Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18

Przez ostatnie dni czułam się jak wrak, nie człowiek. Wujek zaplanował kameralny pogrzeb. Tylko mama, ja i on. Pożegnanie wydawało mi się nieodpowiednie. Jakbym przypieczętowała jej śmierć i naprawdę musiała zaakceptować, że już nigdy jej nie zobaczę. Nie pojawiłam się w szkole do piątku. Zwyczajnie nie miałam siły wstać z łóżka.

Gdyby nie Max, totalnie bym się załamała. Zmuszał mnie do rozmowy, nawet kiedy jej nie chciałam. Wujek zaś zamknął się w sobie. Jakby dopiero po pogrzebie zdał sobie sprawę ze śmierci mamy. Nie wiedziałam go jeszcze tak bardzo przybitego, a patrzenie na niego, tylko łamało mi bardziej serce. Nie potrafiłam mu pomóc.

Samej sobie nie potrafiłam pomóc.

W końcu nadszedł piątek. Lola nadal nie odbierała ani nie odpisywała na moje wiadomości. Nie było jej również w szkole. Nie wiedziałam, czym była spowodowana jej nieobecność, ale coraz bardziej się martwiłam.

Max nie poruszył więcej tematu ogniska. Wiedziałam tylko, że nie zamierza się na nim pojawić. Do dziś nie miałam pojęcia, o co mu chodziło, kiedy ostrzegał mnie przed Conallem. Zrozumiałabym, gdyby mówił o Rhavenie, ale o swoim kuzynie?

Siedziałam na stołówce, a Damien po raz kolejny kłócił się z Amber o rzekomych potworach, które brały udział w Wielkiej Wojnie Północy i Południa. Nie zdobył jednak żadnych informacji o filmikach i ptakach, dlatego w końcu mogłam się tym zająć, nie łamiąc złożonej mu wcześniej obietnicy.

– Posłuchaj – powiedział spokojnie, przerywając Amber. – Nawet na lekcjach historii mówią o tym, że potwory dysponowały niemożliwie wielką siłą. Przeczytałem, że ich oczy odpowiadały ich mocom. Czyli oprócz siły, posiadały jeszcze moce!

– Jesteś szurnięty – mruknęła Amber.

Damien, zupełnie niezrażony, mówił dalej:

– Podobno szkarłat widoczny w ich tęczówkach sprawiał, że wojownicy sami przed nimi uciekali, nie wdając się w walkę. Jak bardzo przerażające musiały być te stwory?

Przypomniał mi się jeden raz, kiedy widziałam zmianę w oczach Ruri. Co prawda, stwierdziłam, że to był tylko wymysł mojej wyobraźni, ale gdy słuchałam Damiena, wróciło nie tylko wspomnienie, ale także niepokojące przeczucie, że jednak nie przewidziały mi się jej czerwone tęczówki.

Wokół mnie krążyło coraz więcej sekretów, a ja nie odkryłam prawdy o żadnym z nich. Musiałam to zmienić.

***

Poświata księżyca rozjaśniała nocne niebo. Na środku otoczonej świerkami polany znajdowała się masa ludzi w przebraniach. Widziałam ciężkie futra i plastikowe korony, zwierzęce maski, a nawet skrzydła. Wokół rozbrzmiewał gwar rozmów i śmiech. Ktoś pobrzękiwał na gitarze przy jednym z trzech ogromnych ognisk, gdzie rozstawiono prowizoryczne siedziska z drewnianych belek. Czułam, jakbym przeniosła się w czasie i obserwowała imprezy wyprawiane podczas panowania królów.

Wyglądałam trochę nie na miejscu w czerwonej puchowej kurtce, spodniach i karminowych kozakach, ale miałam nadzieję, że chociaż nadrabiałam kolorem. Idąc w głąb imprezy zauważyłam, że kilka osób również nie miało przebrania. Szukałam wzrokiem...

– Bu.

Podskoczyłam i obróciłam się. Przede mną wyrosła wysoka postać w masce wilka. Poczułam lekkie ukłucie strachu, ale natychmiast mnie opuściło, gdy zobaczyłam, kto kryje się za przebraniem.

– Przyszłaś. – Przystojna twarz Conalla rozciągnęła się w uśmiechu, gdy zdjął maskę. – Chodź, zanim wszystko zjedzą. – Złapał mnie za rękę i poprowadził do ogniska. Patrząc na nasze złączone dłonie, serce zbiło mi mocniej.

Znaleźliśmy wolne miejsca przy ognisku i usiedliśmy na jednej z belek. Ogień trzaskał w płonącym stosie, dając przyjemne ciepło, a płomienie rozświetlały panujący wokół mrok.

– Wolisz kiełbaski, pianki, ziemniaki czy chleb? – zapytał, sięgając do jednego z koszyków wypełnionych jedzeniem.

– Chleb.

Nabił kromkę na widełki i podał mi. Sobie wziął kiełbaskę i przybliżył do ognia. Siedzieliśmy ramię w ramię, w ciszy przyglądając się jak płomienie liżą nasze jedzenie.

– Jak się czujesz? – zapytał po chwili Conall. – Słyszałem, że w środę odbył się pogrzeb twojej mamy.

Ukłucie bólu, które poczułam w piersi, na chwilę odebrało mi oddech.

– W porządku – powiedziałam w końcu. – Ostatnie dni nie należały do najłatwiejszych, ale jakoś się trzymam.

– Gdybyś czegokolwiek potrzebowała... – Spojrzał mi w oczy. – Możesz na mnie liczyć, Grace.

Zrobiło mi się cieplej na sercu.

– Dziękuję.

Uśmiechnął się lekko.

– To dlatego się tutaj przeprowadziłaś?

– Tak. – Skinęłam głową. – Nie mam innej rodziny oprócz wujka, więc nie miałam wyjścia i wylądowałam w Brivel.

– Oprócz rodziny Maksa, też nie mam żadnych krewnych. Oczywiście, moi rodzice żyją, ale gdyby ich zabrakło... – Westchnął. – Zostałbym tylko ja i Max.

Między nami zapanowała cisza, gdy oboje na chwilę pogrążyliśmy się w myślach. Nie wiedziałam, przed czym ostrzegał mnie Max. Conall był miły, rozmowa toczyła się gładko i nie czułam żadnego zagrożenia z jego strony.

A jeśli mowa o zagrożeniu...

– Co wiesz o Rhavenie? – spytałam.

Conall wyprostował plecy.

– Niewiele.

– Dlaczego mówiłeś, żebym na niego uważała? – Odsunęłam chleb od ognia i zdjęłam z widełek. Poparzyłam sobie palce, ale było warto.

– Każdy wie, że należy do sekty. – Podał mi papierowy talerzyk. – Czy to nie wystarczająco niebezpieczne?

– Nic więcej nie wiesz?

– Pojawił się w Brivel jakoś dwa lata temu. – Zdjął kiełbaskę z ognia. – Wtedy również Lola zaczęła chodzić do szkoły.

– Wcześniej nie chodziła?

– Podobno miała nauczanie domowe.

A to nowość.

– Wiesz może czym zajmują się w tej sekcie? – Ogryzłam kawałek chleba. Chrupnął głośno między zębami. Idealny.

– O tym akurat wiem aż za dużo – zaśmiał się, a ja ściągnęłam brwi. – Wszyscy plotkują, Grace. Nie mam zielonego pojęcia co z tego jest prawdą, a co nie. Nie wiem nawet, czy cokolwiek z tych plotek może być prawdą.

– Myślisz, że mogą prowadzić hodowlę dzikich ptaków?

Conall zmieszał się.

– O tym nie słyszałem.

Westchnęłam, zawiedziona, a on kontynuował:

– Mówi się, że ludzie wchodzą tam i już nigdy nie wychodzą. Ostatnio słyszałem, że na modlitwach piją ludzką krew, oddając cześć Bogu. Policja się nimi interesowała, ale nie potrafili im niczego udowodnić. W okolicach ich Domu Modlitwy można usłyszeć krzyki. Podobno kręcą się tam potwory o twarzach bestii.

Przeszły mnie ciarki. Jeśli choć jedna rzecz z tych, które powiedział, była prawdą, to Rhaven naprawdę był niebezpieczny. A wzmianka o potworach zdecydowanie mi się nie podobała.

Przełknęłam ślinę, przy okazji próbując przełknąć strach i spytałam:

– Wiesz, kto im przewodzi?

– Nie.

Straciłam apetyt. Zagnieździł się we mnie niepokój, który łączył się niebezpiecznie mocno ze strachem. Lola mnie ostrzegała i zapewne miała ku temu dobry powód.

– Są jeszcze inne plotki – powiedział po chwili Conall. – Ludzie mówią o tym szeptem, a wiedza nigdy nie wyszła poza Brivel.

– Co masz na myśli?

– Sądzisz, że mieszkając tak blisko Pustki, ludzie nie stworzyli żadnychteorii o tym, jak powstała?

– Nikt nigdy nie potwierdził, dlaczego...

– Bo mieszkańcy Brivel trzymają tę historię w tajemnicy. – Spojrzał na mnie. – Naprawdę sądzisz, że nie istnieje żadne wytłumaczenie?

– Chcesz powiedzieć, że wiadomo, jak powstała Pustka?

Skinął głową.

– Opowiem ci historię, w którą wierzą mieszkańcy Brivel.

Poczułam zdenerwowanie. Byłam przekonana, że nie istniało żadne wytłumaczenie, dlaczego nagle na świecie pojawiło się miejsce śmierci. Do teraz.

– Teren Pustki nie jest regularny – zaczął Conall. – Jednak odległość od punktów północ-południe i wschód-zachód, jest identyczna. Znajdowały się tam małe miasteczka, podobne do Brivel. Zaś równo po środku, w miejscu, gdzie linie punktów połączyłyby się, wzniesiono monument. – Nasze oczy spotkały się. – Monument ku czci Dwugłowego Boga Klęski.

Moje serce na chwilę przestało bić. Dwugłowy Bóg Klęski, w przeciwieństwie do Boga Życia, rządził śmiercią. Władał nieszczęściem, złym losem i przeszłością. Bóg Życia, Matka Jutra i Syn Pomyślności musieli połączyć siły, aby zapobiec złu, które sprowadzał na ludzkie istnienia. I do dziś pracowali nad tym, aby nie odzyskał władzy.

– Dlaczego ktoś miałby to zrobić? – zapytałam szeptem.

– W środku lasu żyła społeczność, która swoje istnienie chowała w tajemnicy. Wprowadzała strach, jednak nikogo nie krzywdziła. Werbowali ludzi, żeby do nich dołączyli, a kiedy już to zrobili, nigdy nie opuścili lasu. Okoliczni mieszkańcy nienawidzili tego, że tak blisko nich wyznawano Boga Klęski. Nienawidzili, że nie zapobiegli powstaniu sekty.

Krew odpłynęła mi z twarzy. Nie podobało mi się, w jakim kierunku zmierzała ta opowieść.

– Od powstania monumentu, sytuacja się pogorszyła. Mówiono, że las stał się nawiedzony. W nocy słyszano krzyki. Tak przeraźliwie, że osoby, które mieszkały najbliżej drzew, każdej nocy trzymały wartę z bronią przy piersi. Podobno nie dochodziło tam żadne światło, a wiatr wył niczym krzywdzone dziecko. Każdy, kto wszedł do lasu, albo już nigdy nie powrócił, albo wrócił z tak wielką traumą, że jedyne czego pragnął, to śmierć. Mieszkańcy mieli dość tego strachu. Odbijał się na nich w każdej chwili, nie pozwalając na normalne życie. Dlatego pewnej nocy złapali za broń i zaatakowali ukrytą wioskę. Krew wyznawców Dwugłowca wsiąknęła w ziemię i splamiła monument.

Mimo bliskości ognia, poczułam przeszywający chłód.

– Mieszkańcy nigdy nie powrócili do domów. Z ziemi wypłynęła gęsta mgła i wchłonęła ich życia. Bóg Klęski pragnął zemsty za swoich wyznawców. Mgła rozeszła się dalej, aż do wspomnianych wcześniej punktów. Odbierała życie, rządziła śmiercią. W końcu opadła, jednak zatruła ziemię, a każdy, kto postawi krok na skażonym terenie, zginie. – Spojrzał mi prosto w oczy. – Można by sądzić, że każdy z wyznawców Dwugłowca zginął, ale ich przywódca przetrwał i odbudował sektę. Maskują się wiarą w Boga Życia i żyją pośród nas, planując zemstę.

Moje serce zgubiło rytm, strach ścisnął pierś.

– Czyli Rhaven... – odezwałam się, lecz zgubiłam słowa. – Mówisz, że on i sekta...

– Rhaven wcale nie należy do sekty Boga Życia, lecz Dwugłowego Boga Klęski.

Przypomniała mi się jego nienaturalna siła, i to z jaką łatwością przesunął samochód.

– Mylisz, że przez to może mieć nadnaturalne zdolności?

Conall zmieszał się.

– Nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Może?

Nie zdążyłam nawet przetrawić wszystkich informacji, kiedy w lesie rozległ się przeraźliwy krzyk. Podskoczyłam, Conall natychmiast wstał. Spomiędzy drzew wybiegła blada postać chłopaka. Upadł kilka metrów przed ogniskiem.

Na polanie zapanowała cisza.

– Pomocy – wychrypiał.

Conall jako pierwszy się otrząsnął. Znalazł się przy chłopaku i uklęknął. Zbliżyłam się do nich na drżących nogach. Na śniegu zobaczyłam czerwień. Krew przepływała chłopakowi przez palce, kiedy próbował trzymać odpadającą skórę z poharatanego brzucha. Spojrzałam na jego twarz i natychmiast mnie zmroziło.

Jego oczy wyglądały jak dwie ziejące czarne dziury.

Zachwiałam się z szoku. Odwróciłam wzrok, jednak gdy ponownie na niego spojrzałam, jego oczy wróciły do normalności. Musiało mi się coś przewidzieć. Musiało...

– On nadchodzi – wydusił z trudem. – Odkryłem, kim jest. Chce mnie zabić. On... – Spojrzał na Conalla. – Ty... To ty...

Nie zdążył dokończyć.

Strzała wbiła się prosto między jego oczy.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro