Rozdział 39
Nie wiedziałam, gdzie jadę, dopóki nie zobaczyłam żwirowej ścieżki prowadzącej do domu. Zimno wkradało się do środka samochodu z wybitej tylnej szyby i nawet włączone ogrzewanie sobie z nim nie radziło.
W moim wnętrzu wściekłość i skołowanie mieszało się z czystym przerażeniem. Mój ojciec nie żył. Mama co roku obchodziła rocznicę jego śmierci. O co chodziło walqowi? Musiał mnie z kimś pomylić. Po prostu musiał.
Nadal nie wiedziałam, kto stał za filmikami z Pustką. Nie wiedziałam, dlaczego Rhaven znał się z tym walqiem. Nie wiedziałam, dlaczego nieznajomy chciał mnie porwać ani co ze mną zrobić. Nie miałam pojęcia, co się działo ani co robić.
A skoro nie wiedziałam, co robić, musiałam się czymś zająć. Wparowałam do domu, nie przejmując się zaśnieżonymi butami i znalazłam taśmę klejącą. Ściskając worki na śmieci, wróciłam do auta i zajęłam się brakiem szyby w aucie.
W zaklejaniu pustki po szybie włożyłam całą wściekłość, którą w sobie trzymałam. Potrzebowałam rozładować napięcie. Zamaszystymi ruchami przyklejałam worki do ramy auta, a kiedy skończyłam, dyszałam z wysiłku. Jednak złość nadal się we mnie tliła.
Weszłam do środka, udając, że nie widzę mokrych plam pozostawionych po butach i zrzuciłam kurtkę. Wujek znowu zniknął. Jeszcze nigdy nie było go, kiedy go potrzebowałam. Miałam do niego tyle pytań, że nawet nie wiedziałam, od czego zacząć. Jako jedyny mógł mi powiedzieć, o co chodziło z moim ojcem. Żył? Mama przez cały czas mnie okłamywała? A jeśli żył, to kim był?
Złapałam za ścierkę i zaczęłam wycierać podłogę. Narobiłam bałaganu, więc musiałam go posprzątać. Szkoda, że nie potrafiłam z taką łatwością uporządkować swojego życia. Wytrzeć brud i cieszyć się porządkiem.
Nagle usłyszałam pukanie. Rzuciłam ścierkę w kąt i otworzyłam drzwi. Powstrzymywana wściekłość i dezorientacja wywoływały ciepło na moich policzkach i nawet, gdy do środka wpadło zimne powietrze, nie uspokoiło wypieków, ponieważ na zewnątrz stał Rhaven. Czarna koszulka opinała jego mięśnie, a ciemne spodnie ginęły w wyższych butach.
Targały mną sprzeczne uczucia. Powinnam się na niego wściekać, a jednak szerzej otworzyłam drzwi, wpuszczając go do środka. Poczułam zapach drzewa cedrowego, kiedy przeszedł obok. Podążyłam za nim i nawet nie doszliśmy do kuchni, gdy odwrócił się, zatrzymując.
Wbił we mnie spojrzenie lśniących czarnych oczu, a ja poczułam, jak przeszywa mnie błyskawica. Rhaven wydawał się nierealny. Nieważne, ile razy go widziałam, jego surowe rysy twarzy, niesamowite oczy, pełne usta i przepełniona siłą sylwetka wywoływały szok. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś taki jak on istnieje.
Powinnam go zapytać o walqa. Dlaczego go znał? Dlaczego go zabił? Co o nim wiedział? A jednak najbardziej interesowałam się inną rzeczą.
– Co tu robisz? – spytałam ledwo słyszalnym szeptem.
Rhaven wpatrywał się we mnie intensywnie, a z każdą mijającą sekundą czułam coraz dziwniejsze uczucia.
– Nie mogłem się powstrzymać – odparł ochrypłym głosem. – Próbowałem, ale nie potrafiłem. Nie po tym, co się stało – zaśmiał się szorstko. – Myślałem, że zwariuję z niepokoju.
Ścisnęło mnie w dołku.
– Co... – odchrząknęłam, gdy z ust nie wydobył się żaden dźwięk. – Co masz na myśli?
Zrobił krok w moją stronę, a ja cofnęłam się, przybliżając się do ściany. Pamiętałam, co wydarzyło się niecałą godzinę temu. Widziałam, jak zabijał, lecz nie jego się bałam, tylko swojej reakcji. Chociaż powinnam, nie odczuwałam przy nim strachu, a to przerażało mnie bardziej niż porwanie przez walqa.
Ponownie się zbliżył, a ja ponownie się cofnęłam. Wyprostował nienaturalnie sztywne ramiona, a jego wzrok wwiercał się w moje oczy. Wyglądał, jakby się przed czymś powstrzymywał.
– Nie jestem dobrą osobą, Grace.
– Wiem – szepnęłam. – Już to ustaliliśmy.
Pokręcił głową, śmiejąc się szorstko. Nawet ten zwykły dźwięk wywoływał we mnie coś, czego nie powinien.
– Wiesz – stwierdził, znowu się przybliżając. Przylgnęłam plecami do ściany, lecz on nadal szedł, aż znalazł się tak blisko, że nasze piersi prawie się ze sobą zetknęły. Oddychanie nagle stało się trudne. – Dlaczego więc nie każesz mi się wynosić?
Nie miałam zielonego pojęcia.
Zadarłam głowę do góry, żeby widzieć jego twarz. Skupił spojrzenie na mojej szyi, po czym musnął wrażliwą skórę kciukiem. Zadrżałam, lecz nie z przerażenia, zdecydowanie nie.
– Skrzywdził cię.
Potrzebowałam dwóch uderzeń serca, żeby zorientować się, o czym mówił. Kompletnie zapomniałam, że walq zranił mnie nożem. Draśnięcia prawie nie bolały, więc nie zwróciłam na nie uwagi, lecz zwróciłam uwagę na troskę ukrytą w głosie Rhavena i na przyciąganie, które pojawiało się za każdym razem, gdy znajdował się blisko.
Sądziłam, że zabierze rękę, lecz jego dłoń sunęła po szyi aż dotarła do obojczyka. Oddech mi przyspieszył, kiedy obrysowywał kciukiem kość. Nie patrzył mi w oczy, lecz ja całkowicie skupiłam się na nim i na wyrazie jego twarzy. Usta miał lekko rozchylone, a w czarnym spojrzeniu tlił się ogień, jaki sama czułam w duszy.
– Powiedz, żebym się odsunął – poprosił zachrypniętym głosem.
Milczałam, a on w końcu na mnie popatrzył. Popatrzyliśmy sobie w oczy i przez chwilę żadne z nas się nie ruszyło. Nie wiedziałam nawet, czy któreś z nas oddycha.
Rhaven poruszył się pierwszy. Odgarnął zagubiony kosmyk z mojej twarzy, cały czas zaglądając mi głęboko w oczy. Serce podskoczyło mi w piersi na jego delikatność. Nie miałam pojęcia, w co się właśnie pakowałam, ale nie zamierzałam przerywać. Nie potrafiłam. Czułam, jakby on był magnesem, a ja metalem, który po prostu musiał znaleźć się jak najbliżej niego.
– Powiedz, żebym przestał.
Jego ręka niepewnie pogładziła mój policzek. Gdy nie usłyszał ode mnie odpowiedzi i gdy wtuliłam się w jego dłoń, zamykając oczy, coś się zmieniło. Rhaven jęknął cicho, jakby z udręką i przycisnął czoło do mojego. Serce zabiło mi jak szalone w piersi. Zacisnęłam dłonie na jego koszulce, nie radząc sobie z tą niespodziewaną bliskością.
Znaleźliśmy się tak blisko siebie, a jednak wydawało mi się, jakby oddzielał nas ocean. Chciałam być bliżej, jak najbliżej niego. Rhaven musnął ręką moją talię, a ja westchnęłam, nie potrafiąc zapanować nad własnym ciałem.
Nagle oderwał czoło od mojego i spojrzał na mnie zaskoczony.
– Ty... – wychrypiał. – Ty lubisz mój dotyk.
– Nie – zaprzeczyłam, a głos ledwo się ze mnie wydobył. – Wcale nie.
Przewiercał wzrokiem moją duszę, aż stwierdził ochrypłym szeptem:
– Nie powinno mnie tu być.
– Nie – zgodziłam się. – Nie powinno.
Objął mnie w talii, przyciągając bliżej do siebie. Moje dłonie wylądowały na jego klatce piersiowej. Przez moment trwaliśmy w bezruchu, sami nie wiedząc, co się dzieje, a napięcie między nami stało się wręcz namacalne, iskrząc w powietrzu. Wiedziałam, że powinnam się odsunąć. Wiedziałam, że to nie skończy się dobrze. A jednak brnęłam w to dalej.
Rhaven złapał mnie za biodra i uniósł z lekkością. Otoczyłam go nogami w talii i zacisnęłam dłonie na karku. Miękkie włosy załaskotały mnie w palce. Nasze twarze znalazły się na tym samym poziome, a usta tak blisko siebie, że kradliśmy sobie nawzajem oddech.
Wpatrywaliśmy się w siebie, oboje zbyt przytłoczeni własnymi uczuciami.
– Znienawidzisz mnie, jeśli cię teraz pocałuję? – zapytał cicho, poruszając wargami przy moich.
– Nie – szepnęłam, a moje serce przystanęło w oczekiwaniu.
– A powinnaś – rzucił i jakby nie mógł się dłużej powstrzymywać, opadł ustami na moje.
Zaskoczenie wyrwało mi powietrze z płuc. Zdusił moje westchnienie w swoich ustach, przyciskając mnie mocniej do siebie, a ja całkowicie mu się oddałam. Zadrżałam w jego ramionach, wsuwając palce w czarne włosy. Jedną ręką przytrzymywał mnie w talii, drugą ujął kark. Poruszył wargami, rozchylając moje usta. Oszołomiona doznaniem i miękkością jego ust, jęknęłam, przylegając do niego bardziej, a on wydał z siebie cichy pomruk. Chciałam poczuć więcej. Pragnęłam więcej.
Pogłębił pocałunek pchnięciem języka, całując do utraty tchu. Poruszył się, przyciskając mnie do ściany i więżąc w uścisku. Serce tłukło mi się jak młotem w piersi, a wnętrze drżało, podobnie jak ciało. Zatraciłam się w nim. W jego dotyku, w tym z jaką pewnością mnie trzymał, w żarliwych i głębokich pocałunkach, które wyrażały zduszoną przez długi czas desperację.
Zjechał ustami na moją szyję. Ucałował rany po nożu, a delikatność, z jaką to zrobił, ścisnęła mi serce. Dotknął wargami czułego punktu pod żuchwą, wydobywając ze mnie cichy jęk. Odchyliłam głowę, uderzając jej tyłem w ścianę. Czułam jego gorące wargi, język i zęby. Wbiłam palce w jego ramiona, ledwo mogąc znieść pieszczoty. Miałam wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Nie mogłam złapać tchu i bałam się, że zaraz spłonę.
Badał ustami moją szyję i dekolt, a ja badałam dłońmi jego ciało. Czułam naprężone mięśnie pleców pod palcami, czułam siłę ramion, które z taką łatwością cały czas mnie trzymały. Złapał w zęby płatek mojego ucha, przez co ponownie jęknęłam, a on powrócił ustami do moich, scałowując każdy cichy dźwięk wylatujący spomiędzy warg, który był jego zasługą. Powędrowałam rękami na bicepsy, aż natknęłam palcami na twardy metal.
Rhaven oderwał usta od moich, przerywając pocałunek i puścił tak gwałtownie, że zachwiałam się i musiałam przytrzymać dla równowagi ściany. Spojrzałam na niego zaskoczona, a kiedy zobaczyłam wyraz jego twarzy, zamarłam.
– Jesteś mądra, ale nie sprytna – oznajmił lodowatym tonem.
Nogi miałam miękkie jak z waty, a usta mrowiły po płomiennych pocałunkach.
– Słucham? – wykrztusiłam, starając się dojść do siebie i pozbyć mgły zasłaniającej umysł.
– Nie zrozumiałaś jednej ważnej rzeczy.
Nie wiedziałam, co wywołało w nim tak nagłą zmianę, ale naprawdę mi się to nie podobało. Nadal czułam jego delikatny, lecz pewny dotyk. Nadal czułam jego miękkie wargi na swoich. Nadal czułam jego uczucia, a jednak odnosiłam wrażenie jakby stała przede mną obca osoba.
– Jestem twoim wrogiem, nie przyjacielem. – Nachylił się do mojego ucha i wyszeptał: – A wrogów trzymam blisko. Szczególnie takich jak ty.
Odsunął się, a ja mogłam tylko patrzeć na niego w oszołomieniu. Obrzucił mnie chłodnym spojrzeniem, odwrócił się i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Objęłam się ramionami, czując jak serce obrasta mi lodem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro