Rozdział 43
Obudził mnie trzask.
Podskoczyłam. Czułam, jakby mój język zamienił się w papier ścierny. Chciałam się podnieść, lecz coś krępowało moje ruchy. Poruszyłam rękami, a o nadgarstki otarło się coś twardego i zimnego. Z paniką popatrzyłam na ręce i nogi, ze zgrozą stwierdzając, że zakuto je w żelazne kajdany, które przyczepiono do ściany ciężkim łańcuchem. Szarpnęłam, próbując je zerwać.
– To nic nie da. – Usłyszałam niski głos. – Nie uwolnisz się.
Powoli odwróciłam wzrok od kajdan i z mocno bijącym sercem rozejrzałam się po pomieszczeniu, odnajdując właściciela głosu. Znalazłam się w dużym pokoju bez okien, a nieznajomy o ciemnych włosach opierał się plecami o szarą ścianę, świdrując mnie wzrokiem.
– Gdzie jestem? – wychrypiałam, kiedy wszystko docierało do mnie z opóźnieniem.
Leżałam przykuta na łóżku, a obcy mężczyzna patrzył, jakbym była smakowitym kąskiem. Ponownie szarpnęłam za łańcuchy, lecz te, oprócz wydania brzęczącego dźwięku, ani drgnęły.
– W wyjątkowym miejscu – odparł.
Miałam na sobie ciuchy poplamione krwią. Bluzka i spodnie. Brak butów. Wspomnienia powoli zalewały mój umysł. Wydarzenia z polany, lodowate wody jeziora, walka na ringu. Powinnam być poobijana, mieć złamane kości. Powinnam nie żyć, a jednak przeżyłam. Przymknęłam powieki, pod które napłynęły łzy.
Naprawdę udało mi się przeżyć.
Czy to oznaczało, że...? Czy to oznaczało, że zabiłam walqa?
– C-co się stało?
– Remis. – Czyli nie zabiłam. Nikogo nie zabiłam. – Byłaś tak sponiewierana, że podano ci lek, żebyś się obudziła.
– Conall?
– Wygrał.
Odetchnęłam z ulgą.
– Gdzie on jest? Dlaczego tu jestem? Czemu mnie tu trzymacie?
– Nie mam pojęcia, gdzie jest walq. A co do ciebie... Przywódca twierdzi, że jesteś kluczem do naszego wyzwolenia. – Wzruszył ramionami. – A tak naprawdę będzie nim to, co z ciebie wyjdzie.
Serce podeszło mi do gardła.
– Co... – Przełknęłam z trudem ślinę. – Co masz na myśli?
Mężczyzna nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ drzwi nagle stanęły otworem. Z mroku wyłoniła się barczysta sylwetka Rhavena, a poczucie zdrady ukuło mnie w serce.
– Rhaven... – wysyczałam, ledwo powstrzymując złość.
– Masz nowe zadania, Reed – mruknął mieszaniec.
– Moment – zaśmiał się nieznajomy i spojrzał na mnie. – Znasz drugą rękę przywódcy?
Chyba się przesłyszałam.
– Pobawiłem się z nią trochę, zanim trzeba było ją pojmać – odparł, jakby od niechcenia Rhaven. – Dostarczyła mi dużo rozrywki.
Odwróciłam wzrok, powstrzymując głupie łzy.
– Teraz nadszedł czas, żebym ja się z nią pobawił.
Żołądek skręcił mi się w supeł.
– Przeznaczył cię do tego zadania? – Mieszaniec uniósł brew.
– Czy to ważne? Obojętnie, kto to zrobi. Ważne, żeby efekt był satysfakcjonujący.
Reed ruszył wolnym krokiem w stronę łóżka. Czerń wypełniła jego gałki oczne, a ja mimowolnie zadrżałam. Nie wiedziałam dlaczego, ale mój wzrok sam powędrował do Rhavena. Liczyłam na pomoc? Liczyłam, że może jednak okaże się dobry?
Ciemnowłosy stanął w nogach łóżka, a z jego rąk wystrzeliły szpony. Uśmiechnął się złowieszczo. Szarpnęłam łańcuchy. Wkładałam całą siłę i naprężałam mięśnie, aby uwolnić się z kajdan, lecz nic z tego. Mężczyzna wszedł na materac i pochylił się. Zamarłam, gdy dotknął pazurzastą dłonią mojego policzka. Odwróciłam głowę, żeby znaleźć się jak najdalej od jego dotyku, lecz złapał mnie za brodę i siłą zmusił, abym spojrzała mu w twarz.
– Nie uciekaj tak szybko, cukiereczku – wymruczał. – Dopiero zaczynam.
I wtedy zrozumiałam. Olśnienie uderzyło ze zdwojoną mocą, wyrywając mi powietrze z płuc.
– Nie – wykrztusiłam z paniką, szamocąc się w więzach. – Nie!
Reed uderzył mnie w twarz. Przed oczami pojawiły mi się mroczki i minęło dobrych kilka chwil, zanim ustąpiło dzwonienie w uszach. Powróciłam do rzeczywistości w momencie, gdy próbował rozerwać mi bluzkę.
Nagle znieruchomiał z dłonią tuż nad moją piersią. Oddychałam z trudem, szybko wpuszczając i wypuszczając powietrze z płuc. Łzy gromadziły mi się pod powiekami, ale ignorowałam je zbyt skupiona na mężczyźnie.
– Oddawaj mój wzrok! – ryknął, a ja wzdrygnęłam się, z całych sił powstrzymując drganie ciała. – Rhaven, ty chory gnojku, oddaj mi wzrok!
Ciemnowłosy patrzył niewidzącym wzrokiem, a nozdrza falowały mu z ledwo powstrzymywanej wściekłości.
– Zostawisz ją w spokoju, a oddam ci wzrok – oznajmił śmiertelnie cichym głosem Rhaven. – Masz trzy sekundy. Następny będzie słuch, później czucie. Chyba nie muszę mówić, co nadchodzi ostatnie.
Łza sama spłynęła mi po policzku. Zadrżałam, przyglądając się zwisającemu nade mną mężczyźnie, a strach, że nie posłucha Rhavena ścisnął mi gardło. Jednak Reed poruszył się z niespodziewaną prędkością i potykając się, stanął daleko od łóżka. Jego wzrok natychmiast się zmienił i zrozumiałam, że mieszaniec oddał mu zdolność widzenia.
– Chcesz ją dla siebie? – spytał z odrazą. – Nie jest nawet tak atrakcyjna.
Zacisnęłam szczęki, myśląc na ile sposobów mogłabym wyrządzić mu krzywdę. Próbował mnie wykorzystać i gdyby nie cholerny Rhaven, udałoby mu się. Nie miałam jak się bronić, ograniczona przez żelazne okowy.
Mieszaniec podszedł do velipa, nachylił się i szepnął coś do ucha. Twarz Reeda rozświetliło zrozumienie, po czym pokiwał głową i poklepał Rhavena po plecach, rzucając:
– Dzięki, bracie.
Odwrócił się na pięcie i wyszedł, zostawiając mnie sam na sam ze zdrajcą. Nasze spojrzenia się spotkały i nie wiedziałam, ile czasu minęło, gdy któreś z nas się poruszyło. Chciałam wykrzyczeć wszystkie obelgi, które przychodziły mi do głowy. Chciałam wrzeszczeć ze złości, bólu i bezradności.
Ale nie potrafiłam.
– Co mu powiedziałeś? – spytałam.
– Że posiadasz nieciekawą chorobę.
– Co...? – zamilkłam, gdy zrozumiałam, o co chodziło. – Nie zamierzam ci dziękować.
– Nie oczekuję tego.
Oparł się o ścianę, krzyżując umięśnione ramiona na piersi.
– Nie uwolnisz mnie, prawda? – Poruszyłam rękami, lecz ani łańcuchy, ani kajdany nie poluzowały się.
– Dostałem rozkaz, żeby cię pilnować.
– Dlaczego? – Starałam się, aby głos brzmiał pewnie, lecz i tak zadrżał. – Wiedziałeś o wszystkim od początku. Przyjemnie ci się patrzyło, kiedy poruszałam się na oślep? Dobrze się bawiłeś?
– Rada na przyszłość, Śnieżynko. Nie należy ufać komuś, tylko dlatego, że jest dla ciebie miły.
– Należy mi się wyjaśnienie – warknęłam. – Po tym wszystkim... – zaczęłam, lecz od razu mi przerwał.
– Aby przetrwać w tym świecie, trzeba stać się złym.
– Jesteś... – Zamknęłam usta, gdy ruszył w moją stronę.
– Wiesz, dlaczego Reed odpuścił? – Każdy jego krok odbijał się echem w mojej duszy. Nie wiedziałam, co planuje, ale jego beznamiętny wyraz twarzy i chłód czający się w oczach, nie wróżyły niczego dobrego. – Strach. Bał się nie tylko tego, co mu powiedziałem, ale też tego, co mogłem mu zrobić. Ból jest niczym w porównaniu do strachu. Nie ma granic, nie ma limitu. Kiedy się boisz, przegrywasz. A porażka jest równoznaczna ze śmiercią.
Moje serce zabiło zdecydowanie za szybko.
– Nikt nie może wygrać ze strachem – powiedział.
– Nawet ty?
– Tylko raz przegrałem. I kosztowało mnie to zbyt dużo. – Odwrócił wzrok. – Ale nigdy więcej. Strach już nigdy nie będzie sprawował nade mną władzy. Wyzbyłem się go.
Panika podjechała mi do gardła, a serce zabiło niemożliwie szybko z niepokoju, gdy zbliżył się i pochylił tuż nad moją twarzą.
– Zbliża się – oznajmił zachrypniętym głosem i zanim zdążyłam zorientować się w sytuacji, jego usta opadły na moje.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro