mrówek. Z jej dłoni wystrzeliły ostre pazury, a kiedy spojrzałam na jej twarz, ogarnęło mnie przerażenie. Brązowe oczy zmieniły się. Patrzyłam w bezdenną czerń wypełniającą nie tylko źrenicę, ale również tęczówkę i białko.

Natychmiast się od niej odsunęłam. Zerknęłam na wilka i Rhavena. Nadal stali, mierząc się spojrzeniem. Nie odważyłam się obejrzeć na Lolę i zaczęłam jak najszybciej czołgać się w stronę wyjścia. Zwierzę, widząc to, kłapnęło zębami.

Może i nie umarłam chwilę temu, ale teraz to już na pewno przybiję piątkę śmierci.

Wilk warknął i ruszył prosto na mnie. Zerwałam się na równe nogi, kątem oka widząc, że Rhaven przytrzymał go za szczęki i wybiegłam na zewnątrz. Chora noga zaprotestowała. Płatki śniegu uderzyły w moją twarz. Wytężyłam mięśnie, zignorowałam ból. Strach i adrenalina napędzały moje ruchy. Krew huczała w uszach. Zbliżałam się do linii drzew, kiedy poślizgnęłam się. Nie zdołałam utrzymać równowagi, chora noga ugięła się pode mną. Upadłam i przeturlałam się po śniegu.

Nie zważałam na ból. Podniosłam się najszybciej jak potrafiłam i zerknęłam przez ramię. Wilk z zastraszającą prędkością biegł prosto na mnie. Czerwony błysk w oczach i wielkie kły mówiły mi, że nie chciał się tylko pobawić. Stałam jak sparaliżowana. Poczułam jego gorący oddech na twarzy, kiedy nagle zniknął.

Rhaven rzucił się na wilka i posłał go kilka metrów dalej, prosto na drzewo.

– Czemu nie zostałaś w domu? – warknął, a ja nie mogłam powstrzymać wstrząsającego ciałem przerażenia.

Jego oczy również się zmieniły. Lewe pozostało normalne, a prawe wypełniło się w całości czernią. Siła, która w nim drzemała sprawiła, że musiałam się cofnąć.

Moją uwagę przykuł ruch za plecami Rhavena. Wilk znowu się do nas zbliżał. Rhaven odwrócił się i zanim zdążyłam zorientować się, co się dzieje, z całej siły uderzył pięścią w podłoże. Śnieg wystrzelił w powietrze, ziemia zadrżała. Wilk przewrócił się, lecz zaraz odzyskał równowagę.

Moje nogi drżały tak samo mocno jak ziemia. Upadłam tyłkiem na śnieg i szeroko otwartymi oczami patrzyłam, jak Rhaven walczy ze zwierzęciem.

Wilk kłapał ostrymi zębiskami, a Rhaven z łatwością ich unikał. Gdybym nie wiedziała, że walczą, pomyślałabym, że tańczą. Poruszali się z taką gracją, że nie mogłam uwierzyć, że właśnie toczyli ze sobą pojedynek.

Rhaven uderzył pięścią w bok wilka, a ten zakwilił, po czym zawarczał głośno. Wibracje tego dźwięku poczułam w całym ciele. Ziemia przestała drżeć, jednak ja nie byłam w stanie wstać. Mogłam się tylko przyglądać ich walce.

Wilk zacisnął zęby na ramieniu Rhavena, a z mojego gardła wydobył się cichy okrzyk.

– Pieprzyć to – warknął Rhaven.

Zwierzę puściło go i padło na ziemię jak długie. Nie ruszało się, oprócz unoszącej się z każdym oddechem klatki piersiowej i poruszających się niespokojnie czerwonych, płonących oczu, jakby na niczym nie mogło skupić wzroku.

Otrząsnęłam się z osłupienia i błyskawicznie pozbierałam się z ziemi. Popędziłam przed siebie, na dół. Drzewa śmigały mi przed oczami, śliskie podłoże rzucało mną na boki. Z ust wydobywały się obłoki pary, a płuca nie nadążały z wciąganiem powietrza.

Nie miałam nawet czasu zastanowić się, czego byłam świadkiem. Chciałam tylko jak najszybciej znaleźć się jak najdalej od wilka i rodzeństwa. Poślizgnęłam się, ale cudem odzyskałam równowagę i popędziłam dalej.

Usłyszałam szelest drzew i byłam pewna, że nie wywołał go wiatr. Nie odważyłam się jednak obrócić i zobaczyć, co mnie goniło. Z gałęzi świerków tuż za mną spadł śnieg. Serce zadudniło mi w piersi niczym gong. Nie sądziłam, że to możliwe, ale przyspieszyłam jeszcze bardziej.

Ucieknę przed nimi. Uda mi się.

Potknęłam się o wystający korzeń. Poleciałam do przodu, nie mając żadnych szans na uratowanie się przed upadkiem. Śnieg nie złagodził uderzenia i całą mocą grzmotnęłam w zamarzniętą ziemię. Ale to nie był koniec. Zaczęłam turlać się w dół zbocza. Przed oczami plątały mi się plamy bieli oraz zieleni. Dłonie poprzecinały kamienie, kiedy panicznie próbowałam się zatrzymać. Nabierałam coraz większej prędkości, żołądek czułam już w gardle, gdy walnęłam w drzewo.

Zatrzymałam się.

Gwiazdy zawirowały mi przed oczami, powietrze uciekło z płuc. Leżałam nieruchomo, starając się na powrót zacząć oddychać. Koło mnie spadł jakiś potężny kształt, wprawiając podłoże w wibracje. Próbowałam wstać, lecz ciało zaprotestowało.

Nad moją głową pojawiła się twarz Rhavena. Przyjrzał mi się dwoma różnymi oczami, a moje serce na chwilę się zatrzymało. Zabije mnie?

– Naprawdę było ci to potrzebne? – zadrwił.

Moje płuca na powrót zaczęły przyjmować powietrze. Musiałam się jakoś wydostać z tej pokręconej sytuacji. Musiałam uciec.

Powoli, sprawdzając mniej więcej obrażenia, wstałam. Niczego nie złamałam, a adrenalina przyćmiewała ból. Jedyne z czym musiałam się zmierzyć to nieudolność chorej nogi.

Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Starałam się nie okazywać strachu, ale nie potrafiłam zapanować nad drżenia ciała. Rhaven zbliżył się.

– Grace...

Zadziałał instynkt. Zamachnęłam się dokładnie tak, jak nauczono mnie na lekcjach samoobrony, i przywaliłam pięścią prosto w policzek Rhavena. Głowa odskoczyła mu do tyłu, a ja skorzystałam z okazji jego chwilowego zamroczenia. Oparłam się na zdrowej nodze i drugą wykonałam kopnięcie, trafiając go w bok. Ostre ukłucie bólu przeszyło mi biodro. Rhaven zachwiał się, lecz nie upadł.

– Serio? – zapytał, masując policzek.

Moje ciosy zupełnie na niego nie działały. Walka była bezsensowna, więc obróciłam się na pięcie i pognałam przed siebie. Nie zdążyłam nawet porządnie się oddalić, kiedy zostałam przerzucona przez ramię. Sapnęłam.

– Puszczaj mnie!

Kopałam i wierzgałam, lecz na Rhavenie nie wywołało to żadnego efektu. Szedł niewzruszony ze mną na ramieniu, a ja zwisałam głową w dół bez żadnych nadziei na wydostanie się z uścisku. W miejscu, gdzie ugryzł go wilk, kapała krew i spływała po ramieniu.

Opuścił mnie, dopiero kiedy na powrót znaleźliśmy się w domu. Lola zawlekła wilka do salonu, gdzie leżał nieruchomo z otwartymi oczami. Spojrzałam w stronę, gdzie powinny znajdować się drzwi. Chciałam uciec, lecz Rhaven przyszpilił mnie wzrokiem i nie potrafiłam się poruszyć. Rzucił mi sweter.

– Przebierz się.

Nie zdążyłam go złapać i uderzył mnie w twarz. Cholera, przez to wszystko zupełnie zapomniałam, że miałam rozdartą koszulkę. Obróciłam się i szybko przebrałam. Wzięłam kilka głębokich wdechów, próbując opanować strach i odwróciłam się z powrotem do...

W sumie nie wiedziałam do kogo. Czy bardziej do czego.

Nie miałam szans na ucieczkę. A jeśli nie mogłam uciec, powinnam przynajmniej dowiedzieć się, z czym miałam do czynienia. Spojrzałam na wilka.

– Co mu się stało? Dlaczego nagle przestał się ruszać?

Lola stanęła przy bracie.

– Przepraszam, Grace. Nigdy nie chciałam, żebyś się dowiedziała, ale lepiej, żebyś prawdę usłyszała od nas, a nie od Conalla. Od takich jak on powinnaś trzymać się z daleka.

– To... – Wskazałam palcem na nieruchomego wilka. – To jest Conall?

– Podejrzewamy – odpowiedziała. – Ukrywa swój zapach, ale Rhaven jest przekonany, że Conall jest walqiem. Do tej pory mu nie wierzyłam, ale...

– Czym? – przerwałam jej. Walq. Co to, do cholery, było?

Rodzeństwo wymieniło spojrzenia. Przypomniała mi się siła Rhavena i falująca skóra Loli. Ich przerażające oczy. Zaczęłam szybciej oddychać. I chyba zaczynałam panikować.

– Planujecie mnie zabić? – pisnęłam, cofając się, aż nie zatrzymała mnie krawędź stołu.

– To zależy – odpowiedział Rhaven. – Jeśli dostosujesz się do naszych warunków, przeżyjesz. Jeśli nie... – Popatrzył na mnie z powagą. – Chyba domyślasz się, co się stanie.

– Rhaven – syknęła Lola, po czym zwróciła się do mnie. – Nie chcemy cię zabić, ani cię nie zabijemy. Mój brat jak zwykle przesadza.

– Znasz reguły, Lola.

– Jakbyś kiedykolwiek przejmował się regułami – Założyła ręce na piersi. – Poza tym, to też twoja wina, że Grace się o wszystkim dowiaduje, więc nie wyjeżdżaj z jakimś zasadami, których nigdy nie przestrzegałeś.

– Ach, tak? – zapytał, szczerze zdziwiony. – Jak niby to moja wina?

– Po tym, jak wyciągnąłeś jej auto z rowu, mogłeś dać sobie spokój. Ale nieee... – prychnęła. – Ty musiałeś się nią zainteresować, bo stała się jedyną przyjaciółką, która nie zadawała się ze mną z litości.

Odwróciłam się do niej zaskoczona, a rodzeństwo dalej kontynuowało sprzeczkę.

– Nie musiałeś po nią przyjeżdżać i odbierać jej ze szkoły. Mogłeś, tak jak na normalną osobę przystało, dać jej po prostu spokój!

– Miałem jej pozwolić się zabić, kiedy wjeżdżała czy zjeżdżała z góry? – spytał z przekąsem. – Nie miała nawet pojęcia o cholernych łańcuchach!

– Ha! Czyli nie chcesz jej zabić. Sam to powiedziałeś.

– Czasami zastanawiam się, jak możesz być moją siostrą.

– Jestem nią tylko w połowie – odparowała. – I odziedziczyłam najlepsze geny.

Rhaven parsknął.

– Tak, geny to ty masz akurat zajebiste.

– Wiesz, co? – Lola wzięła się pod boki, z trudem powstrzymując złość. – Jesteś po prostu...

– Stop! – Wyrzuciłam ręce w górę. – Przestańcie.

Rodzeństwo zamilkło.

– Czym jest walq? – zapytałam.

– Chyba najlepiej będzie, jak ci po prostu pokażemy. – Rhaven przeszedł do salonu i uklęknął przed wilkiem. – Oddam ci czucie i wzrok, a ty, jak na grzecznego pieska przystało, przemienisz się z powrotem w człowieka. Jeśli nie, odbiorę ci nie tylko zmysły, a również życie.

Zadrżałam. Jego głos był śmiertelnie cichy. Przerażająco niebezpieczny.

Rhaven odsunął się od wilka, a ten natychmiast zerwał się na równe nogi, odzyskując zdolność poruszania się. Popatrzył w popłochu na zebranych i kłapnął kilka razy zębiskami.

– Kończy mi się cierpliwość – warknął Rhaven.

Wilk pisnął, jego mahoniowe futro zadrżało. Przez wielkie cielsko przeszły konwulsje, aż zaczęło się zmniejszać i naszym oczom ukazał się Conall.

Kompletnie nagi.

Szybko odwróciłam wzrok, jednak i tak widziałam więcej niż powinnam.

– Masz dwie opcje. – Usłyszałam Rhavena. – Albo się ubierzesz, albo cię zabiję.

Kątem oka zobaczyłam, że Rhaven wrócił do siostry. Zamienił z nią kilka słów, lecz tak cicho, że nie zdołałam niczego usłyszeć.

– Grace!

Odwróciłam się na dźwięk głosu Conalla i zamarłam. Cholera, jakim cudem poruszał się tak szybko? Nie było opcji, żeby wyhamował przy takiej prędkości, a biegł prosto na mnie. Przygotowałam się mentalnie na uderzenie, które nigdy nie nastąpiło.

Rhaven znalazł się przed nim i szarpnął go, zmuszając do zatrzymania. Złapał go za kark, unieruchamiając. Podniósł go w górę tak, że jego stop zawisły w powietrzu. Otworzyłam usta ze zdziwienia, a Conall próbował uwolnić się z uścisku.

– Puszczaj mnie... – warknął z wściekłością, lecz od razu przerwał mu Rhaven.

– Bo, co? Zaczniesz szczekać?

Conall zawarczał nisko, a Rhaven zacieśnił uścisk.

– Niedawno ją zaatakowano, idioto. – Puścił go. – Gdybyś wpadł na nią z taką prędkością, zrobiłbyś jej krzywdę.

Conall wylądował miękko na podłodze, a jego nozdrza zafalowały ze złości.

– I tak zaraz cię zabije – warknął do Rhavena.

Zamrugałam. Co mnie ominęło? Co go zabije?

Rhaven zaśmiał się, kręcąc głową, a siostra podeszła do niego z fiolką i strzykawką. Co jest grane? Kolejna strzykawka? Lola nabrała z fiolki czerwonego płynu.

– Co to? – spytałam.

– Lek – odparł Rhaven, a siostra wbiła strzykawkę w jego ramię, tam gdzie widniały rany po ugryzieniu. – Ich jad jest dla nas niebezpieczny. – Wskazał głową Conalla.

– Nie wiedziałem, że macie na to lekarstwo – mruknął.

– Dużo nie wiesz, co kundlu?

– Wiem wystarczająco.

Oddychałam z trudem. Conall był wilkiem. Walqiem. Odwrócił się do mnie i zaciągnął do kuchni, z dala od rodzeństwa. Jego twarz wyglądała tak niewinnie. Złapał mnie za ramiona i zmusił, żebym spojrzała mu w oczy, po czym powiedział coś, od czego zrobiło mi się słabo.

– Rhaven i Lola wrzucają ludzi do Pustki.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro