Epilog
Aron nie posiadał się ze szczęścia. Miał wszystko czego mógł sobie zamarzyć każdy facet. Spojrzał na siebie w lustrze, uznając, że jak na czterdziestkę wygląda jeszcze całkiem pociągająco. Zresztą nie mogłoby być inaczej, kiedy co rano widział pożądanie w oczach żony.
- Podziwiasz swoją urodę - zakpiła żartobliwie Flor, wychodząc z łazienki.
- Tak, ale chyba twój płonący wzrok mówi mi wszystko. Masz ochotę na szybki numerek - stwierdził bezwstydnie.
- Może i mam, ale nie mamy czasu.
- Poczekają. - Podszedł do żony i przytulił ją do siebie. - Wiesz, że dzisiaj będziemy pieprzyć się bardzo, bardzo dużo razy?
- Nie?
- O tak, jestem na ciebie napalony. - Flor zachichotała jak mała dziewczynka. - To przez te twoje pończochy i tę koronkę, co udaje majtki na twoim seksownym tyłeczku.
- Mam ściągnąć i iść bez bielizny? - Wymruczała zmysłowo.
- Tak. Nie. Cholera, ani mi się waż. Ten młody lekarz chyba stracił dla ciebie głowę - burknął. Był cholernie zazdrosny o swoją żonę.
- Wydaje ci się. - Chociaż sama dobrze wiedziała, że mąż być może miał rację, ale ją interesował tylko Aron.
- Taa, jasne - prychnął.
Przypomniał sobie dzień ślubu, od którego minęło dziesięć lat. Dzień, który zmienił ich życie na innych płaszczyznach. Flor została jego żoną, jakieś trzy miesiące po oświadczynach, ale też zyskali wtedy nowego członka rodziny. Pamiętał jakby to było dziś, bo zadzwonili wtedy ze szpitala, informując ich, że Rider wraz ze swym synem i jego matką ulegli wypadkowi i są w stanie ciężkim. Zostawili gości, Carmelę pod opieką Ethana oraz Cassie, a sami wraz z rodzicami Flor pojechali do szpitala. Pacjenci patrzyli na nich dziwnie, a personel szpitalny dziwił się, że zamiast bawić się na weselu, byli na oddziale.
Tamtej nocy zmarł Rider oraz matka Travisa. Ale oni byli oszołomieni wiadomością, którą usłyszeli od umierającej kobiety. Kobiety, która była byłą małżonką Arona. Okazało się, że będąc jego żoną, miała romans z Riderem i nie była pewna, kto był ojcem małego. Ta wiadomość wstrząsnęła zarówno nim jak i Flor. Okazało się, że pięcioletni Travis był jednak synem Arona, potwierdziły to testy DNA. Więc bez przeszkód zabrali małego ze szpitala do domu, kiedy tylko go wypisano.
- O czym tak myślisz? - Zapytała Flor, patrząc na emocje malujące się na twarzy jej męża.
- O dniu naszego ślubu.
- Och, to był szalony wieczór - wyszeptała.
- W rzeczy samej. Żałujesz? - Wiedziała o co pytał.
- Nie, przecież to twój syn.
- Nie, to jest nasz syn - poprawił ją. - Ona nie zasługiwała na miano matki, pozbawiła mnie czterech lata z życia Travisa.
- Wiem, ale on cię uwielbia.
- Tak samo jak ciebie, kochanie. Wie, że nie jesteś jego biologiczną matką, ale kocha cię.
- Tak samo jak Carmela ciebie. I te nasze dwa pozostałe czorty. - Miała na myśli dziesięcioletniego Matta oraz pięcioletnią Lili.
- Udały nam się dzieci - stwierdził zadowolony.
- A co do tego... - Flor przygryzła wargę i spojrzała na Arona z błyskiem w oczach.
- Flor? Co ty chcesz mi powiedzieć?
- A co byś powiedział - zarzuciła mu ręce na szyje - na następne dziecko?
- Chcesz mieć jeszcze jedno? - Zdziwił się, bo już teraz mieli czworo.
- Tak jakby nie mamy wyjścia - wyszczerzyła się.
- Chcesz powiedzieć... Cholera! - Wykrzyknął i porwał w ramiona żonę. - Kocham cię, tak cholernie cię kocham i - zjechał dłonią na brzuszek żony - to maleństwo.
- Maleństwa - poprawiała go.
- Co?! Dwójka naraz? Oż w mordę - zaśmiał się.
- Czyli cieszysz się?
- Czy się cieszę? Jestem cholernie szczęśliwy, ale mam nadzieję, że to będą chłopcy, bo osiwieje od adoratorów naszych córek. Albo będę musiał kupić nowy kij bejsbolowy.
- O tym przekonamy się za kilka miesięcy - cmoknęła go w usta. - A teraz chodźmy na imprezę, w końcu na dole czeka chyba z pięćdziesięciu gości.
- A nie możemy zostać i pobaraszkować w łóżku? - Zapytał z nadzieją.
- Nie. Tylko raz w życiu ma się czterdzieste urodziny. Więc Panie Berck, rusz pan ten swój seksowny tyłek i idziemy na dół.
- Nakazał generał w spódnicy.
- I tak mnie kochasz.
- Kocham.
*******************************************
Dobrnęliśmy do końca. Mogłabym pisać jeszcze kila rozdziałów, ale stwierdziłam, że tak jest dobrze. Dziękuję wam za gwiazdki, komentarze i widzimy się gdzie indziej :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro