wellingerxstoch
Puk. Puk. Puk.
Podniosłem wzrok znad książki na drzwi. Zmarszczyłem mocno brwi, bo nikogo się nie spodziewałem. Zwłaszcza o tej godzinie. Chcąc nie chcąc podniosłem się i pokonałem powoli dzielącą mnie z drzwiami odległość. Otwarłem drzwi i gdy moje oczy zarejestrowały zmianę oświetlenia zobaczyłem stojącego przede mną Andreasa.
-Andi? Hej. Co ty tu robisz o tej godzinie? Co ty w ogóle robisz w Polsce? – Zapytałem nie kryjąc zaskoczenia, chłopak wszedł do środka układając małą torbę podróżna na podłodze. Bez słowa zarzucił mi ramiona na szyję i mocno się we mnie wtulił. Na obojczyku poczułem ściekające z jego bladych policzków łzy. Automatycznie wplotłem palce w jego zmierzwione jasne włosy. – Andreas? Słoneczko, co się stało?
-Mogę tu zostać? – Wydukał drżącym głosem, nie unosząc głowy z mojego ramienia.
-Oczywiście. Chodź do salonu. Zrobię nam coś do picia co ty na to?- Zapytałem starając się spojrzeć mu w twarz, ale chłopak uparcie chował ją zagłębieniu mojej szyi. Pokręcił głową. –Nie?
-Nie chcę żebyś mnie puszczał, boję się. – Wyszeptał, a ja mocno zmarszczyłem czoło. Chłopak zawsze był przylepą, ale coś było zdecydowanie nie tak.
-Andiś, chodź. Usiądziemy, będzie nam wygodniej. Nie musisz mnie puszczać, ale musisz mi trochę pomóc. Jesteś dużo wyższy. – Ostatnie zdanie powiedziałem z lekkim uśmiechem, dotykając ustami jego ucho. Chłopak odsunął się nieznacznie i pozwolił mi przeprowadzić się do sofy na którą opadł ukazując mi tym po raz pierwszy swoja twarz w dobrym świetle. O mało nie zakrztusiłem się widząc jego sine oczy, rozcięty nos i łuk brwiowy. Opadłem na kolana tuż przed nim, układając swoje drżące dłonie na jego policzkach najdelikatniej jak potrafiłem. Chłopak pociągnął noskiem, a jego jasne oczy patrzyły na wszystko poza mną. – Andreas. Kto ci to zrobił?
Zapytałem twardo, czując ogarniającą mnie złość ale i bezsilność. Ktoś go skrzywdził, a ja o tym nie wiedziałem. Nie byłem w stanie go ochronić, czego nie miałem zamiaru sobie wybaczyć. Wellinger naciągnął przydługie rękawy bluzy na mocno drżące dłonie. Wydukał coś, lekko niezrozumiałym głosem.
-Kochanie, możesz powtórzyć? Nie słyszałem co powiedziałeś. – Zachęciłem go do mówienia, przeczesując jedną dłonią jego niesforne jasne włoski. Andreas zatrząsł się, poprzez nagły napad płaczu. Pozwoliłem mu po raz kolejny wtulić się w moją szyję, mając jednak na uwadze to, że chłopak potrzebował opatrunku, nie wykluczone że nawet wizyty w szpitalu.
-M-m-m-arkus. – Wydukał łamiącym się głosem. Zacisnąłem mocniej palce na materiale jego ciemnej bluzy. – R-ro-ozbił-ł-łem tale-e-erz i ii si-ię zd-d-denerwow-w-w-ał.
-Andreas, o czym ty mówisz. Zrobił Ci to bo zbiłeś głupi talerz?- Zapytałem zmuszając chłopaka do spojrzenia mi w twarz. Przytaknął, nie walcząc już w ogóle z ostrymi napadami płaczu. Zabolało mnie serce widząc go w takim stanie. Wziąłem go w ramiona, całując delikatnie jego rozcięta skroń. – Boli cię coś, słoneczko? Poza buzią?
-Nie.- Wyszlochał cichutkim głosem, tak do siebie nie podobnym.
-Przyniosę apteczkę, okej? Nie będzie mnie na sekundkę. Zaraz wrócę.- Zapewniłem go widząc jak jego oczy rozszerzyły się gdy chłopak zrozumiał, że na moment zostanie sam. – Obiecuję, zaraz wrócę.
-Okej.- Wydukał przecierając rękawem nos. Podniosłem się i praktycznie biegiem ruszyłem do łazienki, zgarniając pudełko z apteczką w środku. Szybkim krokiem wróciłem do salonu, jasnoniebieskie oczy Andreasa spojrzały na mnie ufnie. Usiadłem na ławie, otwierając pudełko. Wyjąłem z niego żel do dezynfekcji ran.
-Widzisz, wróciłem. Nawet nie poczułeś, że mnie nie było. – Powiedziałem posyłając mu uśmiech.
-Poczułem, jakbym mógł nie. – Złapałem go za podbródek i zacząłem rozsmarowywać żel na rankach. Jęknął cichutko z bólu.
-Przepraszam, kochanie ale nic na to nie poradzę. Musimy to odkazić. – Przytaknął, a w jego oczach zabłyszczały łzy. Odłożyłem żel na bok i wyjąłem trzy plastry i nakleiłem na oczyszczone miejsca. Gdy skończyłem cmoknąłem go w nosek. – Okej, załatwione. Na pewno tylko tutaj cię uderzył?
-Mhm.- Przytaknął nie do końca przekonująco.
-A podniesiesz na moment ręce?- Bez słowa zrobił to o co go prosiłem. Uniosłem krawędź jego bluzy i przyjrzałem się jego widocznie wystającym żebrom. Na szczęście nie zauważyłem nigdzie żadnych innych śladów agresji Niemca. – Okej, dziękuję.
-Przepraszam, Kamil. – Wydukał wybuchając kolejny raz płaczem. Zmarszczyłem brwi nie rozumiejąc nagłego wybuchu. Objąłem do szybko, pozwalając wtulić się mu w mój bok.
-Andreas, nie masz za co. Zawsze jestem do twoich usług. – Cmoknąłem go w skroń, przeczesując lekko jego miękkie włosy. Miałem ochotę zamordować tego idiotę, który mu to zrobił.
Hej, Miśki!
Znów te dwa słodziaki, bo miałam ochotę na coś krótkiego :P
Coś dłuższego jest w planie na sobotę...
Do następnego, Love Ya! <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro