Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7- Zawsze musi coś nie wyjść

-Co to jest?

-To jest ss co dziś w internecie przeczytałam.

Popatrzyłem na to zdjęcie. Był tam Bohdan. Boże ale krzywy ryj.

-Straszne. To już dwie osoby *powiedziała z złością.

-Ciekawe kto za tym stoi.

-Ten co ich musiał bardzo nie lubić.

-Chyba nie myślisz że to jestem ja.

-Nie skąd że znowu.

-Nie był bym do tego zdolny.

-Wiem o tym. Dobra ja zrobię obiad.

Popatrzyłem przez okno. Idzie Zuzia.

-Zaraz będę.

-Jasne.

Śledziłem ją aż weszła do parku.
Skręciła w ślepą uliczkę. Wyjołem z kieszeni... KURWA MAĆ nie mam noża. Ja pierdole. Wracam jednak do domu.

-Gdzie byłeś?

-Musiałem się przewietrzyć.

-Rozumiem to przez Bohdana. Spoko też musiałam.

Ona łyka wszystko jak pelikan. Lepiej żeby nie wiedziała co robię poza domem.

[2 dni później]

Dzień jest normalny.

Zuzia idzie do lasu. Nie wiem po co ale biorę nóż i Idę za nią.

Śledziłem ją przez kilka minut.

Była godzina 19:28. Doszła do miejsca gdzie była ławka po środku lasu.

Rzuciłem nożem w klatkę piersiową.

Złapała się za ranę. Podszedłem do niej.

-Hej Zuzia.

-To... ty?

Wyjołem nóż złapałem ją za włosy i wbiłem nóż najpierw w jedno potem w drugie oko. Zaczął padać deszcz i się zaczęło błyskać.

Odciołem jej włosy skręciłem je i zawiązałem je tak że nie mogła nic powiedzieć. Upadła na ziemię krew spływała jej po policzkach.

Popatrzyłem na nią jeszcze żyła. Zająłem jej włosy z twarzy.

-Wiem że to... ty zabiłeś Dawida... i Bohdana... powiedz tylko Julkowi... jak go dopadniesz... że ja go... kocham.

Jej głowa się położyła.

Zrobiłem jej zdjęcie. Deszcz padał co raz mocniej. Przez przebijające się błyski błyskawic Las wyglądał pięknie. Lampy które przedzierały się przez pnie i gałęzie oświetlały całą jedną stronę drzew, a cień wyglądał jak by jakiś potwór z największego koszmaru stał po mojej stronie.

Piorun uderzył w drzewo. W ułamek sekundy Las staną w płomieniach. Nie miałem prawie żadnej drogi ucieczki. Zacząłem biec w stronę ścieżki piaskowej. Do wyjścia z lasu miałem jakieś 250 metrów. Biegłem ile sił w nogach.

Mijałem obok drzewa które praktycznie równo z moim dystansem zaczynały się palić.

Już miałem wychodzić gdy przed moim nosem spadła paląca się kłoda.

Została mi jedna droga.

Kłoda trzymała się ledwo na domku jednorodzinnym obok. Więc pod nią było jakieś pół metra. Muszę przejść pod nią.

Przeszedłem szybko ale ostrożnie.

Gdy miałem już wybiegałem zobaczyłem że pod drzewem leży nóż. Złapałem go, a kilka sekund potem spadł pniak. Pobiegłem do domu

Ciąg dalszy nastąpi...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro