*OC/Gregor Schlierenzauer*
Kocham góry. Latem... A kurwa jest zima. Tym optymistycznym akcentem rozpoczęłam wyjazd w austriackie Alpy.
-Mamo, ale ja nie umiem jeździć na nartach. Połamię się i resztę ferii przeleżę w szpitalu.
-Nie dramatyzuj. Ostatnie ferie pod naszą opieką, stara dupo, więc korzystaj z tego, że płacimy z tatą. Trzeba się uczyć nowych rzeczy.
-Ale czemu Alpy?-jęknęłam z rezygnacją.- Przecież ośla łączka w Szklarskiej Porębie by mi wystarczyła.
-Przecież kochasz podróżować.
-Ale nie umiem jeździć... Widziałaś te trasy?
-Tu poznałam twojego tatę, przecież ci opowiadałam. Wpadłam na niego i tak jakoś wyszło...
-Zabawne, serio... Kolejna aluzja do tego, że jestem sama?
-Nie marudź. Za pięć minut chcę cię widzieć w recepcji i wyjeżdżamy na stok.
Mama wzięła kask i w pełnym stroju opuściła pokój. Jej narty wziął tata, a ja muszę taśtać się z całym tym sprzętem sama...
-Ja pierdolę...- mruknęłam pod nosem niezadowolona.
Nie nastawiałam się zbyt dobrze na pierwszą jazdę. Już ja znam swój organizm. Na jodze mogę stanąć na głowie i się nie zachwieję, ale potrafię potknąć się i wywalić na prostej drodze. Zarówno moje ogarnięcie, jak i refleks szachisty, spokojnie gwarantowały mi niezapomniane przeżycia w jednym z szpitali w Innsbrucku.
Naciągnęłam na bieliznę termiczną super ponętne, workowate spodnie narciarskie, zapięłam grube buty i kurtkę, założyłam kask na głowę, chwyciłam sprzęt w ręce i krokiem skazańca, poczłapałam do drzwi.
Tata uśmiechnięty zapakował sprzęt do samochodu i ruszył sprzed hotelu.
-Będzie dobrze, młoda. Nauczę cię tak, jak mnie uczyli i będziesz śmigać jak Alberto Tomba.
-Jaka trąba?
-Tomba... włoski narciarz... klasa sama w sobie.
-Jasne, jasne...
Sam wyciąg był dla mnie wyzwaniem. Jechałam na krzesełkach z mamą, tatą i jakimś mężczyzną. A Mieliśmy wyskakiwać po kolei. A więc mama... hop, tata... hop, Karolina... dłuższy moment zawahania, ostatecznie hop, a mężczyzna? No on, to akurat pomylił profesję, bo skoki narciarskie to kawałeczek dalej. W sumie, to było śmieszne, przez chwilę mojej zwłoki, on musiał się pospieszyć i skakać z wyższej wysokości.
Z moim uroczym, markowym uśmieszkiem pogardy, spojrzałam na niego, a on tylko ze złością to odwzajemnił. No cóż, panie patyczaku... prawem żółtodzioba jest pomyłka.
-No dalej, chodź tu i zapnij narty.- Tata odwrócił moją uwagę od "skoczka".
Zrobiłam, co kazał, a potem wysłuchałam całej teorii. Jak wypinają się te niewygodne dechy, jak odepchnąć się kijkiem, jak podnieść dupsko ze śniegu... W sumie wszystko, co powinien wiedzieć amator.
-Zacznij pługiem, powinnaś dać radę.
-Ale tato... ludzie jeżdżą inaczej.
-Bo już umieją. Dalej.
Zaczęłam tak, jak tata pokazał. Po przejechaniu kilku metrów, nabrałam pewności i chwilowo ogarniałam sytuację. Rodzice odjechali dalej, a ja swoim tempem ruszyłam.
Miało być pięknie, a wyszło jak zawsze. Za mocno odepchnęłam się kijkami i nie zapanowałam nad prędkością. Z mojego stania się drugim Tombą zostanie tyle, że jestem trąbą...
-Jak jeździsz, głupia?!- Męski, za pewne na co dzień ciepły, głos wrzał gniewem. Austriak, rodowity... Śmiem zaryzykować stwierdzenie, że stąd... Akcent Tyrolczyków jest charakterystyczny.
Ten sam patyczak, którego zmusiłam do skoku godnego Małysza, leżał teraz pode mną i trzymał mnie, żebym nie stoczyła się w dół stoku.
-Ja pierdolę, to ty... Kto w ogóle wpuścił cię na stok, łamago?
-Odpieprz się.
-Ok.
Odsunął rękę, a ja powoli zaczęłam się kulać w dół. Złapał mnie w ostatnim momencie.
-Nadal mam się odpieprzyć?
-Nie - fuknęłam urażona.
Wstałam z jego pomocą, otrzepałam się ze śniegu, wpięłam narty i chwyciłam kijki.
-Przepraszam i dziękuję za pomoc - burknęłam pod nosem.
-Czy ty w ogóle miałaś zajęcia z instruktorem? Jeździsz jak pokrak... amatorka...
-Uznam to za komplement. Tata powiedział co i jak, a teraz w sumie dobrze bawi się z mamą.
Rozejrzałam się, lecz i tak nie dostrzegłam rodziców.
-I zostawili cię samą, kiedy nie umiesz jeździć?
-Uroki dorosłości.
-Uff... już myślałem, że jak na mnie leżałaś, to zostałem pedofilem.
Krótko się zaśmiałam. Jednak chudzielec nie jest taki zły. Naskrobał coś szybko i wcisnął mi kartkę do kieszeni.
-Masz. Mój kumpel jest instruktorem. Teraz odjadę, a ty zjedziesz na dół tak, jak ja. Powoli i bezpiecznie...
-I pewnie mam ruszyć jutro, żebyś zdążył się ewakuować?
Nie odpowiedział. Spojrzał na mnie z miną wyrażającą pogardę, choć jego oczy zupełnie się z tym kłóciły. Odepchnął się i zjechał jak wszyscy, czyli zupełnie inaczej niż uczył tata.
Westchnęłam i po męczarniach, dotarłam do końca.
-Sama nauczyłaś się jeździć jak inni, młoda. Jestem dumny - rzekł tata, racząc się czekoladą na ławce.
-Mhm... jasne.
Rodzice poszli dalej, a ja usiadłam i przeczytałam liścik.
+50 493 028 895 => instruktor
+50 638 291 019 => Gregor, skoczek nie tylko na wyciągu. Pilnuj jęzorka, wygłaszając złośliwe uwagi.
Kawa jutro. Zadzwoń, o której i gdzie się spotkamy. Bis morgen, pokrako.
Autorstwa einsamekirsche
------------------------------------
Tym razem autorka wzięła na warsztat Gregora Schlierenzauera, co nie powinno dziwić, skoro pisze opowiadanie o tym skoczku pt. "Samotność we dwoje", które z całego serducha polecam.
Jeszcze dziś pojawi się rozdział z preferencjami, a ja wraz z ekipą sprawdzającą czekamy na kolejne prace.
Pozdrawiam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro