Rozdział 15- To koniec
-Tak, to ja.
-Ale co? Jak? Czemu?
-Pozwól że ci wyjaśnię. Więc tak. Uciekliśmy z matką dlatego że chcieliśmy ci dać wolną rękę. Tyle razy mówiłeś że nie chcesz takich rodziców jak my. Ale gdy usłyszałam że szukają seryjnego mordercy się zacząłem obawiać że to możesz być ty. Więc porwałem Julię i wynająłem ludzi by cię odnaleźli.
-Więc to ty za tym stoisz. Ty gnoju. Ona przez ciebie nie może sama stać. Tak ją noga boli, a ty stoisz i mierzysz do własnego syna.
Zabiję cię.
Zbiłem jednemu pistolet z mojej głowy i kopnąłem ojca w zgięcie kolana. Wbiłem nóż w plecy zamaskowanemu mężczyźnie. Potem podciąłem gardło drugiemu i wymierzyłem pistoletem w tył głowy klęczącemu tacie.
-W ten sposób umrzesz.
-Synu proszę cię.
-Ethan stop. Starczy tego. Skończ. I tak już jesteś w złej sytuacji chcesz ją pogorszyć? Wynośmy się stąd.
Zdjąłem głowę ojca z muszki pistoletu. Podszedłem do Julii i wyszliśmy z zakładu.
-Auto, karabiny już! *Mówi ojciec przez telefon.
-Ethan udało ci się. Uwolniłeś mnie.
-Też się cieszę.
Podjechało auto z którego wysiedli ludzie ubrani na czarno.
Zobaczyłem strzały lecące w Julkę. Upadła na ziemię.
-Wy skurwiele!
Wyjąłem SMG i ich rozstrzelałem.
Podbiegłem do Julki i wziąłem jej głowę na kolana.
-Julka proszę. Nie teraz. Proszę cię. Nie umieraj mi tu teraz. Proszę cię. *Popłynęła mu łza po poliku.
Wziąłem ją na ręce i zabrałem do domu.
-Julka proszę cię.
Jej krew była na moich rękach. Umarła mi na kolanach.
-Julka... *Poleciały mu łzy.
Usłyszałem pukanie do drzwi.
-Ojciec?
-Otwórz.
Otworzyłem i złapałem za szyję.
-Ostatnie słowo przed śmiercią?
-Przepraszam cię.
-O jedno za dużo.
Postrzeliłem go. Mam teraz dwa trupy na mieszkaniu.
Usiadłem obok Julki i położyłem jej głowę na kolanach.
[2 godziny później]
-Otwierać policja.
Poszedłem na górę aż na sam dach.
-Pilicja zejdź na dół.
Przyłożyłem pistolet do skroni.
Do zobaczenia. Zaraz się widzimy Julka. Strzał i cisza.
Tylko cisza.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro