Rozdział 11- Oprych czy glina?
Poszedłem na górę. Czekałem z strzelbą przy policzku. Nagle do środka weszła czarna postać (mówię o ubraniu) trzymała w ręku pistolet.
-Gdzie jesteś? I tak cię znajdę. Chcesz mieć większy wyrok?
-Nie. Nie wchodź bo cię zabiję. Jak tego dziadka, policjantów, dzieciaka...
-Wiem... Wiem... Cały kraj o tym gada. Nie wchodzę. Zobacz odkładam pistolet.
-Nie poddam się. Będę walczyć do samego końca.
-W Anglii nie możemy zabić człowieka za to że nam groził bronią lub chciał zabić. Pozwól że usiądę.
-A jak nie pozwalam?
-To i tak nie jest twój dom.
-Faktycznie.
-To jak będzie? Poddasze się, a wyrok dopilnuje by był mniejszy.
-Czyli ile?
-10 lat.
-Zabiję cię zaraz. Zaczynasz mnie wkurzać.
-Grozi ci za to dożywocie.
-5 lat.
-10 i ani roku w dół.
-Nie.
-Jak chcesz.
-Będziemy teraz sobie gadać?
-Tak, a co?
-Gdyby nie to że masz pistolet obok dawno byś leżał z flakami na wierzchu.
-Wiem to. Ale powiedz mi jak to jest, jesteś młody masz ile ty możesz mieć 16 lat?
-Dokładnie.
-No to jak to jest. Przecież to musi być straszny widok.
-Straszny widok jest gdy na przykład zabijasz kogoś i widzisz czaszkę od środka przez dziurę po gałkach ocznych.
-Wow... Ja też byłem zabójcą. Wypuścili mnie po 15 latach pod warunkiem że będę pomagał policji z takimi jak ty.
-Czyli jesteś gliną?
-Częściowo.
-Dobra skończ gadać.
-Ok będę cicho.
[3 godziny później]
-Glina jesteś jeszcze tam?
Cisza.
-Glina jesteś?
Wychyliłem się, leżały jego buty i skarpety przy wejściu.
Zbiłem wazon wstając. Kawałki szkła rozsypały się po schodach.
-Dobra młody koniec zabawy.
-Nie wydaje mi się.
Wszedł na szkło, a następnie po kolei na deptywał na każdy schodek aż spadł na sam dół.
-Poddaj się to co nic nie da.
-Da, przez tę rany na nogach będzie ci trudniej mnie złapać, a z ciebie będzie uciekać życie.
-Ja tu jestem tylko żeby cię przetrzymać.
-Co?
W tym momencie usłyszałem helikopter.
Gliną zaczął się śmiać.
-Wiesz co jest...
-Zamknij ryj.
Strzeliłem mu głowę.
Wyszedłem na zewnątrz, a helikopter spuszczał na linie policjantów.
-Stój bo strzelę.
-Przecież się nawet nie ruszam.
-Jesteś aresztowany.
-Na prawdę, a ja myślałem że jadę na kolonię.
-Masz prawo zachować milczenie.
-Dzięki ale nie skorzystam.
Wsadzili mnie do wozu policyjnego którym przyjechałem i odjechaliśmy na komisariat.
[13 godzin później w celi]
-Za co siedzisz?
-Za zabójstwo gliniarzy, i dzieci oraz jakiegoś typka po 60.
-Ja za napaść z bronią w ręku.
-Ile ty masz lat dzieciaku?
-16.
-Ile? W takim wieku?
-Dzieci szybko dorastają. A pan ile ma lat.
-26.
W tym momencie wszedł policjant.
-Ej młody ktoś do ciebie.
-Julka?
-Tak. Wyłaź.
Potknąłem się i wpadłem na klawisza.
-Uważanj jak łazisz.
-Przepraszam.
Poszliśmy do miejsca spotkań.
-Hej Julka.
Chlap w ryj.
-A to za co?
-Za to że cię złapali.
Chlap w ryj po raz drugi.
-A to za co?
-Spodobało mi się. Mam coś dla ciebie. Ale musisz mnie pocałować. *Mówi szeptem.
-Ok.
Całowaliśmy się i nagla poczułem że mi daje spinacz językiem.
-Koniec spotkania- Mówi gliniarz.
-Uda ci się wierzę.
-Właź do celi Ethan.
-A może mi pan powiedzieć która godzina jest teraz?
-Jest 15:24.
-Dziekuję.
-A teraz właź!
[6 godzin później]
-Gaszenie świateł.
Jest okazja. Wyjąłem spinacz z ust.
Czas otworzyć drzwi od celi.
Udało się! Teraz trzeba iść po moje rzeczy. One są w pokoju zamkniętym na klucz oczywiście. Idzie strażnik.
-Ale nudy.
Złapałem go za szyję i udusiłem.
-Prześpij się z tym.
Mam klucze.
Po wejściu do pokoju zobaczyłem że oni na mnie polowali od dłuższego czasu. Nie mogę tego pojąć. Dobra jest mój nóż i strzelba. Wynoszę się stąd.
Wybiegłem na poligon i podbiegłem do ogrodzenia. Musiałem przejść na drugą stronę.
Po zeskoczeniu popatrzyłem na więzienie.
-Ejj... Lamusy.
Strzeliłem w niebo.
-To ja zawijam nie. Elo pojebańce.
Pobiegłem w las w stronę starego zakładu psychiatrycznego. Tam nikogo nie ma od 1992 wejdę i przenocuje, a rano pójdę w stronę miasta.
Ciąg dalszy nastąpi...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro