Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Stjernen

— Wody!

Krzyk mojej ukochanej wyrwał mnie z drzemki.

— Już niosę! — odkrzyknąłem, biegnąc do kuchni i wyciągając z szafki pierwszą lepszą szklankę i napełniając ją wodą z kranu.

— Ja rodzę!

Że co? Przecież jeszcze dwa tygodnie.

W głowie zaświtała mi jedna myśl, którą wymówiłem na głos:

— Musimy jechać do szpitala.

— No musimy!

Nie wiem jakim cudem zaniosłem ją do auta i nie zabiłem jej (ich), przechodząc przez próg. A mówiła, żeby go zlikwidować, bo można przez niego stracić zęby. Ale przecież szykowałem pokój dla Elli i nie mogłem się zająć tym cholernym progiem. W każdym razie usadziłem ją w aucie, przypiąłem pasem i na złamanie karku pędziłem do szpitala. I jeszcze nie mogłem dodzwonić się do lekarza! Skandal! Urlopu mu się zachciało?! Żeby się zatruł rybami z Bałtyku, pełnymi rtęci! Po drodze potrąciłem jakiegoś dresa, który darł się:

— Pedale, czy ty chcesz pół Norwegii powybijać?

No jaki ze mnie pedał? Przecież rodzę. W sumie to moja ukochana rodzi, ale praktycznie to oboje rodzimy. No, co? Poczuwam się do rodzicielstwa, a nie wypieram się mojego dzieciaczka. 

Zapakowałem go do auta i zapewniłem ukochaną, że zaraz będziemy w szpitalu. Tylko niech najpierw dojadę i nikogo nie zabiję po drodze, to będzie sukces (na wagę złota olimpijskiego). Ale to nie moja wina, że ludzie mi się pchają (i zwierzęta) na maskę. Mogą skakać po dachach.

— Kochanie żyjesz? — zapytałem.

— AAAAA!— wydarła się.

Temperamentna. I za to ją kocham. W łóżku też taka jest. Nie kłamię.

— Przecież słyszysz, że żyje — odezwał się dres, który chyba miał złamaną nogę, bo coś mu tak kość wystawała/

— Patrz na drogę, dzieciorobie! — wrzasnęła.

— Ale kochanie... — zacząłem.

Szpital. Miejsce wybawienia. I co teraz mogło pójść nie tak?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro