Rozdział 6: Trochę wolności
Strażnik, ten sam, który pilnował moich drzwi, towarzyszył mi podczas każdej wyprawy ze szczeniakiem na zewnątrz. Nie cieszyły go wędrówki odbywające się co pół godziny, godzinę, a maksymalnie co dwie godziny. Mimo ewidentnego braku chęci posłusznie wlókł się za mną za każdym razem i cierpliwie czekał w pewnej odległości, aż puchata kulka załatwi swoje potrzeby w trawie. Nie komentował też w żaden sposób pieszczotliwego języka, jakim posługiwałam się podczas komunikacji z Bestią, a tym bardziej moich próśb — no, siusiaj, siusiaj. On właściwie nic nie mówił; porozumiewał się ze mną za pomocą zbolałych min oraz marszczących się brwi.
Nie był ode mnie starszy. Raczej w podobnym wieku lub młodszy; patrząc jednak na rówieśników mojej rasy, a na niego, wydawał się dojrzalszy, a jego umięśnienie w naszych stronach wyrosłoby tak dorodnie jedynie na eliksirach.
Podczas ostatniego spaceru przed spoczynkiem, gdy bezchmurne niebo rozświetlał księżyc, zapytałam go:
— Jak masz na imię?
Nie odpowiedział. Zmierzył mnie za to oburzonym spojrzeniem i zaplótł ręce na piersi.
Bestia kręciła się w jednym miejscu, szukając najlepszego położenia, aby zrobić kupę.
— Mówisz po naszemu?
Bywały regiony w Sapharze, gdzie mówiono wyłącznie ichniejszym dialektem.
Prychnął. Doskonale rozumiał, co do niego mówię, ale nie zamierzał odpowiadać.
— Jak chcesz — rzuciłam.
Bestia była już gotowa do snu.
***
Hortensa wraz z Elemortą przygotowały mnie do śniadania. Było ze mną trochę roboty, bo od dwóch dni siedziałam w komnatach, a pierwszy raz wyszłam dopiero przed kolacją, wdziewając jakąkolwiek suknię, aby wyprowadzić psa. Umyły moje włosy, wyszczotkowały ciało, aby stało się gładsze, a następnie wcisnęły w gorset i pomogły założyć czarną suknię.
Służącym nie podobał się prezent od książęcia, a zwłaszcza kałuże, jakie psiak zostawiał po sobie. Jeszcze nie nauczyłam się, kiedy maluch chciał załatwić swoje potrzeby. Nigdy nie miałam psa na własność. Na dworze były psy, ale wychowywał je ktoś inny. Zażyczyłam sobie poradnik hodowli i wychowania psów; podobno wiedza, którą zawierał, znacznie ułatwiała kontakt i prawidłową opiekę nad psem. W poradniku opisywano także, jak nauczyć psa sztuczek.
Wyszłam z Bestią w ramionach, za mną zaś ruszył strażnik, pochód zamykały moje służące.
Przez dwa dni nie pokazywałam się, więc mój powrót na korytarze wywołał sensację. Mijani mieszkańcy kłaniali się, a za moimi plecami wymieniali plotki.
Pierwsze kroki skierowaliśmy do ogrodu. W holu opuściły nas Hortensa i Elemorta, za to natrafiliśmy na ministrę Daphrę.
Wysoka nefilim właśnie szła w kierunku jadalni. Zatrzymała się, widząc mnie. Uśmiechnęła się nieładnie, ukazując ostre zęby. Jej uśmiech przypominał grymas niechęci. Ubrana była w skórzane spodnie, skórzany top oraz kardigan, co kazało mi podejrzewać, że po śniadaniu wybierała się na ćwiczenia lub jazdę konną.
— Nieźle sobie panienka poczyna z księciem — powiedziała cicho, nieprzychylnie zerkając na puszystą kulkę w moich ramionach.
Zamierzałam okazać więcej grzeczności ministrze, niż ona mi. Nie było trudno.
— Dzień dobry, ministro Yor — przywitałam się, chyląc czoło.
Daphra jakby nie zwróciła uwagi na moją uprzejmość, kontynuowała swój wywód. To jej słowa były ważniejsze od moich. Musiała mnie skarcić za to, że nie chciałam przyjąć jej rozkazów.
— Książę jest zbyt miękki i niepotrzebnie traci czas na szukanie kontaktu z tobą, panienko.
— Uważam, że to miłe, iż próbuje zawiązać ze mną prawdziwy sojusz.
Wyprostowała się, zadzierając nosa.
— Oby twoja osoba nie przyćmiła jego osądu. Z braci Tempest, to Tauron zawsze wydawał się mi tym twardszym.
Z korytarz wyszła Rigel, podobnie jak Daphra, ubrana była w wygodny komplet. Jej piękne, rude włosy, zaplecione w warkocz, opadały na szczupłe plecy. Jej oczy urosły, kiedy tylko mnie zobaczyła. Gdzieś tam na oblicze próbował zajrzeć uśmiech, jednak szybko ustąpił obojętnemu grymasowi.
— Pani Daphro — powiedziała, kłaniając się ministrze nisko, niczym tresowana małpka.
— Wreszcie dołączyłaś, Rigel. Co cię zatrzymało?
— Nie mogłam znaleźć rzemyka, aby upiąć włosy.
— Nie musiałaś ich spinać — upomniała ją nefilim. — Wystarczy, że je zetniemy.
— Rigi, jak się czujesz? — zapytałam.
Siostra spojrzała na mnie. Wyraz jej twarzy sugerował, że zastanawia się, co takiego może mi powiedzieć, żeby zadowolić Daphrę. Jej wzrok spoczął na chwilę na moim pupilu, który teraz wiercił się pod pachą. Nie mogłam Bestii spuścić na ziemię, bo zaraz zrobiłaby kałużę. Rigel zawsze chciała mieć pieska, ale rodzice uważali, że zwierzak tylko by ją rozpraszał, a jak wszyscy wiedzieliśmy, moja siostra rozpraszała się bardzo łatwo.
Nie przypominała siebie. Przed najazdem nefilim tryskała energią i wszędzie jej było pełno. Miała setki pomysłów na minutę i do realizacji każdego z nich paliła się tak bardzo, iż wiele zaczynała realizować, żeby nie zakończyć żadnego. Gdy tak patrzyłam na tę szczupłą dziewczynkę, która zdawała się mi obca, widziałam w niej dziecko pozbawione dotychczasowego życia. Miała na tyle rozsądku i mądrości w sobie, że przynajmniej próbowała się dostosować. Dostosować się, aby nie podpaść Daphrze. Chciałam wiedzieć, jaką rolę przygotowała dla Rigi ministra, ale nie mogłam o to zapytać, a nawet jeśli, to nie otrzymałabym odpowiedzi.
— Świetnie, Bello — odpowiedziała mi Rigel, natychmiast spuszczając wzrok na oficerki.
— Co ja ci mówiłam, dziecko, o zwracaniu się do dorosłych? — fuknęła na nią Daphra. — Już nie wspomnę o tym niegodnym powitaniu.
— Świetnie, księżniczko Bellatrix — poprawiła się Rigi.
— Tak lepiej.
Poprawiłam chwyt pod psem, przytulając go do mojej piersi. Wyprostowałam się, nie kryjąc złości.
— Rigi jest moją siostrą i nie potrzebuję, żeby zwracała się do mnie za pomocą oficjalnego tytułu.
— Ja tego wymagam.
Daphra położyła dłoń na ramieniu Rigel, zaciskając palce. Długie paznokcie musnęły ostrzegawczo materiał kubraczka.
Cofnęłam się o krok, poddając się.
— Czy mogłabym poprosić o spotkanie z Rigi sam na sam? — zapytałam grzecznie i z nadzieją.
Usłyszałam parsknięcie, a skóra wokół nosa i między brwiami Daphry się zmarszczyła, odkrywając jak dotąd ukryte zmarszczki.
— Nie — rzekła ostro, nie pozwalając na sprzeciw. — Już wystarczająco książę Kayn panienkę rozpuścił. A my straciliśmy już dość czasu na tej nic nie wnoszącej rozmowie. Przepraszam, księżniczko, ale musimy już iść. Mamy sporo nauki dzisiaj. Podziękuj księżniczce za zainteresowanie, Rigel.
— Dziękuję, moja pani.
Odprowadziłam je wzrokiem, aż zniknęły w drzwiach prowadzących na dziedziniec. Na pewno kierowały się do stajni.
Zacisnęłam pięść, w głębi przeklinając Daphrę. Ministra była na dobrej drodzę, żeby zniszczyć moją siostrę; zniszczyć wszystko, co w niej uwielbiałam. Gdybym nie była przeznaczona książęciu, strach pomyśleć, co przyszykowałaby dla mnie. Protekcja ze strony Kayna miała swoje niewątpliwe zalety.
***
Rodzice zawsze mnie zapewniali, że w związku z tym, iż nie będę królową, nie będą się wtrącać w mój wybór względem męża. Postawili jednak kilka warunków.
Mój przyszły mąż musiał należeć do elit.
Mój przyszły mąż musiał mieć prawo do zarządzania ziemią jako pierwszy w kolejce.
Mój przyszły mąż musiał mieć nieposzlakowaną opinię.
Mój przyszły mąż musiał być elfem.
To tylko cztery warunki, jednak znacznie zawęziły grono kandydatów na męża. Reszta nie miała dla nich znaczenia.
Lata temu weszłam do towarzystwa. Rozmawiałam i tańczyłam z wieloma mężczyznami, jednak żaden nie zrobił na mnie wrażenia. Byli nudni, zadufani w sobie, zbyt pewni siebie, pretensjonalni, ulegli. Jeśli już miałam wybór, to nie zamierzałam oddać ręki pierwszemu lepszemu. Było trzech, z którymi zaczęłam wychodzić na spacery, a także umawiać się na herbatę. Niestety, po kolejnych spotkaniach zniechęcali mnie do siebie.
Koniec końców moje niezdecydowanie i — możliwe, że — zbyt wysokie wymagania zaprowadziły mnie do dnia, kiedy jeszcze niezamężna zostałam obiecana Kaynowi Tempestowi, jak żywy symbol rzekomego sojuszu między Sapharą a Korynthią. Może to i lepiej. Rigi była stanowczo za młoda na ślub i poczęcie potomka. Może, odrzucając kolejnych zalotników, uratowałam ją przed gorzkim losem i śmiercią podczas połogu?
— Widzę, że przyprowadziłaś swój pretekst do opuszczania komnat. — Kayn przywitał mnie tymi słowami, gdy wyszłam na ogrodowy taras.
Mała kulka pognała na coraz zieleńszą trawę, gdy tylko odstawiłam ją na kamień.
— Jak widać, książę. Nie mogłam zostawić jej samej.
— Suczka? — Jego oczy śledziły poczynania pieska.
— Nie wiedziałeś? — zdziwiłam się nieco, bo to przecież za jego sprawą otrzymałam pupila na własność.
— Kazałem zakupić ładnego i modnego szczeniaka — poinformował, może trochę zawstydzony. Może nie sądził, iż będę myślała, że to on osobiście zadbał o prezent dla mnie. Chyba byłam naiwna, mając podobne podejrzenia. W sumie to głupie, podejrzewać, że książe Saphary, nefilim, osobiście uda się na targ, żeby wybrać dla mnie psiaka. Miał ważniejsze rzeczy do roboty. Teraz i ja się zawstydziłam, a moje policzki zaróżowiły się, jeszcze mocniej odcinając się od różanej skóry. — Nie ja wybierałem. Gdybym to ja wybrał, drżałbym o to, czy aby na pewno ci się spodoba — zażartował. — Dałaś jej już jakieś imię?
Puszyste stworzenie walczyło z krzewem, strącając zeń krople rosy.
— Bestia.
Nazwałam ją Bestia, ponieważ to właśnie Kayn użył tego określenia w liście dołączonym do przesyłki. Chyba o tym nie pamiętał, gdyż przeszedł nad tym imieniem bez żadnej refleksji. Wręcz źle je zinterpretował.
— Piękna i Bestia... — wymruczał, patrząc na mnie z uśmiechem. Całkowicie źle rozszyfrował powody, dla których tak ją nazwałam. Źle rozszyfrował także moją minę. — Też czytam książki, a przynajmniej czytałem, gdy jeszcze nie ciążyły mi obowiązki. — Na tym zakończył temat, gdyż wstał, aby odsunąć mi krzesło. — Zapraszam do stołu, nim jajka ostygną. Ładny dzień się zapowiada.
Wsunęłam się na krzesło, a on je dosunął do stolika.
— Zgadzam się, będzie bardzo ładnie — przyznałam.
Dziś przygotowano jajka na miękko, coś, co oboje mogliśmy zjeść.
Nie jadłam mięsa. Produktami pochodzenia zwierzęcego, którymi się pożywiałam, były jaja, mleko i jego przetwory; czasem skusiłam się na ryby. Elfy, a przynajmniej większość z nas, brzydzą się mięsem pozyskanym od krów, świń i drobiu, a także tym mniej popularnym od koni i dziczyzny. Te zwierzęta miały zbyt rozwiniętą świadomość, żeby hodować je na posiłek.
Co innego nefilim.
Nefilim, jako iż mieli za przodków demony, żywili się praktycznie wyłącznie mięsem i innymi produktami pochodzącymi od zwierząt. Lubili jeść surowe mięso, jeszcze ciepłe, ociekające krwią, kurczące się w ostatnich spazmach, prosto z uboju. Uwielbiali polowania, a łowów uczyli się od najwcześniejszych lat. Normalnym było, iż do lasu, aby ścigać zwierzynę, zabierano również dzieci. Te same dzieci uczono zabijać, pozwalając zadać ostateczny cios. Nefilim zaznajamiają się z okrucieństwem i śmiercią jeszcze jako szkraby.
Zjedliśmy w ciszy; ja skromnie dwa jajka, bułkę z masłem i pomidora, a on siedem jajek, bez żadnego dodatku. Zjadłby więcej, gdyby nie to, że jajek zabrakło. Tym razem pił wodę, a ja nalałam sobie czarnej kawy.
— Wysłano wczoraj mój list — przemówił, wycierając usta o chusteczkę. — Odpowiedź powinna nadejść przed lub zaraz po naszym ślubie.
Odstawiłam filiżankę na talerzyk, wlepiając oczy w księcia. A to ci dopiero. Nie spodziewałam się, że prowodyra całego zamieszania nie będzie na tak ważnej uroczystości. Przecież to właśnie nasz ślub był najważniejszym ogniwem broniącym pretensji Tempestów do tronu Korynthii.
— Króla Agretta nie będzie na uroczystości?
— Nie. Ma swoje państwo, którym musi się zajmować.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem, chociaż wcale tego nie rozumiałam. Uważałam, że król powinien się pokazać w tym dniu, żeby zamanifestować, jak bardzo zależy mu na nowych poddanych. Żeby pokazać, że nie jest tym strasznym uzurpatorem zza morza znanym tylko z upiornych opowieści, a żywą istotą z krwi i kości, kimś takim, jak my wszyscy.
— Spotkałam ministrę — wspomniałam, przy okazji myśli o złym uzurpatorze. — Jest bardzo kąśliwa.
Złośliwy smirk zagościł na twarzy książęcia.
— Nie podobała jej się wizja ciebie na spacerach. Długo z nią rozmawiałem, zanim się zgodziła.
— Powiedziała, że jesteś miękki, a twój brat twardy. Myślę, że wolałaby właśnie jego widzieć na tronie.
Nie wyglądał, jakby się przejął słowami ministry.
— Bez wątpienia jest zirytowana. Może i ma też rację. Powiedz mi — pochylił się nad stolikiem, zmniejszając odległość między nami — wolałabyś, żebym pozwolił zamknąć cię w twoich komnatach i wypuścił dopiero na nasz ślub?
W żadnym razie. Doceniałam to, że Kayn wywalczył dla mnie krótkie spacery, nawet jeśli wiązały się ze znoszeniem urażonych spojrzeń mojego strażnika. Ten czekał w środku na swojego zmiennika, dając nam swobodę podczas prywatnej rozmowy.
— Nie.
— Czy gdybym cię uwięził, w twojej głowie nie wykiełkowałaby w końcu myśl o zemście?
Zamrugałam. Ciężkie pytanie. Już raz trzymali nas pod kluczem, w celi, ale wtedy raczej myślałam o tym, żeby rodzice rozpoczęli współpracę, żebyśmy jak najszybciej opuścili lochy. Nie wiedziałam, o czym bym myślała, dłużej przebywając w zamknięciu.
— Być może. Nie wiem.
— Buntowałabyś się?
Zemsta... nie wiedziałam, ale bunt? Mimo mojego łagodnego usposobienia, kiedyś mogła mi się skończyć cierpliwość, dlatego pewien upór był możliwy. Czy moje fochy, kiedy odmówiłam książęciu mojego towarzystwa i zaczęłam stawiać warunki nie były właśnie buntem?
— Zapewne.
— Więc korzystniej jest dla mnie i dla ciebie, jeśli żyjemy ze sobą w pokoju. Ona tego nie zrozumie, bo zawsze podporządkowuje sobie innych przemocą i groźbą. — Zgadzałam się z jego oceną dotyczącą Daphry; wyglądała na bardzo ofensywną w swoich działaniach, a także na taką, która po trupach zdobywa to, czego akurat zapragnie. — Gdyby to ode mnie zależało, twoi rodzice dalej by żyli — dodał mimochodem.
Ta wzmianka zamiast mnie uspokoić i być może zachęcić do jego osoby, sprawiła, iż gwałtownie się od niego odsunęłam, odchylając na swoim oparciu.
— Ale to nie zależało od ciebie, książę, więc nie mów mi, jak byłoby, gdybyś to ty panował nad ministrą. — Odważyłam się zauważyć.
— Słuszna uwaga. — Tym razem ostrożniej dobierał słowa. — Przecież mógłbym kłamać i opowiadać ci niestworzone historie, żeby tylko cię do siebie przekonać. Moją jedyną szansą, abyś mnie zaakceptowała, jest sprawić się teraz i w przyszłości, bo na pewno będziesz osądzać każdy mój krok. Chcę jednak, żebyś zaufała mi, gdy ci powiem, że zrobię wszystko, żeby śmierć twoich rodziców nie była daremna. Już i tak muszę naprawiać złe wrażenie, jakie zrobiła Daphra w pierwszych dniach podboju. Kosztuje mnie to wiele czasu i pieniędzy.
— Trzymam cię więc za słowo, książę.
Ta odpowiedź go usatysfakcjonowała. Jego zapewnienia mnie również zadowoliły.
— Mam dla ciebie propozycję i myślę, że nie będziesz zawiedziona — podjął kolejny temat. Nie lubił zbyt długo pozostawać przy jednym.
— Słucham.
— Chciałbym cię zabrać jutro na wycieczkę. — A to ciekawe, zdobył moją atencję. — Pojedziemy konno, a ty pokażesz mi okolice. Zajmie nam to cały dzień, więc weźmiemy prowiant i zatrzymamy się gdzieś w odludnym miejscu na obiad. Co ty na to, Bello?
Zerknęłam w stronę ogrodu, do którego można mi było wchodzić dzięki wstawiennictwu Kayna. Za żywopłotem zaczynał się las, do którego nie powinnam wchodzić, bo tego Daphra nie chciała.
Tęskniłam za śpiewem ptaków, szelestem liści i innymi odgłosami głuszy, które przynosiły rozluźnienie. Ukojenie, którego desperacko potrzebowałam w ostatnich dniach.
— Twierdziłeś, że ministra się nie zgodzi, żebym wsiadła na konia — przypomniałam słowa, które zawarł w liście.
Po raz kolejny uśmiechnął się w charakterystyczny psotliwy sposób. Podobał mi się ten uśmiech; był wśród dworzan rzadko spotykany, a wręcz niestosowny.
— Nie zamierzam jej o niczym mówić. Nie jestem głupi. Dowie się po fakcie i najwyżej naskarży mojemu ojcu, a mój ojciec każe jej zająć się ważniejszymi problemami.
Do uśmiechu dołączyło wzruszenie ramionami.
— Nie boisz się, że ucieknę, książę?
— Nawet jeśli spróbujesz, to nie dasz rady.
— Skąd ta pewność siebie?
Wyśmiał mnie niskim rechotem.
— Jestem pewny, że znam cię wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że nie spróbujesz tego zrobić. Znam też siebie i mojego konia, a żaden z nas nie da ci uciec zbyt daleko. Więc jak? Pokażesz mi okolice?
Był pewny siebie, jak na kogoś, kto nakłania mnie na przeciwstawienie się poleceniom ministry. Nie wyglądało, żeby się jej lękał. Zapewne nie raz robił jej na przekór. Pozostało zadać pytanie, czy o ile książęciu nic nie groziło, to czy jawne nieposłuszeństwo nie odbije się na mnie?
Do ślubu pozostał nieco ponad tydzień i chyba nie było lepszej okazji, żeby się poznać niż wycieczka w dzicz. Na dworze nigdy nie byliśmy sami, zawsze ktoś nam towarzyszył, nawet jeśli wcale go nie dostrzegaliśmy. Może wyrwanie się z zasięgu ciekawskich oczu pozwoli lepiej poznać mi księcia?, teoretyzowałam, Może wreszcie będę mogła zaufać jego słowom? Może pokaże mi jeszcze inną stronę swojej osobowości? Może przestanie być dla mnie nefilim, najeźdźcą zza morza.
Nie wiedzieć czemu, zależało mi na dobrych stosunkach z Kaynem. Nie rozumiałam tego i próbowałam tłumaczyć tę dziwną fascynację w sposób racjonalny. Nigdy przecież nie zrobił mi nic złego; to Daphra dowodziła oblężeniem; to Daphra wtrąciła nas do lochów; to Daphra przyczyniła się do śmierci moich rodziców. Przecież Kaynowi nie zależało na tronie; to Agrett uknuł cały plan podboju Korynthii; to Agrett uznał Kayna za lepszego niż Tauron do roli króla; to Agrett od lat ubiegał się o sojusz z moimi rodzicami. W Kaynie widziałam sprzymierzeńca, a nie wroga. Może dostrzegałam w nim kogoś o podobnych problemach do moich?
Czekał na moją odpowiedź, nie tracąc humoru. Podobał mu się jego własny pomysł i bardzo chciał go zrealizować.
— Niech kuchnia przygotuje lekkie śniadanie, żeby dobrze się jechało. — Wreszcie postanowiłam.
— Każę im to przekazać — zagwarantował, odsłaniając zęby.
Kayn bez wątpienia nie był dobrym kandydatem na mojego męża, jeśli pod uwagę brało się warunki postawione przez moich rodziców.
Kayn, owszem należał do elit u siebie w Sapharze, jednak elity te nie były powszechnie uznawane w naszych stronach.
Kayn nie miał żadnych praw do ziemi, a zyskać je miał dopiero po ślubie ze mną.
Kayn nie wyglądał na takiego, który przejmowałby się opiniami na swój temat; mniemałam, iż miał trochę za uszami.
Kayn był nefilim.
To wszystko jednak traciło na znaczeniu wobec faktu, że ja nie miałam już wolności wyboru.
***
Po śniadaniu czas powoli upłynął na czytaniu książki i częstych spacerach z Bestią.
Spacerowałam po dziedzińcu, wyciągając szyję, aby twarz została oświetlona jak największą ilością słońca. Wkrótce na moim obliczu pojawią się piękne rudawe piegi. Między moimi nogami plątała się suczka. Co jakiś czas ciągnęła za materiał sukni, warcząc przy tym poniekąd groźnie.
— A niech mnie — usłyszałam i natychmiast, poznając ten głos, spojrzałam na znajomego mężczyznę — kogo ja widzę?!
Nie wierzyłam własnym oczom.
— Rory?! — Podciągnęłam suknię, żeby podejść do niego szybciej. — To ty?! Ale wyrosłeś! — Stanęłam naprzeciw niego.
— Ja wyrosłem? Spójrz na siebie!
Nie widzieliśmy się prawie od dziesięciu lat. Rory wyjechał po swoich osiemnastych urodzinach. Był synem służących, jednak dzięki specjalnemu pozwoleniu i rekomendacji od króla i królowej mógł ubiegać się o miejsce w szkole rycerskiej. Jego wniosek został pozytywnie rozpatrzony.
Zmienił się; z pyzatego, chuderlawego chłopaka wyrósł na krępego młodzieńca o bujnej, złotej czuprynie. W jednym z długich uszu nosił okrągły, złoty kolczyk. Rysy twarzy się mu wyostrzyły, podkreślając wysokie kości policzkowe i męski podbródek. Nie przypominał dworskich chłopaków, raczej tych pracujących w polu fizycznie.
Uwielbiałam go. W pewnym sensie można rzec, iż podkochiwałam się w nim. Być może tym, co nęciło mnie w nim najbardziej, była jego niedostępność. Nigdy nie mógłby być moim partnerem.
— Co ty tutaj robisz? — zapytałam, szczerząc się do niego jak głupia. — Przecież wyjechałeś. Miałeś być rycerzem.
Machnął ręką.
— Wyrzucili mnie ze szkoły. Później tułałem się po różnych dworach, a gdy wróciłem do rodziców, na drugi dzień nefilim zajęli zamek.
Nie przypomniałam sobie, żebym dojrzała go w lochach. Nic dziwnego — służba i dworzanie byli upchnięci w celach jak ryby w beczkach.
— Wyrzucili cię? — drążyłam; przecież złożenie przysięgi rycerskiej było jego marzeniem. — Za co?
— Za nieposłuszeństwo. — Kucnął, wyciągając dłoń do Bestii. — A co to za złośnica? — Zwierzątko pociągało noskiem z rezerwą.
— Bestia, dostałam ją... — Zawahałam się, gdyż nie znałam nastawienia Rory'ego do nefilim. — Od księcia. — Nie zareagował. — Nie zmieniaj tematu. Co zrobiłeś, Rory?
— Daj spokój, Bello...
Wstał, marszcząc brwi. Wyraźnie nie chciał rozmawiać na ten temat.
— Rory... — prosiłam.
Parsknął, widząc, że próbuję przekonać go maślanymi oczami. W młodości się na to nabierał.
— A co za tę informację dostanę? — zapytał cwanie.
Przypomniało mi się, jak przed laty zadawał to pytanie. Wtedy... padała pewna odpowiedź, która teraz nie mogła, chociaż chciała, przejść mi przez gardło. Zarumieniłam się na wspomnienie tych wszystkich całusów, jakie sprezentowałam mu w zamian za jego wiedzę.
Jako starszego ode mnie chłopca, pytałam go o rzeczy, których nie chcieli mi powiedzieć nauczyciele. Rzeczy, na które według nich miałam zbyt dziecinny umysł. Palić w policzki zaczęło mnie tym bardziej, gdy uświadomiłam sobie, że mając dziewięć lat, przekonałam go, żeby pokazał mi, co ma między nogami; w ramach rewanżu i zapłaty, ja również wtedy odsłoniłam swoje intymne miejsca. Że też nigdy nikt nas nie przyłapał — istny cud.
— Rory — wyburczałam upominająco.
— Przepraszam — rozglądnął się — zapomniałem się. Mniejsza z tym. Wychodzisz za księcia — stwierdził oczywistość.
— Tak, wychodzę za księcia.
Pokiwał. Nie wiedziałam, o czym myślał; czy mi współczuł. Pewnie mi współczuł. Tak, na pewno mi współczuł. Niepotrzebnie mi współczuł; książę nie był pretendentem do roli złego męża.
— Moje kondolencje. Twoi rodzice byli świetnymi władcami. Jak się trzymasz?
Wykrzywiłam twarz. Jakoś się trzymałam. Robiłam wszystko, żeby czarne myśli mną nie zawładnęły. Zajmowałam umysł, ponieważ gdy tego nie robiłam, wizje, w których oni uczestniczyli, mnie zatruwały.
— Daję radę — zapewniłam — ale przeżywam żałobę. Od tego nie da się uciec. Czasem sama siebie przekonuję, że może to lepiej, że już nie żyją, że zaczęli kolejny etap.
— Pewnie myślisz o zemście — podsunął Rory cicho. — Ja bym się zemścił.
— Rory — również szeptałam — co ja mogę zrobić? Jedyny sabotaż, jaki przychodzi mi do głowy, to moje samobójstwo, ale wtedy wcześniej musiałabym zabić Rigel, żeby jej w to nie wplątali.
— Nawet tak nie mów.
— Samobójstwo jest wbrew Naturze; ja nie myślę o tym poważnie. Nigdy nie myślałam.
— A co, jeśli ci powiem, że mógłbym ci pomóc z zemstą?
Świat jakby się nagle zatrzymał. Przechyliłam głowę, słuchając uważnie.
— Naprawdę?
— Księżniczko Letha — zagrzmiał starszy z moich strażników; ten przynajmniej zdradził mi swoje imię, a nazywał się Alex Dorohow — proszę odsunąć się od stajennego.
Stał w pewnej odległości, nie wchodząc mi w drogę. Póki rozmawialiśmy głośniej, nie widział potrzeby, żeby reagować. To się zmieniło, gdy zaczęliśmy szeptać.
Rory łypnął na dziennego wartownika, ale nie odważyłby się na ruch, którym mógłby rozsierdzić nefilim. Był rozsądny.
— Niania? — powiedział nieco głośniej, a później półgębkiem dodał: — Sprawdź wieczorem balkon. — Ukłonił się mi, niemal dotykając nosem trawy. — Miłego dnia, księżniczko Bello.
— Miłego dnia, Rory — odpowiedziałam.
Wieczorem miałam zamiar sprawdzić balkon tak, jak mi zasugerował.
***
Wizja zemsty wydawała się kusząca. Zemsta na naszych oprawcach, wprowadzających nowy ład była na pewno lepszym rozwiązaniem niż bezczynne siedzenie. Moja matka z pewnością poparłaby każdą inicjatywę mającą za zadanie obalić lub osłabić obecną władzę. Ona nigdy się nie poddawała lub robiła to dopiero w ostateczności. Nie popierałam jej decyzji, gdy nefilim przejęli zamek, jednak rozumiałam jej upór. Jeśli jej duch mnie wtedy podglądał, to mogła być dumna, że poszłam w jej ślady.
Wieczorem czekałam na wiadomość, którą obiecał mi Rory. Od czasu do czasu sprawdzałam balkon, jego każdy kąt, żeby nie przegapić jej nadejścia. Chodziłam na spacery z psem, kąpałam się, trochę czytałam i między tymi czynnościami wychodziłam w zimną noc. Nie mogłam się doczekać. Coś wreszcie musiało się zacząć dziać. Ojciec nie pochwaliłby mojego entuzjazmu; on podchodził do każdego nowego pomysłu z rezerwą. Musiał analizować. Mimo iż byłam bardziej z charakteru ojcem niż matką, to tym razem przeważyła jej strona.
Nie poszłam wcześnie spać. Czekałam.
Subtelne uderzenie kamienia o kamień usłyszałam dopiero przed północą. Natychmiast zerwałam się z łóżka. Wyglądnęłam na balkon i ponad barierką. Nikogo nie było na dole, za to u stóp odkryłam kamień obwiązany sznurkiem trzymającym list. Wzięłam go do środka i rychło przeczytałam:
Wraz z paroma zaufanymi osobami przygotowujemy rewolucję. Mamy zamiar wyplewić nefilimskie ścierwo, zanim zapuści korzenie w naszym wspaniałym kraju. Zbieramy odważne kobiety i mężczyzn, którzy gotowi są zginąć za ojczyznę, za swoje dzieci i wnuki, a także za przyjaciół i każdego życzliwego ich sercu. Nie ukrywam, że przydałby się nam ktoś taki, jak ty. Jesteś blisko księcia i jego ministry, dlatego mogłabyś przekazywać nam informacje z pierwszej ręki. Jeśli chcesz nam pomóc, zbliż się do wrogów jeszcze bardziej, aż ci zaufają. Pokaż im, że warto z tobą rozmawiać. Przekaż mi odpowiedź jutro o świcie, kiedy wyprowadzisz swoją Bestię na polę.
List bezzwłocznie wrzuciłam do kominka, niszcząc dowody. Kamień schowałam do biurka.
Poczułam dumę. Dumę z powodu poczynań moich poddanych. Dumę, bo uznali właśnie mnie za kogoś pomocnego. Dumę, ponieważ i ja miałam w tym uczestniczyć. Dumę, gdyż Rory też stał po stronie buntowników.
Iskierka nadziei gorzała w moim sercu, jeszcze długo nie dając mi zasnąć.
***
O świcie udałam się z Bestią na spacer.
Towarzyszył nam młodszy nefilim. Młodszy pilnował mnie wieczorem i w nocy, a starszy zamieniał się z nim po śniadaniu. Młodszy nie miał pojęcia, że starszy był świadkiem mojej krótkiej rozmowy ze stajennym, dlatego też nie nabrał żadnych podejrzeń, gdy klęknęłam na dziedzińcu, niby wysypując kamień z buta. W cieniu stajni Rory niby przerzucał siano. Kiwnęłam głową, a on się uśmiechnął, po czym schował w stajni.
Umowa została zawarta. Od teraz miałam działać dla dobra poddanych, dla buntowników, dla Rory'ego.
Przez moją głowę przemknęła myśl — niepokojąca, stawiająca włoski na karku myśl — iż być może zgodziłam się tym chętniej z powodu uczucia, jakim niegdyś, jako nastolatka, darzyłam starszego od siebie chłopaka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro