Rozdział 10- Wieś
Jadę do Farmy kilometry od miasta. Tam mnie nikt nie znajdzie.
Po wyjeździe z terenu zabudowanego był tylko las. A następnie pole. Pole do okoła prostej, betonowej jezdni. Jechałem tak przez kilka minut, nagle zobaczyłem znak. Tam gdzie ja jadę trzeba według tego znaku jechać w lewo.
Czemu w lewo? Tam nic nie ma. Dobra trudno jadę jak mi znak pokazuje.
Zabrzęczał mi telefon.
Gdzie jesteś?
Co robisz?
Czemu tu jest policja?
Powiedzieć im?
Oni wiedzą?
Ty to zrobiłeś?
A jak cię złapią?
Ej...
Nie będę z nią pisać dla jej dobra.
O już widać farmę.
[16 minut później]
-Hali jest tu ktoś? Kto kolwiek?
Wszedłem do środka.
Domek obok obory był drewniany.
Posiadał on drewniane panele na podłodze i dębowe ściany. Na wejściu było widać stoliczek z szklanką.
-W tej szklance są kostki lodu? Nie powinny...
Usłyszałem skrzyp drewnianej podłogi.
Schowałem się pod schodami.
Wolnym krokiem szedł pan koło 60 lat. Miał on dżinsy koloru kremowego, skórzane buty i koszulę w czerwono-białą kratę.
W ręce trzymał strzelbę.
Gdy wszedł do pokoju w którym był fotel i stół oraz meblościanka z oświetleniem LED, i telewizorem poszedłem za nim.
Szedłem za nim w pewnym momencie podłoga pod mną skrzypnęła. Odwrócił się mierząc w mnie bronią.
-Kto ty?
-Jak jestem... Słuchaj pan nie chce kłopotów ani zbędnych ciał więc może pan w mnie nie mierzyć? Czuję się nie komfortowo.
-A ja jak mam się czuć *opuszcza strzelbę.
-Ja...
-Wszedłeś do mojego domu.
-Ja chciałem tylko...
-Chciałeś mnie okraść. *Podniósł broń do góry. -Zabiję cię.
-Nie sądzę.
Rzuciłem mu nóż w rękę tak że wypuścił oręż. Podszedłem do niego i podniosłem mój nóż i strzelbę.
Wokół niego była plama krwi.
-Boli? Będzie mocniej.
Podciąłem mu brzuch.
Wyszedłem zobaczyć czy nikogo nie ma w pobliżu.
Stodoła była pusta. A gdy zapłaciłem się w las okazało się że jest tam mały strumyczek.
Wróciłem do domu to dziadek leżał martwy z słuchawką w ręce.
-Zadzwoniłeś? Serio?
Rozgościłem się jakby był to mój dom.
[2 godziny później]
Słyszę silnik auta.
To nie był policjant ani wóz pizzy.
To coś czego się obawiałem.
Ciąg dalszy nastąpi...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro