Rozdział 32
Starałam się zbytnio nie stresować tym, co powiedział Rhaven, lecz totalnie wytrąciło mnie to z równowagi. Nie odzywałam się do nich, dopóki nie weszliśmy do domu, całkowicie pogrążona przez myśli.
Wilczy szał nic nie znaczył. W przeciwieństwie do Rhavena, Conall nigdy nie sprawił, że czułam się przy nim zagrożona. I tylko to się liczyło.
Zabrałyśmy przekąski i napoje z kuchni, po czym Lola poprowadziła mnie w głąb domu. Jej brat ulotnił się chwilę wcześniej. Nie miałam pojęcia, w którym momencie zniknął, ale mało mnie to obchodziło. Przynajmniej na chwilę odpocznę od jego obecności.
Otworzyła dwuskrzydłowe drzwi i znalazłyśmy się w ogromnej bibliotece. Po prawej i lewej stronie rozciągały się regały wypełnione książkami. Przy wysokich oknach postawiono palisandrowy stół i starodawne krzesła, a obok widniał szezlong obity ciemnobrązową skórą.
– Biblioteka ma wysoki sufit – odezwała się Lola. – Tylko tutaj mogę pokazać ci, jak się lata.
Skinęłam głową i podeszłam do pierwszego regału. Przejechałam palcem po grzbietach książek, przyglądając się tytułom. Półki w większości wypełniono powieściami przygodowymi.
– Przeczytałaś to wszystko? – spytałam, wychodząc zza regałów.
– To książki Rhavena. – Postawiła przekąski na stole. – Jeszcze dwa lata temu regały świeciły pustkami, ale kiedy wrócił, wszystkie zapełnił książkami. Nie miałam nawet pojęcia, że czyta. Nie było go tak długo, że wydaje się, jakby stał się inną osobą... – Usiadła i nalała do kubków herbaty.
– Na ile zniknął? – Zajęłam miejsce naprzeciwko i złapałam za kubek.
– Na czterdzieści cztery lata – szepnęła.
Zakrztusiłam się herbatą i z hukiem odstawiłam kubek na stół. Lola natychmiast wstała i podała mi chusteczkę.
– Wszystko w porządku? – zapytała zaniepokojona.
– Czterdzieści...? – wybełkotałam.
– Cztery – dokończyła.
To były chyba jakieś jaja.
– Chcesz powiedzieć, że...
– Och. – Zaśmiała się nerwowo. – Zapomniałam, że nie znasz naszego wieku.
Przycisnęłam dłoń do czoła. Sądziłam, że to już koniec rewelacji dotyczących ich gatunku, ale jak zwykle musiało kryć się coś niespodziewanego.
– Jestem starsza od Rhavena...
– Co...? Jesteś starsza? – wydukałam w całkowitym szoku. – Ile...? Ile masz lat, Lola?
– Okej, to wcale nie jest tak dużo...
– Lola!
– Sześćdziesiąt jeden – wyrzuciła z siebie. – Mam sześćdziesiąt jeden lat.
Chyba się przesłyszałam.
– Rhaven jest młodszy o dwa lata – dodała.
Popatrzyłam na nią szeroko otwartymi oczami. Rhaven miał pięćdziesiąt dziewięć lat, ona sześćdziesiąt jeden. Czy to było w ogóle możliwe? Jakim cudem wyglądali tak dobrze w takim wieku?
– Mogłabyś być moją matką – wydusiłam po dłużej chwili.
– Tak naprawdę mogłabym być twoją babcią, ale kto by to liczył?
Otworzyłam usta i zamknęłam. Wiedziałam, co słyszę, ale wydawało mi się to nierealne.
– Jakim cudem...? – Machnęłam w jej stronę ręką. – Jakim cudem nie widać po tobie wieku?
– Każdy z nas przestaje starzeć się między osiemnastym a trzydziestym piątym rokiem życia – wyjaśniła. – Mając w sobie krew Pradawnego, w przeciwieństwie do walqów, nie starzejemy się. Można nas, tak samo jak ich, zabić, ale jeśli uda nam się pozostać przy życiu, możemy przeżyć nawet pięćset lat, bez żadnych oznak starzenia.
– Pięćset? – wykrztusiłam.
– Pewnie nawet dłużej, ale jeszcze nikt tyle nie przeżył.
Przekrzywiłam głowę, zastanawiając się czy na pewno nie śnię. Sięgnęłam po herbatę i kiedy poczułam jej gorąco na języku, stwierdziłam, że to jednak nie sen.
– Kiedy przestałaś się starzeć? – zapytałam.
– W dziewiętnaste urodziny.
– Skąd wiesz, że akurat wtedy?
– Nie umiem tego wytłumaczyć, ale to się po prostu czuje. – Przyłożyła dłoń do piersi. – Zachodzi tutaj zmiana i po prostu wiesz.
– A co z Rhavenem?
– Nie wiem. – Westchnęła ciężko. – Nigdy mi nie powiedział. Kiedy zniknął, przez tyle lat nie wiedziałam nawet, czy żyje. A gdy wrócił, spodziewałam się zobaczyć dziadka, nie młodego Rhavena. Nikt nie wiedział, które geny przeważą i czy przestanie się starzeć. Z mieszańcami nigdy nic nie wiadomo.
Moment... Jeśli Rhaven zniknął na czterdzieści cztery lata i wrócił dwa lata temu...
– Rhaven zniknął, kiedy miał trzynaście lat? – Wytrzeszczyłam oczy.
Skinęła głową.
– Gdzie się podziewał przez tyle czasu?
– Nie mam pojęcia, Grace. – Spojrzała na mnie smutno. – I chyba nigdy się nie dowiem. Tak samo jak nie dowiem się, dla kogo pracuje.
Czułam, że im więcej wiedziałam, tym więcej tajemnic odkrywałam.
– Kochałam Rhavena – powiedziała niespodziewanie, obejmując kubek dłońmi. – Był moim bratem. Moim młodszym bratem, którego uwielbiałam. I chociaż to ja jestem starsza, to on zawsze się mną opiekował. – W jej głosie krył się głęboki smutek. – Aż pewnego dnia, w jego trzynaste urodziny, tak po prostu zniknął. Odszedł bez pożegnania.
– Nie powiedział dlaczego?
Pokręciła głową.
– Pewnych rzeczy się domyślam, ale niczego nie jestem pewna. Wiem, że pracuje dla złych osób. Wiem, że stawia się na każdy ich rozkaz, a to jest przerażające, Grace. – Popatrzyła mi w oczy. – Czasami... Czasami wraca do domu pokryty krwią. – Przełknęła z trudem ślinę. – Zastanawiam się, czy ja w ogóle chcę wiedzieć, co robi i dla kogo pracuje.
Już wcześniej Rhaven mówił o zabójstwach. Ale teraz, słysząc to z ust Loli, nabrało to zupełnie innego brzmienia.
Gorszego.
– Nigdy nie bałam się brata. – Uniosła wzrok z nad kubka. – A odkąd wrócił, prawie codziennie wywołuje u mnie ciarki. Nie wiem, co się z nim stało, ale nienawidzę tego. Nienawidzę, że zadał się z tymi okropnymi osobami i jest na każde ich zawołanie. Zachowuje się, jakby wierzył w coś więcej. Jakby zupełnie oddał się jakieś idei.
Jej knykcie pobielały, tak mocno obejmowała kubek. Odwróciła ode mnie wzrok i skupiła całą uwagę na wypełnionych książkami regałach. W pomieszczeniu zapanowała ciężka atmosfera i wiedziałam, że muszę zmienić temat.
– Okej, mam inne pytanie.
– Dawaj. – Uśmiechnęła się.
– Jeśli masz tyle lat, to po co chodzisz do szkoły? Nie, żeby było w tym coś złego, ale nie wolałaś, nie wiem, zająć się czymś ciekawszym?
– Wiem, że to może zabrzmieć dziwnie, ale uwielbiam szkołę. Pójście do niej było moim marzeniem.
– Marzeniem? To brzmi dość ekstremalnie.
– Szkoła jest dla mnie azylem – wyznała, uśmiechając się lekko. – Całe życie spędziłam w domu. Nie miałam do czynienia z ludźmi, a w dzieciństwie uczyli mnie velipie. Kiedy zaczęłam oglądać filmy, zobaczyłam szkołę. Zobaczyłam, że można mieć przyjaciół i nie trzeba cały czas być samotnym.
Cholera, na to nie wpadłam.
– Po zniknięciu Rhavena, nie mogłam nawet wyjść sama do lasu. Zostawił mnie, wiedząc jaki jest ojciec. – Zacisnęła szczęki. – Zostałam uwięziona w tym domu na czterdzieści cztery lata. Nie miałam znajomych, przyjaciół. Moją jedyną odskocznią stały się filmy. A nawet czasami to mi odbierano... – Jej wzrok stał się odległy.
Moją pierś rozpaliła wściekłość. Jak własny ojciec mógł ją zamknąć? Jak mógł nie pozwolić jej normalnie żyć? Nawet nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Zostać uwięzionym w domu na tyle lat bez żadnych kontaktów międzyludzkich. Nie miałam pojęcia, jak Lola to przetrwała.
– Kiedy Rhaven wrócił, namówił ojca, żebym mogła pójść do szkoły – kontynuowała. – Próbowałam to zrobić przez tyle lat, a jemu udało się w jeden dzień. – Zaśmiała się gorzko, kręcąc głową. – Wtedy myślałam, że pomoże mi się uwolnić. Ale on stał się takim samym maniakiem kontroli, co ojciec.
– Dlaczego cię tak pilnują?
– Ruri nie kłamała, kiedy powiedziała ci, że jestem chora.
– Chodzi o twoje przemiany, prawda?
Skinęła głową.
– To wada genetyczna. Zdarza się raz na tysiąc urodzeń.
Lola zamilkła, a ja cierpliwie czekałam. Czułam, że dużo kosztuje ją podzielenie się prawdą i nie zamierzałam naciskać. Doceniałam również to, że mimo tak skomplikowanej sytuacji nie okłamywała mnie. Po prostu nie mówiła mi wszystkiego.
Gdy dłużej się nad tym zastanowiłam, Rhaven też mnie nie okłamywał. Kiedy zapytałam go, skąd ma tyle siły, odpowiedział zgodnie z prawdą.
– Codziennie o północy zamieniam się w harpię – wyrzuciła z siebie, zaciskając powieki. – Często nie pamiętam, co robię. Zwierzęcy instynkt całkowicie przejmuje nade mną kontrolę. Po incydencie w Bergvubie tak się zestresowałam, że nie potrafiłam przemienić się na powrót w człowieka aż do piątku.
Wszystko nabrało sensu.
– Pamiętasz, że mnie widziałaś?
– W sobotę nie, ale w Bergvubie tak. Próbowałam nawet coś powiedzieć, ale zapomniałam, że zmieniłam się w ptaka.
Przypomniał mi się jej skrzek i nie mogłam powstrzymać parsknięcia.
– To cię śmieszy? – zapytała z niedowierzaniem w głosie.
– Przepraszam... – zaczęłam.
– Nie uważasz mnie za dziwoląga?
Zamrugałam.
– Co?
– No wiesz, niecodziennie słyszy się, że twoja przyjaciółka co noc zamienia się w harpię. – Zaczęła bawić się palcami. – W naszych kręgach uchodzę za dziwactwo. Mam uszkodzony gen i nie uznają mnie za prawdziwego velipa.
– Nie jesteś dziwolągiem, Lola. – Nie wierzyłam, że mieli czelność tak o niej myśleć. – I nigdy nie pozwól sobie wmówić inaczej, rozumiesz? – Złapałam ją za rękę i zmusiłam, żeby spojrzała mi w oczy. – To nie twoja wina. Taka się urodziłaś i to wcale nie czyni cię gorszą od innych velipii. Co z tego, że mają dobre geny, jeśli posiadają spaczony umysł?
– Może... Może masz rację.
– Oczywiście, że mam. – Uśmiechnęłam się i ścisnęłam jej dłoń. – Wiem z doświadczenia, że ludzie po prostu lubią czepiać się, gdy ktoś się od nich różni.
W brązowych oczach pojawiło się zrozumienie i również ścisnęła moją dłoń.
– Przepraszam, że mój brat nazwał cię dziwolągiem.
Machnęłam ręką.
– To już przeszłość. Nie przejmuj się tym.
– Ale...
– Rhaven mnie przeprosił – przerwałam jej. – Już dawno o tym zapomniałam, naprawdę.
Nie wyglądała na przekonaną.
– Pokażesz mi w końcu te skrzydła? Czekam i czekam, a nadal nie zobaczyłam, że umiesz latać. – Zmrużyłam oczy. – Chyba, że kłamałaś...?
– Jesteś okropna! – zaśmiała się.
– Nie marudź, tylko pokazuj.
Jej twarz rozpogodziła wesołość. Wiedziałam, że potrafiła latać, ale naprawdę byłam ciekawa wyglądu skrzydeł. Nigdy nie miałam okazji się im przyjrzeć. Ani u niej, ani u Rhavena. Lola wstała od stołu i odeszła na środek biblioteki, tam gdzie było najwięcej miejsca. Podwinęła rękawy.
– Moment... – rzuciłam i podeszłam do niej. Złapałam za jej ręce, przyglądając się przedramionom. – Co to za tatuaże?
Na skórze malowały się białe wzory odciśniętych dłoni. Wyglądały podobnie jak na piersi Rhavena, lecz te były zdecydowanie większe.
– To znaki – wyszeptała, rumieniąc się i obciągając z powrotem bluzkę.
– Co oznaczają?
– Na pewno słyszałaś o bratnich duszach. W naszych gatunkach ślady pokazują, że odnaleźliśmy przeznaczoną dla nas osobę. Powstają po pierwszym wspólnym dotyku. Już na zawsze odciskają piętno na skórze.
– Kto...?
Odwróciła wzrok.
– Rufus – wydusiła. – Nie chciałam tego. Nie chciałam, ale nie miałam na to wpływu. Nie możemy wybrać swojej bratniej duszy. Jednak możemy zdecydować, czy chcemy być z daną osobą.
Próbowałam nie okazać po sobie szoku. Nie mogłam pojąć, że bratnie dusze istniały. Sądziłam, że to tylko bajka dla osób mających nadzieję na szczęśliwe zakochanie się. Musiałam się nauczyć, że wszystko, co wydawało mi się tylko bajką, w rzeczywistości mogło okazać prawdą.
– Znak powstał po tym, jak zaatakowałam go za to, że był dupkiem – zaśmiała się szorstko. – Chciał mnie powstrzymać. Do dziś żałuję, że próbowałam się z nim siłować i go dotknęłam. Gdybym tego nie zrobiła, może nigdy nie dowiedziałabym się, że przeznaczona mi osoba jest kimś, kto nigdy nie odwzajemni moich uczuć i w dodatku jest kimś, kogo szczerze nienawidzę.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie dość, że na co dzień zamykano ją we własnym domu, to jeszcze jej bratnią duszą okazał się Rufus. Zastanawiałam się, jak on na to zareagował, ale nie zamierzałam pytać. Widziałam, że nie chciała o nim rozmawiać.
– Czyli znak powstaje, gdy bratnie dusze dotkną się w tym samym momencie? – upewniłam się.
– Tak.
Do głowy wpadła mi natrętna myśl. Nie powinno mnie to w ogóle obchodzić, ale moje usta same się poruszyły.
– Kto jest bratnią duszą Rhavena?
– A ktoś jest? – Zmarszczyła brwi.
Zmieszałam się.
– Nie widziałaś znaku...? – zamilkłam. Może coś mi się wydawało. Byłam pijana i nawet nie pamiętałam, jak dotarłam do pokoju.
Złapała mnie za ramię.
– Ma znak? Gdzie? Widziałaś go? – naciskała.
– Musiałam się pomylić. – Pokręciłam głową, wyplątując się z uścisku. – Zapomnij.
– Nigdy bym nie pomyślała, że Rhaven mógłby mieć bratnią duszę. Gdyby się tak nie zmienił, może... Ale nie, teraz wydaje mi się to wręcz niemożliwe.
Nie odezwałam się. Poznałam już część mrocznej strony jej brata i nie mogłam powiedzieć, że nie zasługiwał na znalezienie przeznaczonej dla niego osoby. Czasami wystarczyła jedna osoba, żeby wyciągnąć nas z ciemności. Może dzięki bratniej duszy Rhaven pozwoliłby dobrej stronie częściej wychodzić na jaw?
Lola odsunęła się.
– Gotowa?
Skinęłam głową.
– Tylko się nie przestrasz – ostrzegła.
– Nie martw się. Skrzydła na pewno nie są tak straszne jak zęby w formie pośredniej.
– Racja. – Uśmiechnęła się i wyprostowała ramiona. – Mam nadzieję, że się uda – szepnęła do siebie.
Patrzyłam na nią uważnie, nie chcą przegapić żadnego szczegółu. Ich przemiana była fascynująca. W jednej chwili Lola wyglądała jak zwykły człowiek, w drugiej zmieniała się w magiczną istotę. Może i za pierwszym razem czułam strach, lecz teraz odczuwałam jedynie ekscytację. Uważałam to za niesamowite, że potrafiła tak po prostu zmieniać formy.
I w dodatku umiała latać!
Lola wzięła głęboki oddech, zaciskając powieki. Jej skóra lekko zafalowała. Rozczapierzyła palce, a z dłoni wystrzeliły długie pazury. Otworzyła oczy i spojrzała na mnie czarnymi gałkami. Serce zabiło mi mocniej w piersi. Jej wygląd był przerażająco piękny.
Poruszyła ramionami, zmarszczyła brwi w skupieniu, a za chwilę z jej pleców wystrzeliły ogromne skrzydła. Rozpostarła je na całą długość tak, że końce dotknęły regałów po obu stronach. Machnęła nimi, a moją twarz owionął delikatny podmuch. Wciągnęłam głośno powietrze.
Skrzydła wyglądały niesamowicie. Pokryte miękko wyglądającymi piórami w kremowym kolorze odcinały się na tle ciemnej biblioteki. Na szczycie skrzydeł, po obu stronach, wyrastała zakrzywiona i ostra jak szpon kość.
Lola odwróciła się, pokazując skrzydła w pełnej okazałości. Zaczynały wyrastać tuż poniżej ramion i kończyły się na środku pleców. Ich rozpiętość musiała liczyć przynajmniej cztery metry. Zatrzepotała nimi, ale wyglądało to bardziej jak niekontrolowane wzdrygnięcie. Jej skóra zafalowała, a z gardła wydobył się dziwny dźwięk. Coś pomiędzy krzykiem, a skrzeknięciem.
– Lola? – zapytałam zaniepokojona.
Obróciła się i cofnęła, a ja poczułam, że coś jest nie tak. Skóra nie przestawała falować, a kiedy przekrzywiła głowę, w bezdennych oczach zobaczyłam drapieżny błysk. Moimi żyłami popłynął strach.
– Lola, nie strasz mnie. – Głos mi zadrżał. – To nie jest śmieszne.
Nie odpowiedziała. Przemieniła się. Jednak nie przemieniła się w człowieka.
Lola zmieniła się w harpię i z kolejnym drapieżnym okrzykiem, rzuciła się na mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro