Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

wellingerx.. cz.2

-Hej. – Odwróciłem się trzymając w dłoni parujący kubek kawy. Wellinger zatrzymał się w progu, ubrany był w swoje, wczorajsze ciuchy. Jego włosy były mocno zmierzwione, jak zawsze z rana. Zwalczyłem chęć wygładzenia ich i poczucia ich pod palcami. Chłopak usiadł przy stoliku opierając łokcie na blacie. Uniosłem pytająco brwi, czekając aż Niemiec się odezwie. Jednak nadal siedział bez słowa wpatrując się w swoje zaplecione dłonie, jeśli nie wiedziałbym, że jest niewierzący pomyślałbym, że się modli.

-Kawy?- Przytaknął, chwyciłem więc za kubek i zająłem się przygotowaniem napoju. Mimowolnie przyrządziłem go w ulubiony sposób chłopaka. Starając się zachowywać naturalnie podałem mu kubek bez słowa. Jego wzrok powędrował na napis na kubku. Wewnętrznie wybuchnąłem śmiechem. Na białym kubku widniał wielki napis „Fuck Off". Idealny dobór kubka, brawo Gregor. Jednak sam fakt posiadania go nie był moim dziełem. Za to trzeba obwinić Hayboecka. Niemiec upił łyk. – Powiesz mi w końcu po co tutaj przyjechałeś?

-Chciałem porozmawiać.- Wywróciłem oczami, a paradoksalnie siedział i się nie odzywał. –Wiem, że ty mnie zrozumiesz. Też jest ci ciężko, przez to jak skaczesz. Jak ty sobie z tym radzisz? Jak ja mam sobie z tym poradzić?

-Chcesz szczerej odpowiedzi?- Przytaknął. – A co ja jestem wróżka, żeby wiedzieć? To twoje życie, sam do tego doprowadziłeś. Dopóki nie zrozumiesz, że to swoim własnym zachowaniem doprowadziłeś do spadku, to nie będzie poprawy. To od tak nie zniknie. Miałeś wypadek, tak tego nikt ci nie ujmie. Ale wszystko co się działo przed nim do tego doprowadziło, nie pech ani jakiś inny szajs. Tak już jest, kiedy jest się zasranym idiotą i nie umie się radzić sobie z sukcesem. Te wszystkie piwka z kolegami były tego warte? Nie mówię, że jestem jakimś wielkim guru. Ale sam spiepszyłem swoje życie, przez to jak traktowałem innych. I uwierz mi, nigdy sobie tego nie wybaczę. Wiesz, myślałem, że jesteś mądrzejszy. Ale jak widać grubo się myliłem. Podobało ci się życie mistrza olimpijskiego? Miło się słucha jak ktoś wypomina ci twoje porażki, no nie?

Zirytowany odłożyłem prawie już pusty kubek kawy, kręcąc z niedowierzaniem głową. Miałem dość. Wellinger nie powinien to w ogóle przyjeżdżać. Nie powinien liczyć, na w sumie nawet nie wiem co. Zirytowany całą tą sytuacją postanowiłem wyjść na balkon. Usiadłem na doniczce wyjmując spomiędzy paneli paczkę papierosów, tylko tutaj mogłem ją bezpiecznie schować przed chłopakami z kadry. Nie daliby mi żyć. W głowie słyszałem już ich argumenty. Nie było to zbyt mądre, byłem tego świadom ale było to silniejsze ode mnie. Zaciągnąłem się mocno papierosem, odrzucając w kąt zapalniczkę. Kiedy byłem już w połowie papierosa, usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Jęknąłem pod nosem. Człowiek chwili spokoju nie ma.

-Błagam, odejdź. Daj mi spokój. – Uniosłem głowę patrząc na Niemca. Był czerwony i płakał. Wspaniale.

-Nie powinieneś palić. Mówiłeś, że rzuciłeś.- Wychlipiał siadając na progu. Rękawem bluzy przetarł twarz. Wtedy zdałem sobie sprawę, że to ja mu ją kupiłem.

-To nie jedyne kłamstwo, które wtedy sobie mówiliśmy.- Powiedziałem beznamiętnym tonem, zaciągając się po raz kolejny. Taka była prawda, jak bardzo by nie bolał. Nasz związek opierał się na kłamstwach.

-Przepraszam, za to co wtedy powiedziałem. – Jego głos był cichy i widocznie drżał, jakby była na granicy kolejnego wybuchu. Parsknąłem. Mógł sobie te przeprosiny wsadzić.

- I kto teraz jest żałosny, Andreas? Hm?- Nie spoglądając na niego zgasiłem papierosa. Przez moment trwaliśmy w ciszy.

-Gregor, naprawdę. Ja nie miałem tego na myśli.- Chłopak znów zaczął płakać. Spojrzałem na jego twarz. Wyglądał, jakby w każdym możliwym momencie mógł pęknąć i już nie poskładać się do kupy. Ale to już nie był mój problem.

-Nie wiem czego ode mnie oczekujesz. Ale nie jestem w stanie ci pomóc. Nie jestem w stanie na ciebie patrzeć, nie czując obrzydzenia. Pamiętam dokładnie to co się wydarzyło, wszystko co mi powiedziałeś. Dlatego, nigdy ci nie uwierzę, że w jakiś magiczny sposób to nie była prawda. Za bardzo mnie to skrzywdziło. Nie wiem dlaczego pozwoliłem ci tu zostać. Jakaś cząstka mnie chyba już zawsze będzie chciała ci pomóc, ale to nie jest dla mnie dobre. Nie uwierzę ci w to, że nie to miałeś na myśli .Nie powiedziałbyś tak, gdybyś naprawdę tak nie uważał. Co już nie jestem pierdolonym księciem skoków, który już do niczego się nie nadaje? Może poza bycia jak to elokwentnie ująłeś – kurwą. Bo dobrze wiemy, że tym dla ciebie byłem. Zmarnowałeś dwa lata mojego życia. Nigdy ci tego nie wybaczę. Teraz nie masz już nic do powiedzenia? Proszę cię, jedź do domu. Zadzwoń do Severina, Markusa, prześpij się z Leyhe to zawsze lubiłeś robić. Nie wiem, rób co chcesz, ale z daleka ode mnie. – Po jego twarzy spływał potok łez. Patrzył na mnie zbolałym wzrokiem, ależ role się odwróciły. Dwa lata temu to ja wyglądałem jak on teraz, ze złamanym sercem i twarzą zalaną łzami, nie widząc swojego życie bez chłopaka, którego uważałem za miłość życia. Wstałem z podłogi i bez słowa wszedłem do domu. Siadając na kanapie w salonie zobaczyłem, że chłopa zbierać swoje rzeczy. Przetarł twarz rękawem i bez słowa wyszedł z mojego domu. Oparłem głowę o wezgłowie i zamknąłem oczy. Miałem tego wszystkiego serdecznie dosyć. Zerknąłem na zegar. 11.48. – Chyba czas się napić.

Wstałem i chwyciłem za telefon. Wybierając znajomy numer wyjąłem z barku pełna butelkę whiskey.

- Halo? – Usłyszałem zachrypnięty głos najlepszego przyjaciela.

-Hej, Michi. Co powiesz na potowarzyszenie mi w zapijaniu smutków?- Zapytałem odkładając butelkę na stolik.

-Co się stało? Jest przed 12, czemu ty chcesz pić?- Jego głos był bardzo zmartwiony. Usłyszałem jednak, że zaczyna się zbierać. – Gregi, mów do mnie? Co się stało?

-Wellinger tu był.- Powiedziałem, czując jak spokój powoli mnie opuszcza i do oczu napływają mi łzy.

- Będę za 10 minut. Błagam, nie zaczynaj beze mnie i nie zrób nic głupiego do czasu aż przyjadę. – W słuchawce usłyszałem głos Stefana.- Musze jechać, Stefi. Do Gregora. Też cię kocham. Zaraz będę, stary.

-Ok.- Powiedziałem rozłączając się i odkręcając butelkę. Upiłem z gwinta łyk. Po policzkach spłynęły mi łzy. – Pierdolony szwab. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro