Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XII. koty

W ostatniej klasie liceum nie przejmowałem się przyszłością. Albo może... nie chciałem o niej myśleć. Nie potrzebowałem o niej myśleć? Czasem wydaję się skomplikowany, ale potrzeby mam bardzo proste. Chcę tylko dobrze zjeść i o nic się nie martwić. Nie martwiłem się więc, bo miałem co jeść każdego ranka i wieczora, a gdy wracałem do domu, czekały na mnie Soonie, Doongie i Dori. Moje ukochane koty. Gdy tylko przekraczałem próg, słyszałem miauczenie. Nie mogłem nawet ściągnąć płaszcza, bo od razu zaczynały ocierać się o moje nogi. Przeurocze stworzenia. Jisung kiedyś myślał, że mam tylko jednego kota i kompletnie oniemiał, gdy zobaczył Soonie obok Doongie.

To była jedna z jego pierwszych wizyt w moim domu. Już dużo słyszał o moim kocie i spytał, czy może go zobaczyć. Musiała być jeszcze zima, bo pamiętam, jak weszliśmy do środka i było tak przyjemnie ciepło. Odczekałem chwilę, zanim ściągnąłem czapkę. Jisung, rzecz jasna, nie miał czego z głowy ściągać. Nie rozpiął nawet kurtki, bo dopadł Doongie, który nieśmiało się do nas zbliżał. Na pewno był zdziwiony nową osobą. O dziwo, nie zwiał od razu Jisungowi, mimo gwałtowności chłopaka w pieszczeniu. Doongie dał się podrapać po szyi, ale szybko wydostał się od napastliwych dłoni i czmychnął w głąb domu.

Do tego czasu zdążyłem już odłożyć płaszcz i buty. Rozcierałem zmarznięte ręce. Jisung spojrzał na mnie, jakby niepewien, co powinien zrobić.

- No rozbieraj się.

Powstrzymał chichot, dalej się na mnie gapiąc. Wiedziałem, jak to zabrzmiało. Zrobiłem to celowo.

- Zrobię ci coś do jedzenia - dodałem i od razu się pospieszył.

Gdy jedliśmy, znów przyszedł do nas Doongie. Jisung już ostrożniej zbliżył się do niego i przykucnął. Kot sam nadstawił się, by zostać pogłaskanym. Widziałem Jisunga tylko pod kątem i od tyłu, ale ciężko było nie zauważyć, jak bardzo się ucieszył. Byłem pewien, że ma na twarzy jeden ze swoich najszerszych uśmiechów. Zajęło mi chwilę zorientowanie się, że wpatruję się w niego, także uśmiechnięty, nie mając w głowie żadnej myśli. Nic... tylko Jisung.

Odwróciłem się do okna i uśmiechnąłem bardziej. Lepiej, żeby mnie nie przyłapał na tak dziecinnym zachowaniu.

- Na co patrzymy? - usłyszałem bliżej, niż mógłbym się spodziewać i podskoczyłem na krześle. Jisung z głową tuż obok mojej wpatrywał się intensywnie w okno.

- Widziałem orła.

- Gdzie? - Oparł jedną dłoń na stole, a drugą na oparciu krzesła, na którym siedziałem i nachylił się nade mną, żeby dojrzeć nieistniejącego ptaka.

Mogłem z bliska obserwować jego profil. Miał mały nos, prawie przylegający do twarzy, tylko trochę garbaty. Usta, teraz rozchylone, były krótkie, ale pełne. Dolną wargę miał odrobinę większą od górnej. A niżej i nieco w bok oznaczał się na jego skórze samotny pieprzyk.

Już wtedy, gdy tak kontemplowałem detale jego twarzy znajdując się myślami w kompletnie innym świecie, powinienem był zrozumieć, że się nim interesowałem.

Ale to nie miała być nawet opowieść o moim zakochaniu się w Jisungu. Miałem mówić o kotach. Więc jak już zrozumiał, że żadnego orła dziś nie zobaczy, odsunął się, a ja poczułem, jakby owiał mnie niespodziewany chłód. Usiadł na swoim krześle naprzeciwko mnie i wrócił do jedzenia. Po chwili zauważyłem, że spojrzał się w bok i zastygł tak z pałeczkami w połowie drogi do ust.

- Co to jest? Chyba nie mam zeza?

Do Doongie dołączył Soonie. Nie byli tacy sami, ale mieli podobny kolor sierści, więc na pierwszy rzut oka trudno ich było rozróżnić.

- To Soonie - wyjaśniłem. - Mam trzy koty.

- Trzy? Myślałem, że masz jednego.

- Mam trzy. Myślałeś, że cały czas mówię o tym samym?

- Nie było żadnych znaków, że mówisz o trzech!

Wzruszyłem ramionami.

- Gdzie trzeci? Jak się nazywa? - spytał z pełnymi ustami.

- Dori. Potem ci pokażę.

- To ten pierwszy jak ma? - zainteresował się. Uniosłem wzrok znad talerza. Nie spodziewałem się, że naprawdę zainteresują go moje koty. Na początku myślałem, że szuka wymówki, by do mnie przyjść. Musiało mu się nudzić samemu w domu. Z tego, co było mi wiadome, znalazł już sobie znajomych, ale nigdy nie widziałem, żeby ktoś do niego przyszedł.

- Doongie. Ta dwójka jest ruda. Dori jest siwy - wytłumaczyłem. - Nie przywiązuj się, to moje koty - dodałem ostrzegawczo.

- No weź. Nigdy nie miałem zwierzaka. Nie podzielisz się? - Zrobił słodkie oczka i zmienił usta w dziubek.

- Możesz je co najwyżej odwiedzać.

- Tak! - Uderzył pięścią w stół, prawie przewracając jedną z misek. - Koty są moje.

- Nie są.

- Będą moje. Przekonam je do siebie i porwę.

- Jedz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro