Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17

– Twój siniak wygląda zdecydowanie lepiej – stwierdziłam w poniedziałek rano.

Max uśmiechnął się sarkastycznie.

– Twoja próba pocieszenia zdecydowanie nie wyszła, Gracie.

Może i jego siniak nie wyglądał najlepiej, ale przynajmniej nie przypominał już kolorem dojrzałej śliwki. Zadzwonił dzwonek. Nauczycielka weszła do klasy. Max wyjątkowo skupił się na lekcji, lecz ja nie potrafiłam.

Od wczoraj zastanawiałam się, dlaczego Ruri skłamała. Przez całą drogę powrotną milczała, a ja nie wiedziałam, jak wyciągnąć od niej prawdę. Jeżeli Rhaven był w domku, to gdzie w takim razie podziała się Lola? Próbowałam się do niej dodzwonić, pisałam wiadomości, ale otrzymałam zero odzewu. Przeczuwałam, że słowa Ruri stały się prawdą. Rhaven naprawdę zabrał telefon siostrze.

Czekałam również na nią rano na parkingu, ale ani wielki samochód Rhavena, ani Lola nie pojawili się. Ruri również nie widziałam.

Wyjrzałam przez okno i skupiłam się na oglądaniu wirujących w powietrzu płatków śniegu. Nadal nie rozumiałam tego, co zobaczyłam w sobotę. Wiedziałam, że nie ubzdurałam sobie ptaka uwięzionego w klatce. Owszem, alkohol mocno namieszał mi w głowie, ale nie na tyle, żebym przeinaczała rzeczywistość.

Pochyliłam się w stronę Maksa i szepnęłam:

– Słyszałeś kiedyś o ptakach wielkości człowieka?

Popatrzył na mnie, marszcząc brwi.

– Słyszałem o wilkach wielkości człowieka, ale nie ptakach.

Westchnęłam zrezygnowana. Wczoraj nie mogłam znaleźć niczego sensownego na temat dużych ptaków. Przeglądałam nawet strony związane z Bergvubem i Brivel, szukając informacji o ich faunie, lecz nadal zero wspominek o wielkich ptakach.

A naprawdę chciałam wiedzieć, co Rhaven trzymał w klatce.

– Dlaczego pytasz?

Spojrzałam na Maksa niepewna, czy powiedzieć mu prawdę.

– Widziałam wielkie zwierzę uwięzione w klatce...

Maks poruszył się, a rękaw jego swetra podjechał w górę, ukazując przedramię pokryte siniakami. Wytrzeszczyłam oczy i złapałam go za rękę.

– Co ci się stało? – powiedziałam odrobinę głośniej niż zamierzałam.

Maks wyrwał rękę z mojego uścisku, a nauczycielka zwróciła mi uwagę.

– Czemu twoja ręka wygląda, jakby spadł na nią głaz? – szepnęłam.

Przyłożył palec do ust, dając mi do zrozumienia, że mam się uciszyć. Wskazał na nauczycielkę, która bacznie nas obserwowała. Wyprostowałam się i udałam, że poświęcam jej całą swoją uwagę, lecz co chwila zerkałam na Maksa, totalnie zmartwiona. Najpierw śliwa pod okiem, teraz całe ramię w fioletowych siniakach.

Z nerwów i zniecierpliwienia moja noga podskakiwała pod stołem. Nawet bazgranie w zeszycie płatków śniegu nie pomagało mi się uspokoić. Odliczałam minuty do dzwonka, a kiedy w końcu zadzwonił, od razu odwróciłam się do Maksa.

– To? – spytałam. – Co ci się stało?

– To samo, co z okiem. Upadłem i kiedy próbowałem się ratować, przy okazji całym ciężarem upadłem na rękę. – Uniósł ją i pomachał mi przed nosem. – Nie martw się, Gracie. Nic mi nie jest.

– Wyglądała na spuchniętą. – Spakowałam książki do torby. – Na pewno lekarz nie powinien na jej obejrzeć?

Maks prychnął, a ja przystanęłam, patrząc na niego poważnie.

– To nie pierwszy i nie ostatni raz, kiedy się przewróciłem. Naprawdę nic mi nie jest. – Złapał mnie za ramiona i wypchnął z klasy, żebym nie tarasowała przejścia. – Serio, Gracie. Za kilka dni nie będzie widać nawet śladu.

Rzuciłam mu sceptyczne spojrzenie, lecz zbył mnie, zmieniając temat.

– Jak tam weekend w Bergvubie? Udał się?

Zamknęłam na sekundę oczy i wypuściłam powoli powietrze z płuc.

– Wszystko szło świetnie, dopóki w sobotę wieczorem nie zjawił się u nas Rhaven.

– Co? – Oczy prawie wyszły mu na wierzch.

Streściłam mu wydarzenia z weekendu, a Max nie mógł wyjść z szoku, że brat Loli naprawdę pojawił się w Bergvubie i zniszczył cały wyjazd.

Nie mógł wyjść z szoku jeszcze z jednej rzeczy.

– Czyli widziałaś nagą klatę Rhavena. – Posłał mi znaczące spojrzenie, a ja spiekłam raka. – I dotykałaś ją.

– To nie jest najważniejsze!

– To jak? – zapytał. – Rhaven jest tak samo idealnie wyrzeźbiony, jak się wydaje?

Poczułam, jak na moje policzki wypływa szkarłat. Uciekłam wzrokiem w bok, pragnąc tak samo łatwo uciec od tej rozmowy, gdy zadzwonił dzwonek. Nie czekałam na nic więcej.

– Do zobaczenia w sali! – rzuciłam do niego i chwytając mocniej torbę, popędziłam do klasy. Usłyszałam za sobą jeszcze głośny śmiech Maksa i sama nie mogłam powstrzymać uśmiechu cisnącego się na moje usta.

Gdyby nie Maks, nie przetrwałabym.

***

Nadeszła przerwa obiadowa, a ja nadal nie mogłam znaleźć Loli.

Ruri zresztą również.

Zastanawiałam się, czy ich nieobecność miała coś wspólnego z weekendowym wyjazdem, czy może coś się stało. Czekałam na wszystkich przy stoliku i przeglądałam podręcznik od historii, chcąc przygotować się na piątkowy test, ale nie potrafiłam skupić się na widniejących na kartkach słowach.

Maks i Damien przysiedli się do stołu. Zatrzasnęłam podręcznik, poddając się. Gus i Amber szli w naszą stronę, pogrążeni w rozmowie.

– Damien – zwróciłam się do niego, przypominając sobie o jego fascynacji stworami. – Wiesz coś może o ptakach wielkości człowieka? Jakieś legendy, stare podania? Kojarzysz coś na ten temat?

Ściągnął brwi, zastanawiając się.

– W Brivel krążyło kilka plotek o skrzydlatych stworach, które polowały na owce, lecz to tylko wymysły starszych ludzi, którym się coś przewidziało.

– Nie wierzę, że to mówisz – prychnęła Amber, siadając. – Zawsze jesteś pierwszy do wierzenia w takie rzeczy, a teraz bagatelizujesz wielkie ptaki?

– Wiesz coś o tym, Amber?

– Nie dużo. – Wzruszyła ramionami. – Ale założę się, że w legendach też coś możesz na ten temat znaleźć.

– Czy to możliwe, żeby ktoś więził takiego ptaka?

Gus spojrzał na mnie podejrzliwie.

– Skąd te pytania, Grace?

– Wydawało mi się, że coś wczoraj widziałam. – Wbiłam widelec w jedzenie, unikając jego wzroku.

– Jedyne, co przychodzi mi na myśl to jastrzębie – odezwał się Damien. – Chociaż harpie bardziej pasują, jednak nadal nie są tak duże jak ludzie – zamyślił się na chwilę. – Czasami ludzie biorą je w niewolę i trzymają w klatkach. Bogaci lubią więzić egzotyczne zwierzątka, żeby były zdane na ich łaskę, ale harpia w Brivel na pewno nie występuje na wolności.

To dużo wyjaśniało. Rhaven dla zabawy i czystej przyjemności trzymał w klatce harpię i nie chciał się do tego przyznać. Dlatego próbował wmówić mi, że sobie to ubzdurałam. Chyba, że miał inny powód. Nie chciał, żebym wiedziała, bo to był jego sekret. Brudny sekret, za który mógł zapłacić. Pytanie tylko, dlaczego to robił?

Amber, Max i Gus pogrążyli się w rozmowie, więc przysunęłam się bliżej Damiena i spytałam cicho:

– Interesujesz się filmikami, prawda?

Zmieszał się.

– Nie to, że się interesuję morderstwami, Grace. To Pustka mnie fascynuje, nie filmiki.

– Ale oglądałeś wideo z Liamem i jego przyjaciółmi?

Skinął głową.

– Nie zauważyłeś czwartej pary butów?

– Co masz na myśli?

– Kiedy Liam wleciał do Pustki, ktoś zaczął uciekać i...

– Co? – Zmarszczył brwi. – Filmik skończył się zaraz po śmierci Liama. Poza tym, jakim cudem znalazłaś wideo? Myślałem, że nigdzie go nie ma.

– Jesteś pewien, że po śmierci nie było niczego więcej?

– Grace, przysięgam na Boga Życia. – Przyłożył dłoń do piersi i pochylił się w moją stronę. – Chcesz powiedzieć, że widziałaś inną wersję?

Szybko streściłam mu sytuację z wiadomością z zastrzeżonego numeru.

– Czyli ktoś jeszcze tam był – szepnął, kiedy skończyłam mówić. – Od samego początku coś mi nie pasowało! Szczególnie, kiedy powiedzieli coś dziwnego.

– Też to słyszałeś? – Poczułam zalążek nadziei.

– Przewijałem tą część kilka razy, ale do dziś nie wiem, co to mogło być za słowo. - Widząc moją zawiedzioną minę, dodał: – Słuchaj, przyjrzę się temu i dam ci znać, co znalazłem. Próbuję rozwikłać zagadkę zaginięcia kumpli Liama, ale nadal nic nie mam. Poza tym śmierć Patrica... – Wzdrygnął się. – Nie mam pojęcia, kto za tym stoi, ale na pewno nie oni. Przejrzę jeszcze legendy i zobaczę, czy znajdę jakieś wzmianki o ptakach. – Puścił mi oczko.

– Gdybyś potrzebował pomocy...

– Ta sprawa robi się coraz dziwniejsza, Grace. Nie wiem, czy powinnaś drążyć temat.

– A ty?

– Ja umiem się maskować. – Posłał mi szeroki uśmiech. – Daj mi tydzień. Powiem ci wszystko, co wiem i wtedy zdecydujesz, czy chcesz dalej w to brnąć.

Chyba nie wyglądałam na przekonaną, bo powiedział:

– Obiecaj, że dasz mi tydzień i nie będziesz szukała na własną rękę. Obiecaj, Grace.

Westchnęłam, dając za wygraną.

– Obiecuję.

Zgarnął tacę ze stołu i odszedł. Patrzyłam, jak znika ze stołówki i doznałam dziwnego przeczucia, że powinnam bardziej uważać. A tym bardziej Damien.

***

Lekcje się skończyły, więc ponownie spróbowałam dodzwonić się do Loli. Naprawdę zaczynałam się martwić, że nie odbierała ani nie odpisywała. Przystawiłam telefon do ucha, i kiedy już straciłam nadzieję, sygnał przerwał się. Odebrała!

– Lola?

– Nie. – Po drugiej stronie odezwał się męski głos.

– Rhaven – mruknęłam, powstrzymując irytację.

– We własnej osobie. – Nawet rozmawiając przez telefon, wiedziałam, że właśnie unosił kącik ust.

– Dasz mi Lolę, proszę?

– Nie ma jej.

– Kłamiesz.

– Dlaczego miałbym kłamać, Śnieżynko?

– Bo zabrałeś jej telefon i nie chcesz, żeby ze mną rozmawiała?

W słuchawce rozległ się ochrypły śmiech.

– Myślisz, że nie mam nic lepszego do roboty niż zabieranie jej telefonu? To dziecinne.

– Tak samo jak ty – mruknęłam.

Ponownie usłyszałam jego śmiech, a na ten czysty dźwięk ścisnęło mnie w dołku. Miałam dość jego gierek.

– Gdzie jest Lola, Rhaven? Dlaczego ty odbierasz, a nie ona?

Zamiast odpowiedzi, dobiegł mnie kaszel.

– Rhaven – warknęłam.

Znowu zakaszlał, tym razem dłużej. Wiedziałam, że udawał. Jeszcze nigdy w życiu nie słyszałam tak kiepskiej podróbki kaszlu.

– Przepraszam – kaszlnięcie. – Muszę kończyć. Dostałem napadu kaszlu. – I rozłączył się.

Co. Za. Dupek.

Ponownie wybrałam numer Loli, lecz od razu włączyła się poczta głosowa. Spróbowałam jeszcze raz, ale skończyło się tym samym. Ścisnęłam telefon w dłoni i odstawiłam go od ucha. Zatrzasnęłam ze złością szafkę i skierowałam się w stronę wyjścia.

Schodziłam po schodach, gdy obok mnie pojawił się Max.

– Słyszałem, że spotykasz się w piątek z Conallem.

– Tak, cóż... – Zarumieniłam się po raz trzeci tego dnia. – Tak jakoś wyszło.

– Nie znasz go, Grace.

Zamrugałam, zaskoczona.

– Ciebie też na początku nie znałam.

– To co innego – warknął, po czym przeklął pod nosem i z frustracją przeczesał palcami włosy.

– Max? – spytałam zaniepokojona jego zachowaniem. – Co się dzieje?

– Nie powinienem tego mówić... – zaczął, po czym zamilkł i pokręcił głową. – Zresztą, walić to. Jesteś dla mnie lepszą przyjaciółką niż oni wszyscy razem wzięci. – Spojrzał mi w oczy. – Uważaj na mojego kuzyna, Grace. Nie jest tym za kogo się podaje.

– Mam cię w takim razie zapytać, kim jest?

– Nie – zaśmiał się szorstko. – Zdecydowanie nie. Zamiast tego powinnaś sobie zadać pytanie czym jest, a nie kim jest.

Patrzyliśmy sobie przez chwilę w oczy, po czym odszedł szybkim krokiem i zaraz zniknął z parkingu. Serce tłukło mi się w piersi jak oszalałe, a ciało zesztywniało.

Co to miało, do cholery, znaczyć?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro