II - 7
Aron postanowił, że razem z Carmelą odbiorą Flor ze szpitala. Właśnie pokierowano ich do izby przyjęć, gdzie ponoć pani doktor przyjmowała jakiegoś małego pacjenta. Brunet dostrzegł szatynkę od razu, jednak coś w sposobie w jakim stała, mówiło mu, że coś się dzieje. Wydłużył krok, żeby być szybciej przy niej, jednak pięciolatka wyrwała się do matki.
- Mamo, jesteśmy - powiedziała uradowana Carmela.
Oczy Ridera zjechały na dziewczynkę i wyglądał jakby doznał jeszcze większego szoku niż wcześniej. Przełknął nerwowo ślinę i patrzył jak skamieniały na córkę Flor. Nie mógł uwierzyć, że ona miała dziecko. Ale przecież sam miał syna, więc taka kolej rzeczy nie powinna go dziwić, a jednak robiła to. Spojrzał na kobietę, której nie widział pięć cholernych lat i ona miała, do kurwy, dziecko. Widział, jak ma rozszerzony oczy, po czym pochyliła się do córki.
- To dobrze, kochanie. Zaraz kończę i możemy jechać do domu - szatynka powiedziała łagodnie do dziecka.
- Razem z tatusiem - powiedziała Carmela, a Flor zrobiło się gorąco i czuła jak jej serce waliło. Jeszcze chwila, a wypadnie z jej piersi.
- Z tatusiem?
- Cześć, kochanie - Aron zmaterializował się koło szatynki i pocałował ją w usta na dzień dobry.
- Jest i tatuś - zachichotała pięciolatka i chwyciła bruneta za dłoń.
Aron wiedział, że jego przyjście tutaj i tak ostentacyjne zachowanie względem Flor, będzie szeroko komentowane. Ale byli razem i nie miał zamiaru ukrywać się z tym. Zmierzył faceta przed sobą chłodnym wzrokiem, gdyż koleś mu się nie podobał.
Rider zacisnął szczękę i miał ochotę przypierdolić facetowi przed sobą. Paliło go w środku od widoku Flor z innym mężczyzną. Jednak sam spieprzył, więc nie powinien być na nią tak cholernie zły. A był i to go jeszcze bardziej wkurwiało. Postanowił przyjąć taktykę ataku.
- Chciałbym wiedzieć, co z moim synem? - Rider spytał chłodnie rzeczowym tonem, który mógł zmrozić jego rozmówcę.
Flor jakby obudziła się z transu i patrzyła to na Arona, to na Ridera. Podniosła papiery i lekko odchrząknęła. Nie podobało jej się, że Rider tutaj jest, że Aron i Carmela wybrali taką chwilę. Ale nie mogła nic zrobić.
- Pana czteroletni syn ma grypę - wyjaśniła szatynka starając się, żeby jej głos nie drżał, jednak Aron widział, że coś jest nie tak.- Odwodnił się, więc musieliśmy podać mu kroplówkę i leki na zbicie gorączki. Został przewieziony na oddział. Jeżeli poprawi mu się, jutro rano zostanie wypisany.
- Mam nadzieję, a teraz chciałbym iść do niego.
- Oczywiście. Pielęgniarka pana zaprowadzi - powiedziała równie chłodno.
Aron patrzył za oddalającym się mężczyzną, po czym przygarnął do siebie rozedrganą Flor. Objął ją szczelnie ramionami i przytulił jej głowę do swojej klatki piersiowej.
- Cii, już dobrze. Jestem przy tobie, króliczku.
- Zabierz mnie stąd, proszę - wyszeptała.
- Oczywiście - musnął jej skroń i splótł ich palce razem, po czym złapał za rączkę Carmelę - Idziemy mały króliczku.
- Jasne, tatusiu.
Wychodząc z izby przyjęć, Rider obejrzał się przez ramie i zacisnął dłonie w pieści. Widział, jak ten facet trzymał Flor i jej córkę za ręce. Pieprzona rodzinna sielanka - pomyślał i udał się do swojego chorego syna. Nie wiedział, jak miała się Flor przez ten cały czas, kiedy uciekła do niego. Po prostu zostawiła pieprzoną wiadomość, pierścionek i już nigdy więcej jej nie zobaczył. W dziekanacie nic mu nie chcieli powiedzieć, rodzice nabrali wody w usta, a on jak desperat szukał jej przez prawie rok. Aż w końcu odpuścił. Powrócił do roli bycia dupkiem i pieprzył wszystko, co się ruszało. W czasie studiów zaliczył chyba połowę damskiej populacji. Czy był z tego dumny? Nie. Ale tylko w ten sposób mógł zagłuszyć ból po jej stracie. A teraz natknął się nią w szpitalu w Seattle. Przyjechał tutaj z młodym, bo miał zlecenie do zrobienia i nawet nie wiedział, że Flor tutaj mieszkała. Miał ochotę ją udusić i wycałować jednocześnie. Ale ten koleś, który pocałował ją na przywitanie, wyglądał jakby chciał Riderowi spuścił łomot. A on wątpił, żeby tamten domyślił się kim on był, jednak bardzo by chciał widzieć minę skurwiela, jakby mu oznajmiał, że pieprzył wcześniej jego kobietę. Zapewne dostałby prosto w zęby, ale może byłoby warto. Kto wie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro