Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

II - 18

- Ja... - zaczęła Flor, ale natarczywy dźwięk jej pagera rozdarł powietrze, nie dając jej możliwości odpowiedzenia, a po chwili znowu zabrzęczał, a do tego rozdzwonił się telefon Arona

- Cholera - wymamrotali oboje jednocześnie i popędzili po dachu budynku, wpadając do windy. 

Zjeżdżając na dół byli myślami przy rannych z wypadku. Sunąć cicho windą na ostry dyżur,  Aron zajęty był rozmową przez telefon, a Flor co chwile dostawała powiadomienia. Magiczna chwila, która miała miejsce niespełna kilka minut temu, poszła w zapomnienie. Aron rzucił się na pomoc młodemu chłopakowi, który w wyniki wystrzału fajerwerków stracił dwa palce, a trzeci ledwo trzymał się na skórze, po czym przywieziona nastolatka z całą zakrwawioną twarz. Natomiast Flor przejęła nieprzytomną dziewczynkę, która przywieźli zrozpaczeni rodzice, a po niej nastąpiła lawina nowych pacjentów.

Cały dyżur, który spędziła Flor miedzy swoim oddziałem a ostrym dyżurem, nie widziała się już z Aronem. A jak dowiedziała się do pielęgniarki, wyszedł dwie godziny temu, bo zadzwoniła opiekunka Carmeli. Potrząsnęła głową ze zmęczenie i marzyła tylko o własnym łóżku, ramieniu Arona oraz jego słodkich, gorących pocałunkach i ucałowaniu córki na dzień dobry.

Przebrana i do tego cholernie zmęczona, ruszyła do wyjścia i jęknęła na widok Ridera czekającego na nią przed szpitalem. Miała ochotę się ulotnić, ale w ostatniej chwili ją dojrzał. Szatyn zmarszczył brwi, widząc Flor, która wyglądała na skonaną, ale nie mógł odkładać tej rozmowy. Dzisiaj będzie koniec albo ich początek. 

- Cześć - odezwał się, kiedy stanęła na przeciwko niego.

- Cześć - zmierzyła go zmęczonym spojrzenie. - Miejmy to za sobą.

- Dokąd idziemy?

- Tam - wskazała bar po drugiej stronie ulicy - możemy wypić kawę i pogadać. - Chciała być w miejscu publicznym. Żadnych hoteli, prywatnych pokoi. 

Minęli nadjeżdżając karetkę i poszli na drugą stronę w kierunku baru. Od progu uderzył w nią zapach kawy oraz smażonego bekonu. Poczuła lekkie mdłości, jednak zignorowała je i zajęła miejsce na czerwonym krześle tuż przy oknie. Kelnerka podeszła do nich, żeby przyjąć zamówienie. Flor skusiła się tylko na sok pomarańczowy, a Rider zamówił zestaw śniadaniowy.

- Jesteś z tym doktorkiem? - Wypalił pytanie.

- Tak jestem. A tobie nic do tego - zmierzyła go lodowatym spojrzeniem.

- Być może - odpowiedział enigmatycznie, po czym nastała chwila ciszy, którą przerwała szatynka.

- Czego chcesz? Ale tak naprawdę.

- Ciebie. Nas. Wszystkiego.

- Co? - Zaśmiała się ponuro. - Ty chyba oszalałeś. Nie ma nas. Nie ma ciebie i mnie. Nie ma i nie będzie.

- Flor kochanie...

- Żadne kochanie, przestałam nim być cholernych pięć lat temu.

- To dlaczego tak się pieklisz?

- Nie robię tego.

- Robisz. A wiesz dlaczego? Powiem ci. Bo mnie wciąż kochasz.

- Nie - zaprzeczyła natychmiast- nie kocham. Kiedyś kochałam pewnego chłopca, który skradł mi serce, a później mi wyrwał i rozbił na milion kawałków. A wiesz co się z nimi stało? Wiesz? Rozprysło się niczym gwiezdny pył. 

Rider nie wierzył w ani jedno słowo Flor. 

- Gówno prawda. Gdybyś mnie nie kochała, nie bałabyś się ze mną spotkać - chwycił za jej dłoń, lecz zanim Flor wyrwała mu ją, nie poczuła nic. Żadnej iskierki, która kiedyś spalała jej duszę i ciało.

- Nie kocham cię, Rider. Kocham Arona.

- To pieprzony fiut i jest ciotą - warknął, chciał dodać coś jeszcze, ale podeszła kelnerka.

- Wasze zamówienia. Flor masz pączka - blondynka, która znała chyba cała obsadę szpitala, postawiła talerzyk przed nią - wiem, że je uwielbiasz.

- Dzięki - uśmiechnęła się szatynka i czekała aż odejdzie, po czym zwróciła się do Ridera. - Nie wiem, co ty sobie tam uroiłeś, ale nie kocham cię. I nie waż się obrażać Arona, kocham go  i mam zamiar za niego wyjść.

- Że co?! - Rider prawie wrzasnął na cały lokal.

- To co usłyszałeś i... - urwała, bo żołądek podszedł jej do gardła. Wymamrotała, że musi do toalety, po czym wręcz wybiegła. Zemdliło ją. 

Rider siedział zszokowany. Nie wierzył jej. Nie mogła przestać go kochać, bo on wciąż kochał ją. Pierdolony, świętoszkowaty lekarzyna. Zacisnął szczęką, zgrzytnął ze złości, aż zabolały go zęby. Upił łyk gorącej jak smoła kawy i skrzywił się. Kiedy sięgnął po cukier odezwała się komórka Flor, leżąca na stoliku. Zerknął na wyświetlacz i wziął urządzenie do ręki po czym odebrał.

- Tak? - Zapytał, ale po drugiej stronie zapadła cisza. Uśmiechnął się krzywo. To była jego szansa.

- Możesz przekazać telefon Flor? - Poprosił brunet.

- Nie mogę, jest bardzo zajęta. 

- Daj mi ją - naciskał.

- Nie wydaje mi się. Ona teraz jest ze mną - mruknął rozbawiony szatyn. Miło było słyszeć wkurzonego doktorka.

- Kim ty, kurwa, jesteś? - Wycedził wściekły Aron.

- Jej przeszłością.

- Rider - Aron wręcz wypluł jego imię, po czym usłyszał tylko śmiech i przerwane połączenie.

Świat bruneta właśnie rozsypał się na drobne kawałki. Poprosił ją o rękę, a ona ... Ona wybrała Ridera...


****************************

Mamy dramę. Rider to świnia i jest jak pies ogrodnika.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro