Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

19. Życie i śmierć

Kompletnie nie czułam zapachu kawy, która cieniutką strużką sączyła się z ekspresu. Ale sam widok gorącego jak piekło trunku przynosił ulgę. Buntowniczy nastrój z dnia poprzedniego osłabł co prawda pod wpływem słodkiego jak miód widoku mężczyzny, który obchodził się ze mną jak z jajkiem. Ale nie mogłam pozwolić na to, by chwilowa niedyspozycja zepsuła mi cały nadchodzący weekend. Żaden cholerny katar czy kaszel nie mógł przeszkodzić mi w babskim wypadzie nad Bałtyk! 

Opatuliłam się szlafrokiem, chwyciłam w dłonie kubek z kawą i z westchnieniem zadowolenia ruszyłam w stronę kanapy.

Była sobota. Mogłam wylegiwać się w łóżku do południa, co w moim stanie byłoby pewnie wskazane. Ale z jakiegoś powodu po pobudce o szóstej rano nie mogłam już w żaden sposób zmrużyć oka. 

Udało mi się prawie bezszelestnie wysunąć z ciepłego posłania. Ledwie poradziłam sobie z ciężką dłonią, spoczywającą na moim biodrze. Minimalnie rozbudzony, chciał przytulić mnie do siebie kolejny raz, ale, ponieważ błyskawicznie wyślizgnęłam się z jego objęć, masywne ramię zdołało jedynie przygarnąć do siebie pustą poduchę. Z powrotem pogrążył się we śnie. Zaczęłam zastanawiać się, czy w ogóle spał tej nocy, skoro wielokrotnie przykrywał mnie kołdrą, sprawdzał mi temperaturę i przynosił coś do picia. Miałam ochotę uwiesić się na nim jak miś koala i pocałować te jego szorstkie od zarostu policzki w podzięce za to, że czuwał nade mną jak siostra na OIOMie. Oczywiście, że przesadzał. Ale im dłużej go znałam, tym bardziej byłam wyrozumiała dla jego dziwactw. Mój pitbull w charakterystyczny dla siebie sposób okazywał mi swoją miłość. A ja zaczynałam rozumieć, że czasami powinnam mu na to zwyczajnie pozwolić.

Gorączka przeszła mi wczesnym rankiem. Byłam pewna, że obudzę się w kiepskim stanie, ale poza lekkim bólem głowy, katarem i potwornym pragnieniem, nic mi nie dolegało. Chciałam jak najszybciej wrócić do żywych. A poranna kawa typu „szatan", którą uwielbiała moja mama, nadawała się do tego idealnie. Tak więc rozsiadłam się wygodnie na kanapie, włączyłam jakieś poranne wiadomości na TVN24 i próbowałam odzyskać dawny wigor, siorbiąc podwójne espresso i wklepując w wysuszoną katarem twarz krem, którego cena skutecznie zniechęcała mnie do tego, by używać go każdego dnia.

Niemal automatycznie zmieniłam kanał po tym, jak na ekranie pokazano sylwetkę jakiegoś wypikselowanego przestępcy, prowadzonego przez uzbrojonych w broń policjantów. Po wczorajszym wyskoku Barskiego miałam dość negatywnych emocji. Za wszelką cenę chciałam wymazać z pamięci to, co się stało. Cofnąć czas do momentu, kiedy faktycznie wydawało mi się, że przyjaźń z tym człowiekiem jest możliwa. Czy to był ten słynny mechanizm wyparcia? Reakcja obronna mojego organizmu, polegająca na niedopuszczeniu do świadomości tego, że Barski nigdy nie był zainteresowany przyjacielską relacją i od początku chodziło mu tylko o jedno? Potrząsnęłam głową, próbując skupić się na tym, co wyświetlano na kanale filmowym.

Uśmiechnęłam się od razu, kiedy na ekranie ujrzałam znajomą mi scenę z filmu. Allie i Noah płyną łódką po jeziorze, kiedy nagle nadciąga burza. Całkowicie przemoczeni docierają do brzegu. Allie pyta się Noah, dlaczego do niej nie pisał przez te wszystkie lata, kiedy los ich rozłączył. Facet odpowiada, że pisał do niej częściej niż myślała. Okazuje się, że dziewczyna nie dostała korespondencji i myślała, że już mu na niej nie zależy. Noah zapewnia Allie, że jego uczucie do niej nie osłabło ani na chwilę. Rzucają się sobie w ramiona i zaczynają całować się w deszczu...

Oglądałam ten film chyba ze trzy razy i za każdym razem wzbudzał we mnie tyle samo emocji. Wzięłam duży łyk kawy i łzy mimowolnie pociekły mi po policzkach. Przypomniałam sobie scenę końcową „Pamiętnika". Cóż może być piękniejszego niż taki koniec wspólnego życia dwojga kochających się ludzi?

– Czemu płaczesz? – Głos Jacka wyrwał mnie z uniwersum amerykańskiego melodramatu. – Co się stało?

Spojrzałam na niego i, zawstydzona chwilą słabości, błyskawicznie otarłam łzy. Gdyby nie to, że był wysokim, atletycznym mężczyzną, mogłabym określić go w tej chwili epitetem „słodki". Tak. Wyglądał nadzwyczaj słodko z lekko potarganymi, ciemnymi włosami, boso, w samych bokserkach, przecierając oczy i ciężko maszerując w stronę kanapy.

Usiadł obok mnie i zakleszczył mnie w swoich ramionach.

– To ten film – odparłam, wyłączając telewizor. – Widziałam go już tyle razy, ale za każdym razem tak samo mnie wzrusza.

– Oglądałem dawno temu – powiedział niskim, lekko zachrypniętym głosem, opierając głowę na moim ramieniu.

Zaczęłam głaskać go po włosach, a on mruknął z zadowoleniem.

– Zrobić ci kawy? – zapytałam, coraz bardziej upewniając się w tym, że był tego ranka bardziej niż zwykle zmęczony.

– Jeśli ta twoja kawa da mi takiego kopa, jak tobie w tej chwili, to poproszę dwie. – Uśmiechnął się pod nosem i łypnął na mnie podejrzliwie. – Czemu nie śpisz? Miałaś zostać w łóżku.

– Jadę z Martą i dziewczynami na zakupy, zapomniałeś? – Uniosłam brwi i spojrzałam na niego anielskim wzrokiem.

Parsknął śmiechem.

– Uwielbiam twoje poczucie humoru, Skrawek. Jechać to ty sobie możesz do toalety i z powrotem!

Zmarszczyłam brwi i potrząsnęłam głową w geście sprzeciwu.

– No chyba sobie żartujesz, że w takim stanie będziesz latać po galerii. – Jego brwi ściągnęły się gniewnie, ale po szarych, rozbawionych oczach widziałam, że ledwie powstrzymuje się od śmiechu.

– Na szczęście nie ty o tym decydujesz! – Zaśmiałam się, kiedy przyciągnął mnie do siebie za poły szlafroka. – Czuję się dużo lepiej. Za chwilę wezmę Ibuprofen i będę jak nowo narodzona.

Cmoknął z dezaprobatą. Jego wielki, nagi, opalony tors, pokryty lekkim, ciemnym zarostem, generował tyle ciepła, że momentalnie zrobiło mi się gorąco.

– Mogę zabrać cię tam w tygodniu – odezwał się łagodnie. – Wyśpisz się, poczujesz się lepiej i będziesz mogła buszować po sklepach aż padniesz z wycieńczenia.

– Nic mi nie będzie. Poza tym dobrze mi zrobi wypad z dziewczynami.

Wplótł palce w moje włosy tuż u nasady karku i przyciągnął moje czoło do swoich ust, całując mnie delikatnie.

– W takim razie weź moją kartę kredytową – powiedział całkiem poważnie, a ja roześmiałam się na głos.

– Dziękuję. Nie potrzebuję. – Zatrzepotałam rzęsami, kiedy na jego ustach pojawił się szelmowski uśmieszek.

– Wiem, że nie. Ale to ja naraziłem cię na koszty tą imprezą i chciałbym jakoś ci to zrekompensować.

Znowu wsunęłam palce w jego gęste włosy i zmierzwiłam je jeszcze bardziej, wywołując w nim natychmiastową reakcję. Złapał mnie w pasie i posadził sobie na kolanach, zakładając moje ręce na szyję.

– Może nie mam tak wypchanego portfela jak ty, szefie – parsknęłam prześmiewczo – ale stać mnie jeszcze na sukienkę i parę drobiazgów.

– Musisz być taka uparta? – powiedział, z zadowoleniem skanując moją twarz. – Nie możesz zwyczajnie przyjąć ode mnie tego, co chcę ci dać? Korona ci z głowy nie spadnie, jeśli poprawisz sobie humor zakupami na mój koszt. Poza tym...

Tajemniczy błysk w jego oczach, który widziałam ostatnio, znowu się pojawił.

– ... jeśli zgodzisz się zostać moją żoną – moje serce znowu zaczęło łomotać w piersiach – to będą też twoje pieniądze.

Próbowałam przełamać swoje zmieszanie nerwowym śmiechem.

– Jeśli się zgodzę! – Pokazałam mu język, a on, zamiast podchwycić żart, błyskawicznie spochmurniał.

Westchnął ciężko, gładząc mnie po plecach.

– Bardzo bym tego chciał, wiesz? – odezwał się zgaszony, przesuwając palcami po moim kręgosłupie. – Chciałbym ci udowodnić, że poważnie myślę o tym wszystkim, co jest między nami...

– Udowadniasz mi to każdego dnia.

– To nie to samo, co formalna deklaracja. Chciałbym, żebyś była pewna, kiedy cię o to zapytam.

Zaschło mi w gardle. Nie z powodu przeziębienia, ale z powodu tego, że ewentualne zaręczyny zaczynały nabierać coraz bardziej realnych cech.

– Nie chcę, żebyś sugerowała się tym, czego ja chcę i tym, jak zareaguję – powiedział. – Jeśli nie będziesz na to gotowa i powiesz „nie", musisz wiedzieć, że między nami nic się nie zmieni. Uszanuję twoją decyzję, jakakolwiek ona będzie.

Spojrzałam na niego uważnie.

– A czy ty na pewno jesteś na to gotowy? – Jego groźna zwykle twarz w jednej sekundzie się rozpromieniła.

Nie musiał odpowiadać na to pytanie. Wystarczyło, że patrzył na mnie tak, jak teraz. Jakby nikt i nic się oprócz nas nie liczyło. W jego szarych jak burzowe chmury oczach widziałam lepszą wersję siebie. Wiedział o mnie więcej, niż chciałam mu zdradzić. A mimo to patrzył na mnie tak, jakby nie istniała dla niego żadna alternatywa. Jakby nie dopuszczał do siebie myśli, że ktokolwiek inny mógłby trwać przy jego boku, kiedy przyjdzie nam przysięgać przed Bogiem, że będziemy na zawsze razem - w zdrowiu i w chorobie...

– Tak, skarbie – powiedział spokojnym głosem. – Mógłbym to zrobić nawet za chwilę.

Skrzywiłam się w nieśmiałym uśmiechu, a on podniósł swoje ciemne brwi i dodał:

– Problem tylko w tym, że twój pierścionek będzie gotowy dopiero za dwa tygodnie.

Poczułam, jak moje ciało oblewa fala gorąca. Zakryłam usta dłońmi i uciekłam z jego kolan, podnosząc się z kanapy. „Pierścionek! Dwa tygodnie!" – Moje serce musiało chyba wykonać jakieś salto w klatce piersiowej, bo miałam wrażenie, że gwałtownie zmieniło swoją pozycję. Zrobiło mi się słabo.

Podniósł się do pionu i podszedł do mnie, przybierając śmiertelnie poważny wyraz twarzy.

– Naprawdę tak mocno cię to stresuje? – zapytał z troską, łapiąc mnie za nadgarstki i przyciągając do siebie.

Pokiwałam głową i westchnęłam ciężko, opierając głowę o jego pierś.

– Mam powiedzieć ci wcześniej? Nie chciałbym, żeby to była dla ciebie aż taka nerwówka.

– Nie. Nie. Dam sobie radę – odparłam, próbując opanować nerwy.

– Na pewno?

Pokiwałam głową i uśmiechnęłam się.

– To znaczy, że ten pierścionek...

– Zamówiłem go. – Jego nagły przypływ radości rozbroił mnie całkowicie.

– Zamówiłeś? – Podniosłam brwi. – Ale... skąd wiedziałeś...

– Blondi zwinęła jeden z twoich pierścionków i dała mi rozmiar – parsknął pod nosem – a potem poinstruowała mnie, co lubisz, a czego nie lubisz...

Przypomniałam sobie o złotym pierścionku babci, którego nie mogłam znaleźć od wczorajszego poranka i pokręciłam głową z niedowierzania.

– Wybrałem coś, co wydawało mi się odpowiednie, trochę podrasowałem...

– Jacek – jęknęłam żałośnie – ile to będzie kosztować?

Zaśmiał się cicho i wsadził nos w moje włosy.

– Nieistotne! – rzucił szelmowsko, oddychając moim zapachem. – Nawet nie wiesz, jaka to frajda, przygotowywać dla ciebie taką niespodziankę.

– To znaczy, że już wszystko sobie obmyśliłeś, Panie Pragmatyczny? – Zamknęłam oczy, bo jego dotyk zaczynał sprawiać mi coraz większą przyjemność.

– Tak. Prawie wszystko – powiedział zadowolony z siebie. – Miejsce, przybliżony czas...

– Miejsce?! – Spanikowałam i spojrzałam na niego niepewnie. – Proszę, powiedz, że nie zrobisz tego tutaj, przy wszystkich!

Zmarszczył brwi i popatrzył na mnie karcąco.

– Oczywiście, że nie – burknął. – Będziemy sami. I przestań wreszcie stresować się szczegółami. To ja będę żył przez kolejne tygodnie w niepewności, czy wszystko się uda i czy powiesz „tak". Ty masz tam tylko zabrać swój śliczny tyłeczek, nie paść mi na zawał i zdecydować o tym, czy chcesz tego, czy nie.

„To się dzieje naprawdę!" – Zacisnęłam dłonie na jego ramionach. – „Jeśli się zgodzę, za kilka tygodni będę jego narzeczoną". Stres, który trzymał mnie w szponach, nagle zelżał. Powoli docierało do mnie, że nie tak powinna wyglądać ta niezwykła dla nas chwila. Powinniśmy być szczęśliwi, jak nigdy dotąd. Cieszyć się początkiem naszego wspólnego życia. A nie stresować tym tak bardzo, by nerwy psuły nam całą przyjemność z tego wydarzenia.

Telefon Jacka rozdzwonił się w sypialni. Wydał z siebie przeciągłe westchnienie i pocałował mnie w czubek głowy, ruszając po smartfona.

– To pewnie Marta – powiedział, znikając w drugim pomieszczeniu. – Mówiła mi wczoraj, że nie wyrobi się na śniadanie i że spotkacie się o jedenastej na dziedzińcu. Zdążysz?

– Tak! – rzuciłam w pośpiechu, przypominając sobie, że mam jeszcze sporo roboty z doprowadzeniem siebie do porządku.

Dopiłam kawę i ruszyłam do łazienki, mijając się z Jackiem w drzwiach sypialni.

– No cześć!... Nie, już nie śpimy. Czekamy na twój telefon od czwartej rano! – parsknął mój szef, przytulając mnie w pośpiechu i cmokając z niezadowoleniem, kiedy udało mi się uciec z jego objęć. – Tomek w domu, czy pracuje?...

Dochodziła siódma. Po krótkiej i męczącej nocy pilnie potrzebowałam kąpieli. Chłodny prysznic i kawa postawiły mnie na nogi. Z umytymi i podkręconymi w delikatne fale włosami oraz delikatnym makijażem, zwolniłam w końcu łazienkę i ruszyłam do komody, by przygotować sobie ubrania na wyjazd do miasteczka. Wygodna, sportowa, ciemnoniebieska sukienka z bawełny była doskonałym wyborem na buszowanie po sklepach. Położyłam na łóżku przyszykowaną część ubioru i zaczęłam kopać w szufladzie w poszukiwaniu pasującej bielizny, kiedy do mieszkania wrócił Jacek.

Stanął w progu sypialni, oparł się o framugę i, z nieukrywaną przyjemnością, zaczął mi się przyglądać. Granatowa koszula kusząco opinała jego mocne barki, a nieskazitelnie biały podkoszulek odkrywał nieco ciała tuż przy obojczykach i odsłaniał część zarostu. Ciemne spodnie, jak zwykle, nie nosiły żadnych śladów wygnieceń i ponętnie opinały jego biodra. Lustrował mnie z góry do dołu, zapinając bransnoletę zegarka na nadgarstku.

– Najchętniej ubrałbym cię w burkę i zawiesił ci na szyi GPSa – powiedział, marszcząc brwi. – Naprawdę musisz zakładać dzisiaj coś takiego? – Wskazał palcem sukienkę, rozłożoną na łóżku.

– Tak, szefie. To północna Polska, nie Stambuł – odparłam szyderczo, wsuwając na tyłek granatowe, koronkowe stringi i taki sam stanik.

Wypuścił ciężko powietrze, niezadowolony z tego, że tym razem nie ma nade mną żadnej władzy. Podszedł bliżej, obejmując mnie od tyłu. Jego ciepłe dłonie zsunęły się po biodrach do koronkowego trójkącika poniżej pępka. Wzięłam głęboki oddech, czując palce, delikatnie przesuwające się po moim wzgórku. Zamknęłam oczy. Schował twarz w moich włosach tuż nad karkiem i oddychał coraz bardziej niespokojnie.

– Wiem, że to irracjonalne, ale będę się o ciebie martwił, mała – powiedział, całując odsłonięte miejsca skóry między włosami.

– Będę kilkanaście kilometrów stąd – odparłam, próbując zapanować nad ogarniającym moje ciało pożądaniem. – Poza tym mówiłeś, że macie z Denisem dużo roboty.

– Jak się czujesz? – zapytał, wsuwając palce pod koronkę majtek.

Jęknęłam cicho, kiedy zagłębił się między moimi fałdkami i zaczął rozsmarowywać moje soki po łechtaczce.

– Dobrze – szepnęłam, szybciej oddychając. – Muszę wziąć tabletkę. Ale czuję się nieźle.

– To świetnie – powiedział i pociągnął mnie w kierunku łóżka, siadając na jego brzegu.

Przyciągnął mnie za pupę i, bez ostrzeżenia, odsunął na bok koronkowy materiał i przywarł ustami do mojej cipki.

– Nie mamy... czasu – wydusiłam wbrew sobie.

– Na to zawsze jest czas – mruknął podniecony i zaczął drażnić językiem mój najwrażliwszy punkcik.

Poczułam falę gorąca, przetaczającą się przez całe moje ciało i wsunęłam palce w jego włosy. Byłam przygotowana na to, że ta słodka chwila zapomnienia nie potrwa długo, jeśli będzie się tak znęcał nad moją łechtaczką przez kolejną minutę. Doskonale wiedział, jak doprowadzić mnie do stanu wrzenia. Nie bawił się w delikatne i nieśmiałe mizianie, tylko od razu zaczął pieprzyć mnie językiem. Zapomniałam o tym, że jeszcze przed chwilą czułam się niezbyt dobrze fizycznie. Teraz pragnęłam tylko tego, by przeżyć orgazm.

Coraz ciężej było mi utrzymać równowagę. Wreszcie w którymś momencie wylądowałam na łóżku - z jego głową między udami. Kolejny raz odsunął na bok moje koronkowe majteczki i, korzystając z tego, że byłam całkowicie mokra, wsunął we mnie palec, nadal intensywnie liżąc mój nabrzmiały od pieszczot guziczek.

Miałam gdzieś to, czy pogniecie się ta jego idealnie odprasowana koszula. Chwyciłam go za ramię, próbując przyciągnąć go do siebie. Spojrzał na mnie, maksymalnie podniecony, chyba nie do końca rozumiejąc, o co mi chodzi. Ale byłam zbyt zdesperowana tym, by dostać to, czego chcę, żeby bawić się w kotka i myszkę.

– Chodź tu – wyrzuciłam z siebie urywanym szeptem, ciągnąc go za materiał koszuli, która pewnie była droższa niż moja sukienka na sobotnią imprezę.

Podniósł się na łokciach i - z prawie niewidocznym szelmowskim uśmieszkiem - zawisł nade mną, torturując mnie przedłużającą się chwilą oczekiwania na spełnienie. Spojrzałam w szare, rozbawione moją reakcją oczy i nagle zabrakło mi odwagi, by poprosić o to, czego pragnę. Uniósł brwi w oczekiwaniu na jakikolwiek rozkaz z moich ust, ewidentnie napawając się tym, że wyrażenie na głos własnych pragnień sprawia mi taką trudność. A ja zaczęłam żałować tego, że mu przerwałam.

– No powiedz coś – uśmiechnął się łobuzersko, pochylając się niżej i napierając na mnie swoim wielkim wzwodem. – To nie może być aż tak trudne.

– To jest tak trudne! – prychnęłam z dezaprobatą, czując, że powoli zaczyna opuszczać mnie ochota na dalsze igraszki.

– Niemożliwe – szepnął, majstrując przy swoim rozporku. – Nie potrafię czytać w twoich myślach, dziecinko – dodał, wyraźnie się ze mną przekomarzając.

Ściągnęłam brwi, a on prawie parsknął śmiechem, widząc moje wzburzenie.

– Po prostu chciałem to od ciebie usłyszeć – powiedział widocznie skołowany, kiedy próbowałam się spod niego wydostać. – Gdzie się wybierasz? Przecież jeszcze nie skończyliśmy?

– Może ty nie, ale ja tak – odparłam sfrustrowana tym, że nic nie poszło po mojej myśli i wyślizgnęłam się z jego objęć.

Westchnął niezadowolony i podniósł się z łóżka, ruszając za mną do łazienki. Stanął w progu i obserwował mnie, jak poprawiam włosy. Ale kiedy próbowałam go wyminąć i wrócić do sypialni, złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie.

– Wbij to sobie do tej swojej ślicznej główki, że czasami mam ochotę na to, żebyś powiedziała mi o tym, czego pragniesz – odezwał się łagodnym głosem, zupełnie nie zważając na to, że jestem nie w sosie. – Cholernie bardzo chciałem się z tobą kochać. Nawet sobie nie zdajesz sprawy z tego, jak zajebiście podniecające byłoby usłyszeć coś takiego od ciebie. Czemu tego nie zrobiłaś?

Wydęłam usta i próbowałam na poczekaniu ubrać w słowa to, co czułam. Ale byłam pewna, że ktoś taki jak on nie mógłby zrozumieć trudności, z jakimi borykałam się przez całe moje życie. Byłam zakompleksionym strzępkiem nerwów, ze skłonnościami do wyolbrzymiania wszystkiego wokół siebie. Nawet jeśli powoli zaczynałam widzieć w sobie atrakcyjną, szczupłą szatynkę o długich włosach i błękitnych oczach, w której zakochał się na zabój, nadal tkwiłam w twardej skorupie. W strefie komfortu, której wcale tak chętnie nie chciałam opuszczać.

– Nie wiem. Naprawdę nie wiem – odparłam bez przekonania. – To jakaś blokada, z którą nie mogę sobie poradzić.

Chwycił moją głowę w dłonie i spojrzał na mnie troskliwym wzrokiem.

– Poradzimy sobie z tym razem – powiedział, składając na moim czole delikatny pocałunek. – Chodź, musisz coś zjeść jeszcze przed wyjazdem.

🔹

To był dziwny początek dnia. Zajadając się soczystą sałatką Caprese, nie mogłam jednak ukryć swojego zadowolenia. Po pierwsze czekał mnie cudowny dzień z dziewczynami. Po drugie Dagmara miała dzisiaj zrobić test ciążowy. I po trzecie - gdzieś tam, w nieznanym mi miejscu, powstawał właśnie mój zaręczynowy pierścionek. Mojej prawie dziecinnej radości nie był w stanie zgasić ani ból głowy ani katar, sączący się z nosa. Makijaż zamaskował praktycznie wszystkie oznaki przeziębienia, ale podrażnionego gardła i ogólnego osłabienia nie dało się załatwić podkładem od Diora.

Atmosfera na stołówce przypominała stypę po śmierci ukochanego członka rodziny. Nikt się nie śmiał, nikt nie rzucał niewybrednych żartów w stronę dziewczyn, po skończonym jedzeniu ludzie zwyczajnie rozchodzili się w swoje strony. Respekt na campie został przywrócony. Zastanawiałam się tylko, czy to dobrze, że wszyscy nagle zaczęli spinać tyłki przy Jacku. Zdecydowanie przyjemniej było, kiedy żyliśmy wszyscy w przyjaznej komitywie. Ale cóż, stało się. Barski przeciągnął strunę, która już od jakiegoś czasu była niebezpiecznie napięta.

Wysoki blondyn ostentacyjnie usiadł na swoim starym miejscu pod oknem. Nie wiadomo, czy zrobił to celowo, by zademonstrować swoje niezadowolenie burą od szefa, czy dlatego, że po wczorajszej akcji nie był mile widziany w paczce Tomka Fitka. Nie miałam najmniejszej ochoty na to, by na niego patrzeć. Chciałam, by zniknął z mojego pola widzenia. Toteż cieszyłam się w duchu, że tego dnia siedział skulony w kącie i kompletnie nie rzucał się w oczy.

Daga, zamiast cieszyć się wspólnym wypadem do miasteczka, zaczynała się denerwować. Ale podczas śniadania jeszcze świetnie to maskowała. Denis niczego nie zauważył. Na szczęście. To jeszcze nie był ten moment, by mógł poznać prawdę.

Mój szef natomiast robił to, co potrafił najlepiej - zaraz po przekroczeniu progu mieszkania zamienił się na powrót w zimnego, nieczułego gbura, któremu ewidentnie nie podobał się pomysł naszej wycieczki do Morskiej. Jego zachowanie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni, co wyraźnie zaczęło mnie niepokoić. Nie odzywał się przez całe śniadanie. A kiedy wróciliśmy z powrotem do mieszkania, zwyczajnie zostawił mnie w sypialni i wyszedł na balkon, zamykając za sobą drzwi.

Jakby nigdy nic zaczęłam pakować się do wyjazdu. Wrzuciłam do torby wszystko, co mogło mi się tego dnia przydać, łącznie z kremem do opalania i tabletkami przeciwbólowymi. Byłam gotowa do wyjścia. Ale on nadal stał tam, na tarasie i opierając się o balustradę, patrzył przed siebie na puste jeszcze o tej porze boisko.

Uchyliłam drzwi i wyszłam z pokoju. Podeszłam bliżej, ale nie zwracał na mnie uwagi.

– Nie wiem, czemu to robisz. Nie rozumiem tego, naprawdę – powiedziałam cicho, bo nagle zrobiło mi się bardzo przykro z powodu jego zachowania. – Zrobiłam coś złego? Chodzi o to, co stało się rano?

Zero reakcji. Podeszłam bliżej i położyłam dłoń na jego ręce.

– To nie w porządku, że tak się rozstajemy – dodałam i pogłaskałam go po skórze. – Muszę już iść. Dziewczyny na mnie czekają.

Spuścił wzrok na moją dłoń, ale poza tym nie ruszył się z miejsca. Mieszanka złości i smutku nagle zaczęła przeganiać mój dobry nastrój.

– Kocham cię – powiedziałam i ruszyłam do wyjścia.

🔹

Przed budynkiem stał już samochód Marty. Dagmara, Ewelina i Kaśka siedziały w środku i machały do mnie niecierpliwie. Marta przywitała się ze mną jak zwykle entuzjastycznie. A potem z powrotem zanurzyła się w bagażniku w poszukiwaniu czegoś, co określiła mianem „koktajlu mamuśki". Okazało się, że codziennie rano przygotowywała sobie jakiś super odżywczy koktajl witaminowy i w tej chwili, zamiast standardowego śniadania, zamierzała zaspokoić głód tą właśnie miksturą.

Rzuciłam torebkę na wycieraczkę pasażera i już miałam zająć miejsce w fotelu, kiedy czyjeś silne ramiona złapały mnie od tyłu i przyciągnęły do siebie. Odwróciłam się zaskoczona, a on przycisnął mnie do siebie tak mocno, jakbyśmy się rozstawali na co najmniej miesiąc.

– Wróć do mnie w jednym kawałku, dobrze? – szepnął mi w ucho i odwrócił się w stronę Marty. – Gumiś, jedźcie ostrożnie, okej? W razie czego dzwoń, to po was przyjadę.

Marta parsknęła śmiechem. Ale kiedy zobaczyła minę mojego szefa, natychmiast odpowiedziała mu ze stoickim spokojem:

– Jasne, Jacuś! Nic się nie martw. Będziemy w kontakcie.

Spojrzał na mnie tym swoim stalowym wzrokiem, pełnym jakiegoś dziwnego napięcia i zacisnął mięśnie szczęki.

– Kocham cię, Moniczko – powiedział tak cicho, żeby nikt nas nie usłyszał. – Wczoraj wydawało mi się, że bardziej już nie można. Ale dzisiaj kocham cię jeszcze bardziej. Oczywiście, że nie zrobiłaś nic złego. To ja jestem trochę... przewrażliwiony na twoim punkcie. Uważaj na siebie, dobrze?

– Dobrze. Nie martw się niczym – odparłam, nie bardzo rozumiejąc, co ma na myśli i poddałam się jego delikatnym pocałunkom. – Miłej pracy!

Cmoknął mnie w czoło i wreszcie, choć z nieukrywaną niechęcią, pozwolił mi wsiąść do samochodu.

– Takie pożegnanie to widziałam ostatnim razem w „Przeminęło z wiatrem"! – parsknęła Ewelina i wszystkie zaczęłyśmy się śmiać.

– Oj tam, oj tam! – podchwyciła Marta, odpalając silnik Opla. – Jacuś po prostu nie może się rozstać ze swoim skarbem. – Spojrzała na mnie z uśmieszkiem. – A ty wiesz, że on tak nigdy do żadnej innej babki nie mówił? Odkąd go znam, a znam już go trochę, nigdy nie słyszałam o żadnym „skarbie".

– Dla mnie to dalej niepojęte, że na co dzień rzuca mięsem, a tu takie słodkości do naszego Skrawka! – Kaśka zaczęła śmiać się szyderczo. – On prywatnie naprawdę jest do zniesienia?

Dziewczyny podchwyciły temat i zaczęły śmieszkować.

– Nie tylko "do zniesienia" – odparłam, śmiejąc się. – Naprawdę potrafi być bardzo kochany, czuły i opiekuńczy...

– No popatrz! Czyli ma ludzkie odruchy, małpa jedna! – Ewelina syknęła szyderczo i nachyliła się do mnie. – Ja to od niego nigdy jeszcze dobrego słowa nie usłyszałam!

Marta skręciła z wyjazdówki na szosę prowadzącą do miasteczka i umościła się wygodniej w fotelu kierowcy.

– A tak serio, dziewczyny – odezwała się do nas po chwili. – Spróbujcie go trochę zrozumieć. Z waszej perspektywy to na pewno wygląda inaczej. Jacek potrafi być oschły, niemiły i uparty. Ale jak już się przebijecie przez ten jego dziwny pancerzyk, to nagle się okazuje, że to dobry i bardzo odpowiedzialny facet. Ja już nawet nie pamiętam, ile razy ratował mój tyłek na studiach. Na studenckich imprezach to zawsze Jacuś wyciągał nas z kłopotów, kiedy coś szło nie tak. Nie powiem, ten jego kompleks szeryfa czasami doprowadza mnie do szału. Ale jest osobą, której można zaufać praktycznie bezgranicznie.

– To samo mówi Denis – dodała Dagmara, potakując.

– Oj tak! – Marta zaśmiała się wesoło, zerkając przez sekundę w naszą stronę. – Jacek i Denis to są bracia prawie syjamscy. Nie biologiczni, zupełnie od siebie różni, czasami drący ze sobą koty i obrażający się na siebie jak stare dobre małżeństwo. Ale kochają się i wspierają od zawsze. Zresztą co w tym dziwnego? Od dzieciaka wychowywali się razem. Mieszkali razem, studiowali. Takie papużki-nierozłączki nasze. Nadepnij jednemu na odcisk, na pewno będziesz miał do czynienia z drugim.

Postanowiłam wykorzystać wylewność Marty i czegoś się dowiedzieć.

– Znasz dobrze Natalię, żonę Roberta? – zapytałam, zmieniając temat.

Marta prychnęła głośno, popatrzyła na mnie, krzywiąc się.

– Aż za dobrze! W sumie wystarczy chwilę z nią porozmawiać i już wiesz na jej temat wystarczająco dużo! – Spojrzała na mnie badawczo. – A co? Już masz lęki przed sobotnią imprezą?

– Nie – skłamałam. – Po prostu wszystko, co o niej do tej pory słyszałam, to były raczej same negatywne rzeczy, więc zastanawiam się, jak zniosę konfrontację z kimś takim.

– Nic się nie martw, kochana. – Uśmiechnęła się. – Ty, ja i Dagmara będziemy siedzieć obok siebie, więc niech tylko z czymś wyskoczy!

Poczułam ulgę.

– Dam ci tylko jedną radę. I tobie też, Daga. – Marta spoważniała błyskawicznie. – Nie bierzcie, broń Boże, do siebie tego, co do was mówi. Uwielbia wprowadzać ludzi w kompleksy i czepiać się pierdół. Mogę się z wami założyć o stówę, że przyjedzie tu wymalowana jak ruska prostytutka i będzie się chwalić swoim podrabianym Louis Vuittonem.

Wybuchnęłyśmy śmiechem.

– Marta, jesteś boska! – parsknęła Ewelina. – Skąd wiesz, że podrabiany?

– Bo jej mąż Robert kiedyś po paru głębszych nie wytrzymał i opierdolił ją na imprezie. Powiedział, że jak go będzie dalej tak wkurwiać, to opowie wszystkim, że kupuje torebki na wakacjach w Bodrum.

– Dzięki, Marta. – odparłam, chichocząc. – Czuję się znacznie lepiej!

Przegadałyśmy całą drogę do Morskiej. Marta zaparkowała pod centrum handlowym o wdzięcznej nazwie „Blue Sea" i, w doskonałych humorach, ruszyłyśmy na zakupy.

Nie miałam bladego pojęcia, jak powinnam ubrać się na taką imprezę. Nie chciałam wyglądać wyzywająco, nie chciałam za bardzo rzucać się w oczy, ale mimo to bardzo chciałam podobać się swojemu mężczyźnie. I sobie. Chciałam, żeby mój wygląd dodał mi pewności siebie, której tak bardzo zawsze mi brakowało. Dawiszyńska oświeciła nas w kwestii standardowego ubioru na tego typu imprezy. I chociaż partnerki i żony przyjaciół Jacka uwielbiały wydawać krocie na drogie stroje, buty i torebki, przestrzegła nas przed tym, by nie traktować tej imprezy zbyt serio. Miałyśmy bowiem jedną, bardzo znaczącą przewagę nad dziewczynami z Trójmiasta - byłyśmy od nich młodsze i, jak stwierdziła Marta, piękniejsze. Tym próżnym argumentem postanowiłyśmy napawać się przez resztę tego dnia.

Odwiedziłyśmy chyba wszystkie butiki na obydwu piętrach centrum. I kiedy już, totalnie zrezygnowana, padłam na ławeczkę w centrum pasażu na parterze, w jednej z witryn zobaczyłam coś, w czym od razu się zakochałam. Sukienka była przepiękna. Cała uszyta z błyszczącej satyny w kolorze kości słoniowej. Sięgała połowy uda i była podzielona na dwie różnie uszyte części. Dół ułożony był w gładkie zakładki typu bondage. Natomiast góra, z dekoltem w kształcie litery V i cieniutkimi ramiączkami, mieniła się milionem maluteńkich diamentowych koralików. Stanęłam przed witryną i spojrzałam na cenę uroczego fatałaszku. „Jezus Maria, pomysł z tą kartą kredytową wcale nie był taki głupi!" – Parsknęłam do siebie, bo doskonale wiedziałam, że i tak nie skorzystałabym z pieniędzy Jacka w takim momencie. – „Czy nie będę za bardzo rzucać się w oczy?!"

– O żesz kurwa! – zaklęła Ewelina, wychylając zza mojego ramienia. – Jak Makos cię w tym zobaczy, to ta impreza długo nie potrwa!

Trzasnęłam ją w ramię i uśmiechnęłam się pod nosem.

Dziewczyny przekonały mnie, że wydanie trzystu dwudziestu złotych na sukienkę w dobrym butiku to jeszcze nie koniec świata i zmusiły mnie, żebym przymierzyła lśniące cacko. Miały rację. To była najpiękniejsza sukienka, jaką kiedykolwiek przymierzałam. To i fakt, że same zaszalały na zakupach, trochę osłodziło moje wyrzuty sumienia, kiedy przyszło mi wyciągnąć kartę i zapłacić za tę ekskluzywną jak na mnie szatkę. Dagmara naciągnęła mnie dodatkowo na fikuśną kremową bieliznę Triumpha i moje ulubione perfumy Diora. To tyle, jeśli chodzi o moją asertywność.

Byłam lżejsza o siedemset pięćdziesiąt złotych. Biedniejsza, ale cholernie zadowolona. „Jak tak dalej pójdzie, będę musiała sprzedawać gofry na deptaku, żeby mieć co włożyć do ust!" – pomyślałam, uśmiechając się pod nosem. W tej chwili jednak czułam się wyjątkowo dobrze. Świadomość tego, że mam w co się ubrać na imprezę, zaczęła nastrajać mnie trochę bardziej pozytywnie.

Marta wróciła do samochodu z nową torebką i klasycznymi czółenkami od Kazara. Daga - prócz kilku testów ciążowych, ma się rozumieć - wydała kilka stów na przepiękną sukienkę w kolorze pudrowego różu, niebotycznie wysokie szpilki i biżuterię. Kaśka z Eweliną natomiast, oprócz sukienek i butów, obkupiły się w drogerii kosmetycznej i poczęstowały nas próbkami najnowszych perfum od Chanel. Do pełni szczęścia brakowało nam jedynie kawy i czegoś „na ząb".

Daga odciągnęła mnie na bok, kiedy dziewczyny ładowały swoje zakupy do bagażnika. Widziałam, że zaczyna panikować i że nie może doczekać się tego, aż skorzysta z zakupionych przed chwilą testów. Żeby nie wzbudzać niczyich podejrzeń, okłamałyśmy Martę i dziewczyny, że zapomniałyśmy czegoś ważnego z drogerii i pognałyśmy z powrotem do centrum handlowego w poszukiwaniu toalety. Za pół godziny miałyśmy dołączyć do dziewczyn w barze „Placek" na końcu deptaka. Nie miałyśmy chwili do stracenia.

Wpadłyśmy na parter i od razu pobiegłyśmy do najbliższego WC, mieszczącego się na końcu pustego korytarza. Dagmara była tak zdenerwowana, że nie potrafiła otworzyć opakowania z testem, więc musiałam jej trochę pomóc. Drżącymi dłońmi chwyciła płytkę oraz małą pipetkę, dołączoną do opakowania i już miała odwrócić się i zniknąć w kabinie, kiedy mój telefon rozdzwonił się na cały głos, sprawiając, że cała sytuacja wydała się jeszcze bardziej napięta.

– To Jacek – powiedziałam, popychając blondynkę do środka kabiny. – Sikaj i miejmy to z głowy!

– Łatwo ci mówić! – jęknęła Olszyńska, zamykając przede mną drzwi. – To nie ty będziesz rzygać jak kot, produkować rozstępy i dźwigać słodki ciężarek!

Parsknęłam śmiechem i kliknęłam w zieloną ikonkę.

– Coś się stało, czy tylko się za mną stęskniłeś? – zapytałam prześmiewczo, choć mimo wszystko moje serce zadrżało pod wpływem niskiego głosu mojego szefa.

– Gdzie jesteście? – zapytał poważnym tonem. – Wszystko w porządku?

– Tak, jak najbardziej – odparłam, nasłuchując jakichkolwiek odgłosów zza drzwi kabiny. – Jesteśmy... w galerii. Dziewczyny czekają na nas w jakimś barze „Placek"...

– Wiem, gdzie to jest – wtrącił szybko. – Ile czasu jeszcze potrzebujesz na te zakupy, skarbie?

– Hmm. – Zawiesiłam się nad odpowiedzią. – Nie wiem... dokładnie.

– Trzy minuty – jęknęła cicho blondynka, doprowadzając mnie prawie do wybuchu śmiechu. – Mamooooo, co ja najlepszego narobiłam!

– Trzy minuty? O co chodzi? Gdzie wy jesteście? – zapytał ponownie i dopiero teraz usłyszałam po drugiej stronie warkot przejeżdżających samochodów.

– A ty? – Ściągnęłam brwi.

– Jestem tutaj, w miasteczku. – Westchnął ciężko i chyba otworzył drzwi auta. – Dlatego dzwonię. Jadłyście już coś, czy pójdziemy razem do włoskiej?

Zamrugałam powiekami i nagle poczułam się, jakbym dopiero co się obudziła.

– W miasteczku? Tutaj? – zapytałam nieprzytomnie.

– Tak, kotku – odparł spokojnie, trzaskając drzwiami Forda. – Musiałem wpaść do kumpla. Kacper będzie DJem na naszej imprezie... Nieważne! Gdzie dokładnie jesteś? Idę po ciebie.

– Nie! – krzyknęłam, jednocześnie wybuchając śmiechem. – To znaczy... nie teraz! Za chwilę... Poczekaj...

– Co? – zapytał zdziwiony.

– Ja pierdolę – wyrwało się nagle blondynce zza drzwi kabiny. – Ja... ja... to niemożliwe...

Próbowałam zasłonić smartfona dłonią, ale moja ciekawość była silniejsza niż dyskrecja, której wymagała sytuacja. Zapukałam cicho w drzwi kabiny. Usłyszałam ciche kliknięcie i zobaczyłam zapłakaną blondynkę, która z niedowierzaniem wlepiała wzrok w płytkę testu.

– Możesz mi łaskawie powiedzieć, co się tam u was dzieje i gdzie dokładnie jesteście? – Mój szef zaczynał tracić cierpliwość.

– W toalecie. Na parterze. W centrum handlowym – mówiłam jak w transie, podchodząc do Dagmary i łapiąc w dłonie test ciążowy. – O mój Boże!

– Jezus Maria, Monika! Jestem w ciąży! – Olszyńska wybuchnęła histerycznym płaczem.

Właściwie to śmiała się i płakała jednocześnie. Ja natomiast wpatrywałam się w płytkę testu, jakby była zrobiona ze szczerego złota. Nie musiałyśmy czekać trzech minut na wynik. Dwie kreseczki w okienku były wyraźne i nie pozostawiały cienia wątpliwości, że rezultat jest pozytywny.

– Co? Jaka ciąża? Kto jest w ciąży? – Jacek zaczął się śmiać i słyszałam, że przyśpieszył kroku. – Zaraz będę na parterze. Zbierajcie się!

Wyłączył rozmowę, a ja poczułam, że też zaczynam płakać. Rzuciłyśmy się sobie na szyję i płakałyśmy obie. To nie były tylko dwie kreseczki na teście płytkowym, który wykrywał wczesne zmiany hormonalne w ludzkim organiźmie. To było nowe życie. Życie stworzone przez dwoje kochających się do szaleństwa ludzi - moich przyjaciół.

Próbowałam uspokoić najpierw samą siebie, a później moją przyjaciółkę, tłumacząc jej, że pozytywny test nie jest jeszcze stuprocentowym potwierdzeniem ciąży. Ale ona zdawała się wiedzieć od samego początku. I po pierwszym szoku zaczęła panikować. Po raz pierwszy w życiu nie wiedziałam, jak jej pomóc. W ogóle nie słuchała tego, co do niej mówię. W kółko paplała tylko o tym, że nie nadaje się na matkę, że Denis może nie chcieć jeszcze zostać ojcem i że to będzie katastrofa dla ich młodego związku. Nie miałam pomysłu na to, jak ją uspokoić. Wreszcie jakimś cudem zmusiłam ją do ogarnięcia się i wyszłyśmy z łazienki.

Jacek czekał na nas na końcu korytarza. Jak tylko nas zobaczył, rozłożył ręce w pytającym geście i groźnie zmarszczył brwi. Spojrzał badawczo na Dagmarę, potem na mnie, znowu na blondynkę.

– Co się stało? – zapytał, podchodząc bliżej.

Blondynka nie wytrzymała i znowu wybuchnęła płaczem, opierając się plecami o ścianę.

– Jestem w ciąży! To się stało! – jęknęła przez łzy.

– Robiła test ciążowy – dodałam, obejmując ją w talii i zerkając z zaskoczeniem na mojego szefa, którego kąciki ust zaczęły unosić się ku górze. – Wyszedł pozytywny.

– Wiedziałam, że coś jest nie tak. Po prostu to wiedziałam – odparła Dagmara, wycierając nos i usta.

Nasz szef w końcu przestał nad sobą panować. Roześmiał się na głos i przetarł twarz dłońmi, opierając się ręką o ścianę. Spojrzałyśmy na niego karcąco. Ale on nic sobie z tego nie robił.

– Jacek, to nie jest zabawne, do cholery – powiedziała blondynka, robiąc zbolałą minę. – To oznacza, że za dziewięć miesięcy...

– ... będę wujkiem małego blondaska! – wtrącił, uśmiechając się szeroko i przygarniając blondynkę do swojej wielkiej klatki piersiowej.

– Zwariowałeś! – Daga nagle zaczęła chichotać, próbując wydostać się z jego objęć.

Ja sama zaczęłam się śmiać, widząc, że wiadomość o pozytywnym teście zrobiła na nim tak pozytywne wrażenie.

– Musisz mu powiedzieć – odezwał się, puszczając moją przyjaciółkę. – Jak najszybciej. Najlepiej zaraz jak wrócimy do ośrodka.

– Ale... co jeśli Denis nie będzie zadowolony? – Dagmara zakryła twarz dłońmi i zaczęła nerwowo spacerować wzdłuż pustego korytarza. – Co, jeśli on nie jest na to gotowy? Jeśli nie chce jeszcze zostać ojcem? Jeśli w ogóle nie zamierzał...

– Denis chce mieć z tobą dziecko – powiedział Jacek, zmieniając ton na poważny. – Bardzo lubi dzieci. Sam zawsze chciał mieć swoje.

Moja przyjaciółka spojrzała na niego z nadzieją. Poprawiła na sobie kremową sukienkę w kwiaty i wreszcie zaczęła przypominać dawną siebie.

– Nie masz powodów do tego, by czymkolwiek się martwić – dodał. – Załatwimy ci wizytę u najlepszego lekarza w mieście. Rodzice Denisa na pewno bardzo się ucieszą z tej wiadomości. I na pewno będą wam pomagać. Na mnie tym bardziej możecie liczyć...

– I na mnie – dodałam z uśmiechem, spoglądając na kłębek nerwów, który znałam prawie od dziecka.

– Weźmiecie ślub, zamieszkacie u Denisa lub na swoim – kontynuował Jacek. – Macie idealne warunki do tego, żeby stworzyć rodzinę...

– Ślub, o mój Boże! – Dagmara wybuchnęła nerwowym śmiechem. – Pójdę do ołtarza z brzuszkiem! Nie wiem nawet, czy Denis chciałby tak szybko się ożenić...

– On na pewno tego chce – powiedział Jacek i westchnął ciężko, spoglądając na zegarek. – Ale to nie ode mnie powinnaś się takich rzeczy dowiadywać. Porozmawiaj z nim. Jak najszybciej.

Blondynka spojrzała na niego odrobinę uspokojona.

– Dobra, chodźmy stąd – uciął rozmowę, łapiąc mnie za rękę. – Znajdziemy Martę, zjemy coś, a potem wracamy do ośrodka.

Dagmara wydała z siebie przeciągłe westchnienie i uległa. Wyszliśmy z centrum handlowego i ruszyliśmy w stronę deptaka, na końcu którego znajdował się malutki bar „Placek", z którego unosił się obezwładniający zapach pieczonych ziemniaków.

Żadna z dziewczyn na szczęście nie zauważyła, w jakim stanie znajduje się Dagmara. Moja przyjaciółka na samym początku zaczęła uskarżać się na alergiczny katar i nikt nie miał zamiaru drążyć tematu. Zwłaszcza że naprawdę burczało nam w brzuchach.

Placki po węgiersku to było to, czego w tym momencie potrzebowało moje ciało. Wprawdzie przez zatkany nos i podrażnione gardło nie mogłam poczuć w pełni smaku cudownej potrawy, ale ciepły gulasz i chrupiący placek sprawiły, że fizycznie również poczułam się dużo lepiej.

– Zabrałbym was na lody – powiedział Jacek, wręczając kelnerowi napiwek – ale koleżanka Skrawek ma szlaban na takie przyjemności, więc szykujcie się, bo zaraz wracamy z powrotem.

– Masz szlaban na lody? – parsknęła do mnie Matusz. – Masochista z tego naszego szefa!

Wybuchnęłyśmy śmiechem, a ja tylko bezsilnie pokręciłam głową.

– Tobie serio przydałby się jakiś gumowy Wacek, Matusz – powiedział Jacek i spojrzał na swojego smartfona, na którym pojawiły się jakieś nowe wiadomości. – Chyba nawet mógłbym go wciągnąć w koszty jako wyposażenie pokoju.

– To ja poproszę! – powiedziała Ewelina i podparła się na łokciach. – Przyda mi się na wyrzuty sumienia po tych zakupach.

Dziewczyny zaczęły się śmiać.

– Jak mój mąż się dowie, ile kosztowała ta torebka... – Marta dopiła swój sok i wstała od stołu.

Wyszliśmy z baru i ruszyliśmy wzdłuż głównego deptaka w kierunku parkingów.

– A jak tam twoje konto, specjalisto od finansów? – zapytał Jacek, obejmując mnie w talii. – Masz jeszcze na waciki czy potrzebujesz wsparcia?

– Wszystko pod kontrolą, panie biznesmenie – odparłam, chichocząc. – Wydałam więcej, niż planowałam, ale chyba jeszcze mam za co żyć.

– Dobra, pogadamy o tym później! – powiedział, ściągając brwi i ciągnąc mnie w zupełnie inną stronę niż parking, na którym zaparkował Forda.

– Nie wracamy do ośrodka? – zapytałam, unosząc brwi i rozglądając się po nieco mniej uczęszczanej przez turystów części Morskiej.

– Wracamy. Za chwilę – odezwał się poważnym głosem. – Najpierw chciałbym, żebyś kogoś poznała.

Wąską uliczka, na której się znajdowaliśmy, płynnie przechodziła w rzadki park, porośnięty małymi drzewkami. Były tu ławeczki dla zmęczonych spacerowiczów i małe, kamienne murki, odcinające asfalt od trawnika. Minęliśmy placyk z mini fontanną, który wyglądał jak centrum tego uroczego gąszczu, i skręciliśmy w lewo, w dziko udeptaną ścieżkę, prowadzącą na niewielkie wzniesienie, górujące nad miasteczkiem.

Z trudem przełknęłam ślinę, wchodząc po kamiennych schodkach cmentarza. Od turystycznego raju oddzielała go wysoka na ponad dwa metry ściana z czerwonej cegły. Bogato zdobiona brama, na której wybito dwa wielkie krzyże, była przymknięta. Ale wystarczyło lekko ją popchnąć i otwierała się przed odwiedzającymi to miejsce.

Czułam strach. Cmentarze zawsze budziły we mnie najgorsze odczucia. Zupełnie jak szpitale. Do pochówku zmarłych miałam zupełnie inne podejście niż większość ludzi, których znałam. Gdzieś w głębi serca czułam bowiem, że śmierć jest naszym ostatecznym końcem i nikt nie czeka na nas po drugiej stronie świetlistego tunelu. Ba! Nie wierzyłam nawet w NDE* - wychodzenie poza ciało, lewitowanie, tunel, na końcu którego czekają na nas nasi zmarli krewni. Nie wierzyłam w Boga. Przestałam wierzyć w Siłę Opatrzności już na studiach, wczytując się w prace Dawkinsa i Harrisa**. Tolerowałam fanatyczną wręcz wiarę moich dziadków, brałam udział we wszystkich katolickich uroczystościach w mojej rodzinie, ale traktowałam to jedynie jako zło konieczne. Stojąc teraz w miejscu, w którym ludzie tego pięknego miasteczka musieli przypominać sobie o tym, że kiedyś też staną się nawozem dla tutejszej roślinności, traciłam gdzieś wiarę w to, że całe nasze życie dzieje się po coś. Bo czymże jest tych kilka chwil szczęścia i radości wobec tego, że nic niematerialnego po nas nie zostaje?

Z prawie fizycznym bólem spojrzałam na szeroką tablicę ciemnego, marmurowego nagrobka, pod którym spoczywali rodzice Jacka. Znałam ich twarze z fotografii, stojącej w pokoju dziennym. Ale to, czego do tej pory o nich nie wiedziałam, spowodowało, że moje serce rozpadło się na kawałki.


Katarzyna Maki,  z d. Bohle  04 V 1956  | 14 X 1993 |

Tomasz Maki  13 II 1952 |  ✢ 14 X 1993 |

Wiktor Maki  |  14 X 1993 Śpij, Aniołku! |


Zakryłam usta dłonią i słone łzy zalały moje policzki. Brakujący fragment rodzinnej historii Jacka widniał przede mną, wyryty na eleganckim nagrobku. Objął mnie w talii i pocałował w czubek głowy, patrząc na ciemną, nagrobną płytę, oświetlaną promieniami słońca, które nieśmiało przebijały się przez gałązki cmentarnych wierzb płaczących.

– Nie chciałem mówić ci wcześniej – odezwał się poważnym głosem, głaszcząc mnie po plecach. – Ale skoro niedługo poproszę cię o rękę, powinnaś wiedzieć o mnie wszystko.

– Jak? – Pociągnęłam nosem i zacisnęłam dłonie na jego ręce. – Jak to się stało?

Usłyszałam jego ciężki oddech i zamarłam. Mógł zapewniać mnie po tysiąckroć, że poradził sobie z tym, co się wydarzyło. Ale czułam, że to nie jest do końca prawda.

– Przepraszam. Nie powinieneś do tego wracać – powiedziałam, ocierając łzy. – Nie chcę, żebyś znowu musiał...

– Ale ja chcę do tego wrócić. Chcę, żebyś znała prawdę – powiedział.

Odsunął się ode mnie, wsuwając dłonie do kieszeni spodni.

– To był październik 1993 roku. Koniec sezonu. Zwykle o tej porze w ośrodku przeprowadzaliśmy remonty. Moi rodzice zawieźli mnie do Denisa. Miałem zostać u nich na noc i pomóc Bogdanowi, tacie Denisa, w ogrodzie. Nie pamiętam dokładnie, co tam robiliśmy. Chyba malowaliśmy jakiś płot. Moi starzy musieli jechać do Warszawy po kilka rzeczy do domu. Nie mogli dostać ich nigdzie indziej i zdecydowali się skoczyć samochodem do stolicy. – Spuścił wzrok i zamyślił się na moment. – Przy wjeździe do miasta z podporządkowanej wyskoczyła na nich ciężarówka, wioząca ciężkie betonowe płyty. Podobno popsuły się hamulce. Uderzyła w bok pasażera, na którym siedziała moja mama...

Skrzyżowałam ramiona na piersiach i świeże łzy znowu wylały się na moje policzki.

– Była w piątym miesiącu ciąży – dodał ciszej i podrapał się po czole. – Ich samochód został zepchnięty na zalesione pobocze i praktycznie sprasowany. Kierowca ciężarówki przeżył. – Westchnął głośno, zaciskając mięśnie szczęki. – W sumie niewiele pamiętam z tamtego okresu. Bruskowie o wszystkim mi opowiadali i stąd wiem dzisiaj, co tak naprawdę się wydarzyło. Pamiętam, że Gośka Bruska strasznie płakała. Siedziała w kuchni i nie mogła wydobyć z siebie słowa. Rodzice Denisa kazali mi zostać u nich przez cały weekend. Wtedy zacząłem podejrzewać, że coś złego stało się moim rodzicom. Gośka wzięła mnie na rozmowę i małymi kroczkami powiedziała mi o tym, co się wydarzyło. Nie płakałem. Ani wtedy, ani na pogrzebie. Pamiętam, że wujek Krzysiek chciał rozmawiać ze mną na temat spadku. Chciał zabrać mnie do siebie. Ale jakimś cudem wylądowałem u Brusków. Przez trzy miesiące nikt nie był w stanie do mnie dotrzeć. Chodziłem do szkoły, uczyłem się, odrabiałem zadania domowe, szalałem z Denisem na rowerze. Aż któregoś dnia Gośka przyprowadziła mnie tutaj i coś we mnie pękło. Dotarło do mnie w końcu, że to koniec. Że już nigdy ich nie zobaczę...

Podeszłam bliżej niego i objęłam go w pasie. Przycisnął mnie do siebie trochę zbyt mocno.

– Wiesz, czułem się w jakiś sposób beztrosko po tym wypadku – powiedział, wtulając się w moje włosy. – Czułem, że skoro oni odeszli, nie mam już nic do stracenia. I gdyby miało mi się coś stać, to nic nie będzie gorsze od tego, co już się wydarzyło.

– Miałeś wokół siebie ludzi, którzy bardzo cię kochali – powiedziałam, oddychając ciężko przez podrażnione gardło.

– Tak. Ale żeby to zrozumieć, musiałem dorosnąć. – Cmoknął mnie w czoło i odetchnął z ulgą. – Nie byłem łatwym dzieckiem dla Brusków. Ale rozumieli mnie i kochali jak własnego syna. Zwłaszcza po tym, jak Denis stracił swojego brata. Gośka właściwie nigdy się z tej tragedii nie otrząsnęła. Najpierw moi rodzice, a jej przyjaciele. Potem jej własne dziecko. Ta kobieta naprawdę wiele w życiu przeżyła. Obydwoje z Bogdanem starali się stworzyć mi dom, który straciłem. Robili wszystko, co mogli, żebym wyrósł na ludzi. Do końca życia będę im za to wdzięczny.

– Ten twój wujek Krzysiek – zawahałam się – jest bratem twojej mamy czy taty?

– To brat mojego ojca – powiedział i spojrzał na mnie łagodnie. – Ma żonę Elżbietę i syna Adama. Mieszkają w Gdańsku. Na pewno kiedyś ich poznasz.

Oparłam głowę o jego pierś i zamknęłam oczy. Słuchałam bicia jego serca i naraz pomyślałam sobie o tym, że jeśli to serce któregoś dnia przestanie bić, chciałabym odejść razem z nim. Jak w moim ulubionym „Pamiętniku". Bo nie poradziłabym sobie z tym, z czym musiał poradzić sobie on - nie mogłabym żyć dalej, jeśli straciłabym powód do życia.

– Przez wiele lat przeklinałem los, Boga, przeznaczenie o to, że zabrał mi tych, których najbardziej kochałem – powiedział, przytulając policzek do mojego czoła. – A potem zrozumiałem, że za tym wypadkiem nie stoi żadna wyższa siła. To był zwykły zbieg okoliczności. Moi rodzice znaleźli się po prostu w złym miejscu o złym czasie. Ta ciężarówka mogła przecież zabić innych ludzi.

– To dlatego teraz tak unikasz ryzyka? – zapytałam. – Stąd ta twoja nadopiekuńczość?

Zamyślił się przez moment. Jego kciuki przesuwały się po moim kręgosłupie.

– Nie wiem, skarbie – odparł spokojnie. – Wiem tylko, że dopóki nie poznałem ciebie, żyłem jak na autopilocie. Bez ważniejszego celu. Zwyczajnie próbując dotrwać do kolejnego dnia, tygodnia, roku. Praca bardzo mi w tym pomagała. Nie musiałam myśleć o tym, że to wszystko nie ma większego sensu. – Spojrzał na mnie z troską. – Ale ty wszystko zmieniłaś...

Uśmiechnęłam się pod nosem i spojrzałam w ciemnoszare oczy, które zdawały się teraz błyszczeć w promieniach słońca.

– Zasługujesz na to, żeby być szczęśliwy – powiedziałam cicho, dotykając palcami guzików ciemnej koszuli. – Jeśli ja mogę to dla ciebie zrobić, to zrobię wszystko, żeby tak właśnie było.

Ściągnął brwi i oparł wargi o moje czoło, zamykając oczy.

– Jestem szczęśliwy, Moniczko – szepnął, zakładając mi kosmyk włosów za ucho i gładząc po policzku. – Dopóki żyjesz, oddychasz i jesteś obok.

Lejący się z nieba żar zaczynał ustępować. Łagodny wiatr, wiejący od południa, przynosił cudowną ulgę. Staliśmy tam w milczeniu jeszcze przez kilkanaście minut, wpatrując się w nagrobek, który dwadzieścia cztery lata temu przyjął w swe czeluście ciała zmarłych w wyniku tragicznych okoliczności rodziców Jacka i ich nienarodzonego synka. Pani Kasia i pan Tomek mieli przed sobą całe życie. Mieli cudowny dom w nadbałtyckiej głuszy. Czternastoletniego syna, którego kochali nad życie. I małe dzieciątko, które rosło pod sercem pani Katarzyny. Jak potoczyłyby się ich losy, gdyby szczęśliwie wrócili z wycieczki do Warszawy? Czy teraz Jacek byłby innym człowiekiem, jeśli miałby przy sobie dwudziestoczteroletniego brata Wiktora i obydwoje rodziców? Czy byłby tak bardzo związany z rodziną Denisa? Czy poznałby mnie i czy pokochałby mnie tak samo mocno jak teraz? 

Jak ułożyłoby się moje życie, gdyby 14 października 1993 roku rodzice Jacka zabrali go ze sobą do Warszawy?

Są tacy, którzy chcieliby znać przyszłość. Ja nie chciałam jej znać. Chciałam żyć tu i teraz. I żeby to „teraz" trwało jak najdłużej.

____________________________

* NDE (ang. near-death experience) - doświadczenia z pogranicza śmierci

** Richard Dawkins, Sam Harris - znani i kontrowersyjni krytycy religii


🔹🔹🔹

Witam Cię, drogi czytelniku!

Ciekawa jestem, czy zainteresował Cię ten słodko-gorzki, lekko sentymentalny rozdział. Historia Moniki i Jacka zaczyna wkraczać w swój najbardziej burzliwy moment. Już wkrótce okaże się, czy główna bohaterka będzie w stanie poradzić sobie z przeszkodami, które staną jej na drodze. Nie zapominaj ani na chwilę o blondynie, siedzącym w najdalszym kącie stołówki. Norbert Barski nie powiedział jeszcze ostatniego słowa w walce o względy Moniki Skrawek. W jaki sposób będzie próbował odzyskać zaufanie obiektu swoich westchnień? I czy w ogóle mu się to uda przed końcem tego sezonu?

Serdecznie zachęcam do podzielenia się opinią i kliknięcia na ⭐️, jeśli spodobał ci się dany rozdział.

Przyjemnej lektury!

Pozdrawiam

Sarah Witkac

🔹🔹🔹

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro