Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

wellingerxstoch

Puk. Puk. Puk.

Podniosłem wzrok znad książki na drzwi. Zmarszczyłem mocno brwi, bo nikogo się nie spodziewałem. Zwłaszcza o tej godzinie. Chcąc nie chcąc podniosłem się i pokonałem powoli dzielącą mnie z drzwiami odległość. Otwarłem drzwi i gdy moje oczy zarejestrowały zmianę oświetlenia zobaczyłem stojącego przede mną Andreasa.

-Andi? Hej. Co ty tu robisz o tej godzinie? Co ty w ogóle robisz w Polsce? – Zapytałem nie kryjąc zaskoczenia, chłopak wszedł do środka układając małą torbę podróżna na podłodze. Bez słowa zarzucił mi ramiona na szyję i mocno się we mnie wtulił. Na obojczyku poczułem ściekające z jego bladych policzków łzy. Automatycznie wplotłem palce w jego zmierzwione jasne włosy. – Andreas? Słoneczko, co się stało?

-Mogę tu zostać? – Wydukał drżącym głosem, nie unosząc głowy z mojego ramienia.

-Oczywiście. Chodź do salonu. Zrobię nam coś do picia co ty na to?- Zapytałem starając się spojrzeć mu w twarz, ale chłopak uparcie chował ją zagłębieniu mojej szyi. Pokręcił głową. –Nie?

-Nie chcę żebyś mnie puszczał, boję się. – Wyszeptał, a ja mocno zmarszczyłem czoło. Chłopak zawsze był przylepą, ale coś było zdecydowanie nie tak.

-Andiś, chodź. Usiądziemy, będzie nam wygodniej. Nie musisz mnie puszczać, ale musisz mi trochę pomóc. Jesteś dużo wyższy. – Ostatnie zdanie powiedziałem z lekkim uśmiechem, dotykając ustami jego ucho. Chłopak odsunął się nieznacznie i pozwolił mi przeprowadzić się do sofy na którą opadł ukazując mi tym po raz pierwszy swoja twarz w dobrym świetle. O mało nie zakrztusiłem się widząc jego sine oczy, rozcięty nos i łuk brwiowy. Opadłem na kolana tuż przed nim, układając swoje drżące dłonie na jego policzkach najdelikatniej jak potrafiłem. Chłopak pociągnął noskiem, a jego jasne oczy patrzyły na wszystko poza mną. – Andreas. Kto ci to zrobił?

Zapytałem twardo, czując ogarniającą mnie złość ale i bezsilność. Ktoś go skrzywdził, a ja o tym nie wiedziałem. Nie byłem w stanie go ochronić, czego nie miałem zamiaru sobie wybaczyć. Wellinger naciągnął przydługie rękawy bluzy na mocno drżące dłonie. Wydukał coś, lekko niezrozumiałym głosem.

-Kochanie, możesz powtórzyć? Nie słyszałem co powiedziałeś. – Zachęciłem go do mówienia, przeczesując jedną dłonią jego niesforne jasne włoski. Andreas zatrząsł się, poprzez nagły napad płaczu. Pozwoliłem mu po raz kolejny wtulić się w moją szyję, mając jednak na uwadze to, że chłopak potrzebował opatrunku, nie wykluczone że nawet wizyty w szpitalu.

-M-m-m-arkus. – Wydukał łamiącym się głosem. Zacisnąłem mocniej palce na materiale jego ciemnej bluzy. – R-ro-ozbił-ł-łem tale-e-erz i ii si-ię zd-d-denerwow-w-w-ał.

-Andreas, o czym ty mówisz. Zrobił Ci to bo zbiłeś głupi talerz?- Zapytałem zmuszając chłopaka do spojrzenia mi w twarz. Przytaknął, nie walcząc już w ogóle z ostrymi napadami płaczu. Zabolało mnie serce widząc go w takim stanie. Wziąłem go w ramiona, całując delikatnie jego rozcięta skroń. – Boli cię coś, słoneczko? Poza buzią?

-Nie.- Wyszlochał cichutkim głosem, tak do siebie nie podobnym.

-Przyniosę apteczkę, okej? Nie będzie mnie na sekundkę. Zaraz wrócę.- Zapewniłem go widząc jak jego oczy rozszerzyły się gdy chłopak zrozumiał, że na moment zostanie sam. – Obiecuję, zaraz wrócę.

-Okej.- Wydukał przecierając rękawem nos. Podniosłem się i praktycznie biegiem ruszyłem do łazienki, zgarniając pudełko z apteczką w środku. Szybkim krokiem wróciłem do salonu, jasnoniebieskie oczy Andreasa spojrzały na mnie ufnie. Usiadłem na ławie, otwierając pudełko. Wyjąłem z niego żel do dezynfekcji ran.

-Widzisz, wróciłem. Nawet nie poczułeś, że mnie nie było. – Powiedziałem posyłając mu uśmiech.

-Poczułem, jakbym mógł nie. – Złapałem go za podbródek i zacząłem rozsmarowywać żel na rankach. Jęknął cichutko z bólu.

-Przepraszam, kochanie ale nic na to nie poradzę. Musimy to odkazić. – Przytaknął, a w jego oczach zabłyszczały łzy. Odłożyłem żel na bok i wyjąłem trzy plastry i nakleiłem na oczyszczone miejsca. Gdy skończyłem cmoknąłem go w nosek. – Okej, załatwione. Na pewno tylko tutaj cię uderzył?

-Mhm.- Przytaknął nie do końca przekonująco.

-A podniesiesz na moment ręce?- Bez słowa zrobił to o co go prosiłem. Uniosłem krawędź jego bluzy i przyjrzałem się jego widocznie wystającym żebrom. Na szczęście nie zauważyłem nigdzie żadnych innych śladów agresji Niemca. – Okej, dziękuję.

-Przepraszam, Kamil. – Wydukał wybuchając kolejny raz płaczem. Zmarszczyłem brwi nie rozumiejąc nagłego wybuchu. Objąłem do szybko, pozwalając wtulić się mu w mój bok.

-Andreas, nie masz za co. Zawsze jestem do twoich usług. – Cmoknąłem go w skroń, przeczesując lekko jego miękkie włosy. Miałem ochotę zamordować tego idiotę, który mu to zrobił. 


Hej, Miśki!

Znów te dwa słodziaki, bo miałam ochotę na coś krótkiego :P 

Coś dłuższego jest w planie na sobotę...

Do następnego, Love Ya! <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro