Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6.Teren

Pod plecami miałam twardo. Otworzyłam oczy i się podniosłam. Prawie spadłam. Zorientowałam się, że jestem na gałęzi. Była na wysokości, tak na oko siedemdziesięciu centymetrów najwyższej metra, ale upadek, na wystające korzenie i wczesne kasztany, nie byłby zbyt przyjemny.
Słońce już zawitało, lecz po jego wczorajszych odwiedzinach nie zostało wiele śladów a wiatr na szczęście wyruszł w dalszą podróż, opuszczając ranczo.
Zeszłam z drzewa. Chociaż nie widziałam moich pleców, byłam pewna, że moje spodnie i bluza mają zielono szaro brązowe plamy. Kora po wczorajszej burzy była jeszcze wilgotna. Mam nadzieję, że to się spierze, choć są marne szanse.
Z brudnymi ciuchami, wilgotną bluzą i mokrym tyłkiem poszłam do stajni. Miałam nadzieję, że żadni jeźdźcy, którym czasem prowadzę jazdy, mnie nie zobaczą. W sumie, nawet jeśli, to powiem, że spałam na drzewie. Może będą się ze mnie śmiać, ale co mi tam. Bardziej się martwię moimi obolałymi plecami. Heh, po prostu myślę tylko o sobie. Muszę się dziś koniecznie wybrać w galopujący teren. Wolę mieć zakwasy po jeździe niż po spaniu na gałęzi.

Weszłam do stajni. Konie jak zawsze przyjaźnie zarżały mi na powitanie. Podeszłam do Małej i się z nią przywitałam. W sumie to się już dziś widziałyśmy. Przytuliłam jej się do szyi.
Pan Mirek w tym czasie nasypywał koniom śniadanie ze specjalnymi mieszankami do wiader, aby potem wsypać je do żłobów. Pan Mirek, był stajennym oraz instruktorem jazd. Zawsze miał na sobie biały kowbojski kapelusz i miał specyficzne poczucie humoru. Dłuższe, czarne włosy, które zaczynały już od dawna siwieć, wiązał w cienkiego, niskiego kucyka. Bardzo dobrze wywiązywał się ze swojej pracy i był bardzo dobrym instruktorem. Nie którzy jeźdźcy na początku się go nawet boją, ale to tylko, że go nie znają. Czasem jak każdy ma gorsze dni, wtedy lepiej się nie pytać o istotne rzeczy, takie jak "czy mogę spróbować dziś pierwszy raz zagalopować", tylko poczekać do następnego dnia.
Pomogłam w karmieniu koni. Husaria stała w swoim boksie. Gdy wszystkie konie wsuwały swoje porcje owsa, wyszłam ze stajennym ze stajni i zapytałam :
- Co się dokładnie stało Husi?
- Prawdopodobnie wczoraj rano, musiała się nadziać na jakiś, ostry i suchy patyk wystający z ziemi, w gorszym wypadku drut. Rana była otwarta i doszło w końcu zakażenie. Husaria była od rana na pastwisku, więc nikt niczego nie zauważył.
- Ale to chyba nic bardzo poważnego? Po za tym ja zauważyłam.
- Na szczęście w porę rana została odkryta. Muszę teraz jej smarować strzałkę tak, z trzy razy dziennie, specjalną maścią.
- To dobrze. A czy dziś o dziewiątej jest może teren galopujacy?
- Tak, ale bez większych szaleństw, bo jedzie z nami Karola - odparł.
- Szkoda... To jak coś jadę z wami.- Byłam trochę zgruzgotana tym, że mój kręgosłup nie będzie mógł się wysilić. Ale jazda, to jazda. Przynajmniej, nie jadę w teren "stęp-kłus" lub "stęp, stęp- kłus".
-Słyszałem, że Ania, ratowała cię wczoraj z wody.
- Tak...- mam nadzieję, że nie wiedzą już o tym wszyscy...
Porozmawiałam z nim jeszcze chwilę. Wspomniał coś o tym, że widział jak spałam na gałęzi. Powiedziałam mu, że w nocy jak się obudziłam wpadłam na ten pomysł.

***

Po śniadaniu, które zjadłam w pokoju, a nie tak jak większość gości w barze, przygotowałam się do jazdy. Ubrałam beżowe bryczesy i białą koszulkę z jakimiś napisami, a na to zarzuciłam czerwoną koszulę w kratę. O dziesiątej zaczynał się upał. Było już w pół do dziewiątej, więc pospiesznie związałam włosy, założyłam sztyblety, wzięłam toczek i wyszłam z pokoju zamykając za sobą drzwi na klucz.
Gdy już dotarłam przed stajnię, konie były już czyszczone. Zaczęłam pielęgnować Małą. Miała delikatną skórę więc używałam specjalnych szczotek. Później wyczyściłam kopyta, po czym rozczesałam jej grzywę oraz ogon i poszłam po siodło.
W siodlarni, tak samo jak w stajni, było chłodniej niż na dworze. Przeszłam obok szafki z toczkami dla gości oraz sprzętem jeździeckim i do pielęgnacji koni, potem obok siodeł, stoliczka i kanapy, po czym weszłam do drugiego pomieszczenia z szafkami dla stałych jeźdźców. Zastałam tam (zresztą jak podejrzewałam) Karolę.
- Co robisz?- zapytałam.
- Zakładam buty.
- Tylko nie zapomnij o koniu.
Cofnęłam się po siodło i wróciłam do Małej. Karola była ode mnie o dwa lata młodsza. Jest nawet fajna, ale, jak większość ludzi jakich tu spotykam, przykleja się do ciebie i nie możesz pobyć sam. To jest smutne. Jej dziadkiem jest Pan Stanisław, więc ma jazdy za darmo. Ja zresztą też, ale muszę na to zapracować. W zamian za pracę dostaję też darmowe obiady. Płacę tylko za pokój.
Konie były już gotowe. Pan Mirek na Bachusie jechał pierwszy. Za nimi Karola na Egipcie, później Mery na śnieżnobiałej Harpii, ja na karogniadej Szelmie (czyli na Małej jakby ktoś nie pamiętał), a wąż zamykała Ania na Rudym. Ruszyliśmy stępem. Zjechaliśmy na poboczę drogi. Otaczały nas pola kapusty i zboża. Kiedyś widziałam tu lisa. W kłusie skręciliśmy do lasu. Przejeżadżaliśmy w cieniu drzew. Po wczorajszej burzy, w lesie było, chłodno i przyjemnie. Powietrze było jakby świeższe.
Odwróciłam się do Ani, która jechała tuż za mną.
- Powiedziałaś wszystkim?
- Ale co?
- No o tym nad jeziorem...
- Nie. A miałam?
- To dobrze. Nie chcę, żeby zaraz całe ranczo o tym wiedziało.
- Powiedziałam tylko panu Mirkowi.
- Wiem.
- Lepiej się odwróć - i po jej słowach zaczęliśmy galop...

Ach... Co to było! To nasze idealne zgranie! Mała i ja, ja i Mała. Po drodze były gałęzie i trzeba było się schylić, aby nie oberwać. Ja oczywiście pokonałam te przeszkody wzorowo, jak zawsze. Nie wiem jak inni. Galop jednak nie był zbyt długi. Przy drugim, było trochę śmiechu, ale raczej nie na głos. Karola, chciała pokazać, jaka ona to jest świetna.
- Dziewczyny! Patrzcie! Dotknę tej gałęzi!- wskazała na gałązkę około pięćdziesiąt centymetrów nad nią.
- To chyba nie jest dobry pomysł...- ostrzegła Ania.
Karola się trochę podniosła, aby dotknąć gałęzi. Wtedy pan Mirek, jakby nigdy nic krzyknął "galop!" i ruszyliśmy z kopyta. Karola się zachwiała i spadła. Na szczęście jej koń jechał pierwszy po panie Mirku, więc reszta zdążyła zatrzymać konie zanim one prawie ją poturbowały. Stajenny udawał jakby naprawdę nie zauważył, że Karola, akurat wcześniej dawała popis. Ona nie była zbytnio tym zadowolona, ale później znowu nadawała o różnych rzeczach. Nie przejęła się upadkiem. Później galopowaliśmy jeszcze parę razy.

Właśnie wyjechaliśmy na ostatnią prostą. Jest za osiem dziesiąta. Będziemy na styk. Teraz będzie dwugodzinny teren w który jadą rodzice Mieszka oraz pani Barbara, która czasem tu przyjeżdża na jazdę. Jest to bardzo miła osoba o ciemnych, kręconych włosach. Przyznam, że jest garbata, ale bardzo dobrze jeździ konno.
Już z daleka było widać ranczo. Ale co to? Czy to samochód...

____________________________________
Kogo jest samochód, który zobaczyła Natalia? Chcesz wiedzieć, to czekaj na następny rozdział i koniecznie zostaw gwiazdkę! Tym razem rozdział był dłuższy - ponad tysiąc słów. Mam nadzieję, że rozdział się podobał i czekam na wasze komentarze. Zapraszam na moją nową książkę że śmiesznymi sytuacjami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro