5
Kiedy Flor wróciła do pokoju, nie zastała w nim blondynki. Chwała Bogu, pomyślała i zabrała się za wyciąganie ubrań. Spakowała swoje dwie walizki, wrzucajac wszystko niezbyt dokładnie. Miała w dupie porządek. Ona, która tak go lubiła, pierwszy raz poleci spakowna niczym hipis. Zaśmiała się z własnej głupoty. Opuściła bez żalu pokój i ruszyła na dół. Oddała klucze, mówiąc, ze już jej się nie przydadzą. Facet trochę się zdziwił, ale nie skomentował tego. Szatynka jak tylko wyszła z budynku, dostrzegała swoją podjeżdżajacą taksówkę. Kierowca był na tyle uprzejmy, że zapakował jej bagaże, po czym odwiózł na lotnisko.
- Proszę o zapięcie pasów, za chwilę bedziemy podchodzić do lądowania - głos stewardesy oprzytomnił Flor.
- Do rodziny? - Szatynka obróciła głowę do chłopaka siedzącego po prawej stronie, który przespał cały lot.
- Nie, na studia - odpowiedziała uprzejmie. I nie uszło jej uwadze, że było na czym oko zawiesić.
- To tak jak ja - posłał jej uśmiech. - Jestem Ethan.
- Flor - uścisnęła dłoń chłopaka.
- To jakieś zdrobnienie?
- Nie, po prostu Flor.
- Może bedziemy na jednej czelni - zagail blondyn.
- Kto wie - odpowiedziała, poczym odpięła pasy i ruszyła do wyjścia wraz z innymi pasażerami.
Prosto z lotniska udała się wprost na uczelnie. Po załatwieniu wszystkiego w dziekanacie, została przyjęta na pierwszy rok w Baruch College. Od zawsze marzyła, żeby studiować w Nowym Jorku, jednak zrezygnowała z tego i poszła tam gdzie Rider. Była głupia sądząc, że jakoś wszystko się ułoży. Nic się nie ułożyło. Nie byli rodzeństwem i wszystko ogólnie szlag trafił.
Podziękowała i z listą wykładów oraz rozpiską ruszyła do campusu.
- Ale jak to nie mam pokoju? - Szatynka była bardzo zaskoczona. - Przecież miałam go dostać.
- Przykro mi, ale został przydzielony komuś innemu - usłyszała.
- Ale... nie ma niczego wolnego?
- Przykro mi, naprawdę.
- Dziękuję w sumie za nic - mruknęła i wyszła.
Zrezygnowana Flor poczłapała chodnikiem z dwoma walizkami. I co ona niby miała, do cholery zrobić? Mogła wynająć hotel, choć to tylko tymczasowe rozwiązanie, lepsze to niż spanie w Central Park. Westchnęła i stwierdziła, że jakoś będzie musiała sobie poradzić. Skoro przeniosła się z Los Angeles aż tutaj, to musi być twarda. Po kilkunastu minutach znalazła hotel niedaleko uczelni i wynajęła pokój na kilka dni.
- Flor? - Zaskoczona szatynka odwróciła się do kogoś za nią.
- Ethan.
- Widzę, że jesteś zaskoczona - zachichotał.
- Wyobraź sobie, że owszem - odparła z uśmiechem.
- Nie dziwię się . Ale co ty tutaj robisz? W sensie w hotelu.
- Okazało się, że nie mam gdzie mieszkać, więc wynajęłam pokój na kilka dni, aż czegoś nie znajdę - szatynka wzruszyła lekko ramionami na swoje słowa.
Ethan'owi raptem rozbłysly oczy i popatrzył na Flor z szelmowskim uśmieszkiem. Blondynowi zdawało się, że znalazł idealne rozwiązanie dla nich obojga. Podszedł do szatynki, wyjął jej kartę z dłoni, a następnie walizkę i bez słowa ruszył przed siebie.
- Ethan, gdzie ty idziesz? Oddaj mi moje rzeczy! - Zawołała za nim.
- Flor, ruszaj tylek.
- Cholera, co ty wyprawiasz? - Zapytała, kiedy dogoniła go na końcu korytarza.
- Zamieszkasz ze mną. - Szatynka popatrzyla na niego jak na kogoś niespełna rozumu.
- Oszalałeś - pokręciła głową.
- Nie. Nie, oszalałem. Wręcz przeciwnie - mruknął i otworzył drzwi przed sobą.
- A skąd wiesz, że nie jestem jakąś morderczynią, czy kimś w tym stylu? - Zapytała przekraczając próg.
- Jasne, a ja jestem kobietą - oboje zaśmiali się na słowa blondyna.
Flor weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Rozejrzała się po dużym pokoju, który wyglądał raczej jak część apartamentu. Spojrzała w kierunku blondyna, który właśnie zniknął w drzwiach po prawo.
- Ethan, możesz mi wyjaśnić dlaczego to robisz? Nie znasz mnie. - Weszła za nim do pomieszczenia.
- No to cie poznam.
- Zawsze taki jesteś? Przygarniasz bezdomne kobiety?
- Nie. Tylko te, które mogę zaciągnąć do łóżka - posłał jej tak szeroki uśmiech, że szatynka nie powstrzymała sie i wybuchła głośnym śmiechem.
- Ale naprawdę, dlaczego to robisz? - Zapytała ponownie, kiedy się uspokoiła.
- Miałem mieszkać z kumplem, ale on zamieszkał ze swoją dziewczyną. A, że mam wolny pokój, a ty go potrzebujesz...
- Okey, ale za ile?
- Za nic. To hotel mojego ojca.
- Ale ja tak nie mogę.
- Flor - Ethan podszedł do dziewczyny i stanął na wyciągnięcie ręki - odpłacisz mi w naturze.
- Że co? - Cofnęła się wystraszona.
- Jezu, chodziło mi o gotowanie. Umiesz prawda?- Szatynka odetchnęła z ulgą.
- Przez ciebie zejdę.
- Ja bym tam wolał, żebyś doszła. - Widząc minę szatynki, zarechotał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro