Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7: Zbliżenie

Mimo iż nie byłam takim typem osoby, zdarzało mi się łamać reguły.

Jako pięciolatka zrzucałam na podłogę zawartość talerza, licząc na to, iż pieski wszystko zjedzą. Wiele potraw mi nie smakowało. Intrygę odkryła służąca, sprzątająca w jadalni. Rodzice się strasznie nagadali, a ówczesna gospodyni, pani Hetter, śmiertelnie się obraziła.

Kiedy w wieku siedmiu lat miałam fazę na malarstwo i bez przerwy myślałam tylko o płótnie oraz o tym, co na nim namaluję, udawałam, że boli mnie brzuch, żeby móc siedzieć cały dzień w swoich komnatach w towarzystwie farb i stelaża. Wróciłam na lekcje, dopiero gdy medyk wezwany przez rozkładających ręce rodziców, orzekł, iż nic mi nie dolega, poza lenistwem. Pomylił się; nie cierpiałam na lenistwo, tylko na wenę. Za karę cały materiał dydaktyczny, który zaplanowano na czas mojej choroby, musiałam przerobić sama. Wtedy jeszcze nie potrafiłam wyodrębniać najważniejszych informacji z długiego tekstu, więc moje wyniki podczas odpytywania były mizerne.

Często uciekałam z komnat, żeby pobawić się z Rorym. Zamiast czytać, ja przemykałam korytarzami jak szczur, ostatecznie spotykając Rory'ego pod lasem. Włóczyliśmy się bez celu wśród drzew i krzewów, zabijając długimi patykami, które w naszej wyobraźni były mieczami, całe zastępy pokrzyw. Później pupa paliła mnie jak po kąpieli w pokrzywach, gdyż matka karała mnie starymi, sprawdzonymi klapsami. Wtedy nie rozumiałam, że dziewczynka i chłopiec, tak jak kobieta i mężczyzna, nie powinni się spotykać na osobności, bez towarzystwa przyzwoitki. W dodatku Rory był niskiego pochodzenia, a ja nie powinnam się spoufalać z poddanymi w tak nieodpowiedzialny sposób.

Już nie byłam dzieckiem. Teraz nie mogłam zwalić nieposłuszeństwa na swoją niewiedzę. Na spotkanie z Kaynem wybrałam się z pełną świadomością, iż łamię zakaz wychodzenia dany mi przez Daphrę, oraz działam wbrew zasadom dobrego wychowania, mając spędzić cały dzień sam na sam z mężczyzną.

Rory zdziwił się, gdy rano, zaraz po śniadaniu wraz z Kaynem zjawiliśmy się w stajni. Nie towarzyszył nam wartownik, gdyż tego książę spławił.

— Przygotowałeś konie, jak ci kazano? — zagrzmiał nefilim zaraz po przekroczeniu bramy stajni.

— Tak jest, panie. — Rory ukłonił się nisko i poprowadził nas w głąb drewnianej dobudówki.

Oba konie już czekały — moja, biała jak śnieg, Balerina oraz ogromny, czarny ogier Książęcia. Dotychczas tę rasę widziałam wyłącznie na zdjęciach i malunkach. Harpun — jak zdradził mi Kayn — pochodził z południowej części Saphary i był czystej krwi Harenem, co oznaczało konia pustyni. Zwierzę silne, wytrzymałe, potrafiące bez jedzenia i picia, w niezwykle skrajnych warunkach, przeżyć w dobrym zdrowiu do dwóch tygodni. Ponoć w ich powstaniu uczestniczyli magowie.

Szybko opuściliśmy okolice zamku na naszych rumakach.

Początkowo omawialiśmy pogodę, krajobraz oraz napotkane rośliny. Książę zwłaszcza tymi ostatnimi interesował się najmocniej.

Wśród drzew nie odczuwało się ciepła, a im wyżej wspinaliśmy się na wzgórze, tym robiło się chłodniej. Po dwóch godzinach przejażdżki napotkaliśmy pierwsze śniegowe zaspy, które jeszcze, w leśnym cieniu, nie miały okazji stopnieć. Na szczyt i pokaźną łąkę, która na razie tylko się zazieleniła, dojechaliśmy w południe.

Konie przywiązaliśmy na granicy słońca i cienia, aby mogły wedle potrzeby chłodzić się lub ogrzewać.

Wbrew moim oczekiwaniom ziemia była jednak sucha, więc rozłożony koc nie zamókł. Z torby Kayn wyciągnął bochenek chleba, wędzone paski indyka, wędzony ser, słoik żurawiny, a także naleśniki z białym serem. Na deser, głównie dla mnie, kuchnia przygotowała winogrona.

— Jak ci się żyje, książę, na naszym dworze? — zapytałam, sięgając po kolejny owoc.

— Nie narzekam. Jedzenie jest dobre, panuje spokój, dworzanie schodzą mi z drogi. Czegóż chcieć więcej? — zaśmiał się, a następnie spoważniał. — Nie da się ukryć, że czuję się tutaj nieswojo. Zacieranie złego wrażenie, jakie zrobiła Daphra, nie jest proste. Dworzanie, ci najbogatsi, najwyżej postawieni, czują się wśród nas jak służba. Nie czują się jak nasi partnerzy w interesach. Są zastraszeni. Przez to, że się boją, nie stają się pomocni. Musimy wiedzieć, w co inwestować, czego potrzeba ludności, a co im przeszkadza.

Pokiwałam głową ze zrozumieniem, powoli przeżuwając winogrono.

— Myślę, że lepiej będzie, jeśli to mi zostawisz takie rozmowy — zaproponowałam. — Jeśli zależy ci, książę, na ich szczerości, musisz poczekać i wysłać do nich kogoś, komu zaufają.

— To mądre, co mówisz. Uważam, że możemy wdrożyć podobne postępowanie zaraz po ślubie.

Kayn opadł na koc, rozkładając się wygodnie w pozycji półleżącej. Jego rogi lśniły w wiosennym słońcu, a błękit nieba odbijał się w ich wypolerowanej powierzchni. Bardziej przypominały kamienie szlachetne niż zrogowaciały wytwór skóry, którym w rzeczywistości były. Gdyby dodać na ich powierzchni białe żyłki, wyglądałyby jak marmur. Gdyby usunąć lekkie przebarwienia byłyby niczym piękny, czysty, najdroższy onyx.

— Mogę dotknąć? — zapytałam, zaskakując sama siebie. Wskazałam na rogi.

— Nie krępuj się — pozwolił mi i jeszcze pochylił głowę w przód, żeby ułatwić mi sięgnięcie.

Na gładkiej powierzchni położyłam opuszki palców. Delikatnie, nie wywierając żadnego nacisku, przesunęłam po ich krzywiźnie. Pochłonęły ciepło promieni słonecznych, wydając się cieplejszymi niż żywe ciało. Były gładkie, bez najmniejszej skazy na fakturze.

— Jest taki zawód wśród nas nefilim — powiedział Kayn — architekt rogów. Na jego usługi pozwolić mogą sobie najzamożniejsi. Przycina i poleruje rogi. Sprawia, że są wygodne do noszenia, a także stają się ozdobą — wytłumaczył. — Kobiece rogi ozdabia biżuterią, złotem, srebrem, kamieniami, czasem i diamentami.

— A żołnierze? Oni mają spiłowane rogi — zauważyłam.

Wzięłam ostatnie winogrono.

— Oni robią to sobie nawzajem. Tak im wygodniej. W wojennych czasach pozwalają im odrosnąć; stanowią wtedy dodatkową broń.

— Mhym... — Położyłam się obok, na plecach, w pewnej przyzwoitej odległości od książęcia. Spoglądałam w piękne, bezchmurne niebo. Taka wiosna zwiastowała piękne lato. — Czy myślałeś kiedyś, książę, o tym, kim byłbyś, gdybyś nie urodził się w rodzinie królewskiej?

— Byłbym zwykłym poddanym — odpowiedział bezrefleksyjnie.

Nie patrzyłam na niego, ale wiedziałam, że on patrzy na mnie. Czułam mrowienie w karku; podobne temu, którego doświadczamy, gdy na pozór jesteśmy sami — odwracamy się wtedy i jesteśmy zaskoczeni, bo nikogo nie dostrzegamy. To podobno dusze nas obserwują.

— Ale kim byłbyś, jako ten poddany? Gdybyś narodził się w wolnym domu, nie z niewolnika czy służby, gdybyś miał wybór? Kim chciałbyś być? — wytłumaczyłam dokładniej.

— Nigdy o tym nie myślałem... — mruknął. Przez chwilę nic nie mówił. Zastanawiał się. — Interesuję się botaniką i medycyną. Myślę, że zostałbym medykiem, alchemikiem; coś w tym stylu. Leczyłbym chore ciała i uprawiał własne zioła. Komponowałbym mieszanki lecznicze. Tworzyłbym nowe eliksiry.

Zmarszczyłam brwi, słysząc o eliksirach. Eliksiry sporządzali wyłącznie magowie. Eliksiry były mieszankami ziół, jak lekarstwa i trucizny, ale dzięki magicznym modlitwom zyskiwały nowe lub mocniejsze właściwości.

— Eliksiry? Do tego potrzeba aspektu magii.

— Może wtedy miałbym ten aspekt?

— Może. To możliwe — zgodziłam się, bo może w innym życiu, mielibyśmy inne umiejętności i zdolności nadprzyrodzone.

— A ty?

— Byłabym krawcową. Szycie mnie uspokaja. Sprzedawałabym suknie spod własnej igły oraz wyszywane obrazy.

W biurku kryłam książeczkę, w której szkicowałam projekty własnych sukni. Kiedyś, kiedy żyłam marzeniami, częściej do niej zaglądałam, później, kiedy już wiedziałam, że nigdy nie zajmę się projektowaniem ubrań na poważnie, coraz rzadziej sięgałam po ołówek i kartkę.

— Masz pomysły na własne suknie?

— Och, tak. Sporo.

— Dlaczego ich nie realizujesz?

— Bo mamy od tego krawcowe.

— Ja na twoim miejscu bym spróbował.

Zaśmiałam się, myśląc o tym, jakie to niedorzeczne, żeby (wkrótce) królowa szyła swoje własne kreacje.

Taki odpoczynek pod gołym niebem to miła odmiana po dniach spędzonych w celi, a później we własnych komnatach. Rozkoszowałam się tą chwilą, nawet gdy milczeliśmy.

— Jestem ci coś winien, Bello — odezwał się Kayn niespodziewanie, sprowadzając mnie na ziemię.

— Co takiego?

Spojrzałam na niego. Jego oczy już dawno były na mnie zwrócone; i bursztynowe, i żółte obejmowały moją twarz, lśniąc jedynym w swoim rodzaju blaskiem. Gdybym wierzyła, że książe mógł się we mnie zakochać, to powiedziałabym, że lśniły uczuciem. Kąciki ust miał lekko uniesione w stonowanym uśmiechu.

— Jestem ci winien prawdziwe oświadczyny. — Podniósł się na łokieć, a drugą rękę podsunął bliżej mnie, prezentując pierścień. Ring był ozdobiony kamieniami we wszystkich odcieniach tęczy oraz w przeróżnych rozmiarach; na szerokiej obrączce mieściły się trzy, czasem cztery, rzędy. Najlepszym słowem, które opisałoby wygląd złotej błyskotki, byłoby "bajeczna". — Zapytam więc oficjalnie: Bellatrix Emmo Letha, czy zostaniesz moją żoną?

Nie wierzyłam, że to zrobił. Mój wzrok biegał od pięknego pierścienia do jego oczu. Nie musiał przecież prosić mnie o rękę, bo już mu ją obiecano, a jednak on...

Zaniemówiłam, co zasiało ziarno niepewności w książęciu. Jego oblicze jakby zgasło.

— Tak — powiedziałam szybko, widząc jego zmieszanie — tak, ja tylko... jestem zaskoczona.

Usiadłam i wyciągnęłam prawą dłoń, aby mógł założyć pierścień na serdeczny palec. Obrączka zatrzymała ciepło jego ciała. Wyciągnęłam dłoń przed siebie, z zafascynowaniem oglądając grę świateł.

— Podoba ci się? — upewnił się nieśmiało.

— Jest piękna! — Czułam ogromną ekscytację. — Dziękuję.

Gdy podniosłam wzrok, okazało się, że książę bezszelestnie usiadł bliżej mnie. Bardzo blisko. Nawet w ten bardzo wiosenny i słoneczny dzień emanujące zeń ciepło docierało do mnie.

Dotknął mojej twarzy, a ja zastygłam, bojąc się ruszyć. Przeciągnął pieszczotę aż do ucha, odgarniając z moich policzków i oczu włosy.

— Ty jesteś piękna, Bello — mruknął.

Znalazł się jeszcze bliżej, pochylając się do mnie. Zatrzymał swój nos tuż nad moją głową, wdychając zapach. Nigdy jeszcze tak długo i tak blisko nie byłam z mężczyzną. Słyszałam każdy jego oddech, a także powolne bicie serca. Moje drżało, wprawiając tętnice w szalony pęd. Książę pachniał ziołami; wyczuwałam także intensywną, ale nie odstraszającą, zwierzęcą woń — coś jak piżmo.

Jego usta zetknęły się następnie ze skórą na moim policzku, łaskocząc oraz stawiając najmniejsze włoski na ciele na baczność. Dreszcz wstrząsnął mięśniami mojego grzbietu, jakbym została owiana przez zimny wiatr. Poczułam go na wargach i wtedy odwróciłam twarz. Odsunęłam się na tyle na ile mogłam, bez większego zmieniania pozycji.

Zerknęłam na niego ze strachem. Co takiego sobie myślałam, uciekając od pocałunku? To czysty odruch. Spłoszyłam się, jak sarenka słysząc chrzęst pękającej gałązki. Nie rozumiał mojego postępowania i obserwował mnie z zaciekawieniem; o dziwo, nie wyglądał, jakby moje zachowanie go dotknęło lub obraziło.

— Prze-przepraszam — wyjąkałam, pąsowiejąc — j-ja tylko... — Moje dłonie walczyły ze sobą, nawzajem wykręcając sobie palce. — Ja tylko nigdy nie... nie robiłam tego i... i...

— Nie całowałaś się, Bello?

Tak mi było wstyd.

— Nigdy. I... nie kochałam się...

— Całowanie od kochania dzieli kilka kroków — zauważył, uśmiechając się półgębkiem.

— Przepraszam... — Spuściłam głowę.

— Dobrze. Zwolnimy tempo. — Jego słowa sprawiły, że poczułam się lepiej. To cudowne i niezwykłe, że potrafił wywierać na mnie taki wpływ. — Jesteś inna niż kobiety, które poznałem. Inna niż nefilim. Kobiet elfiego pochodzenia nie poznałem wiele, a na pewno nie tak blisko.

— Spróbujmy jeszcze raz — zaproponowałam. — Nie ucieknę tym razem.

Zaśmiał się, ale ponownie nachylił się do mnie, spełniając moją prośbę. Jego ciepły oddech omiótł moją twarz. Pocałunek spoczął na moich wargach; Kayn wydawał się taki twardy i kanciasty, jednak jego usta okazały się miękkie, jakby satynowe. Odsunął się, spoglądając na moją twarz w oczekiwaniu na reakcję.

— Na razie tyle wystarczy — mruknął.

— Nie chcę zawieść książęcia — przyznałam. — Jeśli ma książę oczekiwania w kwestii... naszego pożycia, ja się dostosuję — zapewniłam nieśmiało. — Zapewne jesteś przyzwyczajony do czegoś innego...

— Wystarczy, Bello. Nie potrzebuję więcej. Powiem ci nawet, że podoba mi się twoje onieśmielenie. Podoba mi się, że dopiero będziesz odkrywać te aspekty życia. — Położył się na plecach, na kocu, podkładając dłonie pod potylice, aby rogi nie przeszkadzały. Słaby wiatr poruszał materiałem czarnej, luźnej, bawełnianej koszuli. — Połóż się obok mnie, Bello.

Ułożyłam się wygodnie. Żadna część mojego ciała nie dotykała jego. Zwrócił na mnie oko.

— Jeśli chcesz, możesz się przytulić — zasugerował.

Przysunęłam się, nie wiedząc, jak się ułożyć. Przytulałam się do matki, ojca, siostry, ale nigdy do mężczyzny. Uznałam, że najlepiej będzie, jeśli położę policzek w zagłębieniu między jego ramieniem a piersią, a także przerzucę jedną rękę przez jego żebra i odłożę dłoń na barku.

— Jesteś bardzo niepewna siebie — skomentował.

Jedną z rąk wyjął spod głowy i położył na mojej łopatce. Palcami przesuwał wzdłuż jednego z jej boków, wracając następnie do punktu wyjścia.

Pieszczota, dość grzeczna, początkowo wprawiła mnie w zakłopotanie, potem pomyślałam o tym, iż powinnam się przyzwyczaić do jego dotyku. Początkowo czułam też pewien niepokój, ale z czasem, z każdym kolejnym ruchem, uwalniałam się od stresu. Wreszcie się odprężyłam, pozwalając ciału ostatecznie się rozluźnić. Wtedy też mocniej go doświadczyłam; poczułam każdą jego wklęsłość i wzniesienie rysujące się pod moim brzuchem, żebrami i wypukłością piersi. Gdybym tylko nie miała gorsetu, doznanie stałoby się pełniejsze. Gdybym nie miała sukni i gorsetu... Ukryłam przed nim twarz, czując fascynujące zjawisko lokalizujące się w moim podbrzuszu.

— Nie przygniatam cię? — zapytałam zlękniona, odwracając swoją uwagę od nowych odczuć.

— Nie. Jesteś lekka jak piórko — odpowiedział. — Nasze obyczaje względem dobierania się w pary i małżeństwa znacznie się różnią od waszych — mówił, a jego słowa dudniły w klatce piersiowej pod moim uchem. — U was liczy się czystość przed ożenkiem, kiedy my nie przywiązujemy doń wagi. Ja nie jestem czysty.

— Domyśliłam się, książę.

Czytałam o nefilim, ale i w lochach słyszałam, jak matka wypowiadała się o ich demonicznych skłonnościach do grzechu przed ślubem. Ba, dla nich ślub był wyłącznie sprawą urzędową, a nie sposobem na połączenie dusz. W tej kwestii się nie pomyliła. Opowiadała też o orgiach, niewierności oraz straszliwych fetyszach. Twierdziła, że powszechną praktyką są sadyzm i masochizm podczas spółkowania. Tego się bałam.

— Miałem kilka kobiet i nie zamierzam tego żałować — uprzedził.

— Rozumiem.

— Twoja... sytuacja... jest dla mnie nowością. Nigdy nie miałem dziewicy.

— Książę... — zwróciłam się do niego ostrożnie — nie wypada rozmawiać o takich rzeczach...

Parsknął, a jego płuca zagrzmiały.

— Jesteś pewna, że nie chcesz o tym porozmawiać z kimś bardziej doświadczonym, kto nie będzie ukrywał przed tobą niewygodnych prawd? Jeśli jesteś pewna, że wiesz już wszystko, to zamknę ten temat i poczekam na naszą noc poślubną pełen nadziei — zakpił — że dobrze sobie poradzisz i będziesz czerpać z seksualnego aktu taką samą przyjemność jak ja.

Zazgrzytałam zębami.

Patrzyłam przed siebie na linię lasu. Konie skubały trawę. Drzewa liściaste puszczały pąki, ich niemal łyse gałęzie poruszały się leniwie. Myślałam o tym, czy powinnam kontynuować tę rozmowę, czy może zmienić temat. Coś tam wiedziałam. Nauczyciel anatomii szczegółowo opisał narządy oraz proces rozmnażania. Czy było coś do dodania w tej kwestii?

— Uważasz, książę, że nauczyciele mogli mi czegoś nie przekazać? — wyraziłam swoją wątpliwość.

— A uważasz, że przekazali ci wszystko?

— Nie wiem.

— Szczerze wątpię, żeby opisywali seks w sposób bardziej szczegółowy niż tylko ogólnie: należy włożyć penisa do pochwy i poruszać nim, póki nie puści soków. — Westchnął. Podobne słowa słyszałam jak dotąd wyłącznie wśród chołoty. I tym nefilim różnili się najwidoczniej od elfów. — Dowiedziałaś się coś ponad to?

Nauczyciele przekazali mi właśnie tę wiedzę, o penisie i pochwie oraz dodali coś o wzwodzie u mężczyzny, a także o jajeczku, plemnikach i macicy.

Co mi szkodziło posłuchać o praktyce?

— Nie, nie dowiedziałam się nic ponad to — przyznałam.

— Dotykasz czasem swoje krocze?

— Co? — oburzyłam się tym bezpośrednim pytaniem.

Gdyby któryś z dworzan coś podobnego by do mnie powiedział, miałabym prawo uderzyć go w twarz lub domagać się jego surowego ukarania.

— Czyli się nie dotykasz. A więc zaczynamy praktycznie od zera. — Jego ręka prześlizgnęłam się od łopatki do moich lędźwi. — Kiedy dotykasz się po intymnych miejscach lub gdy mężczyzna to robi, czujesz podniecenie, a twoje krocze robi się opuchnięte i mokre. Czujesz też przyjemność. Ta przyjemność się kumuluje, aż... wybucha. Wybuch ten nazywamy orgazmem.

— Och...

Orgazm u mężczyzny miał być, według nauczyciela, połączeniem pulsacji i ejakulacji. O kobiecym orgazmie nie wspomniał. Tym bardziej nie wspominał o przyjemności.

— Jeśli nie zrobisz się mokra, seks może być dla ciebie nieprzyjemny, a nawet bolesny — pouczył mnie Kayn. — Niektórzy uważają, że wystarczy ślina, jednak ignorują w ten sposób fakt, że brak podniecenia u kobiety zazwyczaj równoznaczny jest z brakiem przyjemności z jej strony — tłumaczył cierpliwie.

— A przyjemność jest konieczna? — Pomyślałam o tym, że może została pominięta podczas lekcji, ze względu na jej zbędność w procesie prokreacji.

— Przyjemność jest powodem, dla którego uprawiamy seks — uświadomił mnie.

— A nie starania o dzieci?

— Nie, Bello, nie starania o dzieci. Dzieci są tylko skutkiem ubocznym. Gdyby seks nie sprawiałby nam przyjemności, to byśmy go nie uprawiali, a gdybyśmy go nie uprawiali, to nie zdarzałyby się wpadki.

Położyłam brodę na jego piersi, patrząc na męską twarz.

— Kapłani i nauczyciele mówią coś innego.

— Mylą się. Gdyby seks miał służyć tylko i wyłącznie prokreacji, nie sprawiałby przyjemności. Byłby tylko palącą, zwierzęcą potrzebą aktywowaną zapachem kobiety wchodzącej w cykl płodny. Parzylibyśmy się jak psy; bez zaangażowania, z przypadkową suką, bez wstydu, na widoku. Seks sprawia przyjemność, bo przyjemność pozwala nam się rozluźnić. Dobry seks poprawia też humor i wzmacnia więzi między partnerami. Tak przynajmniej mówią badania.

— Ciekawa teoria — szepnęłam.

— Tylko teoria? Przeprowadzono badania... — wyłuszczył.

— Widać każdy ma swoją teorię. — Uniósł brew. — Ja słyszałam też teorię o tym, że to właśnie dzieci wzmacniają więzi między partnerami. — Prychnął z niedowierzaniem. Dla mnie ta teoria była prawdziwa. — Czy... chcesz coś dodać na temat współżycia?

— Są różne rodzaje seksu, nie tylko ten biologicznie poprawny, służący spłodzeniu dziecka. Mamy także seks oralny, gdzie używamy ust i języka, ale także analny, podczas którego...

— Wiem — przerwałam mu. — Rozumiem poszczególne człony tych nazw.

Nie chciałam o tym słyszeć, a przynajmniej nie w tamtym momencie. Dla mnie to było za dużo.

— Skoro tyle wiesz, to czy masz pytanie o coś, o czym nie wiesz?

Wróciłam spojrzeniem w stronę lasu.

— Matka twierdziła, że wy, nefilim, macie fetysze. Czy ty, książę, masz jakiś fetysz?

Zaśmiał się, wyraźnie rozbawiony.

— Nie sądzę, a przynajmniej jeszcze żadnego nie odkryłem. Nie ma w moich preferencjach nic nadzwyczajnego.

— Nadzwyczajnego dla nefilim?

— Nie. Nadzwyczajnego dla wszystkich ras.

— Mówiła także o sadyzmie i masochizmie.

— Twoja matka bardzo chciała cię do nas zniechęcić, czyż nie? — zapytał.

— Zapewne właśnie taki miała cel.

— Bello, mogę ci obiecać, że nigdy w łóżku nie zrobię nic, na co nie wyrazisz zgody. A jeśli ty sama zapragniesz spróbować czegoś niestandardowego, rozważę twoją propozycję. — Wziął głębszy wdech, wypinając klatkę piersiową. — Chciałbym, żeby było ci równie dobrze, jak mi. Tak samo chciałbym, żebyś się mnie nie bała i zaczęła mi ufać. Lubię spokój i stabilność w życiu. Nie życzę sobie, aby spory z tobą psuły każdy mój dzień.

Wtuliłam się mocniej w jego pierś. Serce uderzało o kości w równym tempie; leniwie i bez pośpiechu. Mogłabym pomyśleć, iż dobrze mu tak ze mną; że podoba się mu, gdy leżymy na łącę, przytuleni do siebie, otoczeni przez zwiastuny wiosny. Zaczęłam wierzyć, że mu zależy.

— Nie sądzę, żeby spory ze mną miały psuć twój humor. Lubię cię, książę, i nie widzę w tobie wroga. Widzę go za to w twoim ojcu i ministrze.

— Niestety twoje pojmowanie jest błędne. Wszyscy jesteśmy twoimi wrogami, a przynajmniej z punktu widzenia polityki.

— Ale jeśli odsunę politykę na bok, i będę bazować tylko na tym, jaki jesteś i czego pragniesz, to nie będziesz już moim wrogiem.

— Być może. Ale czy wtedy po głębszym poznaniu każdego wroga, nie miałby on szans na stanie się naszym przyjacielem?

Pocałował mnie w czubek głowy. Podniosłam na niego oczy. Nie skomentowałam wysnutej przez niego tezy.

— Ja też cię lubię — wyznał z czułością. — Z każdym dniem coraz bardziej; nawet gdy obrażona odrzucałaś moje zaproszenia na wspólne posiłki. To wtedy zależało mi najbardziej. A twoje listy... chyba wtedy właśnie pomyślałem po raz pierwszy, że możemy stworzyć zgraną parę.

Uśmiechnęłam się, podciągając się delikatnie w górę. Podniosłam się na łokieć, a czerwone loki opadły zza ramienia prosto na twarz i rękę książęcia. Szybko zgarnęłam je w tył, żeby nie przeszkadzały. Moja dłoń sama z siebie pozostała na męskim policzku. Pod palcami czułam szorstkość rosnącego zarostu. Kayn nie spuszczał ze mnie wzroku, czekając na jakiś ruch z mojej strony.

Pochyliłam się, składając krótki pocałunek na jego wargach.

— Robisz postępy — zamruczał z zadowoleniem.

Słońce nadal było wysoko. Mieliśmy czas, zanim nadchodzący mrok zmusi nas do powrotu. Na razie ułożyłam się na jego piersi, gdzie (o ironio) czułam się najbezpieczniej odkąd nefilim nas pokonali.

***

Wartownik uciekający na nasz widok w stronę zamku nie zapowiadał niczego dobrego, co zauważył również Kayn.

Daphra czekała na nas zaraz za bramą; tym razem nie towarzyszyła jej Rigel. Ministra kipiała ze złości. Zatrzymaliśmy konie w pewnej odległości. Nie uniknęlibyśmy konfrontacji, gdybyśmy ją ominęli.

— Jak śmiałeś sprzeciwić się moim poleceniom? — rzuciła, patrząc z dołu na Kayna. Mnie zaszczyciła ledwie łypnięciem.

— Śmiałem, bo się z nimi nie zgadzam — odparował.

— A co gdyby ci uciekła?! Jesteś nieodpowiedzialny! — Wycelowała w niego palec zakończony czerwonym, długim szponem. — Naraziłeś nas wszystkich; Demorgia tylko czeka na nasze potknięcie.

— Nie uciekła. Nie dałbym jej uciec.

— Wciąż jest dziewicą?! — Obrzuciła mnie pogardliwym spojrzeniem. — Dla nich pierwsza krew jest ważna.

— Nic nie zrobiłem — zapewnił książę z opanowaniem. — Przyzwyczajam ją do swojego towarzystwa i przygotowuję do roli królowej oraz mojej żony.

— Do ślubu nie spotkasz się z nią na osobności — wycedziła Daphra, szczerząc ostre kły.

Cierpliwość Kayna się wyczerpała. W oka mgnieniu zeskoczył z siodła, górując nad ministrą w napiętej, agresywnej postawie.

— Bo co? — syknął.

Mierzyli się spojrzeniami — drobniejsza, ale o wyższej pozycji Daphra oraz rosły, potężny i pewny siebie Kayn. Jego szerokie plecy zasłaniały mi całą ministrę. Balerina przestąpiła z kopyta na kopyto, a ja uspokajająco pogłaskałam ją po szyi.

Kobieta niechętnie ustąpiła, cofając się o przyzwoity krok.

— Zawiadomię twojego ojca — zastrzegła.

— Proszę bardzo. Weź najlepszego gońca — zakpił książę. — Niech wybierze najwytrwalszego konia. Jeszcze ci w tym pomogę.

Wydawało się, iż ministra odpuściła, jednak gdy tylko książę się odwrócił i wziął wodzę w dłoń, ta przemówiła:

— Mówiłam Agrettowi, że nie jesteś odpowiednim kandydatem na króla. To Tauron powinien przejąć władzę nad Korynthią. Władałby twardą ręką, jak wasz ojciec. Nie zajmowałby się bzdurami.

Kayn spojrzał na nią przez ramię.

— Dobre stosunki z mieszkańcami Korynthii nie są bzdurą.

— Jak uważasz. Póki co to ja tutaj rządzę i zakazuję wam się widywać.

— Nie dostosuję się do twoich nakazów i zakazów.

— Nie wiem, dlaczego oni wszyscy cię słuchają. Jesteś nikim.

— Widocznie oni tak nie uważają. — Zrobił krok w jej stronę, puszczając skórzany pasek. — Zejdź mi z oczu.

Wyprostowała się.

— Zmuś mnie.

Za odpowiedź dostała prychnięcie.

Od strony stajni nadszedł Rory, najwidoczniej zaniepokojony tym, że nie ruszyliśmy się z miejsca; możliwe jednak, że po prostu pod pretekstem troski o konie, chciał nas podsłuchać. Podporządkował sobie Harpuna, a następnie podszedł do Baleriny.

— Bello — zwrócił się do mnie Kayn, nie spuszczając ani przez chwilę wzroku z Daphry — odprowadzę cię do komnat.

Rory pomógł mi zejść z grzbietu wierzchowca.

— Jesteś uparty. Zbyt przywiązany do własnych potrzeb — wytknęła książęciu ministra. — Za bardzo opierasz się na uczuciach. Dobry nefilim jest ponad to. Gdybyś był prawdziwym nefilim i kopią swojego ojca, zamknąłbyś ją w komnacie i wypuścił dopiero na ślub, a zaraz po nim ją wychędożył i zawiesił pościel na widoku, żeby miejscowe skurwysyny wiedziały, że mają nowego króla.

Kayn pozostawił ostatnią wypowiedź Daphry bez komentarza. Wziął mnie za rękę i zaprowadził do zamku. Przez całą drogę się nie odzywał, pogrążony we własnych myślach.

Pożegnałam go ze smutkiem. Nie odzyskał humoru nawet na tę chwilę, gdy pocałowałam go w policzek. Jego umysł spowiła mgła, każąc błądzić świadomości.

Nie mogłam sobie wyobrazić uczucia, które towarzyszyło myśli, że ktoś uważa cię za niegodnego powierzonego stanowiska. Stanowiska wysokiego. Roli króla. Ministra nie tylko nienawidziła mnie, ale także Kayna.

***

Byłam świadoma tego, że moje ciało kryje przede mną wiele tajemnic.

Leżałam w łóżku; w pokoju panował półmrok, złamany gwiezdnym blaskiem oraz złotą aurą wydobywającą się z kominka. Na dywaniku spała Bestia, furcząc cichutko przy każdym wdechu.

Myślałam o minionym dniu. Namiastce wolności, bliskości i wiedzy, jaką ofiarował mi książę. Pamiętałam jego zapach, chociaż zmyłam z siebie trudy tego dnia. Pamiętałam dotyk. Pamiętałam gorąc męskiego ciała. Wspominałam, a na twarzy miałam uśmiech. Uśmiechałam się sama do siebie, bo przecież nikt mi nie towarzyszył.

Zacisnęłam wargi, próbując wydobyć dotyk jego ust. To nie to samo. Zastanawiałam się, jakby to było, gdyby pocałował mnie tak głęboko, jak nieraz widywałam wśród dworzan. Głupia; przecież mogłam to sprawdzić.

Zabębniłam palcami o brzuch ukryty pod koszulą nocną.

Moje palce zastygły.

Zsunęłam dłoń niżej, przez materiał badając swoje kształty. Dwa wzgórki, między nimi dwie fałdki, a pośrodku... Zatrzymałam opuszek na twardszym, kulistym punkcie.

Przełknęłam ślinę. Byłam sama. Nikt mnie nie niepokoił. Rigi już nie wpadała bez zapowiedzi na noc.

Zsunęłam materiał sukienki nocnej z ud, a później z brzucha, zwinął się pod moimi piersiami.

Tym razem przesunęłam palcem po gołym ciele. Skurcz pognał wzdłuż lędźwi, a serce zabiło mocniej. Ten dotyk był słodko przyjemny. Wsunęłam paliczek do swojego środka, gdzie było lepko i ciepło, a później znowu musnęłam ten okrągły punkt. Odetchnęłam z ulgą połączoną z rozkoszą; jakbym właśnie zrzuciła z barków jakiś ciężar. Zamknęłam oczy, nie przerywając pieszczot. Na czerni powiek zobaczyłam siebie i Kayna — w tym wyobrażeniu to on mnie tam dotykał; pocałunkami obsypywał też mój dekolt. W ślad za jego ustami sunęła wolna dłoń, zataczając koła na klatce piersiowej, piersi, sutkach, łapiąc z czułością za szyję, zaciskając uścisk na fałdkach skóry...

Wilgoć sama zaczęła wypływać z pomiędzy moich ud, pozwalając mi gładko krążyć wokół łechtaczki — wytworu anatomicznego, który nauczyciel wyłącznie nazwał, nie mówiąc, do czego służy. Wewnętrzna euforia wzbierała, obejmowała kolejne centymetry mego ciała, aż w końcu, zalała mnie całą.

Oddychając ciężko, gapiłam się w sufit. W gardle czułam zbyt mocno i ciężko kurczące się serce. Wnętrzności w podbrzuszu pulsowały.

Dlaczego nikt wcześniej mi nie powiedział o orgazmie?, pomyślałam, od nowa wspinając się po drabinie rozkoszy, aby doprowadzić do jeszcze jednego wybuchu... i jeszcze jednego...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro