Proch
Gdy wracałeś z uczelni padał deszcz. Krople deszczu spływały z twojej twarzy. Nie miałeś parasola, więc okryłem cię płaszczem. Pobiegliśmy ile sił w nogach pod jakiś daszek. Uśmiechałeś się. I zakochałem się w tym uśmiechu.
Niby przypadkiem się spotykaliśmy. Ocieraliśmy się o siebie. I było wiadomo było, jak to się skończy.
Las był naszym łożem, niebo dachem, a deszcz świadkiem.
To dziwne. Od deszczu się zaczęło. W deszczu się poznaliśmy. W deszczu się zakochaliśmy. W deszczu się kochaliśmy. W deszczu kłóciliśmy. Wszystko w deszczu.
Nasze rozgrzane ciała złączyły się w jedno. Myśli uleciały w siną dal. Usta łapczywie szukały siebie.
Nie miał znaczenia chłód, deszcz.
Księżyc oświetlał nasze spragnione bliskości ciała. Szum drzew tłumił doznania przyjemności.
I wtedy obiecałem sobie, że będę cię chronić od łez.
Jak wtedy pod płaszczem.
Bo twój uśmiech to życie, Kamil.
-----------------------------------------
Miał być zjaraniszek, ale na planach się skończyło. Jestem zadowolona z tego shota. Nawet bardzo. Lubię tak opisywać seks.
A jak Wam odpowiada?
PS. KAROLINA, obliguję CIĘ do napisania shota Kurek/Bartman i nie ma odpowiedzi odmownej.
PS2. Ta babka od Erik/Marco/ Lewy nie pisze już, bo ją shejtowano. Płaczmy nad tym. Bo to mega było.
Pozdrawiam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro