3.Wszyscy zniknęli
Jazda w końcu się skończyła. Jeźdźcy rozsiodływali konie przed stajnią. Co jakiś czas na nich zerkałam. Wciąż patrzyłam w stronę pastwiska, lecz nikogo nie dostrzegłam. Wszyscy byli u podnóża góry. Konie które wcześniej pasły się z Husarią, teraz spokojnie żuły trawę na niewielkim pastwisku "pod baobabami", nieświadome tego, że mała Husia jest teraz badana przez weterynarza. A może są świadome? A może jest nawet operowana?
- Natalia, pomożesz?
- Oczywiście.
Pomogłam Mieszkowi zdjąć siodło. Jak na swój wiek dobrze sobie radził...
Maja nie dawała sobie rady z siodłem Atosa, który należał do wysokich koni. On i Mała mają tego samego ojca - Pergamona- i zawsze trzymają się razem.
Gdy uporałam się z siodłem , wszystkie konie były już rozsiodłane i jeźdźcy zaprowadzili je na pastwisko, gdzie pasła się reszta koni, po czym odłożyli sprzęt do siodlarni.
W końcu mogłam zobaczyć co z Husarią. Gdy już chciałam do niej iść, zatrzymał mnie Mieszko.
- Myślisz, że mógłbym jutro pojeździć na Lotusie?
Nie uprzejmie by było gdybym mu powiedziała, że teraz nie mogę rozmawiać... Muszę ją zobaczyć! Teraz!
- Ymm... Porozmawiam z panem Mirkiem. A czemu akurat na nim? Dobrze i dzie ci na Małej - na moim koniu- pomyślałam.
-W sumie nie wiem... Chciałbym "zaliczyć" wszystkie konie i zobaczyć na którym będzie mi najwygodniej.
- A na Małej ci się już znudziło?- uśmiechem ukrywałam pośpiech i niechęć do rozmowy.
- Nie... Ale...
- Ok, rozumiem. To miłego dnia, pa!
Uff...
Chłopiec ruszył w stronę mini hotelu, a ja pobiegłam na pastwisko. Przeszłam przez drewniane ogrodzenie i pobiegłam w dół pola. Nigdzie nie dostrzegłam, ani Husi, ani Ani, ani Pana Mirka, a nawet weterynarza. Jak to możliwe? Powinni tu być... Wróciłam zrezygnowana i jednocześnie zaniepokojona na górę. Auta weterynarza już nie było. Jak to możliwe, że nie zauważyłam jego odjazdu? No i czemu Pan Mirek nie przyszedł żeby sprawdzić jak mi poszło?
Postanowiłam pójść do Ani, żeby zrelacjonowała mi odwiedziny weterynarza. Ruszyłam w kierunku stajni. Nie ma to jak latać w tą i z powrotem. Zatrzymałam się przed jej drzwiami. Śmiało zapukałam i odczekałam chwilę. Nic. Ani najwyraźniej nie było w pokoju. Światło stajennej łazienki, której drzwi były naprzeciwko wyjścia że stajni, było zgaszone. Pewnie gdzieś się przeszła... A może pojechała z weterynarzem i Husią do AnimalHospital? Może dlatego nikogo nie ma? Nawet pana Mirka?
Wyszłam ze stajni z myślami pełnymi pytań, które nawet nie chciały się ustawić w kolejce. Podeszłam do płotu od pastwiska pod baobabami i podziwiałam konie. Było tak gorąco, że wszystkie stały pod drzewami - jabłonką i kasztanowcem - odpędzając od siebie wzajemnie muchy.
A może by tak...- zastanawiałam się czy może by pojechać na przejażdżkę z Małą do lasu, albo przynajmniej nad jezioro, które było przecież za Jeziorakiem, lecz zaraz odpędziłam od siebie tę myśl, ponieważ nie było pana Mirka, a powinnam się najpierw go zapytać. Poza tym dziś było gorąco, a Mała przed chwilą pracowała. Ale jezioro było dobrą myślą.
Poszłam do swojego pokoju, który był w "hotelu". Przebrałam się w strój kąpielowy, po czym narzuciłam na siebie przewieną, błękitną sukienkę w drobne białe kokardki. Uczesałam moje orzechowe włosy w niskiego kitka. Do szmacianej torby włożyłam duży ręcznik, książkę i żelki, po czym założyłam na głowę mój kowbojski kapelusz. Buty zostawiłam przy łóżku. Pobiegłam do sklepiku, który był na parterze w budynku przy jadalni i kupiłam sobie śmietankowego loda.
Ruszyłam nad jezioro. Szłam wąską dróżką, przez nieużywany padok. Ziemia aż pażyła w stopy. Przeszłam nad płotem i wróciłam na ścieszkę. Po drodze minęłam stracha na wróble w granatowej koszuli. Pod nim, jak zawsze, leżała czaszka jakiegoś jelenia, lub sarny, która miała odstraszać dzikie zwierzęta. Strach najwyraźniej nie wystarczał.
- Jak tam Krzychu? Żyjesz? Dziś jest naprawdę upalny dzień. Dobrze, że południe dawno już minęło - powiedziałam do Stracha. Wiem, że to dziecinne, ale już tak mam, że muszę zagadywać do materii.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro