Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16

Zamrugałam, lecz nadal widziałam ogromnego ptaka.

Który, tak na marginesie, sprawiał, że trzeźwiałam.

Skrzyżowałam spojrzenia ze stworzeniem, a w jego bezdennych oczach widziałam inteligencję. Obleciał mnie strach, kiedy ptaszysko zaskrzeczało i poruszyło skrzydłami. Krzyk zbudował się w moim gardle, gdy nagle z cieni wyrosła przede mną naga klata.

Och.

Proszę państwa, tego nie mieli jeszcze w repertuarze.

Spojrzałam w górę, a moim oczom ukazała się surowa uroda Rhavena. I ponownie mnie zmroziło. Jego oko, po tej samej stronie, gdzie widniał malutki pieprzyk, stało się czarne. Ale nie tak, jak zawsze. Czerń pochłonęła źrenicę, tęczówkę oraz białko.

Zamrugał i wszystko wróciło do normalności. To przez cień? Cholera, umysł płatał mi figle.

Rhaven złapał mnie za ramiona i siłą wypchnął na korytarz. Tak naprawdę nie potrzebował dużo siły, bo ledwo stałam na nogach, ale chyba trochę jej użył. Tak mi się wydawało. Zresztą, nieważne.

– Cześć – przywitałam się.

– Co tu robisz?

– Szukałam łazienki.

– To nie łazienka.

– Domyśliłam się.

– Czy ty jesteś pijana? – Zmarszczył brwi.

– Nie-e. – Zaśmiałam się, ponieważ mój głos zabrzmiał dziwnie.

– Grace... – zaczął, ale zaraz zamilkł, gdy moje ręce wylądowały na jego szerokiej piersi.

W ciemnym pomieszczeniu tego nie widziałam, ale kiedy wyszliśmy na korytarz, na opalonej piersi zauważyłam dwa tatuaże dłoni. Nie były jednak w kolorze czarnym, tylko białym. Jakby skóra w tym miejscu została wybielona.

Przejechałam palcami po tatuażach, a Rhaven napiął mięśnie pod moim dotykiem. W jaśniejszych miejscach skóra wydawała się wybrzuszona, jakbym dotykała blizn. Moje ręce nie zaprzestały na badaniu piersi, lecz zjechały w dół, wędrując na idealnie wyrzeźbiony brzuch. Nigdy nie widziałam tak perfekcyjnej sylwetki. Nigdy nie czułam tak silnych i twardych mięśni. Wiedziałam, że kryła się w nim potęga, ale dotknąć jej zarysu wydawało się czymś zupełnie niezwykłym.

Oddech Rhavena przyspieszył, ręce zacisnął w pięści. Skupiłam wzrok na bransolecie. Wcześniej widziałam tylko, jak odciskała się pod jego koszulką, ale właśnie dostałam na nią doskonały widok. Czerwony, wijący się metal, obwiązywał biceps w trzech miejscach. Wyglądał, jakby częściowo wtopiono go w skórę, ponieważ nie odstawał w żadnym miejscu. Idealnie przylegał do ramienia.

Przesunęłam dłonie wyżej, żeby dotknąć bransolety, kiedy odezwał się Rhaven:

– Śnieżynko, zabierz ręce.

– Dlaczego? – Uniosłam na niego wzrok.

– Ponieważ sprawiasz, że też chciałbym cię dotknąć – powiedział ochrypłym głosem. – A jeśli teraz cię dotknę, nie wiem, czy zdołam puścić. – Czarne oczy odszukały moje. – I wierz mi, jeśli poczuję twoją skórę, na samym dotykaniu się nie skończy.

Minęła chwila, zanim zrozumiałam sens jego słów. Natychmiast się odsunęłam, a moje ręce przez kilka sekund wisiały w powietrzu. Opuściłam je, żeby przyległy do sylwetki, a Rhaven wycofał się pod ścianę. Oparł się o nią plecami, dłonie nadal zaciskając w pięści, po czym powoli wypuścił powietrze z płuc.

W głowie wciąż czułam alkohol. Powinnam odejść, wiedziałam to. Byłam wściekła na Rhavena. Zepsuł nam cały wyjazd, a w pokoju trzymał wielkie ptaszysko. Ale oprócz złości, rządziła mną inna emocja.

– Jestem smutna – wyrwało mi się.

Głowa Rhavena opadła do tyłu, uderzając w ścianę. Zamknął oczy i zapytał:

– Bliskością chcesz zastąpić smutek?

W mojej głowie pojawiła się czerwona lampka, że nie powinnam się już odzywać. Najlepiej by było, gdybym po prostu się zamknęła. Ale nie. Mój język zdecydował inaczej.

– Jestem nieustannie smutna. – Nogi poddały się pod moim ciężarem i osunęłam się na podłogę. Ręce opadły bezwiednie po bokach, lecz usta pozostawały w ruchu. – Mogę się śmiać, mogę rozmawiać, mogę jeść czy pić, ale smutek ciągle mi towarzyszy. Boję się, że zagnieździł się we mnie na stałe. Robię wszystko, żeby o niej nie myśleć, ale ten smutek... – Przełknęłam ślinę, gdy w gardle pojawiła się gula. – Ten smutek... On nie daje mi spokoju. Minęło tak mało czasu... Nie wiem, jak sobie radzić. – Popatrzyłam na dywan we wzorki, które rozmazywały się przez łzy. – Czy wrócenie do życia, jak gdyby nigdy nic jest normalne? Czy ja jestem normalna? Jak mogę żyć skoro jej już nie ma? Jak się po takim czymś pozbierać?

Tak długo odpowiadała mi cisza, że myślałam, że Rhaven sobie poszedł. Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że nadal miał zamknięte oczy, a jego klatka piersiowa unosiła się powoli z każdym miarowym oddechem.

– Smutek może i cię opuści – odezwał się w końcu. – Ale poczucie straty nigdy.

– Czyli... Czyli zawsze już tak będę się czuła? Jakby w mojej piersi ziała dziura?

Rhaven odepchnął się od ściany i uklęknął przede mną.

– Nie wiem, Śnieżynko.

– Czy mogę coś zrobić? – Mój głos stawał się płaczliwy. – Czy mogę to zmienić?

– Możesz zająć myśli – zaproponował łagodnie. – W moim przypadku zadziałało przynajmniej częściowo.

– Też... – Odetchnęłam głęboko. – Też kogoś straciłeś?

Znowu zapanowała między nami cisza. Powinnam odwrócić wzrok, lecz jego oczy mnie przyszpiliły. Nigdy nie widziałam tak głębokiej czerni.

– Straciłem wiele – stwierdził po kilku chwilach.

– Jak sobie z tym radziłeś?

– Powinnaś iść spać, Śnieżynko. Alkohol czuć od ciebie z daleka.

– Nie jestem pijana. – Zmarszczyłam nos.

– Oczywiście. – Uniósł prawy kącik ust. – Ale jesteś śpiąca, prawda?

Chciałam zaprzeczyć i otworzyłam buzię, ale zamiast coś powiedzieć, ziewnęłam. Żadne słowa nie potrafiłyby wyrazić mojego stanu lepiej. Z piersi Rhavena wydobył się cichy śmiech. To był naprawdę ładny dźwięk. Dźwięczny, melodyjny. Jednak mimo śmiechu, nie zobaczyłam na jego twarzy uśmiechu.

Nie potrafiłam go zrozumieć.

– Kim ty jesteś? – szepnęłam.

Rhaven popatrzył na mnie poważnie.

– Gdybym ci powiedział, musiałbym cię zabić.

Minęła jedna sekunda, potem dwie i to był mój koniec. Alkohol zwalił mnie z nóg, chociaż siedziałam na podłodze.

Zasnęłam.

***

Obudziło mnie pragnienie i pulsujący ból głowy. Słońce dopiero co pojawiło się na horyzoncie, wkradając się nieśmiało do sypialni i oświetlając ciemną, drewnianą podłogę. Przymknęłam na chwilę oczy. Światło drażniło.

Nigdy więcej nie tknę alkoholu. N i g d y.

Wspomnienia z nocy były zamazane. Wiedziałam, że szukałam łazienki i byłam przekonana, że jej nie znalazłam. Oprócz tego w mojej głowie ziała pustka. Miałam tylko nadzieję, że nie odwaliłam czegoś, czego później pożałuję.

Chciałam z powrotem zasnąć, ale niemiłosiernie suszyło mnie w gardle. Zwlekłam się z łóżka i po cichu wyszłam na korytarz. W domu panowała cisza. Wszyscy jeszcze spali. Przemknęłam na palcach do kuchni i zamarłam.

O blat opierał się Rhaven. Stał tyłem i patrzył przez okno, popijając kawę.

– Tabletki przeciwbólowe są w drugiej szafce po lewo.

Prawie wyskoczyłam ze skóry na dźwięk jego głosu.

– Skąd wiedziałeś, że to ja?

– Zgadłem.

Nadal stał zwrócony tyłem. Nalałam wody do szklanki i sięgnęłam do szafki. Wygrzebałam listek tabletek i wrzuciłam dwie kapsułki do ust. Popiłam, starając się ich nie przegryzać. Naprawdę nie lubiłam połykać tabletek.

– Czemu nie śpisz? – spytałam cicho.

W końcu się odwrócił. Odstawił kubek na wyspę i zbliżył się do mnie.

– Nie poszedłem spać.

– Dlaczego?

– Czytałem książkę.

Zaskoczona, spojrzałam mu w oczy. Nie spodziewałam, że czytał książki. Już miałam odwracać wzrok, kiedy zalało mnie wspomnienie. A nawet nie jedno, a kilka. Klatka, ptak, naga pierś Rhavena i jego zmienione oko.

– Co to był za ptak?

Rhaven zmarszczył brwi.

– Jaki ptak?

– Ten, którego trzymałeś w klatce. – Zrobiłam krok w jego stronę. – Był wielki jak człowiek. Wyższy niż ja!

Uniósł kącik ust.

– To akurat nie trudne, biorąc pod uwagę twój wzrost.

– Rhaven – warknęłam.

– Nie wiem, co sobie ubzdurałaś, ale nie trzymam żadnego ptaka w klatce.

– Niczego sobie nie...

– Byłaś pijana. – Obrzucił mnie wzrokiem. – Albo nadal jesteś. Nie ufaj za bardzo swojej wyobraźni.

Spojrzałam na jego biceps.

– W takim razie tę bransoletę też sobie wyobraziłam?

– Nie wiem, co widział twój pijany umysł, Grace.

– Nie udawaj, że to się nie wydarzyło!

– Co takiego, Śnieżynko? – Pochylił się, a nasze twarze znalazły się tak blisko siebie, że mimowolnie się cofnęłam. – To, że mnie dotykałaś? Czy to, że ubzdurałaś sobie jakiegoś ptaka?

– Dotykałam...? – wykrztusiłam, a mój mózg w końcu odblokował wszystkie wspomnienia z wczorajszej nocy.

– Chciałaś czegoś więcej? Chciałaś, żebym...?

– Niczego nie chciałam! – warknęłam. – I nigdy nie będę chciała.

Obróciłam się na pięcie i uciekłam na górę. Złość i zażenowanie paliły mnie w piersi. Nie wierzyłam, że tak szybko musiałam cofnąć swoje słowa. Oczywiście, że zrobiłam coś, czego będę żałować.

Zatrzymałam się na chwilę przy drzwiach, które prawdopodobnie skrywały za sobą uwięzionego w klatce ptaka. Wyciągnęłam dłoń, żeby nacisnąć klamkę, kiedy usłyszałam hałas. Natychmiast czmychnęłam z powrotem do swojego pokoju.

Oparłam się plecami o drzwi, a serce obijało mi się o żebra. Rhaven coś ukrywał.

I nie chciał, żebym odkryła prawdę.

***

W sen wdarło się głośne pukanie do drzwi. Poderwałam się z łóżka, zaplątując się w pościeli. Cholera, zasnęłam. Nie miałam tego w planach.

– Grace? – Usłyszałam głos Ruri. – Wstałaś?

– Tak.

– Wyjeżdżamy za pół godziny. Ogarnij się.

Wzięłam błyskawiczny prysznic, licząc, że woda mnie orzeźwi, jednak nadal czułam się jakby przejechał po mnie czołg. Nie mogłam też skupić się na niczym, oprócz wizji wielkiego ptaszyska oraz, i przyznawałam to z trudem, idealnie wyrzeźbionego ciała Rhavena.

Szlag by to wszystko trafił.

Nie tak wyobrażałam sobie ten weekend. Zupełnie nie tak.

Nawiedzała mnie też nasza nocna rozmowa. Jak mogłam pozwolić, żeby tak się przed nim otworzyć? Wylałam swoje uczucia Rhavenowi. Naprawdę nie mogłam wybrać sobie lepszej osoby do zwierzeń?

Zeszłam do kuchni, gdzie czekała Ruri.

– Nosisz okulary? – zdziwiła się.

– Tak. Zazwyczaj zakładam soczewki, ale dzisiaj nie chciałam się z nimi męczyć.

Nie kłamałam. Mimo kropli, oczy miałam suche jak pustynia, a trzęsące się dłonie jeszcze bardziej utrudniały całą sprawę.

– Gdzie jest Lola?

– Pojechała z Rhavenem.

Otworzyłam usta i zaraz je zamknęłam. Rhaven naprawdę zepsuł nam cały wyjazd.

– Chodź. – Minęła mnie i wyszła na zewnątrz.

Podążyłam za nią. Siedziała już w samochodzie z zapalonym silnikiem. Wydawała się zniecierpliwiona, jakby gdzieś się spieszyła. Wrzuciłam torbę do bagażnika i wskoczyłam na miejsce pasażera.

Ostatni raz spojrzałam na dom, zastanawiając się, co tak naprawdę wydarzyło się wczoraj w nocy i znieruchomiałam z pasem w dłoni. W oknie, na górnym piętrze, zobaczyłam Rhavena. Myślałam, że coś mi się przewidziało i zamrugałam, lecz on nadal tam stał.

I patrzył prosto na mnie.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro