Rozdział 9- Czy to uzależnienie?
-Sprawca w dalszym ciągu się nie znalazł ale to nie jedyna zła informacja. Okazuje się że każde z dzieci zostało zaatakowane tą samą bronią.
-Straszne. Szukają go już trzeci tydzień. Ethan?
Milczę patrząc na okno. Widzę tam dzieciaka który się znęca nad drugim.
-Ethan? Gdzie teraz jesteś?
-Cały czas tu.
-Odleciałeś i to ostro.
-Zaraz wrócę.
-Gdzie idziesz.
Trzasnąłem drzwiami. Jest godzina 21:40. Dzieciak idzie w stronę parku.
-Hej młody możesz mi powiedzieć gdzie jest hotel Arkad. (Jedyna droga prowadzi przez ślepą uliczkę która jest daleko od jakich kolwiek budynków chcę go tam zaciągnąć)
-Musisz pójść tam. Zaprowadzić cię?
-Mógł byś? Dzięki.
Poszliśmy w stronę uliczki.
-Co cię tu sprowadza?
-Idź ja buta zawiąże.
-Ok.
Wyjąłem mój... Haha mam nóż nie zapomniałem uff.
Złapałem go za szyję.
Przystawiłem mu nóż do gardła.
-Co ty...
-Ci... Ci... Bo się skaleczysz. Czemu dokuczasz innym to nie ładnie.
-O czym ty...
-Wiesz o czym. Przeproś.
Łzy mu poleciały. Poczułem je na swojej skórze. Zimne i duże.
-No już przeproś.
-Prze... Przepraszam.
-Bardzo ładnie. A teraz powiedz papa.
Przeciąłem jego szyje. Upadł na kolana.
Uklękłem obok niego.
-Nie możesz złapać powietrza.
Uśmiechnąłem się.
-Powiem ci coś fajnego.
Popatrzył na mnie przez łzy.
-Zaraz umrzesz. Cieszysz się. Wiem że tak.
Upadł na ziemię.
Rozdarłem mu koszulkę i wycinałem napis "Będzie więcej".
Zrobiłem zdjęcie i poszedłem sobię.
Po powrocie z zabawy poszedłem na górę i się umyłem.
-Już wiem wszystko.
Popatrzyłem na lustro i zobaczyłem ją opierającą się o futrynę w wejściu do łazienki.
-Co dokładnie *zadrżał mi głos.
-Gdzie jesteś i co robisz.
-Czyli?
-Zabójstwa naszych kolegów z klasy to twoja zasługa. Rozumiem że ich nie lubiłeś ale żeby posunąć się do tego?
-Julka ja...
-A niech cię policja złapie... Nie ręczę za siebie. Rozumiesz. *Mówi przez łzy.
Przytuliłem ją.
-Będzie dobrze. Obiecuję ci to.
-Mam nadzieję.
-Nie wsypiesz mnie.
-Nie. Skąd ten pomysł?
-A nic.
Resztę wieczora spędziliśmy na oglądaniu Netflixa.
[9:57]
*Puk... Puk...
-Co jest?
-Pilicja otwierać *mówi przez drzwi.
O cholera. Okno... Okno... Gdzie jest jakieś okno. Jest. Przepraszam Julia.
Wyszedłem oknem na dach. Stoją przed drzwiami.
Za zabójstwo gliniarzy grozi od 5-15 lat więzienia.
Mam nóż. Zeskocze na nich.
Raz... dwa... trzy.
Wyskoczyłem i wbiłem jednemu nóż w czaszkę na około 7 centymetrów. Gdy wstałem drugi chciał mnie uderzyć magazynkiem to zblokowałem jego cios. Odwróciłem plecami do siebie i podciąłem gardło.
-C'est la vie.
Pobiegłem do wozu policyjnego.
-Odpal. Odpal.
Kluczyki. Przy pasie tego z dziurą w łbie.
-Tak działa.
Odjechałem z piskiem opon w stronę wyjazdu z miasta.
-K44 zgłoś się macie cel.
Eee... To nie źle.
-Tutaj K44. Za chwilę go złapiemy.
-Jasne bez odbioru.
Pierwszy raz jestem z kółkiem. Ale wiem jak podcinać kabelki od radia. Tak jak gardła.
Ok załatwione. Teraz w stronę starej farmy kilometry za miastem.
Ciąg dalszy nastąpi...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro