14. Pitbull
Poniedziałkowy poranek był trudnym powrotem do rzeczywistości. Zwłaszcza dla mnie. Pobudka o szóstej rano nie była taka zła, bo po raz pierwszy wstawałam na jogging razem ze swoim szefem. Ale świadomość tego, że zaczyna się nowy tydzień i jesteśmy zmuszeni wrócić do zwyczajnego harmonogramu dnia, trochę mnie zdemotywowała.
Schowałam głowę pod poduszkę i udawałam, że nie słyszałam dźwięku budzika. Odkrył moją buzię i uśmiechnął się z rozczuleniem.
– Wstawaj, śpiochu! Trening sam się nie zrobi!
– Tylko ty mogłeś wymyślić takie tortury! – jęknęłam zaspana i z trudem zaczęłam podnosić się z ciepłego łóżka. – Nie mógłbyś być bardziej motywujący? Jak Chodakowska na przykład? „Kochane moje, uśmiech na twarzy. Po to są marzenia, żeby po nie sięgać!" – Parsknęłam śmiechem, bo jakoś nie mogłam wyobrazić sobie swojego szefa w roli motywującego coacha.
Zaśmiał się szyderczo i spojrzał na mnie z pobłażaniem, kiedy zaczęłam doprowadzać się do porządku.
– Takie gadki to na szkolnych SKS–ach, nie u mnie. – Wciągnął na tyłek czarne spodenki Adidasa. – Tutaj sprawdza się dyscyplina. Hartowanie...
– A jak ktoś zechce się wyłamać z tego twojego pruskiego drylu? – zapytałam sarkastycznie. – To co wtedy?
Uśmiechnął się złowieszczo.
– Nikogo do niczego nie zmuszam. Zawsze zostaje opcja spakowania walizki i powrotu do domu. – Pogłaskał się po swoim umięśnionym brzuchu i z satysfakcją zaczął przyglądać się mojemu ciału, odzianemu jedynie w szarą, bawełnianą bieliznę. – Zakładam jednak, że nie mam do czynienia z tchórzami i czarne owce będą raczej skłonne walić karne pompki albo biegać alternatywną trasą niż z podkulonym ogonem wracać do mamusi.
Zmrużyłam oczy i cmoknęłam z dezaprobatą.
– Jesteś sadystą, wiesz? – Chwyciłam za swoje granatowe spodenki do biegania. – Służbistą, pedantem, dyktatorem...
Parsknął śmiechem i złapał mnie od tyłu w talii, przyciągając do siebie.
– A ty jesteś moim małym, słodkim, upartym, introwertycznym królikiem – powiedział tuż przy moim uchu i pogładził mój brzuszek, co wywołało we mnie przyjemny skurcz mięśni. – I możesz mi wierzyć lub nie, ale najchętniej zrezygnowałbym z tego treningu, rzucił cię na to łóżko i sprawił, że nie mogłabyś usiąść na tyłku przez cały dzień.
Klepnął mnie w pośladek i niechętnie, z przeciągłym westchnieniem, uwolnił mnie ze swoich objęć, żebym mogła kontynuować ubieranie. No tak. Obowiązki to obowiązki. Musieliśmy za chwilę uciekać na trening. Ale ja miałam ochotę na zupełnie inny sport niż bieganie po lesie. I zupełnie nie mogłam się skupić na tym, co robię. Mój szef niestety wcale mi tego nie ułatwiał. Bo albo mnie do siebie przytulał i przeszkadzał w zakładaniu kolejnych części garderoby albo, tak jak w tej chwili, przeciągał się na balkonie w samych spodenkach, prezentując światu swoją apetyczną muskulaturę.
Zamknęłam się w łazience. Tylko tutaj byłam w stanie skupić myśli. Wycisnęłam z tubki trochę pasty i zaczęłam pucować zęby, niestety znowu pogrążając się w zadumie. Tym razem jednak zaczęłam rozmyślać o czymś, co od wczoraj wierciło dziurę w mojej głowie.
Jacek wiedział już, że Norbert Barski próbował się do mnie zbliżyć. Byłam pewna, że tym samym Norbert ukręcił na siebie bata i trafił na czarną listę naszego szefa - jeszcze zanim faktycznie na to zasłużył. Gdzieś w głębi duszy wierzyłam w zdrowy rozsądek blondyna o niebieskich oczach i to, że nie robiłby sobie żadnych nadziei, wiedząc, że ja i Jacek jesteśmy razem. Było jednak coś, co nie dawało mi spokoju. Dzień, w którym poznałam Barskiego, był jedynym dniem, w którym zostałam na campie bez „obstawy". Gdyby Jacek lub Denis byli obecni na miejscu, Barski nie miałby wymówki, by poprosić mnie o pomoc. Nie sądziłam, że niebieskooki blondyn byłby zdolny do tego, by samemu się okaleczyć. I to w dodatku tylko po to, by się do mnie zbliżyć. Ale ten nadzwyczajny zbieg okoliczności zaczynał mnie trochę martwić. Zwłaszcza po mojej ostatniej rozmowie z Barskim, podczas której odczułam aż nazbyt dobrze, że Norbert nie pała sympatią do naszego szefa.
Wczorajszy pobyt nad morzem był dla mnie tak intensywny i emocjonujący, że wieczorem zasnęłam od razu, kiedy tylko przyłożyłam głowę do poduszki. Fakt ten okazał się być niesamowicie zabawny dla mojego mężczyzny. Z samego rana opowiedział mi o tym, że kiedy wrócił do łóżka, zastał mnie śpiącą snem tak twardym, że nawet pocałunek nie był w stanie mnie obudzić.
Na zbiórkę oczywiście się spóźniliśmy. Nie dlatego, że nie wyrobiliśmy się na czas z ubieraniem czy myciem zębów. Ale dlatego, że tuż przy drzwiach wyjściowych mój szef nagle zapragnął mnie pocałować. I to, co początkowo miało być tylko niewinnym buziakiem, przerodziło się w kilkuminutową, pełną namiętności chwilę zapomnienia, przerwaną niestety przez pukanie do drzwi mieszkania.
Przez większą część treningu myślałam o seksie. Tak! Ja, Monika Skrawek, która kiedyś mogłaby wziąć udział w zawodach na najdłuższą wstrzemięźliwość seksualną, teraz marzyłam tylko o tym, by ten wielki, opalony brunet, biegnący obok mnie, zrealizował na mnie swoje największe erotyczne fantazje. Niezrozumiałą dla mnie chcicę mogłabym wytłumaczyć pewnie zbliżającą się owulacją albo wyposzczeniem, które przez lata sama sobie fundowałam. Ale kiedy ukradkiem spoglądałam na faceta, który jednym spojrzeniem stalowych oczu potrafił rozpalić wszystkie moje zmysły, wiedziałam, że to on jest powodem tego nadzwyczajnego dla mnie stanu.
Dobry nastrój Makosa oczywiście aż za bardzo rzucał się w oczy. Ewelina jako pierwsza nie była w stanie pohamować swojej ciekawości.
– Co ty mu zrobiłaś, że on tak dzisiaj wygląda?! – spytała mnie cicho, kiedy Jacek pobiegł na chwilę do Denisa.
Obydwie zachichotałyśmy, ale postanowiłam szybko zmienić temat i zaczęłyśmy rozmawiać no tym, jak Ewelina w końcu pogodziła się ze swoim Tomkiem.
W lesie było jeszcze chłodno, ale tempo przebieżki szybko zrobiło swoje. Po kilkunastu minutach dziewczyny zaczęły rozbierać się do T–Shirtów.
– Piętnaście minut biegacie i już się rozbieracie?! – parsknął Denis. – Mogłybyście się opanować! Tu są mężczyźni!
– Gdzie?! – krzyknęła Hania i wszystkie wybuchnęłyśmy śmiechem.
– A my myślałyśmy, że was to nie rusza! – rzuciła zaczepnie Matusz. – Czyli jednak nie jesteście z betonu!
– Dobrze myślałyście! – krzyknął blondyn. – O kulturę mi chodziło! Osobistą!
– Czemu szef nic nie mówi? – zapytała prowokacyjnie Frączek.
– Bo mnie język boli – zareagował Jacek, starając się zachować powagę.
Po chwili jednak nie wytrzymał głupkowatych chichotów dziewczyn z grupy i uśmiechnął się łobuzersko. Dziewczyny posłały mi dwuznaczne uśmieszki.
– Ej, nie patrzcie tak na mnie! – Próbowałam opanować wesołość. – Żartował przecież!
– Skrawek, musisz psuć zabawę?! – Jacek odwrócił się i spojrzał na mnie z zuchwałym uśmieszkiem.
– Ale serio, szefie – kontynuowała ośmielona Hania. – Nie wierzę, że nie rusza was, jak widzicie tu codziennie tyle młodych, opalonych...
– Mogłabyś tu nago biegać, Frączek i nawet by mi nie drgnął! – zawołał w jej stronę, a dziewczyny znowu zaczęły chichotać jak nastolatki.
– Przestańcie dla dobra mojej chorej wyobraźni! – krzyknęła Ewelina. – Bo będę musiała iść na terapię po tych wakacjach!
– Do doktora Fitka? – zapytała prowokacyjnie Dagmara i znowu zaczęłyśmy się śmiać.
Ewelina wydała z siebie jedynie przeciągłe westchnienie i, z wyraźnym zakłopotaniem, odpuściła. Ja również przestałam zwracać uwagę na toczące się rozmowy. Zwłaszcza wtedy, kiedy z naszej lewej strony wynurzyła się nieoczekiwanie męska grupka biegających, która kończyła właśnie swój trening.
Tomek, który tego ranka biegał z chłopakami, machnął do Jacka i Denisa i chłopcy, totalnie mokrzy i zziajani, ruszyli w drogę powrotną do „Primavery". Przez ułamek sekundy spojrzałam na Norberta. Przebiegł obok, posyłając mi bolesny uśmiech.
– O co chodzi, szefie? – Matusz krzyknęła w stronę Jacka. – Co oni tu robią o tej porze? Przecież normalnie biegają na dojazdówce?
Jacek odwrócił się w jej stronę.
– Tamta trasa jest dla nich za łatwa. – Zmarszczył brwi i uśmiechnął się szatańsko. – Dzisiaj mieli okazję po raz pierwszy wypróbować „hople".
– „Hople"? – Daga spojrzała na niego pytająco.
– To nasza najbardziej obciążająca trasa – odparł bez entuzjazmu Denis i spojrzał z dezaprobatą na Jacka. – Górki, pagórki, przeszkody, piaszczyste wyspy...
– Znaczy się przeskrobali coś? – zdziwiła się Ewelina i, nie wiedzieć czemu, spojrzała na mnie.
Wzruszyłam ramionami. Ale miałam wrażenie, że domyślam się powodu, dla którego grupa „S" została ukarana wyczerpującą przebieżką.
– Jeszcze nie – odparł z poważną miną nasz szef. – Ale nic im nie będzie, jak się trochę zmęczą.
„Uduszę cię!" – Pokręciłam głową niezadowolona. – „Naprawdę jesteś niemożliwy!".
*
Na pewno nie byłam tak wypompowana z sił, jak chłopcy ze „sportowej", ale dotarłam do „Primavery" zmęczona i podirytowana. Bez wdawania się w rozmowę wskoczyłam pod prysznic i próbowałam przekonać samą siebie, że tylko coś sobie wmawiam i tak naprawdę karna trasa dla chłopaków nie ma nic wspólnego z tym, co wydarzyło się pomiędzy mną a Barskim. Przecież to byłoby absurdalne, gdyby Jacek wyżywał się na całej grupie z mojego powodu!
Tłumacząc się zmęczeniem i chęcią odpoczynku, minęłam się ze swoim szefem w drzwiach łazienki i w ciszy zaczęłam ubierać się na śniadanie. Jego telefon wibrował na szafce nocnej kilkanaście sekund, ale nie miałam ochoty, by go o tym informować. Podeszłam za to bliżej, spojrzałam na wyświetlacz i zaklęłam pod nosem. „Nigdy się od niej nie uwolni!" – syknęłam, wychodząc na balkon. – „Jest jak upierdliwy komar, którego nie możesz złapać, ale cały czas wkurza cię swoim brzęczeniem!".
Oparłam się o poręcz i próbowałam odegnać z głowy negatywne myśli. Ale kiedy tylko wydawało mi się, że czuję się lepiej, zza budynku zaczęli wyłaniać się rezydenci, zmierzający do stołówki. Za chwilę miało zacząć się śniadanie. Anemiczny blondyn w niebieskiej koszulce „The Cure", widząc moją nietęgą minę, podszedł pod balkon i włożył ręce do kieszeni, spoglądając na mnie dociekliwie.
– Wszystko w porządku? – zapytał, zerkając, czy na pewno nie towarzyszy mi „obstawa". – Wyglądasz, jakby ktoś umarł.
Spojrzałam na Barskiego i zrobiło mi się smutno. Po raz pierwszy chciałam choć na chwilę być po drugiej stronie balkonu - móc cieszyć się wakacjami, nie myśleć o poważnych sprawach jak przeprowadzki czy związki, móc normalnie rozmawiać z ludźmi i nie czuć na swoich plecach oddechu mojego szefa.
– Tak, tak. – Westchnęłam. – Wszystko jest w porządku.
– Słuchaj... – Norbert podszedł bliżej poręczy i zniżył głos. – Przepraszam cię za to, co powiedziałem podczas naszej ostatniej rozmowy. Nie powinienem był się wtrącać. Nie mogę mówić ci, jak masz żyć. I przede wszystkim z kim masz żyć...
– W porządku. Nieważne – odparłam, siląc się na uśmiech. – Chciałeś dobrze. Nie wracajmy do tego.
– Może mogę ci w czymś pomóc? – Jego błękitne oczy patrzyły na mnie uważnie. – Chcesz się wygadać? Iść na spacer? Posiedzieć na schodach i poplotkować?
Uśmiechnęłam się pod nosem i pokręciłam głową.
– Dzięki, ale może innym razem. – W głębi duszy wiedziałam doskonale, że to nigdy nie nastąpi. – Nie chcę, żeby wyniknęły z tego jakieś nieprzyjemności dla ciebie lub dla mnie.
Spojrzał na mnie wymownie.
– O mnie nie musisz się martwić. – Uśmiechnął się nerwowo i przeczesał dłonią swoją blond czuprynę. – Jeśli musiałbym biegać po tym cholernym skateparku jeszcze raz, tylko żeby z tobą porozmawiać, to z wielką chęcią bym to zrobił.
Jego uśmiech przybladł jednak błyskawicznie, bo za moimi plecami pojawił się mój szef – w samym tylko ręczniku owiniętym wokół bioder. Oparł się o poręcz, obejmując mnie tak, że prawie schowałam się w jego wielkich ramionach. Spojrzał na Barskiego.
– I jak kolana? – zapytał go, uśmiechając się pod nosem.
– W porządku – burknął od niechcenia Barski i machnął mi na pożegnanie.
Odwróciłam się do Jacka i obrzuciłam go piorunującym spojrzeniem.
– Jesteś wredną małpą, szefie! – prychnęłam i weszłam z powrotem do pokoju.
Ruszył za mną. Próbował chwycić mnie za ramię, ale się odsunęłam.
– Co jest? – zapytał zdziwiony. – Czemu się złościsz?
Złapałam swój telefon i pomaszerowałam w kierunku wyjścia.
– Sprawdź lepiej, co u Ewuni – odparłam kąśliwie. – Przed chwilą do ciebie wydzwaniała.
Chwyciłam za klamkę i wyszłam na parter, zamykając za sobą drzwi.
Śniadanie jedliśmy w złowrogiej ciszy. Dagmara z Denisem nie odważyli się nawet pytać, co zaszło tego poranka pomiędzy mną a moim szefem. A ja na pewno nie miałam ochoty na to, by tłumaczyć się ze swojego nastroju. Byłam zdenerwowana tym, że Jacek zaczynał wykorzystywać swoją władzę do tego, by mścić się na Barskim. I na to, że jego była partnerka nadal nie potrafiła pogodzić się z tym, że on już do niej nie wróci.
Nie miałam zamiaru przepraszać nikogo za to, że jest mi źle. A Jacek najwyraźniej nie miał ochoty na to, by mnie prowokować. Zaczęłam zastanawiać się nad tym, czy cała sprawa z Ewą faktycznie nie jest dużo poważniejsza, niż myślałam, skoro teraz siedział obok mnie zamyślony i obserwował mnie w milczeniu. Starałam się nie zwracać uwagi na to, że tak mi się przygląda. Ani na to, że czasami, niby przypadkowo, dotykał mnie, sięgając po coś na stoliku. Miałam wrażenie, że z jakiegoś powodu nie ma już siły i nerwów, by przekonywać mnie o tym, że sprawa jego byłej została definitywnie zakończona podczas ostatniej rozmowy w jego łóżku.
Nie kryjąc irytacji, odsunął od siebie talerz, kiedy jego smartfon znowu zaczął dzwonić w kieszeni spodni. Przewróciłam oczami. Podparłam się na łokciu, próbując z gracją godną damy [sic!] poćwiartować waniliowego naleśnika z serem, leżącego na moim talerzu.
– Cześć Wilczek! Co tym razem? – warknął, odbierając rozmowę. – Tak. To prawda. Tydzień temu. Już ci mówiłem...
„Wilczek", który później okazał się bratem Ewy - Marcinem Wilczyńskim, zaczął opowiadać Jackowi o czymś, co najwyraźniej było tak ważne i tak nie cierpiące zwłoki, że Jacek słuchał go w milczeniu przez dobrych kilkanaście sekund. A potem podparł się na łokciu i, wypuszczając z trudem powietrze, przetarł czoło dłonią. Denis w mig pojął, że coś jest nie tak. Przerwał jedzenie i zaczął z uwagą przyglądać się swojemu przyjacielowi.
– Dobra, dobra. Ile tego jest w tej chwili? – odezwał się ponuro mój szef. – Jak to możliwe? Mówiła mi jeszcze dwa tygodnie temu, że daje radę?... Tylko ZUS, czy Skarbowy też?...
– Ja pierdolę – zaklął pod nosem Denis.
Domyśliłam się już, że sprawa jest poważna. Nie tylko dlatego, że Denis prawie nigdy nie przeklinał. Ale dlatego, że ze strzępków rozmowy mojego szefa wyraźnie wynikało, że chodzi o Ewę. I że ma ona najprawdopodobniej problemy finansowe. „Niech mnie ktoś, kurwa mać, uszczypnie!" – pomyślałam zdenerwowana i posłałam Dagmarze bezsilne spojrzenie.
– Poczekaj sekundę! – Jacek odsunął się od telefonu i zwrócił się do Denisa. – Dzwoń do Marty i zapytaj, czy może na szybko załatwić jakiegoś instruktora do „Caliente".
Denis chwycił komórkę i opuścił nasz stolik, żeby wykonać polecenie naszego szefa.
– Ok, ok. Nie panikuj. Zrobimy tak. – Jacek westchnął ciężko i podrapał się po głowie. – Pogadam zaraz z Denisem. Może w to wejdziemy. Ale tylko za długi. Nie dołożę do tego ani złotówki... Nie, nie. Niech szuka innej pracy. Nie chcę jej tam widzieć. Skołuję kogoś, żeby się tym zajął... Wczoraj z nią rozmawiałem i więcej nie zamierzam... Dobra, za chwilę do ciebie zadzwonię i dam ci znać. Może się uda... Na razie, pa!
Odłożył telefon na stolik i sięgnął po kawę, marszcząc groźnie brwi.
– Kurwa mać! – zaklął pod nosem i odwrócił się w moją stronę. – Nie wiem, czemu jesteś na mnie zła, ale czy możemy to na moment odłożyć?
– Co się stało? – Byłam zbyt ciekawa, żeby dłużej się dąsać.
Wsunął dłoń pod moje plecy i nachylił się, cmokając mnie w skroń.
– Prawdopodobnie będziemy musieli przejąć szkołę tańca po Wilczyńskiej. Jest zadłużona na czterdzieści tysięcy, nie pojawia się w robocie, nie wypłaciła pracownikom pensji za lipiec...
– Ktoś inny nie może tego zrobić? – zapytałam.
– Może. Ale wtedy stracimy lokal blisko centrum. – Uśmiechnął się pobłażliwie. – A tego byśmy nie chcieli.
Denis wrócił po chwili zmartwiony i usiadł na swoim miejscu.
– I co? – zapytał Jacek, splatając dłonie na stoliku.
– Teoretycznie da się – odparł blondyn, przeczesując włosy. – A praktycznie dowiemy się może dzisiaj wieczorem. W każdym razie powiedziała, że spróbuje kogoś znaleźć nawet, jakby miała sama tam jeździć. Wiesz, jak ona jej nienawidzi. Jak tylko usłyszała, że Ewka ma problemy, to aż się jej humor poprawił.
Jacek zamyślił się przez moment. A ja uśmiechnęłam się w duchu, słysząc, że nie tylko ja nie przepadam za byłą kobietą mojego szefa.
– Co innego mnie martwi – odezwał się nagle Jacek. – Ona nigdy tak się nie zachowywała. Robiła różne pojebane rzeczy, ale nigdy do tej pory nie wpadała w taki dołek. To nie jest normalne.
Sama nie wiedziałam już, co mam o tym wszystkim myśleć. Raz współczułam Wilczyńskiej tego, że straciła pracę, przyjaciół i naraziła się swojemu byłemu. Innym razem byłam wściekła na to, w jaki sposób próbuje siać zamęt w moim związku. Teraz jednak doszło do tego kolejne zmartwienie. A mianowicie takie, że mój szef kolejny raz postanowił uratować dupsko swojej byłej dziewczynie.
– Chyba wiem, o czym myślisz – odparł Denis i spojrzał na mnie przez ułamek sekundy. – Ale nie sądzę, że byłaby zdolna do tego, by wywinąć jakiś numer.
Jacek nie odezwał się słowem, tylko spojrzał na mnie z troską i pogładził moje plecy.
– Będę musiał trochę popracować, skarbie – powiedział, przytulając mnie do piersi. – Zobaczymy się prawdopodobnie na obiedzie, dobrze? W najgorszym wypadku na basenie o 17:00.
– Jasne – mruknęłam bez emocji.
Udałam, że wszystko, czego się przed chwilą dowiedziałam, spłynęło po mnie jak po kaczce.
*
Oczywiście, że nic po mnie nie spłynęło! Nowy tydzień zaczął się z grubej rury, a ja zaczęłam poważnie obawiać się tego, co będzie dalej. I nie myliłam się. Za chwilę miałam się przekonać, że poranne niesnaski z szefem i wiadomość o bankructwie Ewy to nic w porównaniu do tego, co czekało na mnie tego popołudnia.
Wychodząc z mieszkania Jacka przypadkiem natknęłam się na Gośkę Pilczyńską i jej koleżanki. Przewróciłam oczami i już miałam ruszyć w stronę wyjścia, kiedy Gośka przywołała mnie do siebie niespotykanym dla niej łagodnym tonem.
– Skrawek, masz chwilę?
Odwróciłam się i spojrzałam na nią zaskoczona. Wzruszyłam ramionami. Podeszłam do dziewczyn, spodziewając się kolejnych głupkowatych przytyków na temat tego, że prowadzam się za rączkę ze swoim szefem.
– Słuchaj, jest sprawa – zaczęła Pilczyńska, obcinając mnie poważnym wzrokiem. – Nie chciałam ci o tym mówić, ale chyba jednak powinnaś wiedzieć...
– Co takiego? – Zmarszczyłam brwi.
Gośka chwyciła się pod boki i westchnęła, spoglądając w sufit.
– Kurwa, będzie z tego jeszcze awantura, mówię wam!
– Co z tego?! – warknęła Frączek. – Prędzej czy później i tak się dowie. Musisz jej powiedzieć!
– O co chodzi?! – powtórzyłam pytanie, coraz bardziej niespokojna.
Pilczyńska wzięła głęboki oddech i wypaliła z szybkością karabinu maszynowego:
– Marek Łasek próbuje zdobyć twój nowy numer i adres naszego campu!
Krew uderzyła mi do głowy. Poczułam, że za chwilę para wyleci mi uszami, jak w tych kreskówkach dla dzieci. Mój były chłopak, przez którego prawie przekręciłam się na tamten świat, szukał ze mną kontaktu.
– Dałyście mu mój nowy numer i adres?! – Skrzywiłam się boleśnie.
– Nie, no co ty?! – odparła Pilczyńska, uśmiechając się niepewnie. – Po pierwsze twojego nowego numeru nie mamy, a po drugie byłabym skończoną suką, gdybym dała mu adres „Primavery". Możemy się nie kochać, Skrawek, ale też nie chcę tu widzieć tego śmiecia. Poza tym, gdyby Makos dowiedział się o tym, że dałam twojemu exowi ten numer, to by mnie chyba w piwnicy zamknął.
– Chodzi o to, że – wtrąciła Hania Frączek – prędzej czy później któraś z grupy da mu ten cholerny telefon i da mu adres campu. Jest wyjątkowo namolny. Łazi po wszystkich naszych socjalach i szuka namiarów na ciebie. Kwestia czasu, aż cię znajdzie. Chodzi nam tylko o to, żebyś była przygotowana na to, że ktoś cię sypnie. Może nasze stosunki ostatnio nie układały się najlepiej, ale...
– ... ale przemyślałyśmy sprawę i doszłyśmy do wniosku, że przecież nie jesteś niczemu winna – dodała Pilczyńska. – To nie ty wskoczyłaś Makosowi do łóżka, tylko on ma korbę na twoim punkcie i żadna z nas już tego nie zmieni.
Spuściłam głowę. Czułam, że zaraz eksploduję.
– Łasek nie może tu przyjechać! – rzuciłam spanikowana.
– No raczej! Dlatego ci o tym mówię – dodała Gośka. – Jedyna opcja to taka, żebyś sama się do niego odezwała i wybiła mu z głowy ten pomysł. Jeśli tego nie zrobisz, on dorwie nasz adres, przyjedzie tu niezapowiedziany, może nawet ze swoimi kumplami, trafi na naszego szefa, a wtedy ja stąd spierdalam, słowo daję! Bo na pewno to się na nas wszystkich tu odbije w jakiś sposób.
Wzdrygnęłam się na samą myśl spotkania Jacka i Marka. To byłby koszmar. Nie chciałam nawet dopuszczać do siebie myśli, że tych dwoje miałoby spotkać się w realu twarzą w twarz. Jacek nie znał prawdopodobnie całej prawdy na temat końca mojego związku. Ale gdyby dowiedział się, co tak naprawdę się stało, mogłoby być naprawdę gorąco.
Westchnęłam ciężko i pożegnałam się z dziewczynami, dziękując za to, że poinformowały mnie o niecnych planach mojego byłego faceta. Na nowo rozgorzała we mnie złość. To miał być zamknięty rozdział. A teraz pieprzone demony przeszłości znowu wyłaziły na wierzch ze swoich pieczar.
Zrywając z Markiem, zamknęłam wszystkie swoje profile na portalach społecznościowych. Zmieniłam też adres mailowy i numer telefonu, do którego miesiąc później Marek i tak dotarł. Jego pobyt w UK na szczęście przedłużył się aż do końca czerwca. Dlatego kiedy wysiadał z samolotu na lotnisku we Wrocławiu, ja byłam już na drugim końcu Polski, nad Bałtykiem, w „Primaverze".
Nie chciałam go tutaj. Wciąż miałam przed oczami zdjęcia z imprezy, na których słodka i pijana w sztok Emily trzymała w ustach jego kutasa. Albo te, na których dawała mu się posuwać na jednym ze stołów do bilarda. I ciągle czułam w ustach cierpki smak pigułek mojej mamy, które władowałam w siebie z rozpaczy, wywołanej zdradą mojego „prawie" narzeczonego.
Dziewczyny miały rację. Musiałam wybić mu z głowy pomysł przyjazdu do „Primavery". I zrobić to tak, żeby Jacek o niczym się nie dowiedział. Jednak na samą myśl tego, że miałabym znowu rozmawiać ze swoim byłym chłopakiem i dodatkowo oszukiwać obecnego, zrobiło mi się niedobrze. Nie mogłam nawet podzielić się swoimi zmartwieniami z Dagmarą. Obawiałam się, że pęknie przy pierwszej lepszej okazji i o wszystkim opowie Jackowi. Z drugiej strony czy nie lepiej byłoby od razu o wszystkim mu opowiedzieć i nie zatruwać się wyrzutami sumienia?
Przez całe przedpołudnie bez celu błąkałam się po campie, rozmyślając nad tym, co powinnam zrobić. Pożyczyłam nawet od Kaśki jakieś babskie czasopismo, żeby odwrócić uwagę od spraw, które zaprzątały moją głowę. Ale ilekroć zabierałam się za idiotyczny artykuł na temat tego, jak obudzić w sobie wewnętrzne dziecko, spać po dziesięć godzin dziennie, pić sojowe latte i hodować monstery, wracał do mnie problem Marka Łaska i Ewy Wilczyńskiej.
Jacek nie pojawił się na obiedzie. Wysłał mi tylko wiadomość, że musi jednak dłużej popracować i bardzo mnie z tego powodu przeprasza. A że sama nie byłam w nastroju na biesiadowanie wśród ludzi, poprosiłam Ulę, by obiad spakowała mi na wynos i wróciłam do mieszkania swojego szefa.
Zbierało się na burzę. Niebo spowiły sine, gęste chmury. Powietrze było duszne i ciężkie. Miało się wrażenie, że przestało się poruszać. Zazwyczaj rozkrzyczane nad „Primaverą" ptaki teraz również zdawały się poddawać tej gwałtownej zmianie ciśnienia i ucichły gdzieś w konarach gęstych drzew za naszym boiskiem.
Oparłam się o poręcz balkonu i otworzyłam pudełko ze smakowicie wyglądającym kotlecikiem, ryżem z warzywami i kolorową sałatką. Zaczęłam dziubać widelcem w gorącym jeszcze obiedzie, znowu pogrążając się w rozmyślaniach. Nagle z zadumy wyrwał mnie znajomy głos, dochodzący spod balkonu. Nie wiem, jak to możliwe, ale dopiero teraz zauważyłam Barskiego, stojącego po drugiej stronie poręczy i dzierżącego w dłoni podobne pudełko z obiadem.
– Serio? Wolisz jeść tutaj sama niż z nami na stołówce? – Jego niewinne, lazurowe oczy zdawały się teraz wyjątkowo kontrastować z sinym, prawie grafitowym niebem. – To już prawie jak picie samemu do lustra!
Uśmiechnęłam się pod nosem i potrząsnęłam głową.
– Czasami samotność nie jest taka zła – odparłam, nabijając kawałek ogórka na widelec. – Zwłaszcza, jeśli musisz przemyśleć parę spraw.
– W takim razie proponuję się wygadać. – Podszedł bliżej poręczy i otworzył swoje pudełko, opierając się o drewnianą belkę przede mną. – Co cię tak dręczy, siostro Skrawek? Tylko mi nie mów, że klimat, polityka w Korei Północnej albo korki na autostradach, bo nie uwierzę.
Prychnęłam pod nosem.
– Żeby tylko to! – odparłam z uśmiechem, bo z jakiegoś powodu poczułam się przez moment wyjątkowo beztrosko.
Norbert spojrzał na mnie z uwagą. To, co mówił, nijak się miało do tego, co tak naprawdę chciał mi powiedzieć. Byłam tego bardziej niż pewna. Uśmiechał się, próbował być zabawny, ale w jego oczach widziałam smutek. Jakieś przygnębienie, które starał się maskować wesołością.
– Taka jest domena nas, ludzi wrażliwych, niestety – zaśmiał się, zabierając się do jedzenia. – To, co większość ma głęboko w dupie, dla nas może urosnąć do rozmiarów prawdziwej tragedii.
– A co, jeśli problem jest poważny, nie wiem, jak go rozwiązać, bo każde wyjście z sytuacji jest złe? – Uniosłam brwi i spojrzałam na niego pytająco.
Zamyślił się na moment i spoważniał.
– Są w to zaangażowane inne osoby oprócz ciebie? – zapytał, przyglądając mi się z zaciekawieniem.
– Niestety tak – odparłam, wzdychając ciężko. – Chcę uniknąć większego konfliktu. Ale żeby to zrobić, musiałabym zachować się nieelegancko.
– To twoje życie, słońce – powiedział, patrząc mi w oczy. – Zrób tak, żeby to tobie było dobrze. Bez względu na to, czy inni uznają to za nieeleganckie czy niestosowne.
Spuściłam wzrok na pudełko z jedzeniem. Za każdym razem, kiedy tak się do mnie zwracał, miałam wrażenie, że narusza moją osobistą przestrzeń. Ale tym razem nie przeszkadzało mi to aż tak bardzo. Może dlatego, że był jedyną osobą, z którą mogłam w tej chwili porozmawiać.
Spojrzałam na niego i próbowałam się uśmiechnąć, ale nagle wcale nie było mi do śmiechu. Wręcz przeciwnie. Wspomnienie tego, jak Jacek potraktował grupę Norberta dzisiejszego poranka, liczne telefony od jego byłej, jej problemy finansowe, które próbował rozwiązać oraz to, że mój były facet nadal miał zamiar uprzykrzać mi życie sprawiły, że zamiast uśmiechu, moja broda zaczęła się trząść, a głos drżeć.
– To niesprawiedliwe, że kiedy wreszcie myślisz, że wszystko układa się dobrze, nagle... – Nie dokończyłam myśli i zakryłam twarz dłonią.
– Nie, Moniko, proszę cię – powiedział, odkładając pudełko na trawę. Oparł się o murowany fundament balkonu i podniósł głowę. – Cokolwiek to jest, nie jest warte tego, żeby przez to płakać.
Wyciągnął do mnie dłoń. Ale to nie miało najmniejszego sensu. Po pierwsze byłam za daleko, żeby mnie dotknął. A po drugie nie pozwoliłabym mu na to nawet w takim stanie, w jakim się obecnie znajdowałam. Poza tym po lewej stronie budynku głównego pojawiła się nagle jedna z rezydentek. A to oznaczało, że nie byliśmy już sami.
– No tak – odezwał się przybity i spuścił wzrok. – Nawet gdybyś była w totalnej rozsypce i płakała tutaj cały wieczór, nie pozwoliłabyś mi na to, żebym cię pocieszył, prawda?
– Dla własnego i twojego dobra, Norbert. – Westchnęłam ciężko i kątem oka zauważyłam, że dziewczyna z campu zatrzymała się pod schodami i zaczęła się nam przyglądać. – Dobrze wiesz, co ci za to grozi.
– Mam to gdzieś! – burknął sucho i także spojrzał na kobietę. – Nie zrobiłem i nie robię nic złego. A ty nie powinnaś być traktowana jak okaz muzealny.
Wywróciłam oczami. Dlaczego każda nasza rozmowa zmierzała w końcu do tego samego? Czy nie mogliśmy nie poruszać tematu mojego związku z Jackiem i skupić się na banałach takich jak nasze zainteresowania albo najświeższe plotki z życia naszej społeczności?
Spuściłam głowę i ogarnęło mnie potworne zniechęcenie. Za chwilę będę musiała zakończyć te pogaduchy, kolejny raz opieprzyć Barskiego o to, że zajmuje się sprawami, które go nie dotyczą i liczyć na to, że mój szef tym razem nie dowie się o tym, że ze sobą rozmawialiśmy. Barski natomiast kolejny raz przemyśli sprawę i uzna, że jednak nie powinien był wtrącać się w moje życie, przeprosi mnie i wrócimy do stanu sprzed tej rozmowy.
Prychnęłam bezsilnie pod nosem, zamykając pudełko z jedzeniem i spoglądając ponownie na blondyna, stojącego przede mną. Ale Barski już na mnie nie patrzył. Jego twarz zrobiła się jeszcze bardziej blada niż zazwyczaj. Jakby to w ogóle było możliwe. Zmarszczył brwi, odsunął się od belek balkonu i nie spuszczał wzroku z dziewczyny stojącej przed budynkiem.
Odwróciłam głowę w jej kierunku. Wolnym, lekko chwiejnym krokiem wchodziła po betonowych schodach „Primavery". Stanęła na ich szczycie, spojrzała na nas i uśmiechnęła się. Ale dopiero kiedy powłóczystym chodem ruszyła w naszą stronę po loggii, zdałam sobie sprawę z tego, że to, co początkowo uznałam za uśmiech, w rzeczywistości okazało się być karykaturalnym grymasem na jej upiornie wycieńczonej twarzy.
Rozpoznałam ją. Pudełko z jedzeniem wypadło mi z rąk i uderzyło o podłogowe deski, rozchlapując zawartość w promieniu kilku metrów. Ale ja nie zwracałam już na to uwagi. Moje ciało sparaliżował dziwny, nieuzasadniony lęk, który sprawił, że zastygłam jak manekin.
Jej czarne włosy, zwykle starannie upięte w wysoki koński ogon, spływały niedbale strąkami na ramiona i przyklejały się do błyszczącej twarzy. Niebieskie jeansy i biały wygnieciony T-Shirt były czymś ubrudzone. Na nogach, zamiast eleganckich butów na obcasie, w jakich zwykła przyjeżdżać do „Primavery", miała w tej chwili zwyczajne białe japonki. Była blada, a jej przekrwione oczy mocno podkrążone. Kiedy zaczęła zbliżać się w moją stronę, sunąc dłonią po belce, o którą nadal się opierałam, poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła.
– Właź do środka! – Głos Barskiego sprawił, że prawie podskoczyłam w miejscu.
Spojrzałam na niego, nie rozumiejąc, o co mu chodzi. On natomiast pospiesznie wytarł dłonie o materiał jeansów, chwycił się betonowej ściany i próbował wdrapać na murek, w który wtopione były belki balkonu.
– Norbert, co ty... – Nie zdążyłam dokończyć zdania, bo kobieta, wolno sunąca w moją stronę, nagle przyspieszyła kroku.
– Zapłacisz mi za wszystko, ty mała suko! – wrzasnęła w moją stronę Wilczyńska. – Zniszczyłaś mi życie! Obydwoje mnie zniszczyliście!
– Właź do środka i zamknij drzwi!!! – krzyknął do mnie Norbert, rzucając się biegiem w stronę schodów, kiedy jego próba wdrapania się na loggię nie powiodła się.
Nie tylko nie rozumiałam paniki Barskiego, ale też nie byłam w stanie go posłuchać. Widok Ewki, sunącej do mnie niczym widmo z tajskich horrorów, sparaliżował mnie kompletnie. Stanęłam jak słup soli na środku balkonu, nie mogąc oderwać wzroku od byłej dziewczyny mojego szefa.
– Ona ma nóż!!! – wrzasnął Norbert, dobiegając do schodów.
Błyskawicznie wróciła mi trzeźwość umysłu, kiedy spostrzegłam w prawej ręce Ewy sporej wielkości kuchenny przyrząd do siekania mięsa. Ale było już za późno na to, by wycofać się do mieszkania.
– To wszystko twoja wina, ty mała dziwko! – syknęła Wilczyńska, pokonując ostatnie dzielące nas metry i rzucając się na mnie z dziką furią.
Trafiła w powietrze, tuż nad moim lewym uchem. Instynktownie odparłam atak, chwytając jej ręce i próbując ją odepchnąć. Była silna. Cuchnęło od niej alkoholem, ale mimo wszystko naparła na mnie z taką krzepą, że o mały włos nie wylądowałybyśmy na podłodze. Obróciła w palcach trzonek noża i boleśnie zaczęła rozcinać mi skórę na lewym przedramieniu. Skrzywiłam się z bólu. Spojrzałam na ranę i poczułam, że zaczyna ogarniać mnie panika.
– Gdybyś się tu nie pojawiła... – zaskamlała, przechodząc w histeryczny szloch i próbując uwolnić się z mojego uścisku.
– Zostaw ją!!! – krzyknął Barski i gwałtownie odciągnął ją w tył, powalając na ziemię.
Osunęła się na deski. Błyszczący przedmiot wypadł z jej ręki na podłogę, odbił się od chropowatej powierzchni i wylądował w trawie za drewnianą balustradą. Norbert zablokował kobiecie drogę ucieczki. Usiadł na niej okrakiem i złapał ją za ręce. I chociaż nadal wykrzykiwała w moją stronę niecenzuralne słowa i szamotała się niczym wściekłe zwierzę, odwrócił się w moją stronę i krzyknął energicznie:
– Leć po Makosa! – Kobieta uwolniła się z uścisku i zaczęła okładać Barskiego po całym ciele. – Szybko! Mocno krwawisz!
Jak w transie minęłam parę, siłującą się ze sobą na drewnianej podłodze i pobiegłam w kierunku drzwi wejściowych. Spojrzałam na swoje przedramię i od razu tego pożałowałam. Po raz pierwszy w życiu zaczęłam odczuwać obrzydzenie do swojego ciała. Krwi faktycznie było sporo. A ponieważ po drodze dodatkowo nieopatrznie ubrudziłam nią sobie całkiem solidnie swój biały T-Shirt, Denis, wychodząc ze stołówki, z wrażenia o mały włos nie wylałby na siebie gorącej kawy. Wyglądałam jak ofiara poważnego wypadku. I nawet nie byłam świadoma tego, że moje ciało zaczyna przełączać się w tryb szoku pourazowego.
W zasadzie niewiele pamiętam z tego, co działo się przez kolejne godziny. Siedziałam przy stoliku w kuchni dla personelu. Ktoś zrobił mi opatrunek, owinął kocem i zmusił do połknięcia jakiejś pigułki uspokajającej. Pamiętam, że otaczali mnie ludzie. Nieznajomy pan w uniformie zadawał mi jakieś pytania, ale nie potrafiłam sklecić sensownej odpowiedzi i chyba się rozpłakałam. Dygotałam na całym ciele. Przed oczyma widziałam tylko lśniące ostrze kuchennego tasaka. Ktoś kłócił się o coś obok mnie. A potem zapadła cisza. Cisza, która była jeszcze gorsza niż całe to zamieszanie.
Czułam na policzku jej przetrawiony alkoholem oddech. Patrzyła na mnie z taką nienawiścią. Mogłabym przysiąc, że jej piwne tęczówki przybrały na moment jaskrawożółtą barwę. Szarpnęła mną jak szmacianą lalką. Spojrzałam w dół na swój brzuch. A raczej na miejsce, które nim było. Z szerokiej na kilkadziesiąt centymetrów rany wypływały moje wnętrzności. I mimo że nie czułam bólu, zaczęłam szlochać w panice. Moje zakrwawione dłonie starały się wepchnąć z powrotem do ciała wypadające jelita. Jakby to miało mi jeszcze w czymkolwiek pomóc...
– Skarbie! Skarbie! – Dotarły do mnie czyjeś słowa. Poczułam na swoich policzkach ciepłe dłonie. – Obudź się. Otwórz oczy.
Posłuchałam niskiego głosu blisko mojej twarzy. Bo był głosem człowieka, któremu ufałam. Obudziłam się w łóżku. Jacek leżał obok mnie. Za oknem było ciemno, a ja byłam bezpieczna. Tylko opatrunek na przedramieniu przypominał mi o tym, że ten dzień nie był zwyczajnym dniem na naszym campie.
Spojrzałam w szare, przepełnione bólem oczy i znowu się rozpłakałam. Przytulił mnie mocno do siebie. Zbyt mocno. Poczułam, jak jego oddech staje się nierówy i zamarłam.
– To był tylko sen – szepnął, przyciskając moją głowę do swojej piersi drżącymi dłońmi. – Wszystko jest w porządku. Nie bój się. Jestem tutaj.
Wczepiłam się w jego ciepłe, pachnące ciało i znowu odpłynęłam.
*
Gwałtowne burze z piorunami nadciągnęły nad „Primaverę" dopiero wczesnym rankiem dnia następnego. Wyładowania atmosferyczne były tak głośne i jasne, że obudziłam się już przed szóstą. Miejsce po drugiej stronie łóżka było puste i zimne, a pościel zaścielona. Zerknęłam na drzwi balkonowe. Były zasłonięte, ale lekko uchylone. Wygramoliłam się z ciepłej pościeli, zarzuciłam na ramiona bawełniany szlafrok i podeszłam do okna, odsuwając na bok pas żaluzji.
Siedział na ławce - pochylony, z łokciami opartymi na kolanach. Patrzył przed siebie. Duże deszczowe krople uderzały z hałasem o poręcz balustrady. Na horyzoncie niebo rozjaśniało się co kilka sekund elektrycznymi żyłami. A on siedział, rozmyślał nad czymś i zdawał się w ogóle nie przejmować szalejącą na zewnątrz ulewą.
– Rozumiem, że dzisiaj nie mamy treningu? – Wyjrzałam zza drzwi balkonowych, próbując się uśmiechnąć.
Spojrzał na mnie tak, jakby właśnie zobaczył ducha. Zmarszczył brwi, podniósł się z ławki i przytulił mnie do siebie. Znowu poczułam, że trochę zbyt mocno mnie do siebie przygarnia. Schował twarz w moich włosach i milczał. Poczułam się nieswojo. Mój szef zachowywał się dziwnie.
– Co robisz? – zapytałam, odsuwając się i zerkając w jego zachmurzoną twarz. – Czemu nie śpisz?
– Nie mogłem zasnąć – odparł cicho i z powrotem się we mnie wtulił.
Zrobiło mi się go żal. Oczywiście, że po czymś takim, jak atak tej wariatki, nie można ot tak przejść do codziennej rutyny. Ale widok ukochanego mężczyzny, zadręczającego się w samotności, to nie było to, co chciałam w tej chwili oglądać. Nie musiał nic mówić. Tym razem czytałam w nim, jak w otwartej książce. Dręczyło go potworne poczucie winy. Ale przecież nie był winny całej tej sytuacji. Wręcz przeciwnie. Miał zamiar kolejny raz pomóc swojej byłej, by nie wylądowała na bruku. Mimo tego, że ta wariatka tyle razy zawiodła jego zaufanie.
– To nie wyglądało tak groźnie, jak myślisz – wypaliłam, bo nic innego nie przyszło mi do głowy. – Bez problemu daliśmy jej radę.
Chwycił mnie w talii i spojrzał mi w oczy piorunującym wzrokiem. Mięśnie jego szczęki zacisnęły się mocno.
– Masz prawie ośmiocentymetrową ranę ciętą na przedramieniu! – rzucił karcąco, ściskając mnie w pasie. – Wczoraj byłaś w takim szoku, że od szesnastej spałaś z przerwami do teraz. O koszmarach w nocy nie wspominając...
– Nic mi nie jest – burknęłam, próbując załagodzić sytuację.
– Odjebało jej! – syknął groźnie i odsunął się ode mnie, opierając się o poręcz. – Chciała zabić nas oboje! Powinienem w tej chwili być pieprzoną oazą spokoju, czy jak?!
– Proszę, uspokój się – odparłam zdenerwowana. – To niczego nie zmieni. Najważniejsze, że nic się nikomu nie stało.
Jacek zacisnął dłonie na belce i spojrzał na mnie lekceważąco.
– Chodzi o to, że MOGŁO się stać! – Spojrzał przed siebie i z trudem wypuścił powietrze. – Mogła was skrzywdzić. Mogła skrzywdzić inne osoby. – Spuścił głowę i westchnął ciężko. – Całe szczęście, że była nawalona i że byliście tam razem z Barskim.
Wzdrygnęłam się na dźwięk słowa „razem". Spojrzał na mnie zrezygnowany i znowu zmarszczył brwi.
– Byłbym skończonym idiotą, gdybym nie podziękował mu za to, co zrobił. – Wyprostował się i wsunął ręce do kieszeni spodni. – Nie wnikam na razie w to, jakie są motywy jego postępowania, bo dziwnym trafem ostatnio dość często „ratuje" cię z różnych sytuacji...
– Jacek... – Westchnęłam ostentacyjnie.
– ... ale przyznaję, że zachował się, jak na faceta przystało. – Mówił to w taki sposób, jakby te słowa przychodziły mu z wyjątkową trudnością. – Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał żałować tego, co mówię.
Spojrzałam w jego przenikliwe oczy i poczułam się zawiedziona. Ten poranek powinien był wyglądać zupełnie inaczej. Powinniśmy leżeć razem w łóżku, przytulać się, rozmawiać spokojnie o tym, co się stało, a nie podnosić sobie ciśnienie na balkonie i wyrzucać z siebie frustracje. Miałam świadomość tego, że dla niego wczorajsze wydarzenie było naprawdę traumatycznym przeżyciem. Ale, do cholery, przecież to ja byłam tutaj ofiarą! A w tej chwili znowu czułam się tak, jakby mój szef miał do mnie jakieś ukryte pretensje.
Wróciłam do pokoju i zaczęłam się ubierać. Dalsze wylegiwanie się w łóżku nie miało żadnego sensu. Byłam wyspana, maksymalnie pobudzona chłodem bijącym od mojego szefa i spragniona towarzystwa innego niż podirytowany brunet, który nadal rozmyślał samotnie na swoim balkonie.
Spojrzałam na ekran smartfona. Ewidentnie nie tylko my wstaliśmy o tak wczesnej porze. Dagmara wysłała mi wiadomość pół godziny temu, pytając, czy czuję się lepiej. Zabrałam telefon, opatuliłam się ciepłym swetrem i w klapkach podreptałam do mieszkania, w którym urzędował przyjaciel naszego szefa.
*
Mieszkanie Denisa zupełnie różniło się od mieszkania Jacka. Po pierwsze było trochę ciemniejsze ze względu na usytuowanie na tyłach budynku. Po drugie właściciel tego miejsca ewidentnie był gadżeciarzem. I to w bardzo pozytywnym tego słowa znaczeniu. Obok sporej kanapy koloru kanarkowego (który facet ma w domu żółtą kanapę?!) stało kilka, sięgających sufitu, napakowanych po brzegi regałów. Książki, czasopisma, gry planszowe, mnóstwo fotografii w drewnianych ramkach, a nawet kolekcjonerskie samochody z klocków Lego oraz zabawnie wyglądające figurki Funko Pop. Denis, w odróżnieniu od swojego przyjaciela, kochał rośliny, obrazy i muzykę. Wchodząc do pokoju dziennego, od razu wyczuwało się pozytywną energię jego właściciela. Taką energię, której w tej chwili potrzebowałam.
Zaczynał irytować mnie fakt, że wszyscy zaczynają obchodzić się ze mną jak z jajkiem. Denis zrobił mi owocową herbatę, a Dagmara próbowała wcisnąć kolejną tabletkę uspokajającą. Obydwoje patrzyli na mnie, jak na ocalałego rozbitka z serialu „Lost" i miarkowali się w każdym wypowiadanym przez siebie słowie. Tak jakbym miała za moment rozsypać się na skutek niewłaściwych wibracji.
– Gdzie ona teraz jest? – zapytałam, całkowicie ignorując troskę przyjaciół. – Co się z nią stanie?
– Jest w areszcie w Gdańsku – odparł Denis i podrapał się po blond czuprynie, siadając obok mnie na kanapie. – Nie wiem, ile pamiętasz z całego tego zamieszania, ale Jacek wezwał policję. Barski złożył zeznania. Próbowali też przesłuchiwać ciebie, ale nie byłaś w stanie odpowiedzieć sensownie na żadne pytanie, dlatego...
– Będziesz mogła zrobić to później – wtrąciła Dagmara. – Nawet za kilka dni. Jak dojdziesz do siebie.
– Wilczyńska musi najpierw wytrzeźwieć – kontynuował blondyn. – Wtedy sama zostanie przesłuchana.
– Co jej grozi? – zapytałam i poczułam, że zasycha mi w gardle.
– Najprawdopodobniej więzienie – odparł zamyślony. – Jeśli nie okaże się, że była niepoczytalna, to czyn podpada pod usiłowanie zabójstwa. A za to, zdaje się, można dostać cztery lata. W innym wypadku trafi do zakładu zamkniętego. Nie sądzę, żeby się z tego wywinęła. Jej brat Marcin chce nam pomóc i jeśli trzeba, też będzie zeznawał. Okazuje się, że groziła nie tylko wam.
– Będzie zeznawał przeciwko własnej siostrze? – Skrzywiłam się zaskoczona.
– Moniczko, to dla jej dobra – odparł Denis i pogładził mnie po ramieniu. – I dla dobra nas wszystkich. Nawet jeśli to zwykła depresja i chęć zemsty na byłym, skoro jest zdolna do takich akcji, nie powinna przebywać wśród normalnych ludzi. Ona potrzebuje pomocy. Resocjalizacji albo porządnego leczenia. Nie możemy pozwolić na to, żeby kogokolwiek skrzywdziła.
– A co, jeśli się z tego wybroni?
– W najgorszym wypadku załatwimy sądowy zakaz zbliżania się – Denis westchnął ciężko i sięgnął po swój kubek. – Jeśli się do tego nie zastosuje, wtedy na pewno zostanie ukarana przez sąd.
Spuściłam głowę i zamyśliłam się przez moment. Dopiero teraz dotarło do mnie, jaki był plan tej wariatki. Ona nie chciała skrzywdzić ani mnie ani Barskiego. Osobą, która miała cierpieć najbardziej w tym wszystkim, miał być Jacek. Doskonale wiedziała, jaki jest jego słaby punkt. I że jeśli dopadnie mnie, zniszczy też swojego byłego faceta. Czy to możliwe, że kochała go tak mocno, że odrzucenie doprowadziło ją do obłędu? I czy to w ogóle była miłość, skoro próbowała ugodzić tego człowieka w jego najczulsze miejsce?
Znowu wzdrygnęłam się na samo wspomnienie jej zmienionej psychicznym załamaniem twarzy. Na co dzień była zadbaną, dość atrakcyjną i pewną siebie kobietą. Wczoraj, mimo tego, co mi zrobiła, zobaczyłam w niej poranionego wilka. Zwierzę, które - ugodzone śmiertelnie w korpus - miota się w potwornych bólach i instynktownie próbuje zranić wszystkich, którzy znajdą się w jego pobliżu.
– Co dalej? Co z jej szkołą tańca? Chcecie to przejąć, prawda?
– Już nie – odparł zdecydowanie Denis i sięgnął po paczkę ciastek, leżącą na stoliku.
– Nie? – Pokręciłam przecząco głową, odmawiając poczęstunku.
– Makos nie chce już mieć z tym nic wspólnego – odparł, wpychając w usta delicję w czekoladzie i wstając z kanapy. – Załatwi Marcinowi kupca. Na pewno ktoś się pokusi, bo i lokal fajny i miejscówka...
– Ale Jacek mówił, że nie chce tego stracić. – Spojrzałam na niego zaskoczona. – Że to atrakcyjna inwestycja.
Blondyn westchnął głośno, znikając w kuchni. Po chwili pojawił się ponownie, niosąc butelkę z wodą i siadając z powrotem obok mnie na kanapie.
– Rozmawialiście ze sobą dzisiaj? – zapytał mnie nagle, a ja podniosłam brwi.
– Tttak – wyjąkałam. – W zasadzie to ciężko było nam normalnie porozmawiać. Jest tak zdenerwowany, że nic do niego nie trafia. Mam wrażenie, że woli teraz być sam. Nie chciałam go prowokować. Myślę, że potrzebuje czasu, żeby...
– Moniczko, on się obwinia za tą całą sytuację – powiedział i spojrzał na mnie bezradnie. – Za to, że dużo wcześniej nie wyrzucił jej z roboty. Że nie zerwał z nią kontaktu. Że zdążyła cię poznać. Że się o was dowiedziała...
– To absurdalne! – Przewróciłam oczami.
– Wiem. Bo równie dobrze ta wariatka mogła planować zemstę już dużo wcześniej, zanim jeszcze pojawiłaś się w „Primaverze". Ale taki jest Makos. On musi mieć nad wszystkim kontrolę, bo inaczej wpada w szał. Jest wkurzony nawet o to, że to Barski był wtedy blisko ciebie, nie on.
Podparłam się na łokciach i ukryłam twarz w dłoniach. „Moje piękne, beztroskie, jedyne w swoim rodzaju wakacje nad Bałtykiem" – pomyślałam z ironią. – „Ani Bałtyku, ani beztroski ani spokoju".
– Powiedz mi coś, Denis. – Spojrzałam na niego bez siły. – Czy to w ogóle może się udać? Czy my w ogóle jesteśmy w stanie przetrwać razem i się wzajemnie nie wykończyć?
Blondyn nieoczekiwanie chwycił mnie za rękę.
– Może się udać. Musi się udać – odparł z pewnością w głosie. – Wiesz dlaczego?
Wzruszyłam ramionami.
– Jacek naprawdę nie miał w życiu łatwo. Po śmierci rodziców zamknął się w sobie. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek od tamtego czasu był choć przez chwilę szczęśliwy. – Uśmiechnął się do mnie. – Od kiedy tu do nas przyjechałaś, totalnie go nie poznaję. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak często się uśmiechał. Nigdy nie widziałem go tak przejętego, jak wtedy, kiedy rozmawialiście ze sobą po raz pierwszy w kuchni dla personelu. Godzinami słuchałem o twoich niebieskich, pięknych jak morze oczach, pachnących kwiatami włosach...
Spuściłam wzrok i pokręciłam głową.
– I o jedwabiście gładkiej skórze! – wtrąciła Dagmara, wybuchając śmiechem.
– Dobra, dobra, stop! – rzuciłam, uśmiechając się i podnosząc dłonie. – Więcej nie zniosę!
– Moniczko, on naprawdę bardzo cię kocha – wtrącił blondyn. – Świata poza tobą nie widzi. Nie dziw się, że tak to nim wstrząsnęło.
– Ja też go kocham – odparłam. – Tylko czasami nie wiem, jak mam się zachować, kiedy staje się taki... chłodny.
– Myślę, że znajdziesz sposób. – Daga uśmiechnęła się dwuznacznie, a ja cmoknęłam z dezaprobatą.
– Po prostu postarajcie się ze sobą nie walczyć – powiedział Denis, odbierając przychodzącą rozmowę.
Podniosłam się z kanapy, podziękowałam za herbatę i machnęłam blondasom na pożegnanie. Wychodząc usłyszałam jeszcze słowa Denisa:
– Tak, jest tutaj. Właśnie wychodzi.
*
Siedział na kanapie. Na stoliku przed nim rozłożone były jakieś papiery, zapisane od góry do dołu drobnym maczkiem. Wyglądało to tak, jakby część z nich już przejrzał, bo sterta tych do ogarnięcia była zdecydowanie mniejsza od tej już przerobionej.
Zamknęłam drzwi najciszej jak umiałam i bez słowa podreptałam do sypialni, żeby ubrać się na śniadanie. Ale kiedy tylko otworzyłam szufladę komody, żeby wyjąć z niej świeże ubrania, poczułam jego bliskość i dłonie oplatające mnie w talii. Wtulił się we mnie i zaciągnął zapachem moich włosów.
– Przepraszam cię, aniołku – mruknął zrezygnowany. – Nie chciałem, żeby ten dzień zaczął się tak fatalnie. Nie powinnaś była słuchać tego wszystkiego. Wystarczająco dużo przeszłaś, żebym dokładał ci zmartwień.
– Wolę wiedzieć, co cię dręczy – powiedziałam, udając niewzruszoną. – Nawet jeśli taka rozmowa nie jest dla mnie najprzyjemniejsza. Skoro jesteśmy razem, powinniśmy ze sobą rozmawiać.
Wyrwał mi z rąk koszulkę, odwrócił w swoją stronę i znowu do siebie przygarnął. Dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo był tego ranka zmęczony. Jego gęste brwi prawie cały czas były ściągnięte. Na policzkach zaczął pojawiać się niewielki zarost. Wokół lekko zaczerwienionych oczu pojawiły się cienie. Patrzył na mnie intensywnie, głaszcząc mnie po włosach.
– W ogóle nie spałeś, prawda? – zapytałam, mrużąc oczy.
Pokręcił głową i przywarł ustami do mojego czoła.
– Musisz się położyć – powiedziałam troskliwie. – Skoro nie mamy dziś treningu, możesz zrobić sobie wolne. Przyniosę ci śniadanie. Zjesz, jak się obudzisz.
Uśmiechnął się pod nosem i pogładził mnie po policzku.
– Nie trzeba, kotku – mruknął rozczulony. – Zjem później.
– Masz dzisiaj jeszcze jakieś zajęcia?
– Basen z chłopakami o siedemnastej – odparł, wpatrując się we mnie, jak w obrazek. – To takie słodkie, że się o mnie troszczysz... kluseczko.
Zmarszczyłam brwi i posłałam mu złośliwy uśmiech.
– To nie fair! Kto ci powiedział?
Parsknął śmiechem i mocno mnie do siebie przytulił.
– Nieważne. Skąd ta ksywka? – zapytał ciekawsko, łaskocząc mnie brodą po szyi.
– Uwielbiam kluski śląskie. Więc mój tata uznał pewnego dnia, że to określenie pasuje do mnie jak ulał – zaczęłam chichotać, kiedy wsunął dłonie pod moją koszulkę.
– Podoba mi się – mruknął cicho, pozwalając dłoniom na śmielsze pieszczoty mojej nagiej skóry pod T-Shirtem.
Przez chwilę zapomniałam o wszystkim, co wydarzyło się dnia poprzedniego. Znowu byliśmy razem. Sami. W ciszy i spokoju. Spleceni w uścisku. Pragnący siebie nawzajem tak mocno, że wszystko wokół przestawało mieć znaczenie. Ciepło, które oplatało moje ciało, było moim azylem. W jego silnych ramionach nie bałam się nikogo i niczego.
Wsunął dłoń w moje włosy, opierając mnie o framugę drzwi. Musnął rozpalonymi wargami moje ucho. Jego oddech sprawił, że dostałam gęsiej skórki na całym ciele. Wilgotny, spragniony język na skórze szyi przyprawił mnie o cudowny dreszcz rozkoszy. Mój oddech przyspieszył gwałtownie, kiedy złapał poły mojego swetra i zaczął go ze mnie ściągać. Spojrzał na mnie mocno pobudzony, jakby szukał ostatecznej odpowiedzi na to, czy pragnę go tak bardzo, jak on pragnie mnie. Nie musiał pytać mnie o nic. Wsunęłam dłonie pod jego T-Shirt i dotknęłam gorącej skóry. Zadrżał pod moimi palcami i wpił się zachłannie w moje wargi, od razu penetrując ich wnętrzne swoim chciwym językiem.
Zupełnie nie panując nad pożądaniem, rozbieraliśmy się w progu. Mój T-Shirt, stanik i spodenki wylądowały na podłodze, zaraz obok jego koszulki i spodni. A kiedy zrzucił z siebie ostatnią część garderoby i stanął przede mną całkiem nagi, prawie zerwał ze mnie majtki, unosząc mnie do góry za pupę. Zrobił to z taką lekkością, jakby moje ciało nic nie ważyło. Oplotłam go nogami i objęłam za szyję, a moje długie włosy rozsypały się po jego masywnych barkach. Oparł nas o ścianę i wtargnął we mnie agresywnie do samego końca. Krzyknęłam z rozkoszy i wbiłam paznokcie w skórę jego pleców. Ciężkie biodra przygwoździły mnie do ściany i zaczęły poruszać się rytmicznie, nie pozwalając mi na jakikolwiek manewr. Oddychał szybko, patrząc mi w oczy z dzikim pożądaniem. A potem nagle uśmiechnął się pod nosem, pocałował mnie czule i zwonił tempo.
– Przepraszam, kiciu – mruknął zmysłowo. – Tak bardzo cię pragnę, że przestaję być delikatny.
Westchnęłam, kiedy ze mnie wyszedł i pociągnął mnie za sobą do łóżka.
– Lubię, jak jesteś niedelikatny – wypaliłam zbyt podniecona, by bawić się w niewiniątko.
Uśmiechnął się usatysfakcjonowany. Położył mnie na pościeli i wtargnął między moje uda. Jęknęłam cicho, kiedy znowu go w sobie poczułam. Zaczął całować mnie po twarzy, z trudem powstrzymując się od gwałtownych i mocnych pchnięć.
– Nie dzisiaj, skarbie – szepnął, obsypując mnie pieszczotami. – Nie chcę cię pieprzyć. Chcę się z tobą kochać.
Ściągnął brwi i spojrzał na mnie wzrokiem pełnym uwielbienia. Moje serce zabiło mocniej. Sięgnęłam dłonią szorstkiego policzka i pogładziłam go z czułością. Rozchylił usta, a ja przesunęłam palcami po gładkiej, mokrej powierzchni. Z jakiegoś powodu łzy zebrały się w kącikach moich oczu. Nie mogłam w żaden sposób powstrzymać ich przed tym, by nie wylały się na moje policzki.
– Co się stało? – zapytał zaniepokojony, odsuwając się na moment.
– Nic – odparłam, niezdarnie próbując zatamować niespodziewany wybuch płaczu.
Złapałam jego dłonie i z trudem przyciągnęłam go z powrotem do siebie.
– Nie przestawaj, proszę – szepnęłam, wtulając się w niego. – Potrzebuję cię teraz.
Uniósł moją brodę i spojrzał na mnie ze śmiertelnie poważną miną.
– To ja potrzebuję ciebie – powiedział, marszcząc brwi i na powrót wchodząc we mnie do samego końca. – Bez ciebie nic dla mnie nie ma sensu.
Uśmiechnęłam się i objęłam go za szyję. A on zaczął scałowywać z mojej twarzy każdą łzę, która wylała się na moje policzki.
Kochał się ze mną tak wolno i delikatnie, jak nigdy przedtem. A mimo to robił to tak intensywnie i pod takim kątem, że nie byłam w stanie dłużej bronić się przed zbliżającym się orgazmem. Poczułam rozkoszne mrowienie w mięśniach. Zacisnęłam dłonie na jego ramionach, a on uśmiechnął się z czułością i obserwował z nieukrywaną satysfakcją, jak zaczynam dochodzić. Poczułam skurcze tak intensywne, że zamknęłam oczy i przywarłam mocno do jego gorącego ciała. Kilka sekund później mój wielki, do granic podniecony mężczyzna zaczął mocno dyszeć, zaciskając dłonie w pięści tuż przy moich skroniach. Jego ciało drżało. Czułam w moim gorącym wnętrzu, jak mocno i długo dochodzi. Przez dobrych kilka sekund oddychał ciężko w moich objęciach, z trudem łapiąc oddech. Chwilę później leżeliśmy objęci, tuląc się do siebie nawzajem.
Patrzyłam, jak jego groźna pionowa zmarszczka między brwiami zaczyna się delikatnie wygładzać. Jego czarne włosy były w kompletnym nieładzie. Ale nawet tak słodko potargany był cholernie przystojnym mężczyzną. Nie mogłam przestać wpatrywać się w mimiczne bruzdki wokół idealnie zarysowanych ust, którymi sprawiał mi tyle przyjemności. W coraz bardziej widoczny zarost nad górną wargą. W niemal doskonałą linię żuchwy i opalone policzki, które zawsze pachniały wodą Hugo Bossa. Nie obudziłby się pewnie nawet wtedy, gdybym zaczęła całować go po tej jego pięknej, groźnej twarzy. Spał jak suseł, oddychając spokojnie przez lekko rozchylone usta.
„Jak to możliwe, że każdego dnia kocham cię bardziej niż poprzedniego?" – pomyślałam z rozczuleniem, naciągając kołdrę wyżej na jego nagie ramiona. – „Nie wyobrażam sobie już bez ciebie życia, mój ty srogi pitbullku".
Patrzyłam jeszcze przez chwilę na śpiącego obok mnie Jacka. A potem delikatnie zsunęłam się z łóżka, żeby przygotować się na śniadanie.
Byłam głodna jak wilk.
*
Lało jak z cebra. Stołówka była prawie pełna. Tylko na kanapie dla VIPów wyjątkowo nikt tego poranka nie siedział. Postanowiłam usiąść przy zwykłym stoliku. Podeszłam do lady, trochę zaniepokojona tym, że wszyscy mi się przyglądają, i poprosiłam Ulę o porcję naleśników oraz kawę z mlekiem. „No tak. Skoro była tu policja, wszyscy już wiedzą".
– Poczekaj, skarbeńku. Dam ci trochę truskawek! – rzuciła słodko Ula, wycierając spracowane ręce w kolorowy fartuch.
– Dziękuję pani Ulu. Naprawdę nie trzeba! – Uśmiechnęłam się zakłopotana do starszej kobiety.
Tak bardzo przypominała mi moją babcię Kasię. Za każdym razem, kiedy odwiedzałam ją w moim rodzinnym mieście, dostawałam talerz przepysznej, parującej zupy, drugie danie z furą ziemniaków, oprószonych świeżym koperkiem oraz cudowne, kruche ciasto z owocami, pachnące wanilią. Najedzona po brzegi kończyłam wizytę owocową nalewką, którą samodzielnie przygotowywał mój dziadek. I tak za każdym razem. Nawet wtedy, kiedy obiecywałam sobie, że będę bardziej asertywna i zacznę odmawiać tych domowych pyszności.
– Trzeba, trzeba! – Zachichotała Ula. – To już ostatnie tego lata. Musisz spróbować. Zdrowe, słodziutkie, pyszniutkie...
Poddałam się. Uli się nie odmawiało. Poza tym truskawki mogłam jeść garściami. A te tutaj smakowały jak zerwane z krzaczka na działce mojego dziadka Stasia.
Poczułam, jak ktoś ciągnie mnie za krawędź swetra.
– Siadaj z nami, Monia! – Ewelina Matusz z prawie pełną buzią wskazała mi dwa połączone ze sobą stoliki, przy których siedziała cała jej paczka. – Przecież nie będziesz sama siedzieć w tym kącie!
Spojrzałam na całe towarzystwo i poczułam się trochę niepewnie. Ewelina i Norbert natychmiast podnieśli się z miejsc i przyciągnęli pomiędzy siebie jeszcze jedno krzesło.
– Nie, nie róbcie sobie kłopotu! – Machnęłam ręką i już miałam odejść, kiedy Matusz złapała mnie za rękę i zmusiła do zajęcia wolnego miejsca pomiędzy nią a Barskim.
– Jakiego kłopotu? – Zaśmiał się głośno Tomek Fitek. – Siadaj i zajadaj!
– W końcu masz okazję, żeby wmieszać się w pospólstwo! – rzuciła szyderczo Ewelina i usiadła na swoim krześle.
Nie miałam wyboru. Nie chciałam, żeby myśleli o mnie jak o maskotce szefa, która dawno zapomniała, po co i z kim tutaj przyjechała. Z jakiegoś powodu pragnęłam ich akceptacji. Dlatego zacisnęłam zęby i wpasowałam się w lukę między Eweliną i Norbertem.
– Jak ręka? – zapytał cicho blondyn po mojej prawej.
– W porządku – odparłam, zerkając na bandaż. – Nawet mnie specjalnie nie boli.
– Odpierdoliło czarnulce! – powiedział nagle Tomek, a jego kolega Olek prychnął szyderczo.
– Ja myślę, że ona zawsze taka była – dodała Ewelina. – Tylko teraz pokazała, co potrafi! Od początku mi się nie podobała.
– Nieważne – odparłam, żeby zakończyć temat. – Najważniejsze, że nikomu nic złego się nie stało.
– Pamiętacie tę akcję w ogólniaku? – Tomek rozsiadł się na krześle i zerknął z uśmieszkiem na swoich kolegów. Tamci tylko kiwnęli głowami. Chłopak Eweliny odgarnął do tyłu część swoich mięsistych blond-dredów i spojrzał na naszą trójkę. – Mieliśmy w klasie takiego zjeba, który podglądał w kiblu dziewczyny. Pewnego dnia...
– Już nam o tym opowiadałeś! – Ewelina przewróciła oczami i klepnęła Tomka po ramieniu.
– Nieważne. Skrawek na pewno nie słyszała. – Machnął ręką i zwrócił się do mnie. – Otóż pewnego dnia ten zbok przyniósł do szkoły scyzoryk. Zamknął się w kiblu razem z Julką Mańkowską. To była taka szkolna szprycha. Długie blond włosy, nogi do nieba...
– Fitek, nie przy żonie, bo zaraz dostaniesz bęcki! – wtrącił się Olek.
Tomek spojrzał na Ewelinę i czule cmoknął ją w policzek.
– Nieważne – kontynuował. – Zamknął się z tą dziewczyną w kiblu, przyłożył jej nóż do szyi i kazał jej zdjąć wszystkie ciuchy.
Odsunęłam od siebie kubek z kawą i zmarszczyłam brwi.
– Boże... – westchnęłam zniesmaczona opowieścią.
– Na szczęście nic się jej nie stało – powiedział, rzucając ogryzek z jabłka na swój pusty talerz. – Dziewczyny widziały, jak ją tam wciąga i pobiegły po facetkę. A ta zawołała woźnego. W każdym razie koleś został wyrzucony ze szkoły...
– ... a niedawno się okazało, że pochlastał nożem swoją dziewczynę – dodał Olek. – Tym razem dostał bransoletki i wyrok.
Podniosłam brwi i wydęłam usta.
– Wiecie co? – Westchnęłam ciężko. – Chyba mam na razie dosyć tego typu opowieści. Jedna wariatka na razie mi wystarczy.
Spuściłam wzrok na jedzenie i zaczęłam żałować, że nie ma ze mną Jacka. Zdecydowanie odzwyczaiłam się od tego, by być częścią takiej grupy. Nie potrafiłam ani się dobrze bawić ani czuć się swobodnie w większym gronie osób.
Chłopcy, widząc, że grobowy nastrój nadal mnie trzyma, zaczęli żartować między sobą. Ewelina musiała nagle odebrać telefon od swojej matki, a Kaśka praktycznie w ogóle nie zauważała, że siedzę z nią przy jednym stoliku. Jej uwaga skupiona była na Olku - młodszym od niej o rok szatynie z wielkimi piwnymi oczami, który siedział obok niej i podejrzanie często wpatrywał się w jej niebieskie oczęta, ukryte za modnymi okularami z ciemną oprawką.
Poczułam na sobie wzrok mężczyzny, siedzącego po mojej prawej stronie. Był tak blisko mnie, że mogłabym przysiąc, że czułam jego oddech na swojej skórze. Mojemu skrępowaniu na pewno nie pomógł fakt, że oparł się ramieniem o moje krzesło i próbował zmniejszyć i tak już niewielki dystans między nami.
– A tak serio... – odezwał się nagle ciszej. – Jak się czujesz po tym, co się wczoraj stało?
Zerknęłam na smutne, niebieskie oczy i od razu odwróciłam wzrok, speszona intensywnością tego spojrzenia.
– A jak mam się czuć? – Wzięłam głęboki oddech i z trudem wypuściłam powietrze. – To był koszmar. W nocy śniło mi się, że wypruwa mi flaki...
– To minie, słońce – odparł przygnębiony. – Najważniejsze, że nic ci się nie stało.
– Dziękuję za to, co zrobiłeś – powiedziałam, zmuszając się do krótkiego spojrzenia w bladą twarz Barskiego. – Nie wiem dlaczego, ale kiedy ją zobaczyłam, nie mogłam nawet... Nie byłam w stanie...
– Wiem. Nie obwiniaj się o to. To naturalne. Najprawdopodobniej byłaś w szoku. – Westchnął przeciągle. – A jak Makos? Wczoraj wyglądał jak kłębek nerwów. Kłócił się nawet z tym policjantem, który chciał cię przesłuchiwać.
Zmarszczyłam brwi i spuściłam głowę.
– Jest roztrzęsiony. Nie spał całą noc.
– No nie dziwię mu się – odparł z prawie zauważalną pogardą. – Sam na jego miejscu...
– Nieważne – ucięłam temat, lekko poddenerwowana. – Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło.
– Masz rację. Nie rozmawiajmy o tym – zgodził się, nachylając się jeszcze bliżej. – Cieszę się, że nic ci nie jest, wiesz? Kiedy ją tam zobaczyłem... Kiedy zobaczyłem, że trzyma coś w ręce za plecami... Myślałem, że nie zdążę, rozumiesz? Że będzie za późno, kiedy do was dotrę...
Spojrzałam na niego i przez chwilę naprawdę zrobiło mi się go żal. Ile razy zastanawiał się nad tym, co by było, gdyby nie dotarł w porę na balkon i nie odsunął ode mnie atakującej mnie kobiety? Czy jego też męczyły podobne koszmary jak mnie?
– Zdążyłeś – powiedziałam stanowczo i uśmiechnęłam się pod nosem. – Tylko to się liczy. Nie ma sensu zastanawiać się nad tym, co by było, gdyby.
Spodziewałam się odpowiedzi, ale on zwyczajnie zamilknął. Jego intensywnie niebieskie ślepia wpatrywały się we mnie niemal zuchwale. Spojrzałam na niego, zdezorientowana. Analizował każdy szczegół mojej twarzy. Patrzył na mnie, jakby próbował mnie zapamiętać. Powędrował wzrokiem na moje usta. Zacisnęłam dłoń na kubku i odwróciłam wzrok.
W międzyczasie towarzystwo przy stoliku zaczęło się przerzedzać. Po chwili zostaliśmy sami. Rozejrzałam się niespokojnie po stołówce i zaczęłam kombinować, jak wymigać się z tej sytuacji. Bo moje jedzenie stało przede mną nietknięte. A ja nie miałam pojęcia, jak zakończyć rozmowę z facetem, który najwyraźniej przekraczał kolejną granicę w naszej znajomości.
– Nie udawaj, że nie wiesz, dlaczego to zrobiłem – odezwał się nagle nieco bardziej szorstko.
Tym razem nie miałam odwagi i ochoty, aby na niego spojrzeć.
– Nie myślałem o tym, że coś może mi się stać. Miałem w dupie to, czy mnie dziabnie czy nie. Chodziło mi tylko o ciebie. Nie mogłem dopuścić, by coś ci się stało. Tak jak nie mogłem pozwolić Hupce na to, żeby cię obmacywał...
– Proszę, przestań – burknęłam, opierając się łokciami o stolik.
– Nie ma we mnie za grosz empatii, słońce – rzucił tuż nad moim uchem, a ja skuliłam się w sobie. – Gdyby to była Matusz albo Wilk...
– Nie chcę... tego słuchać. – Skrzywiłam się boleśnie. – Proszę, nie mów niczego, czego mógłbyś potem żałować.
– Czego miałbym żałować? – szepnął, a ja poczułam ciarki na plecach. – Tego, że zakochałem się w dziewczynie, która nawet nie chce na mnie spojrzeć?
Ukryłam twarz w dłoniach. Poczułam, jak palą mnie policzki. To zabrnęło za daleko. Chciałam cofnąć czas do momentu, w którym weszłam do tej cholernej stołówki. „Pomocy! Niech mnie ktoś wyciągnie z tego bajzlu!" – krzyknęłam w myślach. Miałam ochotę zasłonić sobie uszy, żeby nie słyszeć tego, co do mnie mówił.
– Mam sobie teraz palnąć w łeb? – Spojrzał na mnie zdenerwowany. – Nie zrobiłem niczego złego! Nie planowałem tego przecież!
– Proszę cię, nie mów tak – szepnęłam, kombinując, jak zakończyć tę rozmowę.
– Nikt nas nie słyszy – powiedział nieco spokojniej. – Nie wiem, kiedy i czy w ogóle znowu będę miał okazję siedzieć tak blisko ciebie...
– Norbert...
– Za każdym razem, kiedy cię widzę, pieprzone pterodaktyle buszują po moich wnętrznościach.
– Bardzo oryginalnie. – Parsknęłam nerwowo.
– Odkąd tu siedzisz – znowu zbliżył się do mojego ucha – myślę tylko o tym, jak bosko musisz smakować...
Wzdrygnęłam się i automatycznie podniosłam z krzesła. Sięgnęłam po swój talerz z naleśnikami i ledwie zaczętą kawę. I bez słowa odwróciłam się od Barskiego.
– Przepraszam! – Westchnął głośno. – Nie chciałem cię dobijać. Ale nie mogę tego dłużej ukrywać. To jest nie do zniesienia!
– Lepiej żeby NIKT się o tym nie dowiedział! – rzuciłam, zabierając ze sobą swoje rzeczy.
Zapytałam Uli, czy mogę odnieść jej naczynia nieco później i ruszyłam w kierunku wyjścia. Norbert Barski uznał jednak, że nasza rozmowa nie została zakończona i ruszył za mną.
– Boisz się go? To to jest ten problem, przez który ostatnio płakałaś? – zapytał, doganiając mnie na parterze. – Czy to nie jest odrobinę chore?
Rozejrzałam się niepewnie po korytarzu. Na szczęście byliśmy sami.
– Posuwasz się za daleko – syknęłam zdenerwowana. – Jestem z nim szczęśliwa. A ty nie powinieneś się wtrącać...
– Może nie powinienem – powiedział ze złośliwym uśmieszkiem. – A może to jedyna szansa na to, żebyś otworzyła oczy i zobaczyła, komu tak naprawdę na tobie zależy.
Odwróciłam się na pięcie i bez słowa pomaszerowałam do mieszkania Jacka.
Jeszcze raz zajrzałam do sypialni. Spał dokładnie w tej samej pozycji, w której go zostawiłam. Po cichu zamknęłam drzwi i postanowiłam w końcu w spokoju zjeść swoje śniadanie.
*
Siedziałam na kanapie i bezmyślnie patrzyłam w wyłączony telewizor, wiszący na ścianie. Ból, początkowo niewinny i pojawiający się jedynie w części czołowej, obejmował powoli całą moją głowę. Miałam wrażenie, że zaraz rozsadzi mi czaszkę. Negatywne emocje z ostatnich kilkunastu godzin zrobiły swoje. Stres zaczynał zżerać mnie od środka. Jak zawsze, kiedy miałam poczucie, że z niczym sobie nie radzę. Chciałam o wszystkim powiedzieć Jackowi. Ale nie mogłam. Bo po pierwsze miał teraz ważniejsze sprawy na głowie i nie chciałam dokładać mu zmartwień. A po drugie byłam pewna, że to, co mu powiem, doprowadzi go do białej gorączki. Musiałam poradzić sobie sama. Ale zamiast zastanowić się nad tym, co powinnam dalej robić, przykryłam się kocem i usnęłam na kanapie.
Koło południa obudził mnie dotyk ciepłej dłoni. Szare oczy patrzyły na mnie z czułością.
– Czemu nie położyłaś się do łóżka? – zapytał, całując mnie w policzek i siadając obok mnie.
Przeciągnęłam się na oparciu, wywołując tym samym uśmiech obejmującego mnie mężczyzny.
– Wyglądasz jak mały kociak, jak się tak przeciągasz. – Sięgnął do mojego odsłoniętego brzucha i pocałował go delikatnie.
Zaczęłam chichotać i zsunęłam w dół ściągacz bluzki.
– Jadłaś coś?
– Tak – odparłam i uśmiech od razu zniknął z moich ust. – Chciałam coś ci przynieść, ale uznałam, że i tak pewnie wstaniesz dopiero na obiad.
– Wszystko w porządku? Nikt cię nie zaczepiał, jeśli chodzi o wczorajszą sytuację? – Spojrzał na mnie z poważną miną i podniósł się z kanapy.
– Nie – odpowiedziałam błyskawicznie, czym niestety obudziłam jego ciekawość. – Wszyscy byli dla mnie bardzo mili.
Podszedł do fotela i oparł łokcie na zagłówku. Spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem. Poczułam się nieswojo i nerwowo poprawiłam włosy, które wcale nie wymagały mojej interwencji.
– Wszyscy? – zapytał drwiąco.
– Tak – odparłam, starając się brzmieć naturalnie.
– Twój bohater Barski też? – uśmiechnął się złowieszczo.
Westchnęłam ostentacyjnie i spuściłam wzrok. „Nie potrafisz kłamać, Skrawek! Pamiętaj o tym!" – rugałam się w myślach. Im dłużej zwlekałam z odpowiedzią, tym bardziej czułam, jak ukręcam na siebie bata.
– Co tym razem? – Jego brwi ściągnęły się w gniewnym grymasie. – Co mnie ominęło?
– Nic. Nic, o co musiałbyś się martwić – rzuciłam, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że zabrzmiało to zupełnie niewiarygodnie.
– Przecież widzę. Domyślam się, że znowu wykorzystał okazję i do ciebie podbił. Zgadza się?
– Nie – rzuciłam asekuracyjnie. – Jadłam przy stoliku z całą paczką, bo nie było Dagmary i Denisa...
Wyprostował się i parsknął szyderczo, zaciskając dłonie na oparciu fotela. A potem przez chwilę obserwował mnie w skupieniu. Stukanie palcami w tapicerkę fotela nie zwiastowało niczego dobrego.
– Miałem rację, prawda? – Jego srogi wzrok odebrał mi resztki odwagi. – Ten gnojek jest w tobie zabujany po uszy, zgadza się?
– To nie jest ważne. – Skrzywiłam się i przetarłam twarz dłońmi. – Nie chcę żadnej awantury.
– Co dokładnie ci powiedział?
Włosy na moich rękach zjeżyły się pod wpływem chłodu. A może to nie był tylko zimny powiew powietrza z otwartego okna? Czułam, że wpadłam na minę. Nie było już odwrotu. Musiałam powiedzieć mu prawdę.
– Powiedział, że nie robił tych wszystkich rzeczy z czystej empatii.
– Tylko?
– Dlaczego mnie przesłuchujesz? – Zmarszczyłam brwi i podniosłam się z kanapy.
– Bo nie mówisz mi wszystkiego! – powiedział, łapiąc mnie za rękę i przyciągając do siebie. – Muszę wiedzieć. To ważne. Nawet jeśli ty twierdzisz inaczej.
– Nie mówię ci o tym tylko dlatego, że doskonale wiem, jak zareagujesz – wyrzuciłam w gniewie.
– Boisz się, że coś mu się stanie? – zapytał, mrużąc oczy, a ja z trudem przełknęłam ślinę.
– Sądząc po tym, jak reagujesz na te pierdoły, to chyba moje obawy są trochę uzasadnione.
Zacisnął mięśnie szczęki i przyciągnął mnie jeszcze mocniej do siebie.
– Mam to z niego wydusić, czy sama łaskawie powiesz mi, co się stało?
– Nie! – zaprotestowałam, przerażona wizją przesłuchiwania Barskiego przez Jacka. – Powiem ci o wszystkim! Tylko przestań na mnie naciskać!
Uwolnił mnie ze swoich objęć i znowu oparł się o fotel, skanując mnie tym swoim nieznośnym wzrokiem.
– Tak, miałeś rację! – burknęłam niechętnie, wracając na kanapę. – Ubzdurał sobie, że się we mnie zakochał. Powiedział, że czuje pterodaktyle w brzuchu, kiedy mnie widzi i...
Jacek syknął szyderczo i przeczesał dłonią zmierzwione po drzemce włosy.
– ... w zasadzie to wszystko. – Spojrzałam mu w oczy. Wiedziałam, że mi nie uwierzył.
– Dotknął cię? – zapytał, zaciskając zęby.
– Nie! – Skrzywiłam się i poczułam, że robi mi się słabo. – Nie przekroczył żadnej granicy. Powiedziałam mu, że jestem z tobą szczęśliwa, że nie powinien wtrącać się do naszego...
Serce podeszło mi do gardła. „No kurwa mać! Czemu ja to powiedziałam?!" – zaklęłam w myślach i spojrzałam zaniepokojona na swojego coraz bardziej zdenerwowanego faceta.
– Co dokładnie ci powiedział?! – Wyprostował się i spojrzał na mnie wzburzony. – Gdyby chodziło tylko o pieprzone wyznania zakochanego szczeniaka, nie siedziałabyś tutaj i nie dołowała się tym, co od niego usłyszałaś!
Spuściłam głowę i poczułam pieczenie pod powiekami.
– Uważa, że nie będę z tobą szczęśliwa – wydukałam, zakrywając twarz. – Że do siebie nie pasujemy. I że nie zależy ci na mnie tak, jak powinno.
Zapadła złowroga cisza. Wiele bym dała, żeby ten dzień zaczął się inaczej.
– Myślisz, że ma rację, prawda? – Spojrzałam na niego, zdecydowanie zaprzeczając. – Udało mu się wpędzić cię w wątpliwości. Zgadza się?
– Nie! I nie rozmawiajmy już o nim. Nie obchodzi mnie ani Barski ani żaden inny facet na tym campie!
Westchnął głośno, próbując się uspokoić. Podszedł do kanapy. Usiadł obok i sięgnął po moją dłoń. Ale byłam tak zdenerwowana jego nerwową reakcją i całym tym przesłuchaniem, że odsunęłam rękę. Wstałam z kanapy i ruszyłam do sypialni. Chciałam jak najszybciej zejść mu z drogi.
– To źle, że chcę znać prawdę? Teraz będziesz się na mnie odgrywać, bo wycisnąłem z ciebie trochę informacji?! – Ruszył za mną. – Tak ma wyglądać ten pieprzony dzień? Najpierw ta wariatka, a teraz to?!
– Gdybyś reagował jak normalny człowiek na takie informacje, mogłabym zdawać ci relacje z każdej minuty mojego życia w tym miejscu. – Otworzyłam komodę w poszukiwaniu różowego swetra z golfem, który miałam zamiar zaraz założyć. – Ale wiem, że potrafisz być okrutny i mściwy! Tak jak wczoraj, kiedy kazałeś chłopakom biegać tą cholerną, męczącą trasą.
– Po pierwsze to był pomysł Fitka, żeby tego dnia biegać w innym miejscu – warknął wściekły, opierając się o blat komody. – A po drugie przed chwilą powiedziałaś, że ten mały skurwysyn w ogóle cię nie obchodzi. Teraz jednak martwisz się o to, że trochę dostał po dupie! Zdecyduj się, Skrawek! Może jednak martwisz się o niego bardziej niż mówisz, co?! Tylko boisz się przyznać przed samą sobą!
Poziom mojej irytacji osiągnął punkt krytyczny. Odnalazłam w stercie ubrań szukaną część garderoby i ruszyłam przez pokój w kierunku wyjścia, zabierając ze sobą telefon.
– Znowu to samo! – prychnął, doganiając mnie i łapiąc mocno za zdrowe ramię. – Wolisz spieprzyć niż szczerze ze mną porozmawiać?!
Spojrzałam na jego dłoń, zaciskającą się na mojej skórze. A potem na jego napiętą twarz i zaciśniętą szczękę. Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.
– Może faktycznie miał rację! – rzuciłam w gniewie i wszystkie moje skrywane dotąd emocje wylały się potokiem gorących łez na policzki. – Może rzeczywiście do siebie nie pasujemy!
Uścisk na moim przedramieniu zelżał. Podszedł bliżej i próbował złapać mnie w talii, ale go odepchnęłam. Nie miałam zamiaru znowu dać się ugłaskać. Nie tym razem.
– Zgodziłam się przeprowadzić w obce mi strony, na drugi koniec Polski, tylko dla ciebie. A ty mi teraz wmawiasz, że bardziej interesuje mnie jakiś chłystek, który nawet nie jest w moim typie? – Próbowałam się opanować, ale moje całe ciało dygotało z nerwów. – Tak ma wyglądać nasza przyszłość? Kto będzie następny? Listonosz? Dostawca pizzy? A może sąsiad, który pomoże mi wynieść butelki? – Złapałam za klamkę. Chwycił moją dłoń, ewidentnie próbując załagodzić sytuację.
– Nie wychodź, proszę – powiedział tym razem łagodnie i czule pogładził moją zaciśniętą na klamce dłoń.
– Zostaw mnie – odparłam, chlipiąc cicho i odgarniając włosy trzęsącą się dłonią.
Otworzyłam drzwi do mieszkania.
– Monika... – rzucił błagalnie, bezskutecznie sięgając w moją stronę.
Ale ja nie chciałam zostać. Czułam się zawiedziona. Rozczarowana moją wspaniałą bajką, która przecież miała skończyć się happy endem.
🔹🔹🔹
Witam Cię, drogi czytelniku!
Związki idealne istnieją tylko w teorii. W praktyce największa nawet miłość prędzej czy później zostaje poddana wielu próbom. Przed główną bohaterką nie lada wyzwanie. Musi zdecydować, czy będzie w stanie zaakceptować trudny charakter Jacka i przymknąć oko na jego chorobliwą zazdrość. Musi też przekonać Norberta do tego, że nie ma dla niego miejsca w jej sercu. Problem tylko w tym, że Barski ma własne wyobrażenie na temat tego, jak powinno wyglądać życie Moniki Skrawek.
Serdecznie zachęcam do podzielenia się opinią i kliknięcia na ⭐️, jeśli spodobał ci się dany rozdział.
Przyjemnej lektury!
Pozdrawiam
Sarah Witkac
🔹🔹🔹
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro