II- 1
Pięć lat później.
- Pani doktor, może zrobimy sobie przerwę chociaż z dziesięć minut - pielęgniarka zaproponowała swojej szefowej.
- Chciałabym, ale widziałaś, Eta, ile ludzi z dziećmi czeka na przyjęcie. Zdaje się, że mamy epidemię grypy.
- Tak - westchnęła kobieta, która była tylko o kilka lat starsza od lekarki.
- Mogłabyś przynieść mi kawę. Marzę o kofeinie. A zostały jeszcze trzy godziny mojego dyżuru.
- Czy ktoś tutaj wspomniał coś o słodkiej, czarnej z mlekiem? - W drzwiach stanął przystojny doktor Aron Berck.
- Cześć Aron - Flor przywitała uśmiechem swojego kolegę po fachu. - Zaraz padnę.
- Od której tutaj siedzisz? - Lekarz był ciekaw, gdyż martwił się o szatynkę.
- Odkąd przyszłam na dyżur, czyli od ósmej rano wczorajszego dnia - wzruszyła ramionami. - Kolejka nie maleje.
- Dobra, pomogę ci. Masz - podał jej kawę - i pij spokojnie, a ja zajmę się pacjentami.
- Naprawdę? Przecież skończyłeś już dyżur jakieś - Flor spojrzała na zegarek i zmarszczyła brwi - kilka godziny temu. Co tu jeszcze robisz?
- Znajomy leży trzy piętra wyżej, operowałem mu nogę. A teraz jak widać, jestem potrzebny tobie.
Flor przyjęła z wdzięcznością gorącą kawę. Zaciągnęła się jej zapachem i od razu poczuła się lepiej. Zrobiła miejsce Aronowi i usiadła na parapecie tuż za nim. Upiła łyk i zamruczała z przyjemności.
- Zamruczałaś? - Zachichotał widząc minę Flor.
- Mmmm - mruknęła.
- Mruczysz jak kotka - mężczyzna posłała rozbawione spojrzenie swojej koleżance po fachu. Nie powiedział jej, że ten znajomy był tylko wymówką. Chciał ją po prostu dzisiaj zobaczyć.
- Nic nie poradzę, że kawa w twoim wykonaniu smakuje jak niebo - mrugnęła do niego, a Eta poprosiła kolejnego pacjenta.
O ósmej rano w końcu zostało tylko kilku pacjentów, których przejęła nowa zmiana, a Flor była wykończona. Marzyła tylko łóżku. Dwudziestoczterogodzinny dyżur wyczerpał ją jak nigdy. Najwięcej było małych dzieci i osób starszych. Kilka musiała odprawić na oddział. Szatynka nie przebrała się, zarzuciła na siebie tylko kurtkę i wyszła ze szpitala.
- Podwieźć cię? - Aron zaskoczył Flor, która aż podskoczyła.
- Czy ty wziąłeś ślub z tym szpitalem?
- Nie, ale chętnie bym z kimś wziął - brunet puścił jej oczko, po czym otworzył drzwi. Oboje mieszkali w tym samym budynku, tylko na różnych piętrach. Śmieszny zbieg okoliczności.
- A ja chętnie położę się spać - Flor ziewnęła.
- Za dziesięć minut będziemy na miejscu. A z kim została Carmela?
- Dziadkowie, to znaczy moi rodzice przyjechali i zostali z nią. Chcieli świętować z nią jej piąte urodziny, bo zaraz po, wyjeżdżają w rejs na Karaiby.
- A my będziemy odmrażać sobie tyłku tutaj - obje zaśmiali się na słowa bruneta.
Aron zaparkował auto pod kamienicą, po czym oboje szybko ruszyli do środka, gdyż śnieżyca nie ustępowała. Flor mieszkała na drugim piętrze, a brunet piętro wyżej. Często gęsto razem jeździli do pracy, z czego Aron był zadowolony. Bardzo lubi szatynkę i cholernie mu się podobała. Był trzydziestoletnim rozwodnikiem, któremu żona doprawiła rogi. Jak tylko dowiedział się o zdradzie, wystawił jej walizki za drzwi. Cholernie cieszył się, że nie mieli dzieci mimo, że je uwielbiał. Wprowadził się tutaj prawie rok temu i od razu w pierwszy dzień poznał Flor wraz z jej z córeczką, Carmelą. A na następny dzień okazało się, że będą razem pracować.
- Dzięki - odezwała się szatynka.
- Nie ma za co - odgarnął ciemny kosmyk z jej twarzy.
- Pamiętasz, że dzisiaj o piątej jest przyjęcie urodzinowe, prawa?
- Car przypomina mi o nim codziennie. Twoja córka jest upierdliwa.
- Uważaj, bo nie dostaniesz nic do jedzenia.
- Okey - uniósł ręce w geście poddania. - Do zobaczenia i mam nadzieję, że będzie tort czekoladowy.
- Ty maniaku czekolady.
- Uwielbiam wszystko co słodkie, i ty też jesteś słodka - mrugnął i wspiął się na swoje piętro.
Flor pokręciła głową na zachowanie Aron. Był naprawdę uroczy i przystojny, jednak ona nie miała zamiaru wiązać się z żadnym facetem. Rider złamał jej serce i od pięciu lat go nie widziała, ale wiedziała, że nie rozpaczał zbytnio po niej. Ethan ożenił się zaraz po ukończeniu studiów. Wpadł z dziewczyną ze studiów i okazało się, że to ta jedyna. Od urodzenia córki widziała się z nim kilka razy, jednak nigdy nie przyznała się mu do posiadania dziecka. Tak było najlepiej.
Szatynka weszła do mieszkania i od razu rzuciła się na nia jej pieciolatka.
- Mamo, mamo - gorączkowała się Carmela - babcia z dziadkiem powiedzieli, że spędzimy moje urodziny w restauracji.
- Tak? Chyba muszę zamienić z nimi słowo.
Lea Regan weszła do kuchni i powiedziała córce jaki mają plan. Tylko, że Flor będzie musiała powiedzieć Aronowi o zmianach.
- Nie odbiera - mruknela szatynka, kiedy zadzwoniła do sąsiada.
- To idz do niego - jej rodzicielka uśmiechnęła sie szelmowsko. Poznała Arona i uznała, że to facet idealny dla jej córki. Od sprawy z Riderem, nie umawiała się w ogóle na randki. Unikała mężczyzn jak zarazy. Jedynym celem Flor była córka, a to nie podobało się pani Regan.
- Na pewni śpi - pokrecila głową - później zadzwonie.
- Flor, przeciez no musi wiedziec, że obowiązuje inny ubior.
- Cholera, faktycznie.
Szatynka w jeszcze szpitalnym uniformie popędziła na trzecie piętro i zapukała do drzwi lekarza. Liczyła, że jej nie otworzy, a kiedy nikt nie odpowiadał, po prostu chciała wrócić. Zrobiła krok i drzwi się uchyliły.
- Flor? - Aron otworzył je teraz szerzej, a szatynka przeżyła szok widząc nagiego od pasa w górę bruneta.
- Ja um... - czuła, że się zaczerwieniła. - Rodzice zabierają nas do restauracji, więc przyszła powiedzieć ci, żebyś założyć coś odpowiedniego.
- Kolacja w restauracji, jak romantycznie. No nie wiedziałem, że mnie kiedyś zaprosisz na randkę - mruknął, gdyż zauważył słodki rumieniec Flor. Podobało mu się, że jego ciało wywołało u niej taką reakcję.
- Jesteś niepoprawny. Widzimy się o wpół do piąte. I to nie jest randka.
- Wmawiaj sobie, mała - zaśmiał się, kiedy szatynka fuknęła na niego i wróciła do siebie.
*******************************
Witam w drugiej części. Mam nadzieję, że się podoba :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro