Rozdział drugi
Alessandro
Złapałem za wieżę i z wahaniem ustawiłem ją na pustym polu. Ojciec westchnął, wyraźnie niezadowolony z marnego poziomu mojej gry, ale nic nie powiedział. Oparłem głowę o zagłówek i ukradkiem sprawdziłem godzinę. Tak jak się spodziewałem, nie spałem od ponad doby. Przetarłem zmęczone oczy i wbiłem wzrok w szachownicę, czekając na swój ruch.
– Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – spytał po chwili ojciec, patrząc na mnie zza okularów w prostokątnych oprawkach.
Z jego intensywnego spojrzenia wyczytałem, że bynajmniej nie pytał o szachy.
– Nie, ale nie wpadłem na lepszy – odparłem szczerze.
– Możemy pomyśleć nad innym rozwiązaniem.
– Jakim? Oddamy ją Luce? A może do klubu? Słyszałeś historie Fillippa. Myślę, że już wystarczająco ją skrzywdziliśmy.
– Twoja matka nie będzie zadowolona.
– Cokolwiek bym zrobił i tak będzie niezadowolona – zauważyłem.
Ojciec skinął głową i ponownie skupił uwagę na szachownicy, lecz coś w jego twarzy mówiło mi, że to jeszcze nie koniec tematu.
– Musisz zacząć rozglądać się za żoną – odezwał się, potwierdzając moje przypuszczenie.
– Wiem.
W moim głosie słychać było rezygnację. Nie chciałem ponownie się żenić, ale nie miałem wyboru. W naszym świecie capo bez żony to przepis na katastrofę. Brak małżeństwa oznaczał brak prawowitego potomka, który zająłby moje miejsce, gdy nadejdzie właściwa pora. Doprowadziłoby to do walk wewnątrz Organizacji, a te wykrwawiłyby ją i w końcu nie zostałoby z niej nic.
– Zleciłem Sergiowi przygotowanie listy kobiet w odpowiednim wieku – powiedział ojciec.
Milczałem. Pulsowały mi skronie, nieuchronnie zwiastując migrenę. Nie mogłem się doczekać, aż ten dzień wreszcie się skończy.
– Szach mat – powiedział ojciec, kręcąc z niezadowoleniem głową. – To nie była satysfakcjonująca rozgrywka, Sandro.
– Odegram się za tydzień.
– Liczę na to.
Podniosłem się z fotela, gdy do pomieszczenia wszedł Sergio. Miał na sobie białą koszulę w kolorowe ptaki i czerwone materiałowe spodnie. Jak zwykle przyjaźnie się uśmiechał. Przesunął wzrokiem z szachownicy na skwaszoną minę Enrica i pokręcił głową, wyraźnie rozbawiony.
– Znów przegrałeś? – spytał mnie.
– Tak.
– Nie chodzi o to, że przegrałeś, ale o to, jak przegrałeś. Jakbyś w ogóle nie myślał – wtrącił ojciec, chowając okulary do futerału i podnosząc wzrok na Sergia. – Co masz dla mnie?
– Przechwyciliśmy nowe informacje, ale nie dość, że są napisane tą pieprzoną cyrylicą, to na dodatek użyli jakiegoś szyfru. Nic z tego nie rozumiem. Zresztą sam zobacz.
Ojciec zmarszczył brwi, próbując odczytać wiadomość. W końcu poddał się i odłożył kartkę na stół.
– Myślicie, że znów zaatakują? – spytał.
– Wątpię – odparł Sergio, po czym wzruszył ramionami. – Ale te dzikusy nigdy nie postępują rozsądnie, więc wszystko możliwe.
Przytaknąłem. Nie mógłbym bardziej się z nim zgodzić. Ilekroć myśleliśmy, że wreszcie zrozumieliśmy ich sposób działania, ludzie z Bratvy pokazywali nam, jak bardzo się myliliśmy. Wczorajsza noc po raz kolejny to potwierdziła.
Zawibrował mój telefon, informując mnie o wiadomość od Luigiego.
Jedziemy.
Schowałem komórkę do kieszeni i skinąłem głową, dając ojcu znać, że wychodzę.
Zaparkowałem przed klubem i zgasiłem silnik, ale nie wysiadłem z samochodu. Oparłem głowę o zagłówek i zapatrzyłem się przed siebie, korzystając z rzadkiej chwili samotności. Byłem wyczerpany, ale wiedziałem, że minie jeszcze sporo czasu nim będę mógł wrócić do domu... z Gabriellą.
Przymknąłem oczy i wróciłem myślami do mojego pierwszego spotkania z małą Gabby.
Siedziałem w gabinecie Lorenza, starając się nadążyć za mężczyzną, lecz przez brak snu i stres nie mogłem się skupić. Zmieniłem pozycję, walcząc z ciężkimi powiekami. Spokojny głos Lorenza nie pomagał w walce z sennością. Właśnie ukrywałem ziewnięcie, gdy w domu rozległ się przerażający kobiecy krzyk, a po chwili drzwi do gabinetu otworzyły się gwałtownie i odbiły od ściany.
Zerwałem się na równe nogi, odruchowo sięgając po pistolet. Po zmęczeniu nie było już śladu.
Jakie było moje zaskoczenie, gdy do pokoju weszła bardzo barwna dziewczynka. Przeszła obok mnie, nic sobie nie robiąc z wycelowanej w jej stronę broni, i wyciągnęła złączone ręce w stronę Lorenza. Schowałem pistolet i zerknąłem na mężczyznę, patrzącego na mnie przerażonym wzrokiem.
– Zobacz, tatusiu, co znalazłam – powiedziała piskliwym głosem, rozchylając dłonie. – Myszkę. Możemy ją zatrzymać? Proszę, proszę, proszę.
Dziewczynka miała na sobie sukienkę z białą górą, wielobarwną pastelową spódnicą i małymi, przeźroczystymi skrzydłami. W czarne kręcone włosy wpięła kilkanaście dużych spinek, każdą w innym kolorze, a jakby tego było mało, na czubek głowy założyła koronę i srebrny róg. Jej ubiór i cała ta sytuacja były tak komiczne, że uśmiechnąłem się po raz pierwszy od wielu dni.
– Mówiłem ci, Gabby, że nie możesz mi przeszkadzać w pracy – powiedział Lorenzo.
– Wiem, dlatego poszłam najpierw do mamy, ale kiedy pokazałam jej myszkę, zaczęła krzyczeć i uciekać... Może u nas zostać? Proszę, proszę, proszę.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł. Twoja mama boi się myszy.
– Ona boi się wszystkiego. Myszy, szczurów, pająków, nawet tych małych robaczków, co jej przyniosłam kilka dni temu.
Gabby wydęła dolną wargę i wyciągnęła ręce w stronę Lorenza. Nie wiem, kto był bardziej biedny – on, czy piszcząca w dłoni dziewczynki mysz.
– Może z nami zamieszkać? Będę ją trzymała u siebie w pokoju. Mama nawet się nie zorientuje. Proszę, proszę, proszę! – powtórzyła, podskakując tak szybko, że z głowy spadła jej korona.
Podniosłem ją i podałem Gabby, która popatrzyła na mnie wyraźnie zaciekawiona.
– Oboje dobrze wiemy, że mama nigdy się na to nie zgodzi – powiedział Lorenzo, ciągnąc dziewczynkę w stronę drzwi.
Gabby zatrzymała się i odwróciła w moją stronę. Korona, którą znów założyła, zakołysała się niebezpiecznie, lecz dziewczynka przytrzymała ją wolną ręką.
– Kim jesteś? – spytała, wyciągając w moją stronę mysz. – Chcesz zobaczyć mojego zwierzaka? Nazwałam ją Księżniczka Celestia. No wiesz, jak z kucyków Pony. Jest starszą siostrą Luny, a jej znaczek to słońce, bo ona wznosi i opuszcza słońce. Fajnie, nie? Chcesz się ze mną pobawić? Możesz nawet ponosić koronę, ale i tak to ja będę królową jednorożców.
Nie przepadałem za dziećmi. Może to dlatego, że najczęściej reagowały na mnie płaczem i krzykiem, lecz ta kolorowa dziewczynka sprawiła, że po raz drugi tego dnia się uśmiechnąłem. Wyobraziłem sobie minę moich ludzi, gdyby dowiedzieli się, że spędziłem wieczór, nosząc koronę i bawiąc się z kilkulatką w jednorożce.
– Możesz być księżniczką Twilight Sparkle – dodała, nim zdążyłem odpowiedzieć na wcześniejsze pytania. – Była kiedyś jednorożcem, ale w najnowszym odcinku zmieniła się w alikorna. Wiesz, co to jest alikorn? To jednorożec, ale ze skrzydłami. Super, co? Możesz latać po niebie i...
– Wystarczy, Gabby. Wychodzimy. – Lorenzo wziął dziewczynkę na ręce i wyszedł z gabinetu, posyłając mi przepraszające spojrzenie.
Od tamtej pory Lorenzo robił, co mógł, aby córka nie przeszkadzała nam w pracy, lecz nadal co jakiś czas wpadała bez pukania do gabinetu, żeby pokazać ojcu swój nowy obrazek albo pochwalić się, że rusza jej się ząb. Nieraz znajdowałem koślawe rysunki namalowane na przetłumaczonych dokumentach. Normalnie byłbym wściekły na Lorenza, że oddaje mi swoją pracę pomazaną przez dziecko, lecz po poznaniu Gabrielli byłem zaskoczony, że mężczyzna w ogóle potrafił się przy niej skupić. Mogłem opisać małą Gabby w trzech słowach: energiczna, kolorowa i głośna. Bardzo głośna. Nie rozumiałem, jak ktoś tak niewielkiego wzrostu mógł robić aż tyle hałasu.
Ledwo usiadłem na fotelu, gdy rozległo się pukanie do drzwi, a po chwili do gabinetu weszli Luigi i Matteo, ciągnąc za sobą niską dziewczynę. Jej twarz prawie w całości ukryta była za burzą brązowych loków, które tak dobrze pamiętałem. Gdy Gabriella wreszcie podniosła głowę, ze smutkiem zauważyłem, że włosy to jedyne, co zostało z tamtej żywiołowej dziewczynki.
Jej jasnoszare oczy były pozbawione dawnego blasku. Miała bladą cerę, jakby od dawna nie widziała światła słonecznego, pełne wargi zacisnęła w wąską linię. To właśnie na ich widok coś ścisnęło mnie w żołądku. Mała Gabby wryła mi się w pamięć jako rozgadana kilkulatka. Nie przestawała mówić, nawet gdy otwierała buzię, aby pokazać ruszający się ząb. I teraz stała przede mną tak nienaturalnie cicha, że miałem ochotę nią potrząsnąć.
Gabriella drżącymi rękami odgarnęła włosy z twarzy. Zacisnąłem zęby, widząc jej zaczerwieniony policzek. Podszedłem do niej i złapałem ją za brodę. To był świeży ślad, sprzed maksymalnie kilku godzin. Czułem, że dziewczyna trzęsie się ze strachu pod moim dotykiem, i po raz kolejny nie mogłem uwierzyć, że to ta sama osoba, która kiedyś jak gdyby nigdy nic przeszła obok wycelowanego w nią pistoletu.
– Czego nie zrozumiałeś w prostym poleceniu: przywieź dziewczynę? – spytałem Matteo.
– Ta dziwka sama się prosiła, Szefie – odparł, uśmiechając się szeroko.
Wbiłem wzrok w mężczyznę, nie rozumiejąc, jak można być aż tak pozbawionym instynktu samozachowawczego. W naszym świecie słowo było prawem, więc odkąd powiedziałem, że wezmę Gabriellę, należała do mnie.
– W jaki sposób sama się prosiła? – wycedziłem lodowatym głosem.
Matteo przestąpił nerwowo z nogi na nogę, a głupi uśmieszek zniknął z jego twarzy.
– Nie słuchała nas – odpowiedział. – Prawda, Luigi?
Luigi nie odpowiedział, jedynie podniósł znudzony wzrok na Mattea i odsunął się kawałek od niego.
– Wynocha – warknąłem, wracając za biurko.
Nie musiałem się odwracać, aby wiedzieć, że mnie posłuchali. Nie byli aż tak głupi. Zamknąłem szufladę na klucz i schowałem laptopa do teczki.
– Chodźmy – powiedziałem, mijając Gabriellę.
Podążyła za mną, nie mówiąc słowa, nawet nie patrząc w moim kierunku. Wyszliśmy na zewnątrz, gdzie obok mojego samochodu stał Luigi i palił papierosa.
– Rzeczy dziewczyny, Szefie – powiedział, gdy podeszliśmy bliżej.
Popatrzyłem na walizkę i odwróciłem się do Gabrielli.
– To wszystko? – spytałem lekko zaskoczony. Dziewczyna przytaknęła w milczeniu. – Zadałem pytanie i oczekuję odpowiedzi.
– Tak, to wszystko – wyszeptała drżącym głosem.
Schowałem jej walizkę do bagażnika i otworzyłem drzwi pasażera.
– Wsiadaj – rozkazałem ostrzej, niż zamierzałem.
Gdy ruszyliśmy z parkingu, cisza, której tak pragnąłem przez cały dzień, zaczęła mnie drażnić. Włączyłem radio i wybrałem stację z muzyką klasyczną.
– Dokąd jedziemy? – spytała Gabriella po kilku minutach.
Jej głos był tak cichy i słaby, że ledwo ją zrozumiałem. W ciemności nie mogłem jej zobaczyć, ale bez problemu odgadłem, że jest przerażona.
– Do mojego domu – odparłem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro