Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3: Trauma

O świcie przyszły służące. Służące, które kiedyś słuchały rozkazów mojej rodziny, a od jakiegoś czasu padających wyłącznie z ust Ministry uzurpatora — Daphry.

Spodziewałam się egzekucji, wiedziałam o niej, jednakże ciężko było przyjąć mi fakt zbliżającej się śmierci moich rodziców do świadomości. Świat wokół mnie wydawał się taki nierealny, a każde działanie Hortensy i Elemorty dotyczyło kogoś, kto tylko stał na moim miejscu. Dotykały mnie, wkładając czarne szaty, ale ja nie odbierałam bodźców. Od poprzedniego wieczoru znajdowałam się poza swoim ciałem, a przynajmniej takie odnosiłam wrażenie.

Ludzka kobieta i elfka milczały, a porozumiewały się tylko znaczącymi spojrzeniami. Ich twarze wyrażały napięcie. Te dwie znałam od lat, aczkolwiek nie tak długo i dobrze jak Idris. One były od niej dużo młodsze i niewiele starsze ode mnie, ich pozycja na dworze zaś ugruntowana od dziecka, gdyż matki obu również parały się podobnym fachem. Były dziećmi biedniejszego dworu. Oprócz wyraźnego napięcia na obliczach kobiet widniał blady smutek. Nie wątpiłam, iż lubiły moich rodziców, a przynajmniej ich szanowały.

Przygotowały mnie stosownie do okazji — od baletek, aż po kapelusz o szerokim rondzie okalała mnie czerń. Najczarniejsza czerń, jaką przygotowały im nadworne krawcowe. Błyszczący satyną gorset ściskał ciasno moją talię, tiulowa suknia rozkładała swe pióra szeroko, krótszy zaś golf i długie rękawy nadawały powagi i skromności mojej osobie. Moi rodzice nie chcieliby mnie takiej widzieć, a właśnie taką mieli zobaczyć mnie przed śmiercią.

Nie tknęłam śniadania. Mdłości wynikające ze stresu skutecznie odebrały mi apetyt; zresztą ewentualne wymioty podczas publicznej egzekucji nie przystoją księżniczce. Pusty żołądek oznaczał mniej kłopotów.

W jadalni towarzyszyła mi Daphra. Coś tam mówiła, opowiadała o tym, co się wydarzy, jak będzie wyglądać każdy kolejny etap czekającego nas przykrego wydarzenia. Najpierw wprowadzenie Oriona wraz z Emmą, jej przemowa, później sprawdzenie szubienicy, ich przemowy, ustawienie machiny śmierci przez kata i wreszcie sama egzekucja. Ja nie miałam nic mówić. Miałam po prostu stać wraz z Rigi na podwyższeniu, tak, żeby poddani nas widzieli.

Ministra zachowywała się neutralnie; co oznaczało, że nie wykazywała ani większego podniecenia kolejnymi wydarzeniami wpisanymi w grafik dnia, ani nie wydawała się przesadnie i sztucznie poważna. Ot, dla niej kolejny dzień pracy. Podejrzewałam, iż nie chciała mnie od siebie odstraszyć. W połowie śniadania, które jadła tylko Daphra, przyprowadzono bladą Rigi. Ona, tak jak i ja, również odmówiła posiłku.

Zbliżała się godzina siódma, na którą to zaplanowano egzekucję. Daphra wyprowadziła nas z jadalni, a następnie z zamku. Skierowałyśmy się na plac. Gawiedź już czekała, a hałas słychać było aż z dziedzińca.

Plac znajdował się przed bramą, która zamykała otaczający zamek wysoki i gruby mur. Kamienny plac okrążała wysypana żwirem droga. Po naszej stronie ustawiono podwyższenie, na które należało się wdrapać stromymi schodami. Na szerokim podeście mieścił się tron — wyjątkowo jeden, gdyż zasiadać nań miała Daphra — oraz szubienica, gdzie kat mógł dokonywać do czterech egzekucji jednocześnie. Sam dawca śmierci już przybył, roztaczając wokół siebie aurę strachu. Rigi, idącą cały czas ze mną za rękę, ścisnęła moją dłoń jeszcze mocniej.

Katowska robota jest robotą, wbrew pozorom, ciężką. Nie patrząc wyłącznie na aspekt pojawienia się ewentualnych wyrzutów sumienia, tudzież nocnych koszmarów i przygnębienia na jawie, fach nadwornego rzeźnika niesie ze sobą ogromną odpowiedzialność, a także wiedzę. Katem nie może zostać głąb, nieuk czy sadysta. Kat ma ogromną wiedzę z zakresu ludzkiej anatomii i fizjologii, w czasie tortur zaś musi wykazać się nie lada wyczuciem. Z usług okrutnika nie korzysta się często, a przynajmniej nie na naszym dworze.

Profesjonalista nie dopuści do tego, żeby skazany cierpiał, dusząc się długie minuty na stryczku, a także, aby gawiedź została nieprzyjemnie zaskoczona widokiem oderwanej od tułowia głowy. W Korynthii do wieszania wyrokowców używało się długiej liny o odpowiednim metrażu dopasowanym do wagi więźnia. Krótkie liny często nie pozwalały rdzeniowi kręgowemu na przerwanie się, co było podstawą udanej egzekucji.

Śmierć przygotował nasz kat, za co byłam ogromnie wdzięczna. Ufałam mu; wydawało mi się, iż dołoży wszelkich starań, aby król i królowa odeszli szybko i bezboleśnie.

Ustawiłyśmy się po prawej stronie tronu, kolejno ja i siostra, tak, jak prosiła Daphra. Mimo iż nie chciałam, aby Rigi brała w tym udział, Ministra nie pozwoliła na sprzeciw i ustępstwa. Nie pozwoliła też nam się pożegnać z rodzicami bez świadków.

Wkrótce przybył książę Kayn, wyjątkowo ubrany w dwuczęściowy, odświętny uniform o kroju zbliżonym do nam znanych w obojętnym, szarym, bezpiecznie grzecznym kolorze. Okazał szacunek na swój sposób.

W odległości dokładnie stu metrów od bramy, w idealnie równym położeniu jej względem stała kaplica; w niej można było modlić się lub medytować, a otwarta była dla wyznawców każdej z występujących na ziemiach Korynthii religii. Nad otwartym, łukowatym wejściem znajdował się zegar, wskazujący za dwie minuty godzinę siódmą.

Pogoda zdawała się podzielać mój nastrój; zapowiadało się na deszcz.

Poddani czekali. Dworzanie. Służba. Mieszkańcy Miasta Królewskiego. Czekali też obcy. Żołnierze. Cywile. Tak, nieumundurowani nefilim pojawili się w zamku, zapewne zajmując miejsca tych dworzan, którzy zaoferowali zbyt mało, aby wkupić się w łaski Saphary. Nasi, moi ludzie, zdawali się przytłoczeni zaistniałą sytuacją, z obawami spoglądając na dwie wiszące, konopne pętle.

Pojawili się i główni powodzi zamieszania — moi rodzice. Wyprowadzono ich z bram kaplicy; zapewne pozwolono im po raz ostatni poprosić Matkę Naturę o łaskę po drugiej stronie. Może dostali szansę, aby wypłakać się w spokoju. Gdybym ja zaczęła płakać, nie mogłabym przerwać potoków żalu.

Żadne nie wyglądało dobrze. Twarz matki nosiła znamiona nieprzespanej nocy — fioletowe sińce i opuchlizna odbierały uroku na co dzień pięknej zieleni jej oczu, włosy miała w nieładzie, a ubranie nie najświeższe, zdaje się, że wczorajsze. Ojciec zbladł, a prawie niewidoczne dotąd zmarszczki nagle makabrycznie się uwydatniły. Jedna noc postarzyła ich o dekadę. Nie wiedziałam, czy nie dano moim rodzicom szansy, aby się odświeżyć, czy może żadne z nich nie skorzystało z oferty.

Tłum rozstępował się, a oczy śledziły Oriona i Emmę, towarzysząc im aż do ostatniego kroku, wieńczącego marsz wstydu środkiem placu wraz z przygnębiającą wspinaczką aż pod samą szubienicę. Oboje patrzyli z nieukrywanym przerażeniem na machinę śmierci.

Siódma. Dzwon zagrzmiał siedem razy, a gołębie poderwały się z dachów pobliskich budynków.

Daphra wstała z tronu, na którym jak dotąd sztywno zasiadała. Wystąpiła na sam środek podestu. Wyprostowanej kobiety nie dało się nie zauważyć, a jej postawa i słuszny wzrost wzbudziły nieoczekiwane posłuszeństwo wśród tłumu, uciszając ostatnie rozmowy. Nie musiała się odzywać, aby dać sobie radę z poddanymi.

— Ludu Korynthii, poddani Saphary — zaczęła głośno i wyraźnie — dziękuję za przybycie. Nasze wezwanie po raz kolejny było nagłe, to też tym większa uciecha, że pomimo planów, znaleźliście czas, aby wziąć udział w apelu.

Wieści wypuszczono wieczorem, zaraz po kolacji. Powiedziała mi o tym sama Ministra przy śniadaniu. Liczyła na sporą frekwencję i wcale się nie pomyliła. Zjawiło się wielu, szczelnie wypełniając plac aż po same jego brzegi w postaci budynków. Do informacji podano, iż odbędzie się egzekucja członków królewskiej rodziny; przyszli ci, którzy nie wierzyli, tacy, co nie przepadali za naszą rodziną oraz garstka tych, którzy czuli się w obowiązku, aby w każdym wydarzeniu politycznym uczestniczyć.

Daphra wzięła głębszy oddech, aby następnie wyjaśnić sytuację. Chcąc nie chcąc, musiałam tego słuchać. Słuchałam i spoglądałam z obawą na moich rodziców. Ministra opowiadała o wczorajszej rozmowie, odpowiednio ją ubarwiając, przekazała oficjalnie informację, że to mi przekazano władzę oraz wyjaśniła, na czym polega Prawo Zgody Rodziców, gdyż nie każdy o nim słyszał w dzisiejszych czasach.

Orion i Emma trzymali się za ręce. Dłonie matki były nadzwyczaj pobielałe, a kości prześwitywały przez cienką skórę. Ściskała prawicę ojca bez opamiętania, trwając we własnej rozpaczy. Pomimo mocnej wiary, bała się śmierci. Każdy się boi śmierci; nigdy nie wierzyłam w to, że ktoś mógłby się nie bać. To czcze gadanie. Ja również wolałam żyć niż nie żyć, bo życie mimo wielu wyboistości było czymś, co znałam i co kochałam. Samobójców w objęcia wieczności pcha strach przed życiem, przewyższający strach przed śmiercią. Tak to widziałam. Bali się wszyscy.

Moich rodziców obdarto z prywatności w tym trudnym czasie. Zabrano im prawo do rozpaczy w odosobnieniu i wrzucono w sam środek politycznych zagrywek, mających za zadanie zastraszyć społeczeństwo. Egzekucji z udziałem gawiedzi nie wykonywało się dla rozrywki mieszkańców, lecz żeby ich zastraszyć i zmusić do większego baczenia na prawo. Egzekucja tamtego dnia miała być również przypieczętowaniem faktu uległości Korynthii oraz ostateczną deklaracją — rodzina Letha się poddała, oddając się do dyspozycji władcy zza morza.

Przemówienie Ministry się zakończyło i nastała głucha cisza. Daphra zwróciła się do rodziców wciąż podniesionym głosem, żeby każdy usłyszał:

— Czy usłyszymy ostatnie słowa?

Wiedziałam, że matka nie była w stanie wykrztusić z siebie żadnego sensownego dźwięku, nie mówiąc o pojedynczych słowach. Emocje szarpały jej wnętrzem, odbierając siły, aby wykonała najmniejszy gest na zewnątrz. Trzęsła się, błądząc otępiałym wzrokiem po zgromadzonych twarzach. Była jak ta sarna w sidłach — niezdolna do ucieczki. Zesztywniała ze strachu czekała już tylko na koniec, licząc na to, że będzie on szybki i bezbolesny.

Ojciec zrobił krok w przód. Tylko na tyle pozwoliła mu matka uczepiona jego ręki. On jeszcze jakoś się trzymał. Przełknęłam ślinę, zdając sobie sprawę z tego, że jego głos zniszczy całe moje opanowanie.

— Mój ludu — zwrócił się do mieszkańców, wywołując pewne poruszenie — te lata spędzone na tronie Korynthii były dla nas nie lada zaszczytem. — Stał przed nami taki, jakim chciałam go zapamiętać. Silny, pewny siebie król przemawiał za siebie i za królową. — Były też ogromnym wyzwaniem. Dzierżenie władzy wymaga poświęceń i ogroma odpowiedzialności. Podjęliśmy wiele trudnych decyzji; często wbrew temu, czego sami chcieliśmy, stawiając wasze bezpieczeństwo ponad interes państwa. To zawsze wy, nasi poddani, byliście najważniejsi. Oddanie suwerenności naszego kraju było decyzją najtrudniejszą. Od dziś będziecie mieć nowych władców. Wierzę w to, że nie zostawiamy was w świecie gorszym, a wręcz przeciwnie. Liczymy na to, że połączona mądrość i kultura Korynthii oraz Saphary stworzy coś nowego, lepszego. Zawsze uczyliśmy się wyłącznie na swoich błędach, więc wykorzystanie doświadczenia płynącego z błędów kogoś innego, będzie dla nas tylko ożywcze i rozwijające. Z czystym sumieniem pozostawiamy nasz kraj pod opieką naszej córki Bellatrix, a także błogosławimy jej małżeński związek z synem Saphary Kaynem Tempestem. — Wtedy gula zbierająca się gdzieś w moim gardle pękła, zalewając twarz łzami. Zaczęłam łkać, opuszczając głowę i starając się ukryć mój ból. Ojciec wierzył w to, że zapanuję nad Tempestami w stopniu wystarczającym, aby nasza społeczność wiele nie straciła. Ja wątpiłam, czy potrafię. — Mój ludu, dziękuję za udział w naszym wspólnym dobru. Dziękuję, że pozwoliliście nam stworzyć Korynthię najlepszą od wieków. Dziękuję.

Mimo że nie zwrócił się do mnie bezpośrednio, miałam świadomość, że to całe przemówienie było skierowane do mnie, nakładając na moją osobą ogromny ciężar obowiązku. Obowiązku ratowania naszej ojczyzny. Bardzo chciałam stanąć na wysokości zadania, jednak przepełniały mnie obawy. Nie wierzyłam też w siebie.

— Lud z pewnością jest wam wdzięczny za lata waszej służby dla kraju — podsumowała przemówienie Daphra. — Z pewnością zostaniecie zapamiętani nie tylko za ostatnio podjęte wątpliwe moralnie decyzje, przez które zginęły tysiące, ale również przez ogół waszego względnie poprawnego panowania — dodała uszczypliwie. — Kacie, królowa raczej nie ma nic do powiedzenia. Czyń swoją powinność.

Rigi się szarpnęła. Spojrzałam niżej. Moja biedna siostrzyczka.

— Mamo... tato... — szeptała niemal bezgłośnie.

Przełknęłam łzy i drżącym głosem odezwałam się, zadziwiając samą siebie.

— Ministro Daphro. — Zmarszczyła czoło, podnosząc dłoń, aby zatrzymać kata, który właśnie opuścił swój róg podwyższenia. — Czy... czy możemy... — słowa z trudem opuszczały moje usta — możemy się... po-pożegnać? — mówiłam na tyle cicho, żeby tylko ona i ewentualnie gawiedź znajdująca się tuż pod sceną cokolwiek usłyszała.

— Możesz przemówić, jeśli masz takie życzenie, księżniczko — odparła na moje pytanie głośno i wyraźnie.

Nie chciałam przemawiać. Z oporem z ust wychodziły pełne zdania, a co dopiero całe akapity. Nie wiedziałabym też, co mogłabym powiedzieć publicznie. To, co miałam im do przekazania, było tylko nasze. Rigel tym bardziej nie była zdolna do wygłaszania monologów.

— Chciałam... Tylko ja i Rigel, i oni...

— Jeśli nie jesteś w stanie publicznie okazać swoich uczuć do rodziców za pomocą odpowiednich słów, to tym bardziej nie nadajesz się na królową całego kraju.

Zaniemówiłam. Cofnęłam się na sam skraj podestu. Z dala od Daphry; tak bardzo z dala, jak tylko mogłam. Nie zawahała się mnie ośmieszyć. Zgarbiłam się i spuściłam głowę. Rigel zrozumiała, że pożegnania nie będzie, więc jej płacz nabrał mocy, z gardła zaś wyrwał się jękliwy szloch. Przyciągnęłam ją do siebie bliżej, chowając ją przed światem. Jej łzy moczyły moją suknię na wysokości brzucha, a jej drżące ciało potęgowało drżenie mojego własnego.

— Kacie. — Daphra wydała krótką bezsłowną komendę.

Przez chwilę nie patrzyłam. Przez chwilę tylko słuchałam.

Skrzypienie czarnych, katowskich butów oraz jęk desek uginających się pod mężczyzną słusznych rozmiarów.

Pełne desperacji i paniki oddechy oraz westchnięcia mojej matki.

Delikatny głos ojca zapewniający, że wszystko będzie dobrze, a natura przyjmie jego i jej duszę, pozwalając rozkwitnąć na nowo.

Subtelne prychnięcie Daphry i zgrzyt wysłużonego, drewnianego tronu, gdy kobieta zmieniła pozycję.

Mieszające się szepty setek zgromadzonych na placu osób.

Chyba lament. Lament wiernych poddanych.

Mój własny płacz zmieszany z zawodzeniem Rigel.

Tupot stóp moich rodziców ustawianych przez kata na miejscach.

Uniosłam głowę w momencie, gdy kat zakładał pętlę na szyję matki. Niezmyty makijaż rozmazał się na jej policzkach. Matka nigdy nie pozwoliłaby sobie na takie niedbalstwo. Jej makijaż zawsze musiał być idealny. Konopny sznur następnie spoczął na szyi ojca. Kat był zimny, chłodno wykonując swoje obowiązki. Czarny kaptur zasłaniający twarz nie pozwalał na poznanie myśli egzekutora. Sprawnymi i szybkimi pociągnięciami sprawdzał jakość całej konstrukcji.

Nie mogłam na to patrzeć, więc ponownie opuściłam wzrok. Poniżej mojej piersi trzęsła się Rigi. Nie powinno jej tu być. Dzieci nie powinny oglądać tragicznej śmierci własnych rodziców.

— Na znak, Ministro Yor. — Głosem chrapliwym odezwał się kat.

Daphra prawdopodobnie wykonała gest, bo nie usłyszałam polecenia. Drewno zatarło się o drewno, gdy kat pociągnął mechanizm. Zapadnia uderzyła. Sznury napięły się z typowym jęknięciem. Jeden kark pękł. Jeden. A gdzie drugi chrzęst?!

Usłyszałam pełne niedowierzania okrzyki tłumu. I... I... I paskudny gardłowy odgłos. Bulgot. Świst. Stęk.

Spojrzałam.

Matka kołysała się na swojej pętli, próbując sztywnymi, szponiastymi palcami poluźnić duszący splot. Trwało to sekundy, zanim straciła przytomność, jednak dla mnie ten krótki odcinek czasu trwał w nieskończoność.

To niemożliwe. Liny były cięte na wymiar. Liny były odpowiednie do ciężaru skazańca.

Zrobiło się mi słabo. Pociemniało przed oczami. Walcząc ze sobą, popatrzyłam na Daphrę. Ministra świetnie się bawiła.

— Rigi... — wydusiłam z siebie ostatkiem sił — odsuń się...

Wirujący tłum, uśmiech Daphry i niezrozumienie w oczach Rigel — to moje ostatnie wspomnienia, zanim wszystko zastąpiło niebo, a następnie pustka.

***

Podążałam w stronę słońca, jakby chcąc je dogonić. Biegłam i chociaż dorównywałam swoją prędkością długonogiej gazeli, nie sapałam, a mięśnie pracowały lekko i bez wysiłku.

— Dokąd biegniesz? — rozbrzmiało pytanie, rozpływając się w rześkim powietrzu.

Nie zwolniłam. Nie rozglądnęłam się.

— Do domu.

— Nie jesteś w domu?

Mój cień zlał się z trawą. Chmury przysłoniły słońce. Nastała noc.

Zatrzymałam się, a gdy to zrobiłam, poczułam, że zabrakło mi powietrza.

— To... nie... jest... mój... dom...

Gdzie księżyc? Nie było go. Gwiazdy zaś gasły jedna za drugą.

— Co się stało? — znów zapytał głos.

Mrok gęstniał. Nie widziałam własnych stóp. Własnych dłoni. Zaginęłam w nim.

— Mojego domu już nie ma... — szepnęłam.

***

Przebudziłam się z krzykiem. Mój krzyk nie oznaczał niczego. Był nieartykuowanym, bezsensownym dźwiękiem.

Wdech. Wydech. Wdech. Wydech.

W głowie się kręciło.

Zniknęła łąka, a ja... Gdzie ja byłam? Mrugałam, a oczy powoli się przyzwyczajały. Kręciłam głową na boki, w prawo, w lewo. Wnet pojęłam, że jestem u siebie. W łóżku. Sama. Samotna. Zamknięta na klucz.

Stęknęłam, podnosząc się do pozycji siedzącej. Pod powiekami czułam piasek. Z tyłu głowy coś pulsowało. Sięgnęłam dłonią, a opuszki natrafiły na szorstki, lekko wilgotny materiał. Rozbiłam głowę? Wcale nie delikatnie wyszarpałam opaskę z włosów. Palpacyjnie wyczułam zgrubienie. Nie było żadnej rany, tylko ogromny guz. Spadając z podestu, musiałam się dość mocno uderzyć. Stąd zawroty. Podniosłam opaskę do nosa — śmierdziała ziołami i alkoholowymi specyfikami.

Powoli zaczęło do mnie docierać. Powoli powróciła do mnie prawda. Spadłam z podestu. Spadłam, gdy...

Zakwiliłam, chowając twarz w dłoniach.

Nie żyli. Moi rodzice odeszli. Niech natura zapewni im spoczynek, a na mnie ześle łaskę, pomyślałam. Zawsze dobrze jest pomyśleć życzenie.

Po omacku dotknęłam lampy, a ta sama się rozpaliła. Na stoliku nocnym służba zostawiła dla mnie tabletki przeciwbólowe oraz syrop na sen. Wszystko skromnie odmierzone, żeby czasem nie przyszło mi do głowy coś głupiego. Prychnęłam, ale czując narastający ból, wzięłam tabletki. Po chwili wypiłam również syrop, chociaż przez pierwsze sekundy zaparłam się, że nie będę spać. Mój upór trwał krótko. Lepiej przespać smutek. Lepiej się wspomóc, zwłaszcza gdy zaśnięcie bez pomocy graniczyło z cudem.

Nie zgasiłam lampki. Bałam się ciemności. Bałam się samotności w mroku. Samotność przy świetle wydawała się mi lepszą opcją.

Ułożyłam się na boku, wlepiając wzrok w żarówkę. Żarówka. Mieliśmy je my, elfy, mieli je ludzie. Nasze karmiła magia z powietrza, a ich żywiły się magią z kabli. Nefilim mieli żarówki? Tak? Nie? Ale czy to ważne?

Powieki stały się cięższe.

Mieli parowozy jak krasnoludy?

Mieli mechaniczne pojazdy jak ludzie?

Mieli...

***

Odkąd się obudziłam, gdy pierwsze promienie słońca zaglądnęły do pokoju przez okna, nie zrobiłam nic poza skorzystaniem z toalety. Nic nierobienie z pełnym pęcherzem nie należało do najprzyjemniejszych.

Zaraz po siódmej klucz zazgrzytał w drzwiach, mechanizm kliknął, a do środka zaglądnęła Hortensa.

— Dzień dobry, panienko Bellatrix — przywitała się łagodnie. — Książę Kayn wzywa do ogrodu na śniadanie. Mam panienkę przygotować.

Spotkanie z kimkolwiek było mi wybitnie nie na rękę. Nie byłam pewna, czy w ogóle dam radę rozmawiać, nie wybuchając w pewnym momencie płaczem.

Tak czy inaczej, nie mogłam się nie zgodzić.

— Proszę — bąknęłam.

Za Hortensą weszła Elemorta. Przez przedramię przewieszoną miała czarną suknię.

***

Czekał na mnie w samym środku kwiecistego ogrodu matki, siedząc po lewej stronie ażurowego, okrągłego stolika, z twarzą zwróconą ku słońcu. Jego wypolerowane rogi lśniły niczym onyks nad ni to elfimi, ni to ludzkimi uszami, oświetlona zaś szarawo-brązowa skóra przywodziła na myśl ciasno obciągnięty na mięśnie aksamit. Z gołą piersią stanowił dla mnie kontrast, gdyż ja — wedle obyczaju — miałam na sobie czarną suknię z długim rękawem, stójką, a na głowę włożyłam kapelusz z rondem. Pomimo wczesnej pory już czułam, że mój komplet przysporzy mi niedogodności w tę nieprzyzwoicie piękną pogodę

— Wyspałaś się, Bellatrix? — przywitał mnie pytaniem, gdy tylko służąca Hortensa wskazała mi miejsce. Podziękowałam jej niedbałym gestem.

Niegrzecznie odwróciłam od niego wzrok, zwracając twarz do pluskającej krystaliczną wodą fontanny; kolejne pierścienie napełniały się, a nadmiar wody spływał niżej i niżej, aż do ostatniej misy o dwóch metrach średnicy. Z paru względów nie chciałam i nie przystoiło mi na Kayna spoglądać, pomimo iż w teorii był moim narzeczonym.

— Niespecjalnie — podsumowałam swój sen wspomagany medykamentami. — Dziękuję za zainteresowanie.

Mężczyzna wydał z siebie cichy pomruk będący równocześnie czymś na wzór oburzonego prychnięcia.

— Daphra zawsze wykonuje rozkazy ojca z największą pieczołowitością, oddaniem i, przede wszystkim, bezzwłocznie. Ma swoje metody. — Kątem oka widziałam, iż on w odróżnieniu ode mnie, patrzy prosto na mnie, jego twarz zaś połowicznie kąpie się w słońcu i cieniu. — Przykro mi, że twoi rodzice dali się wplątać w jej grę. Nie mam nad nią bezpośredniej władzy.

Nie odezwałam się słowem, gdyż słowa, które opisałyby mój aktualny stan ducha i uczuć żywionych do Daphry nie mieściły się w zakresie eleganckich i cenzuralnych wyrażeń. Obdarzyłam mojego rozmówce jedynie krótkim spojrzeniem na znak, że wciąż go słucham i bynajmniej nie olewam.

Nie przejął się moim milczeniem i wkrótce znów przemówił, mącąc harmonię piękna ptasich śpiewów, szumu wody oraz szelestu dojrzewających roślin ogrodowych pieszczonych lekkim wiaterkiem.

— Wkrótce podadzą śniadanie — zapewnił mnie, jakbym była tam tylko z powodu obiecanego posiłku. — Nawiązując jeszcze do pośpiechu Daphry, chciałem wytłumaczyć, dlaczego nie dostałaś więcej czasu na żałobę w osamotnieniu.

Miałam całe dwadzieścia cztery godziny na ochłonięcie. To zbyt mało; ale czy żałoba kiedykolwiek przechodzi, a może i tak zostaje z nami do końca życia? Niemniej jeszcze nie byłam gotowa, aby wrócić do "normalnego" funkcjonowania i udawania, że nic się nie stało.

— Yhym — mruknęłam tym razem — tak, książę?

— Nie musisz zwracać się do mnie oficjalnie. Mam na imię Kayn. — Nie zareagowałam. Strumienie tryskające w górę przynajmniej w najmniejszym stopniu mnie odprężały. — Mniejsza z tym. Daphra już organizuje ślub. Spieszy się jej, mojemu ojcu... nam wszystkim, żeby sąsiednie kraje nie dostały okazji do kwestionowania naszych... — zawiesił głos na chwilę rozmyślania — stosunków dyplomatycznych.

Tu wypadałoby prychnąć, ale się powstrzymałam. Zamiast tego spojrzałam na nefilim i bez uszczypliwości, wyjątkowo neutralnie, z szacunkiem powiedziałam:

— Jest co kwestionować, książę.

Kiwnął głową.

Wróciłam uwagą do fontanny.

— Mój ojciec już dawno poprosił o sojusz między naszymi krajami przypieczętowany małżeństwem i wspólnowładzą nad terenami nad Kanałem Anielskim. Gdy tylko się urodziłaś, zaproponował, aby zaręczyć cię z moim bratem Tauronem, który wówczas miał niecały rok. Twoi rodzice propozycję odrzucili. Ojciec był pierwszym nefilim, który od czasu Wielkiego Rozłamu próbował złączyć sojuszem nasze dwie krainy.

A to ciekawe, pomyślałam, równocześnie nadstawiając uszu.

— Nie słyszałam o tym — oznajmiłam zgodnie z prawdą. Z ust ani ojca, ani matki nigdy podobna historia nie wyszła.

— Myślę, że o wielu rzeczach król i królowa nie mówili tobie i siostrze, ani swoim poddanym. W każdym razie twoim rodzice podpadli mojemu ojcu trzykrotnie, a jak się mówi: do trzech razy sztuka.

Kayn przerwał, gdy w ogrodzie pojawiły się służące. Jedna niosła obficie wypełnioną tacę ze śniadaniowymi posiłkami do wyboru, druga postawiła obok tacy zastawę oraz imbryk z kawą.

— Dziękuję. — Kayn odprawił kobiety. — Nie chcesz ze mną przebywać zbyt długo, dlatego postaram się streszczać. Zjedz śniadanie.

Pokręciłam głową. Zapach jajek, kiełbasek, kawy... Wszystkie one się mieszały, tworząc chaos, mój żołądek zaś od poprzedniego dnia się buntował, wyrzucając z siebie każde danie, jakie skromnie próbowałam w niego wmusić w czasie, gdy bywałam przytomna.

— Nie mam ochoty.

— Musisz coś jeść.

Mlasnęłam z niesmakiem, marszcząc nosek.

— Wciąż słyszę trzask pękającego karku ojca — zobrazowałam sytuację. — I charczenie duszącej się matki. Dziękuję, odmówię.

Znów utkwiłam wzrok na fontannie, przełykając żółć. Coś szarpało moje trzewia.

— Każę zanieść ci śniadanie do komnat — zaoferował, najwyraźniej myśląc, że kolejnym problemem jest jego osoba.

— I tak nie zjem — zaprotestowałam.

— Ale będziesz miała przynajmniej wybór. — Wzruszył ramionami. — Dobrze, Bellatrix, będę mówił szybko, chociaż nastawiałem się na dłuższą rozmowę z tobą. Chciałem cię poznać, zanim weźmiemy ślub.

Gdzieś tam w środku zaczął narastać gniew. Zabili moich rodziców, zmusili mnie do zaręczyn, zapanowali nad moją ojczyzną, a on miał czelność mówić, że chciałby mnie poznać. Toż to szczyt bezczelności. Mógł sobie darować te podchody i po prostu brać, co się mu i tak należało. Ja nie miałam praktycznie żadnych praw.

— To czy się znamy, nie ma znaczenia dla sprawy, książę — wycedziłam, nie panując do końca nad sobą. — Nie muszę książęcia lubić, żeby powiedzieć, co należy na ślubnym kobiercu. Mam zobowiązania, a ja z zobowiązań się wywiązuję.

Dla dobra Rigel oraz swojego zrobiłabym wszystko.

— To się ceni — stwierdził i tym razem z mniejszym entuzjazmem i ostrożniej dobierał słowa. Albo mu faktycznie zależało na mojej osobie, albo wygodniejsze było, żebym współpracowała z, chociażby, minimalnym zaangażowaniem. — Pozwól więc, że wyjaśnię ci, dlaczego Saphara postanowiła wypowiedzieć Korynthii wojnę. Wiem, dla ciebie wygląda to inaczej niż dla nas, ale my zwykliśmy wygrywać wojny sprytem, niszcząc tylko tyle, ile musimy. Trzy kroki doprowadziły do dzisiejszego dnia. Jeszcze zanim się urodziliśmy, mój ojciec został królem po tym, jak jego ojciec zmarł w wyniku epidemii Ospy Krwotocznej. Zginęło wielu, a pomóc mogła wyłącznie izolacja. Plan ojca zakładał, że zdrowa część populacji przepłynie kanał i osiedli się na rok w waszym kraju. Nie wiem, co wiesz o tej chorobie, ale była ona groźna wyłącznie dla demonów i nefilim, więc twoi rodzice niczym nie ryzykowali, otwierając dla nas granice. Jednak do tego nie doszło. Król i królowa pozwolili wielu z nas zginąć, a nasze społeczeństwo zostało uszczuplone o niemal połowę, zanim wynaleziono sposoby szczepienia. Na szczęście nefilim dość szybko się rozmnażają, zaś ciąże mnogie nie są u nas żadnym dziwem; zniesiono więc ograniczenie rozrodu. Ojciec zapomniał o sprawie z epidemią. Usprawiedliwiał działanie Korynthii, doszukując się strachu przed nieznaną chorobą. Wtedy, dowiedziawszy się o twoich narodzinach, podjął kolejną próbę zawarcia sojuszu. Jak wiesz, umowa nie została zawarta, a królowa Emma wręcz wyśmiała propozycję na polu narodowym. To był cios. Niecałe pół roku temu zaś doszły do nas pierwsze słuchy o rzekomej umowie między Korynthią a Demorgią, z której wynikało, że wkrótce zmiażdżą nasze państwo swoimi przeważającymi siłami, pragnąc raz na zawsze odebrać władzę upadłym elfom. — Tutaj i on wydawał się rozgniewany. — To swego rodzaju rasizm, nie uważasz? Drążyliśmy temat, wysyłaliśmy szpiegów i okazało się, że wkrótce mieli przeprowadzić pierwszą prowokację. Ojcu skończyła się cierpliwość. I jesteśmy tu, dzisiaj, a ty zapewne w ciągu najbliższych dwóch tygodni zostaniesz moją żoną.

Epidemia, odrzucona propozycja zawarcia sojuszu, a także spisek. Czego jeszcze nie wiedziałam? I przede wszystkim — czy powinnam wierzyć młodemu nefilim? Chciał mnie przekonać do swoich racji, więc dlaczego nie miałby kłamać w tym celu?

Najpierw zostałam obiecana jego bratu. Co się zmieniło?

— Dlaczego nie żoną Taurona? — zapytałam, ciągnąc temat.

— Tauron jest świetnym generałem. I na polu bitwy zwykł spisywać się najlepiej. Ja częściej zaś przebywałem na dworze, ucząc się od mojego króla i ojca. Role się odwróciły. — Westchnął, opierając się na oparciu żeliwnego krzesła tak, iż to aż wbiło tylne nóżki w grunt. — Zakładamy, że jeśli wieści nie dotarły do władcy Demorgii, Aurona, to wkrótce dotrą, a wtedy ten będzie chciał podważyć każdą z zawartych przez nas umów, chyba że na tronie zasiadać, jako królowa, będziesz ty. Wtedy nie zrobi nic.

Pokiwałam głową, myśląc o tym, czego się dowiedziałam. Tyle nowości. Tyle niewiadomych.

— Nie słyszałam wcześniej ani o odmowie pomocy podczas epidemii, ani o propozycji sojuszu poprzez małżeństwo, ani o planach zniszczenia przez tysiące lat budowanej kultury. Słuchając tego wszystkiego, jestem rozdarta, bo z jednej strony trzyma mnie miłość do mojej rodziny, a z drugiej rozsądek. — Pierwszy raz od początku naszej rozmowy postanowiłam powiedzieć trochę więcej, obnażając swoje rozterki. — Nie ukrywam też, że moi rodzice nigdy nie wyrażali się o twojej rasie przychylnie. Kolejną rzeczą, której nie mogę zaakceptować, jest fakt zemsty. Przeszliście do ataku, nie próbując nawet negocjować.

Kayn się obruszył, krzyżując ręce na piersi. Popatrzył na mnie z niedowierzaniem.

— Z twoimi rodzicami, bez urazy, nie dało się negocjować — wytknął oczywistość. Ciężko było się nie zgodzić, gdyż to właśnie upór matki wykorzystała Daphra podczas przeprowadzonej intrygi. — Oni knuli za naszymi plecami, więc i my postąpiliśmy podobnie. Według naszych obyczajów mieliśmy do tego prawo i ja w to wierzę.

— Rozumiem i szanuję twoją kulturę wraz z przekonaniami. Zrozumienie jednak nie zwróci życia moim rodzicom.

— Przyznam, że Daphra była zbyt agresywna w swoich działaniach. Przepraszam za nią i za każde zło, które spotkało cię z naszej winy — powiedział, chociaż wcale nie było mu przykro i zapewne przeprosił tylko ze względu na swoje cele, a nie moje uczucia, czy szczerość zamiarów. — Moim celem jest teraz naprawić nasze stosunki. Pragnę też lepiej cię poznać, ponieważ tak, jak i ja, zostałaś zmuszona do małżeństwa. — W to nie wierzyłam. Pewnie pragnął władzy, jak i jego ojciec. — Ja mogę się tylko cieszyć, że moja żona będzie tak piękna i najwyraźniej inteligentna. — Mógł też sobie darować podobne komplementy. — Chcę, żeby żyło nam się razem dobrze pomimo wyraźnych różnic.

Nie wierzyłam w dobroć jego intencji.

To dla mnie zbyt wiele. Tyle faktów, o których nie miałam pojęcia. Potrzebowałam chwili wytchnienia, spokoju, samotności, aby to wszystko poukładać sobie w głowie. Aby zrozumieć i móc odpowiednio się do tego ustosunkować.

Przez przepłakany dzień i poszarpaną noc głowa mi pękała, a pulsujący ból przybierał na sile.

— Dziękuję, że powiedziałeś mi to wszystko. Mam o czym rozmyślać. Czy mogę iść? — wyraziłam chęć odejścia. — Chcę być sama. Potrzebuję spokoju.

Przez chwilę się nie poruszał. Żaden z jego mięśni nie drgnął, a to, że żyje, zdradzały wyłącznie rozpuszczone kosmyki muskane przez wiatr. Nefilim, potomkowie demonów, jak i one zastygali w bezruchu, pozbywając się odruchu oddechu.

— Tak. Idź. — opuścił na sekundy wzrok. — Myślę, że na dzisiaj wystarczy. Chciałbym jednak spotykać się z tobą częściej, ty powinnaś za to od czasu do czasu wyjść. Czy mogę założyć, że zjesz jutro ze mną śniadanie?

Wstałam.

— Zastanowię się.

— Przyślę jutro służącą. Zastanów się i jej odpowiedz.

Kiwnęłam. Na pożegnanie i na zgodę.

— Miłego dnia, książę Kayn.

— Tobie również, Bellatrix.

*

Witam po kolejnej dłuższej przerwie ;P Przyznam się, że rozdział był napisany, ale nie chciało mi się go poprawiać ;P

Co sądzicie o wydarzeniach w tym rozdziale?

Teraz się zabieram za kolejny rozdział "Tłumu" :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro