22. Blackout
Zapadam się...
Moje stopy znikają w gorącym piasku.
Próbuję podnieść nogę. Prawą... Lewą... Bez skutku. Drobny, jasnożółty pył całkowicie unieruchamia moje kończyny. Sięgam dłońmi zgięcia pod kolanem. Szarpię z całych sił, usiłując uwolnić się z pułapki. Ale kiedy tylko udaje mi się podciągnąć nogę kilka centymetrów wyżej, piaskowy potwór z powrotem pożera moje ciało suchym, bezkształtnym pyskiem.
Zdesperowana podnoszę głowę. Las wydaje się bardziej gęsty niż zazwyczaj. Korony drzew zamykają się nad moją głową, prawie zupełnie blokując dopływ światła. A jednak pomiędzy gęstymi konarami dostrzegam gorejącą łunę zachodzącego słońca. Za chwilę zrobi się ciemno. Muszę się stąd wydostać!
Na moim ramieniu ląduje motyl. Nienaturalnie duży. Wyjątkowo piękny. Przechadza się to w jedną, to w drugą stronę, łaskocząc moją skórę. Patrzę jak urzeczona na niewiarygodnie gładkie, śnieżnobiałe skrzydła. I nagle dociera do mnie, że jest z papieru. Jego skrzydła są zrobione z papieru. I groteskowo zginają się pod wpływem niezgrabnych ruchów zwierzęcia.
Spostrzegam kolejnego białego owada, który tańczy wokół mnie w powietrzu. Nie mam czasu, by zastanawiać się, skąd się wziął. Czuję, że muszę się spieszyć. Że za chwilę będzie za późno (Na co?).
Pojawia się trzecia latająca kartka. I następna. Zadzieram wysoko głowę i - jak zaczarowana - obserwuję to absurdalne zjawisko.
Papierowe skrzydełka zaczynają zmieniać barwę w świetle krwawiącego słońca. Malutkie karteczki źółkną, płynnie przechodząc w blady, a następnie ognisty pomarańcz. Głęboko nasycony oranż ciemnieje, przybierając barwę wina.
Motyle słabną. Powoli, jeden po drugim, spadają na piasek. Intensywne barwy wyciekają z ich małych ciałek, jak brudna woda po skończonym rysunku. Po moich policzkach płyną łzy. Żal mi tych stworzeń. Ale w głębi duszy wiem, że to nie one umierają. To ze mną dzieje się coś złego.
Nie jestem sama. Mężczyzna o niedokończonej farbami twarzy oglądał pląsy motyli razem ze mną. Patrzy na mnie, choć w miejscu jego oczu jest tylko gładka, biała kartka.
Tak bardzo bolą mnie nogi...
Chcę do domu!
Ale on nie chce mnie wypuścić.
Otworzyłam oczy, połykając wielki haust powietrza. Byłam zlana potem, a tętno chyba właśnie przekroczyło granicę normalności. Instynktownie odwróciłam się na prawy bok, gdzie zwykle znajdowało się jego ciepłe ciało. Chciałam wtulić się w niego, jak za każdym razem, kiedy męczyły mnie senne koszmary. Ale zamiast śpiącego obok mnie, ukochanego mężczyzny, napotkałam ścianę. Byłam w pokoju na piętrze. W swoim dawnym łóżku. Sama. A facet, którego kochałam nad życie, miał już nigdy nie pocieszać mnie w chwilach takich jak ta.
Kiedy kochasz kogoś do szaleństwa, twoje zmysły przestawiają się na inną częstotliwość. Czujesz zapach ukochanej osoby, nawet wtedy, gdy nie ma jej w pobliżu. Widzisz jej twarz w twarzach innych ludzi. Słyszysz jej głos nawet wtedy, gdy wokół panuje niczym niezmącona cisza. Pamiętasz każdy dotyk i każde słowo. Szczegóły jak fakturę skóry, dźwięk słów, wypowiadanych pod wpływem emocji czy temperaturę ciała. A kiedy przychodzi świadomość, że to wszystko tracisz, zaczynasz umierać. Kawałek po kawałku.
Najpierw cierpi twoje serce. Masz wrażenie, że jego żar zaczyna przygasać. Bije jakoś słabiej, nierównomiernie. Jakby nie miało już ochoty na to, by tłoczyć krew w twoje żyły. Kiedy twój umysł otrząśnie się z pierwszego szoku, zaczyna się destrukcyjna reakcja łańcuchowa. Wszystkie plany i marzenia sypią się jak domek z kart. Ochota do życia ustępuje miejsca zdradliwej apatii. Przestajesz płakać i rozpaczać. Jesteś jak katatonik, zawieszony w czasie i przestrzeni. Jak bela drewna - bez emocji, bez czucia i bez jakiejkolwiek woli walki o to, by zmienić ten chorobliwy stan.
Zamknęłam oczy i wsłuchiwałam się w miarowe uderzenia kropel o drewnianą konstrukcję loggii. Musiałam się uspokoić. Koszmary miewałam rzadko, ale kiedy już mnie nawiedzały, były tak absurdalne i niepokojące, że automatycznie nastrajały moje zmysły na to, że na pewno niedługo wydarzy się coś złego. – „Papierowe motyle! Zaczynam świrować!" – Położyłam dłoń na klatce piersiowej i starałam się wykonać najprostsze ćwiczenie oddechowe, polegające na bardzo długich wdechach i wydechach. – „Boże, to głupie, ale mam wrażenie, że gdzieś coś takiego widziałam. Motyle z papieru. Co to może, do cholery, oznaczać?!".
Od nieszczęsnej imprezy w „jedynce" minęła dokładnie doba. Matusz przegoniła kłócących się pod naszymi drzwiami, obrzucając Natalię epitetami, których nie zdołałby przeanalizować sam profesor Miodek. Towarzystwo uznało, że nie będzie walczyć z rudowłosą, nie do końca trzeźwą i maksymalnie rozjuszoną kobietą, która na sam koniec poinformowała ich, że nie będę z nikim rozmawiać i trzasnęła im drzwiami przed nosem.
A potem była niedziela i życie w „Primaverze" zamarło. Takiej ciszy nie słyszałam tutaj jeszcze nigdy. Nasi rezydenci albo leczyli kaca albo odsypiali zarwaną noc. Stołówka podobno przez cały dzień świeciła pustkami. Nikt też nie wychylał nosa poza budynki z powodu trwającej od południa ulewy.
Dziewczyny zadbały co prawda o to, żebym miała co włożyć do ust, ale z powodu nudności i częstych wizyt w toalecie byłam w stanie zjeść cokolwiek dopiero po godzinie szesnastej. Tak już mnie Matka Natura skonstruowała, że w chwilach najgorszego stresu mój organizm reagował totalnym rozstrojem żołądka i próbował pozbyć się całej jego treści tak, jakby to ona była przyczyną mojego złego samopoczucia.
Późnym wieczorem wróciłam do żywych. Tak mi się przynajmniej zdawało, bo nadal czułam się, jakby ktoś rozerwał mnie na strzępy, zszył na nowo grubymi nićmi, a zamiast oczu wstawił duże drewniane guziki. Chęć do życia ulatywała ze mnie jak powietrze z przebitej piłki..
Wyłączyłam smartfona już po tym, jak uciekłam z imprezy na piętro. Przyjaciółki robiły dobrą minę do złej gry i starały się nie wspominać przy mnie o Jacku, jego gościach i imprezie. Widziałam po ich minach, że sporo mnie ominęło z sobotniej potańcówki i aż się palą, by zdać mi szczegółową relację z tego, co się wydarzyło po moim zniknięciu. Ale ja nie chciałam tego wiedzieć. Bo nic, czego bym się w tej chwili dowiedziała, nie mogło sprawić, żebym poczuła się lepiej.
W nocy z niedzieli na poniedziałek nie mogłam spać. W uszach ciągle brzęczały mi słowa o „chrzcie" i o tym, że „ nie nadaję się do życia w takiej paczce". Gdzieś w głębi serca poczułam ulgę z powodu tego, że wymysły Natalii były jedynie kłamstwem. Ale to nie rozwiązywało najważniejszego problemu pomiędzy mną i Jackiem. On kierował moim życiem. Od najbardziej błahych spraw jak pieniądze czy planowanie czasu wolnego, po te najważniejsze, do których przede wszystkim zaliczała się moja suwerenność - możliwość decydowania o sobie, swoim życiu, planach na przyszłość i podejmowania samodzielnych decyzji w ważnych sprawach. Byłam dorosła, niezależna finansowo i nie musiałam chować się pod jego skrzydłami. Nie chciałam, by za bardzo wtrącał się w moje prywatne sprawy. Byłam wolna. I nawet gdybym zgodziła się zostać jego żoną, możliwość do stanowienia o sobie samej byłaby dla mnie bardzo ważna.
– „Żoną..." – Z jakiegoś powodu słowo to brzmiało tego poranka tak niewiarygodnie i nienaturalnie, że odruchowo skrzywiłam się w bolesnym grymasie. – „Teraz nie jestem już nawet twoją dziewczyną, a co dopiero...".
Usłyszałam dźwięk budzika Eweliny i nagle dotarło do mnie, że zaczyna się nowy tydzień, a z nim poranne zajęcia. Przetarłam spocone czoło i sięgnęłam po telefon. Zawahałam się. Opuszkiem palca przejeżdżałam po płaskim przycisku on/off. Wiedziałam, że jeśli włączę urządzenie, najprawdopodobniej zostanę zbombardowana wiadomościami. A na to nie miałam w tej chwili ochoty.
Matusz zaklęła pod nosem, jak to miała w zwyczaju, kiedy zwlekała się z łóżka na jogging. Spojrzała na mnie podejrzliwie. Wyciągnęła w moim kierunku palec wskazujący i pogroziła mi tak, jakbym właśnie trafiła pod jej kuratelę. Wbrew swojej woli oczywiście.
– Ty zostajesz! Masz prawo do tego, żeby olać te zajęcia. Poza tym dobrze mu zrobi, jak się trochę wkurwi z rana. Należy mu się za te wszystkie akcje...
– Ewelina... – miauknęłam, zakrywając twarz.
– Ma rację – dodała solidarnie Kaśka, wystawiając nogę poza łóżko. Reszta jej ciała ewidentnie nie miała ochoty na pobudkę. – Chociaż z drugiej strony, jak się nie pojawisz, to tak nas dojedzie, że wyjdę poza ciało.
– Whatever! – burknęła Ewelina. – Poświęcę się tylko po to, żeby zobaczyć jego minę, kiedy mu powiem, że masz wyjebane. To będzie warte każdej zadyszki i mokrych pleców.
– Mówiłaś jej o Tomku? – zapytała Kaśka, zwracając się do rudowłosej przyjaciółki.
Matusz potrząsnęła nerwowo głową i zaczęła się ubierać. Podniosłam się na łokciach i spojrzałam na nią dociekliwie.
– O co chodzi?
– O nic! – odburknęła, nie siląc się nawet na uprzejmości.
Znałam Ewelinę już tak długo, że bez problemu mogłam czytać w niej jak w otwartej książce.
– Co się stało? Mów! – ponagliłam ją.
Wydęła usta i przewróciła oczami.
– Pożarliśmy się. To się stało.
– I to mocno! – prychnęła Butek. – Tak mocno, że Tomasz wziął w obroty Sylwię, a Ewelina...
– Nieważne! – krzyknęła Matusz i piorunująco spojrzała na Kaśkę. – To absolutnie nic nie znaczy!
– Jeśli nic nie znaczy, to lepiej jej powiedz. – Kaśka obrzuciła Matusz lekceważącym spojrzeniem i także zaczęła ubierać się na przebieżkę.
– Dziewczyny – westchnęłam ciężko. – Błagam, nie traktujcie mnie jak gówniarę. Wystarczy, że ON mnie tak traktuje.
Ewelina spojrzała na mnie spod byka. W jej oczach zobaczyłam jakiś niespotykany u niej zwykle rodzaj wstydu. Jakby z jakiegoś powodu bała się przyznać do tego, co działo się na imprezie.
– Tańczyłam z Barskim – powiedziała i spuściła wzrok. – Tylko tańczyłam! Chwilę porozmawialiśmy. To wszystko. Więc proszę, nie twórzcie mi tu zaraz historii nie z tej Ziemi, bo do niczego między nami nie doszło!
Podniosłam brwi i zaniemówiłam. Po Barskim spodziewałabym się wszystkiego. Absolutnie wszystkiego. Ale nie tego, że zacznie podbijać do mojej przyjaciółki.
– Zrobiłaś to, bo byłaś zła na Tomka? – zapytałam, zdezorientowana.
Westchnęła ostentacyjnie.
– Nie wiem – odparła, jakby dręczyły ją wyrzuty sumienia. – Naprawdę nie wiem. – Prawie kompletnie ubrana opadła na krzesło i podparła się na łokciach. – Wiem, że go nie znosisz. I wiem, że sobie na to solidnie zasłużył. Ale jest mi go trochę szkoda...
– Naprawdę?! – usiadłam na łóżku i spojrzałam na nią z niedowierzaniem. – Dobrze wiesz, że to może być kolejny z jego...
– Nawet jeśli – oburzyła się – to czy rozmowa i taniec ze mną miałyby pomóc mu w tym, by zbliżyć się do ciebie? Przecież to nic takiego, do cholery! TYLKO tańczyliśmy!
– Nie denerwuj się tak! – fuknęłam na nią, schodząc z łóżka. – Wiesz, że chodzi mi tylko o twoje uczucia. On mnie nie interesuje. Nie chcę, żebyś musiała przez niego... płakać.
Spuściła wzrok i bez słowa pomaszerowała do łazienki. Spojrzałam wymownie na Kaśkę, ale ta tylko machnęła ręką. Domyśliłam się, że w tym przypadku nie mogłam absolutnie mieszać się w tą sprawę. Bo jakakolwiek ingerencja z mojej strony mogłaby zatruć moją wieloletnią przyjaźń z Eweliną Matusz. Poza tym miałam przecież własne problemy, z którymi musiałam sobie poradzić.
🔹
Spacerowałam boso po deskach balkonu, zbierając siły do tego, by wrócić do ludzi. Lekki deszcz zacinał w moją stronę, ale w tej chwili potrzebowałam takiego brutalnego orzeźwienia. W oddali dostrzegłam grupę dziewczyn, biegnącą w stronę lasu. Denis był sam. I sądząc po tym, że trzymał się samotnie na przedzie grupy, nie było z nimi Dagmary. „Może źle się czuje?" – pomyślałam ze zgrozą i wróciłam po telefon.
Usiadłam przy stoliku i gapiłam się w wyłączony ekran, jakbym modliła się o to, by aparat włączył się sam - siłą mojego umysłu.
Bałam się tego, co mogłabym przeczytać w wiadomościach od Jacka. Każda myśl na jego temat powodowała nieprzyjemne skurcze żołądka. Nie byłam gotowa na to, by z nim rozmawiać. Nie mówiąc już o tym, że czułabym się bardzo niekomfortowo, gdybym go w tej chwili zobaczyła.
Pan Maki spieprzył sprawę. Ale ja również dałam ciała na całej linii. Brak zaufania pomiędzy nami można byłoby jeszcze złożyć na karb naszego krótkiego stażu. Ale czy nie zostałam ostrzeżona przed tym, że Natalia będzie próbowała namieszać między nami? Marta i Jacek ostrzegali mnie, że kobieta wymyśla historie. A mimo to dałam się nabrać. Tak łatwo można mnie było zmanipulować. Tak łatwo uwierzyłam w to, że Jacek mnie oszukuje. Co prawda nadal nie wiedziałam nic na temat jego dotychczasowych doświadczeń z kobietami - nie licząc oczywiście wariatki Wilczyńskiej - ale niezwykle rozwiązła natura mojego partnera nie pasowała do tego, co już na jego temat wiedziałam. Uwierzyłam, bo już raz mnie oszukano. W mojej podświadomości powstał wzorzec, według którego miałam oceniać wszystkich swoich kolejnych potencjalnych partnerów. Jacek był od początku na straconej pozycji, walcząc z moimi przekonaniami i doświadczeniami. Może dlatego próbował udowodnić mi, że ma wobec mnie szczere i poważne zamiary, posuwając się do tak poważnych kroków jak oświadczyny? Tylko czy tak poważna decyzja cokolwiek by zmieniła w moim zaufaniu do niego, skoro głupie plotki wyssane z palca traktowałam jak dowód na to, że mój partner traktuje mnie jedynie jak chwilową zabawkę?
Rzuciłam go. Naprawdę go zostawiłam. Nie dałam mu szansy na wytłumaczenie, choć mnie o to prosił. I zrobiłam to w najmniej odpowiednim momencie - kiedy nie mógł odpowiednio zareagować, bo miał na głowie cały imprezowy bajzel i swoich przyjaciół. Czułam się winna. Jeszcze dobę temu gotowałam się ze złości z powodu tego, jak protekcjonalnie mnie traktuje. Teraz byłam zła głównie na siebie. Na to, że nie potrafiłam właściwie reagować na jego zachowanie, kiedy jeszcze byliśmy razem. Nie starałam się ani trochę, by wyznaczać mu granice. A on zapewne nie miał pojęcia o tym, że zaczyna mnie przytłaczać. Musiało do tego dojść prędzej czy później. Wszystko, co nas różniło, wybuchło jak dynamit. Moja naiwność i uległość i jego obsesja na punkcie kontroli. Zachowałam się głupio, kierując się nerwami i unikając rozmowy. W naszym przypadku tylko rozmowa o kompromisach mogła nam pomóc.
Ciężko jest łatać dziury, kiedy materiał zaczyna się przecierać w różnych miejscach jednocześnie. Może tak właśnie miało być? Może musieliśmy się rozstać, żeby z dystansem spojrzeć na to, jacy naprawdę jesteśmy? Minęła doba od momentu, kiedy wtulałam się w jego bezpieczne ramiona i byłam przekonana o tym, że wszystko się jakoś ułoży. Tego poniedziałkowego poranka widziałam naszą przyszłość jednak w zupełnie innych barwach. Nie łudziłam się już tym, że życie z takim człowiekiem jak mój szef będzie przypominać bajkę. Ale nie tylko dlatego, że Jacek miał trudny charakter i nie był skory do ustępstw. Zdałam sobie sprawę z tego, że - tak samo jak on - byłam słabym filarem tego domu, który razem zaczęliśmy wznosić.
Monika Skrawek, w którą czasami chciałam się zmieniać, chlusnęłaby Natalii w twarz, trzymanym w ręku alkoholem, doprowadziła do szewskiej pasji łażącego za nią ochroniarza, chowając się w najmniej oczywistym miejscu i chichocząc w ukryciu oraz strzeliłaby Ani Walczak w twarz, każąc jej zapłacić za zniszczoną sukienkę. Nie wspominając już o Norbercie Barskim, który już dawno powinien był usłyszeć kilka przykrych, zapewne raniących jego słabą psychikę, słów. Ale nie byłam tą Moniką Skrawek! Pozwoliłam sobie wejść na głowę. Pozwoliłam na to, żeby wątpliwej opinii kobieta z Gdańska zatruła mój umysł kilkoma wyjątkowo wrednymi kłamstwami. Dawałam się manipulować kolesiowi, który obrał sobie za cel zniszczenie mojego związku. Pozwoliłam na to, żeby Jacek traktował mnie jak swoją własność. I nie zrobiłam absolutnie nic, kiedy agresywna koleżanka Norberta zniszczyła sukienkę, z której byłam taka dumna. Byłam słabiakiem. Pieprzonym życiowym przegrywem, który podkulał ogon za każdym razem, kiedy coś mu się w życiu nie udawało.
Włączyłam smartfona. Usłyszałam krótki dźwięk powitalny i odłożyłam telefon na stolik, czekając na nieodebrane wiadomości. Ale pojawiła się tylko jedna wiadomość - wysłana trzy godziny temu:
J.M. 04:18 „Ja też się bałem, że to się nie uda. Każdego dnia, kiedy budziłem się obok Ciebie i patrzyłem jak śpisz, bałem się, że to będzie ten ostatni dzień, kiedy przy mnie jesteś. Bałem się, że jeszcze niewystarczająco dostałem po dupie i nie wrócisz cała z tego wypadu do miasta. Tak, wiem, że to chore! Bałem się, że nie zdążymy świętować razem ani naszych urodzin ani świąt. Albo że będę musiał odhaczyć twoje nazwisko na liście przed autobusem i patrzeć, jak wyjeżdżasz. Tak, jestem pojebany! Nie pozwalam Ci oddychać. Zamykam Cię w klatce. Bo od kilku tygodni jesteś dla mnie powietrzem. Jeśli znikniesz, wszystko inne trafi szlag. Podobno jestem tyranem. Człowiekiem bez empatii i bliżej mi do socjopaty niż innym. Ale wiem, że kocham Cię najbardziej na świecie i nigdy w życiu bym Cię nie skrzywdził. Wszystko, co robiłem, robiłem po to, żeby Cię chronić. Gdyby to ode mnie zależało, odsunąłbym od Ciebie całe zło tego świata. Ale to oczywiście nie usprawiedliwia tego, jak się do tego zabrałem. Masz rację. Dałem dupy. Chciałem porozmawiać z Tobą wczoraj, ale podobno nie chcesz mnie widzieć. Rozumiem. Mogę mieć tylko nadzieję, że przeczytasz te słowa i że być może zdążymy ze sobą jeszcze porozmawiać jak dorośli ludzie, zanim wrócisz do Wrocławia. Chciałbym powiedzieć Ci więcej, ale to wszystko nie nadaje się na pieprzonego WhatsAppa".
Odłożyłam telefon na stolik. I kiedy już myślałam, że moje oczy nie mają już czym płakać, na moją twarz znowu wypłynął słony potok, zasilany czarnymi myślami, kłębiącymi się w mojej głowie.
🔹
Dotarłam na stołówkę dopiero przed dziesiątą, kiedy pani Ula właściwie sprzątała już naczynia i nastawiała obiad. Całe pomieszczenie wypełniał słodki zapach drożdżowego ciasta. Szczęśliwym dla mnie zbiegiem okoliczności w jadalni nie było już nikogo poza Denisem. Ze smętnym wyrazem twarzy „wisiał" na bufecie i w zamyśleniu skubał do miseczki ziarna słonecznika.
Zauważył mnie dopiero, kiedy przycupnęłam obok niego i zapytałam Uli, czy zostało coś jeszcze ze słodkich smakołyków. Starsza kobieta uśmiechnęła się od ucha do ucha i kazała mi zaczekać, po czym zniknęła w kuchni.
Blondyn zerknął na mnie ze zbolałą miną. Próbował się uśmiechnąć, ale tym razem nie wyszło mu to najlepiej. Przysunął do mnie opakowanie ze słonymi ziarenkami, ale podziękowałam i oddałam mu przekąskę.
– Wszystko w porządku u Dagi? – zapytałam, kiedy znowu pogrążył się w myślach.
– Tak, tak. Wszystko ok – powiedział, potrząsając blond-grzywą. – Wczoraj bolała ją głowa. Kazałem jej zostać w łóżku. Nie powinna się już forsować...
– Denis – odezwałam się przepraszająco – przepraszam cię za to, że nie pomogłam wam przy sprzątaniu, ale wczoraj przez cały dzień...
– Nie wygłupiaj się! – Z czułością pogłaskał mnie po plecach. – Słyszałem, że źle się czułaś.
– Nie chciałam pokazywać się nikomu w takim stanie.
– Jeśliby ci się nie poprawiło do wieczora, pojechalibyśmy do szpitala – powiedział poważnym głosem, który jednak zupełnie do niego nie pasował. – Byłem u was nawet po południu, ale menda Matusz nie chciała mnie wpuścić i powiedziała, że ogarniacie sytuację.
– Byłeś? – Podniosłam brwi.
– Taaa – westchnął ciężko i przetarł czoło. – Myślałem, że skoro nie wpuściła Makosa, to może ja będę mógł z wami pogadać i dowiedzieć się...
– Czekaj, zaraz. – Zrobiło mi się gorąco. – Jacek też u nas był? Ewelina nic mi o tym nie mówiła.
– Był i rozmawiał z rudą zołzą, ale podobno spałaś czy się kąpałaś. Sam już nie wiem.
Pani Ula postawiła przede mną talerzyk z małymi drożdżowymi bułeczkami. Każda z nich na środku miała duże serowe oczko, ukryte pod słodką posypką i obłędnie pachniała wanilią. Podziękowałam za śniadanie i kawę. Byłam głodna jak wilk. Ale nie mogłam tak po prostu obżerać się słodkościami, kiedy mojego blond-towarzysza coś gnębiło. I już chciałam zapytać go o to, co go tak zajmuje, kiedy nieoczekiwanie wygadał się sam. Tym razem uśmiechnął się nerwowo i zmierzwił swoją czuprynę palcami.
– Muszę zadzwonić do Trzana. Jeśli nie będzie mógł do nas przyjechać, wypadnie nam basen w tym tygodniu. Makos zajęć nie zrobi, a ja nie mam uprawnień. Jogging do końca tygodnia jestem w stanie pociągnąć, ale popołudniami mam zawsze albo siłownię albo tenisa. Nawet gdybym miał te cholerne uprawnienia, nie rozdwoję się...
– Co to znaczy, że nie zrobi tych zajęć? – zapytałam wprost, a moje tętno przyśpieszyło.
Denis rzucił łupinkami w miseczkę i wytrzepał dłonie. Spojrzał na mnie trochę nieobecnym wzrokiem i odezwał się, powoli i ostrożnie dobierając słowa:
– Nie powinienem na ten temat z tobą rozmawiać, ale nie mam wyboru. Cała ta sytuacja zaczyna mnie wkurzać. Powinnaś wiedzieć o wszystkim od soboty. Od samego początku. Ukrywanie takich rzeczy, jak widzę, robi więcej szkody niż pożytku. Pewnie będzie wściekły, że ode mnie o tym usłyszysz, ale...
– Po prostu mi powiedz – rzuciłam niecierpliwie.
Spuścił wzrok i pogłaskał mnie po przedramieniu, jakby to mogło mi w czymkolwiek pomóc.
– Wilczyńska nie żyje.
Mój żołądek skurczył się o połowę. Otworzyłam usta, ale nie wiedziałam, co powiedzieć. Na takie wiadomości człowiek nigdy nie jest przygotowany.
– W sobotę po południu dowiedzieliśmy się, że ze względu na stan zdrowia zostanie przeniesiona do szpitala na Srebrnikach – powiedział poważnym głosem. – Samochód, którym jechała miał dość poważną stłuczkę. Zrobiło się małe zamieszanie. Udało się jej uciec. Szukali jej całe popołudnie i wieczór. Ktoś widział ją w okolicach Srebrzyska. To taki cmentarz w Gdańsku...
– W sobotę? – zapytałam, bo dopiero do mnie dotarło. – Przed naszą imprezą?
Kiwnął głową i spojrzał na mnie wymownie.
– Nie chcieliśmy ci o tym mówić. Nie chcieliśmy, żebyś niepotrzebnie wpadła w panikę. – Westchnął ciężko. – Nie wiedzieliśmy, w jakim dokładnie jest stanie i czy mogłaby dotrzeć aż tutaj. Raczej było to bardzo nieprawdopodobne, ale...
Teraz to ja spuściłam głowę. „Nie chciał mi powiedzieć" – pomyślałam i zrobiło mi się przykro. – „Wolał patrzeć na to, jak się rozstajemy niż powiedzieć mi o tym, że coś mi grozi".
– Istniało minimalne ryzyko, więc musieliśmy się upewnić, że w razie czego nic ci nie będzie – kontynuował blondyn, choć miałam wrażenie, że wcale nie chciał mi o tym opowiadać.
– Wiesz, jak niedorzecznie wyglądało to z mojej perspektywy? – Skrzywiłam się. – Chodził za mną ochroniarz!
– Wiem, Moniczko. Wiem. Domyślam się. Ale co mieliśmy zrobić? Gdybyśmy ci powiedzieli, wpadłabyś w panikę. Było zdecydowanie za późno, by wszystko odwołać. Poza tym mogłaś komuś o tym powiedzieć, a wtedy... sama wiesz. Z Gdańska tutaj jest prawie siedemdziesiąt kilometrów. Raczej nie dałaby rady dotrzeć tutaj tamtego wieczoru. Poza tym tu było tyle ludzi, że od razu zostałaby rozpoznana. Ale wiesz, jaki jest Makos. On by sobie nie darował, jeśli coś by ci się stało...
Westchnęłam ciężko i podparłam się na łokciach.
– Co jej się stało? – zapytałam, chcąc jak najszybciej dobrnąć do końca tej historii.
Denis rozmasował miejsce między brwiami i bezsilnie wypuścił z siebie powietrze.
– Wpadła pod samochód. Kilka godzin po tym, jak zwiała. Było już ciemno. Facet zobaczył ją zaraz za zakrętem. Szła po jezdni. Hamował, ale i tak w nią uderzył. Obrażenia były bardzo poważne. Zmarła w szpitalu.
Znowu zbierało mi się na płacz. Czy to normalne, że w tej chwili żałowałam osoby, która chciała zrobić mi krzywdę?
– Monika – wydawał się bardzo zafrasowany tym, że musi mi o tym opowiadać – tylko ty się w żaden sposób o nic nie obwiniaj, bardzo cię proszę!
Potrząsnęłam głową, ale łzy i tak wylały się na moje policzki. Złapał mnie za rękę i spojrzał mi w oczy.
– Nie możecie brać tego wszystkiego do siebie, rozumiesz? Ani ty ani on. Ewka była dorosłą kobietą. Podjęła w swoim życiu bardzo wiele bardzo złych decyzji. Jacek pomógł jej bardziej niż powinien. To ona sama zniszczyła swoje życie. Obydwoje musicie jak najszybciej zapomnieć o tym, co się stało. – Próbowałam wycierać mokre oczy, ale bez skutku. – Wiem, co się stało między wami w sobotę. Co prawda nie chciał o tym ze mną rozmawiać, ale wiem, że się pokłóciliście. Ty chyba nie wierzysz w te wszystkie bzdury, które wymyśliła Kawkowa, co?
Chciałam się odezwać, ale słowa uwięzły mi w gardle.
– Widzisz, to nie ja powinienem o tym z tobą rozmawiać – dodał, uśmiechając się troskliwie. – Ale wszystko tak się spieprzyło, że nie mam wyboru. Ta impreza dla mnie też była nieprzyjemna. O czwartej nad ranem musiałem zbierać swoją byłą z podłogi. W życiu nie widziałem jej w takim stanie.
– Wiesz o tym, że przyjedzie tutaj mój były facet, prawda? – zapytałam, pociągając nosem.
Kiwnął głową i odezwał się trochę pewniej:
– Zdesperowany typ! Uparł się jak osioł.
– Przecież to Jacek go tu zaprosił – mruknęłam zdezorientowana.
– Zaprosić może i go zaprosił – dodał bez emocji. – Ale to był pomysł tego kolesia. Sam chciał się tu wprosić. Znalazł gdzieś adres, wypytał, jak długo tu będziesz. Więc Makos zadzwonił do niego i podał mu namiary, żeby chłopak nie błądził po okolicznych wioskach...
Ukryłam twarz w dłoniach. Nawet aromatyczny zapach drożdżowych wypieków nie był w stanie w tej chwili zmienić tego, jak się poczułam.
– Moim zdaniem to dobry pomysł – powiedział, klepiąc mnie po dłoni. – Czas zakończyć tę sprawę raz na zawsze. Sama widzisz, co było z Ewką. Ja też nie do końca chyba zdawałem sobie sprawę z tego, że moja była nadal ma nadzieję na to, że do siebie wrócimy. Takie niedokończone i niewyjaśnione sprawy potrafią zepsuć człowiekowi życie. A skoro chcecie być razem, musicie wejść w ten związek z czystą kartą.
– Tak naprawdę to nie wiem, czy nadal jesteśmy w związku. – Odetchnęłam ciężko, odwracając głowę w stronę kuchni.
Spojrzał na mnie, zmartwiony i zamyślił się przez moment.
– Pojechał do Gdańska, pomóc Marcinowi przy formalnościach i ogarnięciu tego burdelu, który zostawiła – powiedział po chwili.
Nie odwracałam wzroku. Właściwie spodziewałam się tego, co mi powiedział. Mój szef zawsze uciekał w pracę, kiedy jego życie się komplikowało. Dlaczego teraz miałoby być inaczej?
– Daj sobie czas – dodał ciszej. – Nie decyduj pochopnie. Trochę już go znasz i wiesz, jaki jest. Kocham go, jak brata, ale sam wiem, że czasami trzeba anielskiej cierpliwości, żeby przy nim nie oszaleć. On bardzo cię kocha, Moniczko. Bardziej niż myślisz. Wszystko, co robi, odkąd cię poznał, robi po to, żeby cię chronić. Ja wiem, że to może być czasami nie do zniesienia, ale... – Wydął usta i znowu zaczął grzebać w ziarnach słonecznika. – Widzisz, Makos jest trochę w gorącej wodzie kąpany. Chce dobrze, jest uparty jak osioł i przepycha te swoje pomysły taranem. Ale po drodze zapomina o tym, że wokół niego są też inni ludzie, którzy albo chcieliby brać udział w jego planach albo zwyczajnie woleliby, żeby ich w to wszystko wtajemniczył.
Wziął głęboki oddech i przetarł czoło. Wyglądał na wykończonego.
– Kiedy wraca? – zapytałam prawie szeptem.
– Problem w tym, że nie wiem. – Rozłożył ręce. – Wyjechał z samego rana. Dzwonił do mnie z auta. Wspominał coś o przyszłym weekendzie, więc zakładam...
– Zostawił cię samego – syknęłam bezsilnie. – Na cały tydzień. I to przeze mnie.
– To nie twoja wina przecież! – Oderwał się od skubania i próbował mnie zatrzymać, ale ja już chwyciłam za talerz i kubek i zbierałam się do wyjścia.
– Denis – zawahałam się. – Nie wiem, czy to ważne, ale... wydaje mi się, że z Barskim jest coś nie w porządku.
Uniósł brwi i spojrzał na mnie pytająco.
– Znaczy się, co dokładnie?
– Ma jakieś dziwne napadowe bóle głowy. – Skrzywiłam się na samo wspomnienie sobotniego wieczoru. – Dziwnie się wtedy zachowuje. Może coś mu dolega? Może jest chory? Chciałam powiedzieć o tym Jackowi, ale... sam wiesz.
– W porządku. Zapytam go o to, jak go spotkam – powiedział zmartwiony. – A ty się niczym nie przejmuj, dobrze? Zajmij się sobą i miej wywalone na wszystko. Będzie dobrze. Po prostu dajcie sobie trochę czasu.
Wbiłam wzrok w talerz pełen pachnących bułeczek.
– To jest to, czego akurat nie mamy zbyt wiele dla siebie. Czasu – powiedziałam i wyszłam ze stołówki.
🔹
„Primavera" bez naszego szefa nigdy nie była taka sama. Wszystko rozłaziło się w szwach jak stare jeansy. Tomek co prawda był w stanie przyjechać do nas w poniedziałek i wtorek, żeby odhaczyć zajęcia na basenie, ale pływanie wyglądało zupełnie inaczej niż wtedy, kiedy porządku pilnował Makos. Część dziewczyn i chłopców w ogóle nie stawiła się na zajęciach, rozchodząc się gdzieś pomiędzy siłownią a kortem. Natomiast podczas wtorkowych zajęć na pływalnię zwaliła się dwudziestoosobowa grupka rezydentów, która próbowała przekonać Trzana, żeby pozwolił im pływać i nie meldował tego faktu szefowi. Tomasz ewidentnie już po poniedziałkowych zajęciach miał nas serdecznie dosyć, bo podobno nie zgodził się na to, by zastępować Makosa w środę.
W poniedziałkowy, wtorkowy i środowy wieczór na terenie ośrodka urządzano sobie też alkoholowe imprezy, które kończyły się w późnych godzinach porannych. Na porannym joggingu z Denisem zjawiali się nieliczni. Blondas nie miał siły ani ochoty meldować tego stanu rzeczy swojemu przyjacielowi. Widziałam po jego minie, że ma wszystkiego serdecznie dosyć i zwyczajnie stara się przetrwać ten cholerny tydzień. W środowe popołudnie nie wytrzymał jednak i kiedy chłopcy kolejny raz zaśmiecili petami i puszkami schody do swojego budynku, wybuchnął i kazał im posprzątać bajzel grożąc, że nasz szef odwdzięczy im się, wyłączając Internet w całej „dwójce".
We wtorek po południu deszczowa aura opuściła naszą okolicę. Nad „Primaverą" znowu zaświeciło słońce. Nie można było się co prawda spodziewać tak wielkich upałów jak w lipcu, ale przyjemne dwadzieścia cztery stopnie Celsjusza wystarczyły, by nadal cieszyć się latem.
Do wyjazdu rezydentów pozostały niecałe cztery tygodnie. Pierwszego września „Primavera" miała opustoszeć i zacząć przygotowywać się do jesieni. Niejasna sytuacja pomiędzy mną i Jackiem sprawiła, że data ta zaczynała mnie niepokoić. Nie byłam do końca pewna, czy uda nam się w cztery tygodnie naprawić wszystko to, co się między nami popsuło. Musieliśmy ze sobą porozmawiać. Zastanowić się, co dalej. Dowiedzieć się, czy zdołamy razem wypracować jakieś kompromisy. A tymczasem ja byłam tutaj, a on siedemdziesiąt kilometrów stąd. I nie wiedziałam nawet, kiedy znowu go zobaczę.
Jednego dnia obwiniałam się za wszystko, co się między nami popsuło. Innego dnia złość na poczynania mojego szefa wypływała mi uszami. Jedno uczucie, towarzyszące mi od sobotniej nocy, pozostało jednak niezmienne: nigdy dotąd nie tęskniłam za nim tak bardzo jak teraz.
Wiedziałam, że powinnam była do niego napisać, bo na pewno na to czekał. Wiedziałam też, że on sam z wielkim trudem powstrzymuje się przed tym, żeby do mnie zadzwonić. Denis jak zwykle zdawał mu relację z wszystkiego, co działo się na campie. Do tych raportów należały też codzienne meldunki o moim stanie zdrowia, samopoczucia i o tym, co robię i gdzie jestem.
Tęskniłam za zasypianiem w jego ramionach. Za tym, by budził mnie pocałunkami. Za szorstką skórą na policzkach, za gęstymi włosami, pachnącymi męskim szamponem, za szarymi oczami, które patrzyły na mnie niemal z nabożną czcią i za żelaznym uściskiem, w którym czułam się najbezpieczniej na świecie. Każdej nocy zasypiałam przytulona do jego bluzy, której nadal mu nie oddałam. Zapach perfum powoli stawał się ledwo wyczuwalny. Ale nadal pachniała nim. Zastanawiałam się nad tym, czy o mnie myśli, co robi, gdzie jest, co ma na sobie. Chciałam choć przez chwilę usłyszeć jego niski, rozbrajający głos...
– Halo, Ziemia do Skrawek! – Ten głos zdecydowanie nie należał do mężczyzny, za którym tęskniłam.
Podniosłam wzrok znad „Władcy much" Goldinga i spojrzałam w przejrzyste, błękitne oczy szczupłego blondyna. Wyglądał jakoś inaczej. Zdrowiej. Uśmiechał się i patrzył na mnie rozpromieniony.
– A tobie co? – Zmrużyłam oczy. – W totka wygrałeś?
Parsknął pod nosem i - nieproszony - usiadł obok mnie na trawie. Rozejrzał się po okolicy i spojrzał na mnie znowu, wesoły jak szczeniaczek.
– Zwyczajnie mam dobry humor. To źle? – Przez jego twarz przebiegł cień zwątpienia.
– Nie, nie. To bardzo dobrze. – Podniosłam brwi, skołowana i wróciłam do książki. – Po prostu zazwyczaj albo jesteś smutny albo zdenerwowany albo tak jak w sobotę – znowu na niego zerknęłam, żeby zobaczyć jego reakcję – zachowujesz się tak, że nie mam pojęcia, czy wołać pomoc czy lać cię kijem.
Uśmiechnął się trochę sztucznie i spuścił wzrok na swoje białe sneakersy. Były świeżo wyczyszczone. Cały był jakiś taki bardziej niż zwykle odpicowany.
– Przepraszam cię za sobotę – odparł poważnym tonem, ale jego oczy się śmiały. – Zwłaszcza za tę idiotkę Walczak. Chyba urwał mi się film. Pamiętam, że się kłóciliśmy...
– Urwał ci się film? – zerknęłam na niego z ciekawością.
– Taaa. Właściwie to nie pamiętam, jak się skończyła ta nasza rozmowa. Dlatego musisz mi wybaczyć...
Zamknęłam książkę i delikatnie odłożyłam ją na bok.
– Nie pamiętasz naszej rozmowy? – W moim głosie, wbrew mojej woli, pojawił się niepokój.
– Pamiętam – powiedział z lekką nutką irytacji w głosie. – Rozmawialiśmy o... no wiesz. O tobie, Makosie. O tym, że na ciebie nie zasługuje i...
– Ok, ok – ucięłam. – Ale tego, jak rozbolała cię głowa, nie pamiętasz?
Spojrzał na mnie i chwilę się zamyślił. Uśmiech powoli schodził mu z ust, jakby właśnie dowiadywał się o sobie czegoś, co mu się nie podobało. Patrzył mi w oczy błękitnymi ślepiami i nie wiedział, co powiedzieć. Skoro on tego nie wiedział, skąd, do cholery, ja miałabym to wiedzieć?
– Bolała cię głowa – wyjaśniłam. – Wyglądałeś tak, jakbyś cierpiał. Chciałam iść po pomoc, ale mnie spławiłeś. Delikatnie mówiąc.
– Co dokładnie ci powiedziałem? – zapytał trochę żywiej.
– Żebym zostawiła cię w spokoju i... wypieprzała.
Zamrugał oczami i momentalnie spuścił wzrok. Ściągnął brwi i pokręcił głową, jakby sam nie wierzył w to, co usłyszał. Rozdygotaną dłonią nerwowo przeczesał burzę blond włosów. Nie mogąc opanować drżenia, błyskawicznie splótł dłonie razem i zaczął wachlować nimi, podpierając się na zgiętych kolanach. Początkowa pewność siebie i pełen optymizmu nastrój wyparowały jak kamfora. Ale w dalszym ciągu próbował grać kogoś, kim nie był. Spojrzał na mnie kolejny raz, tym razem uśmiechając się od ucha do ucha.
– Nie pamiętam tego. Pamiętam tylko, że powiedziałem ci, że cię kocham. Później mnie odcięło.
– Jak to możliwe? – Moje serce zatrzepotało lękliwie.
– Byłem trochę podpity – odparł bez emocji. – Zwyczajnie chyba urwał mi się film, jak to po alkoholu.
– Co pamiętasz później? Pamiętasz, jak doszedłeś do „dwójki"?
Zamyślił się przez moment. Moje pytania chyba troszeczkę zaczynały go denerwować.
– Obudziłem się w swoim łóżku koło drugiej w nocy – powiedział sucho. – To znaczy właściwie to Denis mnie obudził. Zaczął wciskać mi jakiś kit, że zdemolowałem pokój. Tylko że to nie byłem ja. Ktoś wpadł do nas do „dwójki" i narobił bajzlu.
Splotłam dłonie na kolanach i starałam się opanować strach, który na dobre rozpanoszył się w moich wnętrznościach.
– Norbert, powiedz mi. Ale proszę, tak szczerze – odezwałam się śmiertelnie poważnie. – Co ci jest? Jesteś chory? Cierpisz na jakąś dolegliwość? To może być ważne. Może mogłabym ci w czymś pomóc?
Jego ponura mina całkowicie pozbawiła mnie odwagi, by kontynuować te wścibskie pytania. Dotknęłam wrażliwego punktu, którego nie powinnam była ruszać. Jego anielskie oczy miały w sobie coś niepokojącego, kiedy zaczynał się denerwować. Miałam nieodparte wrażenie, że przestaje wtedy mrugać i wpada w jakieś dziwne odrętwienie. Przyglądał mi się bacznie, ale w jego głowie zdecydowanie działy się ciekawsze rzeczy, żeby mógł koncentrował się tylko na naszej rozmowie. Tak jakby brał udział w jakiejś ciekawej imprezie, na którą tylko on sam był zaproszony.
– Nic mi nie jest, słońce – burknął od niechcenia. – Krwawiące serce to moja jedyna przypadłość w tym momencie.
Westchnęłam ostentacyjnie. Chyba gdzieś w głębi duszy wiedziałam, że nie podzieliłby się w tym momencie ze mną tak intymną informacją, jak stan zdrowia.
– To prawda, że go zostawiłaś? – wystrzelił jak z pistoletu, a ja zamarłam.
Pokręciłam przecząco głową, ale byłam pewna, że on i tak swoje wie. Takie informacje rozchodziły się w tym miejscu błyskawicznie.
– Tak, wiem. Nie moja sprawa – dodał nieco pewniej i uśmiechnął się pod nosem, jakby ta niepotwierdzona informacja i tak dostarczyła mu powodu do szczęścia. – Chciałem po prostu wiedzieć, jak się czujesz. Myślałem o tobie. Codziennie. Zastanawiałem się, jak się trzymasz. Czy nie potrzebujesz się wygadać...
– Nie – odparłam stanowczo. – Właściwie to potrzebuję tylko i wyłącznie spokoju.
W ogóle nie przejął się moimi słowami. Wręcz przeciwnie. Przysunął się bliżej i przełożył książkę, która dzieliła mnie od niego na kocu. Poczułam oddech na swoim policzku. Chwyciłam się pnia drzewa, żeby się podciągnąć i wstać, ale złapał mnie za rękę i z powrotem pociągnął na koc.
– Nie uciekaj, proszę – powiedział, rozglądając się po okolicy. – Przecież nic ci nie zrobię.
Wyrwałam dłoń z jego dłoni. Jednocześnie wściekła i wystraszona opadłam na tyłek. Oparłam łokcie na kolanach i zakryłam twarz dłońmi, modląc się, żeby ktokolwiek przeszkodził nam w tej rozmowie.
– Czego ode mnie chcesz? – warknęłam pod nosem, unikając jego wzroku.
– Niczego. – Moje włosy na skroniach poruszyły się. Zapach miętowego cukierka dotarł do moich nozdrzy i sprawił, że zacisnęłam dłonie w pięści. – Chcę po prostu być przy tobie, kiedy tego potrzebujesz. Teraz, kiedy jesteś sama...
– Nie potrzebuję tego. Dlaczego nie możesz tego zrozumieć?! – Odwróciłam twarz w jego stronę i od razu pożałowałam swojej decyzji.
Był tak blisko mnie, że nasze nosy dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Z przerażeniem spojrzałam w jego mętne oczy. Zupełnie jakbym patrzyła na roztańczoną wiatrem taflę jeziora - czystą, błękitną, ale kołyszącą się tak zdradliwie, że sam jej widok powodował mdłości i zawroty głowy.
Nie wiem, jak to się stało, ale nie mogłam oderwać wzroku od twarzy człowieka, który teraz pożądliwie rozchylał swoje spierzchnięte usta i zbliżał się do mojej twarzy. Czułam się, jak sparaliżowana. Może była to ciekawość tego, co tak naprawdę kryje się za tą szczupłą, anielską twarzą. Może strach przed tym, by nie robić publicznej sceny?
– Nie jestem w stanie wyrzucić cię z głowy – powiedział cicho, a przez moje plecy przeszedł zimny dreszcz. – Próbowałem. Ale to na nic. Nigdy nie poczuję do nikogo tego, co czuję teraz do ciebie – Zaciągnął się moim zapachem. – Pachniesz jak frezje. Tak świeżo i czysto...
Wzdrygnęłam się i próbowałam zwiększyć dystans. Chwycił moją dłoń na kocu.
– Nie uciekaj – nalegał, podążając za moim wzrokiem, kiedy spuściłam głowę. – Nie ma tu twojego pieseczka, możemy porozmawiać wreszcie, jak normalni ludzie. – Zabrałam rękę. Powoli zaczynałam przebudzać się z tego dziwnego letargu i gotować się ze złości. – Wiedziałem, że prędzej czy później będziesz miała dosyć tej jego chorej obsesji na swoim punkcie...
– Ty mówisz o obsesji? – prychnęłam szyderczo. – Sam zachowujesz się, jakbyś miał obsesję!
– To nie obsesja i dobrze o tym wiesz – odparł urażony i cofnął się do tyłu.
Zagryzłam zęby i rzuciłam w jego stronę, wściekła:
– Dlaczego tak go nie znosisz, co?! Zwykła ludzka zazdrość też ma swoje granice. Nie zrobił ci nic złego. Wyjątkowo długo tolerował twoje zachowanie...
– Nadal go bronisz?! – Roześmiał się, zdenerwowany i zacisnął dłonie w pięści. – Jeszcze w sobotę płakałaś tutaj pod drzewem i żałowałaś tego, że tu przyjechałaś. Tak szybko o tym zapomniałaś?
– Od soboty wiele się zmieniło, panie Barski...
– Oczywiście! – warknął prześmiewczo. – Teraz znów jest krystalicznie czysty! Czy to nie jest szaleństwo?
– Szaleństwo to to, że tu z tobą siedzę – odparłam, starając się brzmieć spokojnie. – Szaleństwo to to, że oceniasz obcego sobie człowieka na podstawie plotek o nim. I to, że wyhodowałeś w sobie jakąś niezdrową nienawiść do kogoś, kogo nawet nie znasz. On mnie kocha. I wiem, że zrobiłby dla mnie wszystko. Poza tym, gdyby wiedział, co w tej chwili robisz...
– Gdyby wiedział, o czym w tej chwili myślę...
Coś ścisnęło moje serce i nakazało mi jak najszybciej zakończyć tę rozmowę.
– ... to wyrzucenie z campu byłoby moim najmniejszym problemem – dokończył i dziwnie pogodny uśmiech nagle rozpromienił jego oblicze.
Spojrzałam na niego z odrazą.
– Nie chcę tego słyszeć. Nigdy więcej – powiedziałam, a on chwycił mnie za rękę i nachylił się bliżej mojej twarzy.
– Co to za różnica, czy chcesz o tym słyszeć czy nie, skoro i tak będę o tym myślał – prychnął szyderczo i zbliżył się do moich ust. – Przyznaj lepiej, że w końcu miałabyś ochotę na innego fiuta...
Uderzyłam go. To był instynkt. Trzasnęłam go w policzek. Co prawda niezbyt mocno, ale tego najwyraźniej w ogóle się po mnie nie spodziewał. Spojrzał na mnie zszokowany. Nigdy wcześniej nikogo nie uderzyłam. To był mój pierwszy raz. I nie miałam ochoty go za to przepraszać. Obraził mnie. Dotarliśmy do ściany z tą naszą tak zwaną przyjaźnią.
– Takie masz o mnie teraz zdanie? – wybuchnęłam, porywając się na nogi.
Podniósł się z koca i próbował mnie zatrzymać.
– Poczekaj! Nie to miałem na myśli...
– Dobrze wiem, co miałeś na myśli – odparłam, otrzepując się z trawy. – I nie, nie mam ochoty na twojego fiuta. Pod tym względem na pewno nie miałbyś szans w porównaniu z Jackiem – dodałam, zupełnie niepotrzebnie i ruszyłam w stronę budynku.
Koc, książka i woda zostały pod drzewem. Razem z Norbertem Barskim.
🔹🔹🔹
Witam Cię, drogi czytelniku!
Nie ulega wątpliwości, że kolega Barski nieco się zagalopował i nadal nie ustaje w zabiegach, mających na celu zdobycie Moniki Skrawek. Do czego jeszcze zdoła się posunąć, by zrealizować swój chytry plan? W kolejnym rozdziale główna bohaterka podejmie bardzo ważną decyzję, która zaważy na całym jej dotychczasowym życiu. Czy Jacek zdoła ją przekonać do tego, by do niego wróciła?
Serdecznie zachęcam do podzielenia się opinią i kliknięcia na ⭐️, jeśli spodobał ci się dany rozdział.
Przyjemnej lektury!
Pozdrawiam
Sarah Witkac
🔹🔹🔹
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro