Żyłokot
— Piotruś, jestem zmęczony i głodny — mruknąłem ukochanemu na uszko, a na potwierdzenie swoich słów ostentacyjnie ziewnąłem, a mój brzuch zaburczał.
Roześmiał się. Kochałem jego śmiech. Po chwili sam zacząłem się brechtać jak on. Jednak to przysłowie, że z kim przystajesz, takim się stajesz, sprawdzało się.
— Wiem. Koreańczycy nie postarali się, by zapewnić nam na czas pokoje, a w restauracji zabrakło miejsca — rzekł już, poważniejąc.
Przelotnie musnąłem jego usta i wtuliłem się w jego ciepłe ciało. Westchnąłem. Byłem szczęściarzem.
— Pieszczoch z ciebie, kitty.
— Mhm. Tylko twój...
Pogładził moje włosy i złożył pocałunek na moim czole.
— Zdrzemnij się, słońce, a ja pójdę na zakupy i ugotuje nam kolację.
— Mhm.
Otarłem się jak kociak o niego i położyłem się na kanapie. Piotrek podłożył mi poduszkę pod kark i okrył kocykiem w marynowaną paprykę.
— Śpij dobrze, słońce.
Pocałował mnie w czoło, założył
kurtkę i zmienił papcie na półbuty, po czym wyszedł, cichutko zamykając drzwi.
Przez chwilę wpatrywałem się w sufit i liczyłem dźwięk uderzeń zegara. W pewnym momencie zasnąłem i obudził mnie zapach smażonego mięsa, sosu curry i gotowanego ryżu.
Rozchyliłem powieki i zobaczyłem, jak zdobi dania marynowaną papryką.
— Wyspałeś się, kotku?
— Mhm.
Rozciągnąłem się jak kot.
— To dobrze...
Wstałem, objąłem go od tyłu i ucałowałem kark.
— Pięknie pachnie.
— Mhm.
Zjedliśmy obiadokolację, śmiejąc się, rozmawiajając o hodowli papryki i zastanawiając się, czy sproszkowana działa tak samo jak marynowana.
Cieszyliśmy się swoją obecnością.
Patrzyliśmy z miłością w oczy.
I ufaliśmy.
Bezgranicznie.
-------------------------------
Edycja walentynkowa.
Dziś jeszcze będzie:
* Tande/Fanni,
* Freundokot 2 i 3 (zauważyłam, że nie lubicie screenów, więc przepiszę),
I jeszcze jedno:
287 miejsce w fanfiction.
Dziękuję Wam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro