tandexgranerud cz.IV
-Tande! Ruszaj tu to swoje kościste dupsko! – Wywróciłem oczami idąc w kierunku wołającego mnie Toma. Wszedłem do garażu szukając go wzrokiem. Stał na drabinie próbując coś zdjąć przy okazji nie spadając. – Chodź mi pomóż, a nie stoisz jak widły w gnoju.
-Skąd ty masz te porównania. A co ty w ogóle robisz? Jak się uszkodzisz przed ślubem, to Kenneth cię ukatrupi. – Ustawiłem się pod regałem, wyciągając dłonie do góry. Podał mi śpiwór i karimatę. – A po co Ci to?
-No jedziemy jutro w góry, a ten idiota wynajął pole namiotowe, a nie domek jak zwykle. Przecież my tam zginiemy! Kuźwa, nie mamy namiotu. Gdzie ja mam telefon...- Wyjął go z kieszeni i wybrał jakiś numer. – Musisz jechać do matki. Po gówno..., po namiot.
Założyłem, że rozmawia z Kennethem. Usiadłem na jednym ze szczebli drabiny i zacząłem przeglądać Instagram.
-No to pojedź tam po pracy, ja się nie wybieram. Muszę nas spakować. No, Tandem mi pomaga, w sumie bardziej udaje. Ale i tak zaraz poleci po swoją księżniczkę. – Posłałem mu mordercze spojrzenie. – No, kocham cię.
-Przeraża mnie to, że za tydzień bierzecie ślub. Serio. – Tom wzruszył ramionami.
-Życie. Moja matka myślała, że tego nie dożyje. – Parsknąłem na samą myśl o tej kobiecie, uwielbiałem ją.
-No wiesz, po 10 latach wszyscy przestaliśmy oczekiwać od was ślubu. A tu proszę, już nie musisz śpiewać Single Ladies. – Tom głośno się zaśmiał imitując taniec Beyonce. – Zanosi się na imprezę roku.
-Chyba, że ty z przedszkolanką wyskoczycie z jakimś szybkim weselem. – Szturchnął mnie w ramię, poruszając sugestywnie brwiami.
-W ciąże nie zajdzie, więc raczej nie ma powodów do pośpiechu. Chyba, że mi o czymś nie mówi. – Tom zmarszczył czoło.
-Czekaj, wy jeszcze nic?- Pokręciłem głową, a Hilde złapał się za włosy. – DLACZEGO?!
-Nie każdy zaczyna relację od seksu na pierwszej randce. – Rzuciłem w niego śpiworem.
-To nie było na pierwszej randce, na randce byliśmy tydzień później. – Poprawił mnie.
-Jeszcze lepiej. Halvor nie jest takim typem, ja już też nie. To nie ma moje lata. – Westchnąłem przeczesując włosy.
-Ile ty masz lat?- Spojrzałem na niego spode łba. – 27, nie? Co to się robiło w twoim wieku. Ja mam 34 i nie narzekam na swój wiek.
-Taa, ale ty to robiłeś z Kennethem. A nie z nowo poznanym facetem. – Zwróciłem mu uwagę.
-No niby tak. Miałem Ci zaproponować, żebyście wykorzystali wjazd w góry, ale Kenneth to idiota. Bez urazy, ale wolałbym tego nie słyszeć, a Gangnes aż tak głośno nie chrapie, żeby zagłuszyć seks. – Trzepnąłem go w głowę karimatą.
-Tom! Nie chcę go rozdziewiczać na ziemi w namiocie!- uderzyłem go kolejny raz.
-Coo?!- Zamrugał zdziwiony. – Powiedział Ci to?
-Że nie chce uprawiać seksu w namiocie?- Zapytałem nie rozumiejąc pytania.
-Nie, debilu. Ja naprawdę rozumiem czemu wy się z Gangnesem kumplujecie. Dzielicie jedną szarą komórkę. – Klepnął mnie w czoło. – Że jeszcze tego nie robił.
-Nie, ale tak mi się wydaje. – Wzruszyłem ramionami i podniosłem się. – Telefon.
-Widzę. – Odebrał i przycisnął go do ucha. – Jak to do której matki masz jechać? Do swojej, matole. Gdzie moja by w kawalerce zmieściła namiot.
Xxx
- Wujek!- Joachim dobił do moich kolan z szerokim uśmiechem.
-Hej, potworku. – Podniosłem go do góry nogami przez co zaczął wesoło piszczeć. Odstawiłem go na ziemię i poprawiłem opadające mu z ramienia ogrodniczki.
-Joachi, miałeś na mnie zaczekać. – Uniosłem głowę, i zobaczyłem przed sobą Halvora trzymającego w rękach czapkę i plecak mojego siostrzeńca. – Cześć.
-Hej, słońce. Jest jakiś dzień ogrodniczek, o którym nie zostałem poinformowany?- Pociągnąłem blondyna za ramiączko jego jasnych ogrodniczek w stokrotki.
-Nie możesz wszystkiego wiedzieć. – Uniosłem zdziwiony brwi. Ktoś się robił pewny siebie. Objąłem go w pasie, zahaczając palce o szlufkę. Stanął na palcach i cmoknął mnie w policzek.
-Był dzień Minionka! – Zwołał Joachim pokazując mi znajdujące się w jego rączkach kartonowe gogle i banana. Spojrzałem na uroczo uśmiechniętego Halvora.
-Też masz taki zestaw?- Zapytałem zaciekawiony, jednak zignorował moje pytanie i pomógł Joachimowi założyć czapkę i plecak. Odwrócił się do mnie, chowając dłonie za plecami.
-Może tak, może nie. Kto to wie. – Wyciągnął do mnie swoją drobną dłoń. – Idziemy na spacer?
-Jochi, pokażemy Halvorowi naszą ulubioną lodziarnię?- Chłopczyk zaczął wesoło podskakiwać, ewidentnie podekscytowany. Złapałem ich za dłonie i pociągnąłem w stronę lodziarni.
-Chce czekoladoweeee!- Zawołał Joachim cały czas podskakując. – I do tego ciasteczka!
-Dobrze, tylko już tak nie wrzeszcz. W przedszkolu też tak krzyczysz?- Upomniałem go.
-Nie, jest bardzo grzeczny. – Odpowiedział za niego Halvor. – To jest tak blisko, a ja tu nigdy nie byłem.
-Chyba muszę cię zacząć edukować w okolicznych punktach gastronomicznych. – Zaśmiałem się wpuszczając ich do środka.
-Dzień dobry, o cześć Jochi. – Usłyszałem jak chłopiec biegnie do właścicielki głosu.
-Cześć, Anja. – Przywitałem blondynkę, podchodząc bliżej lady. Pociągnąłem za sobą Halvora, który momentalnie zgubił tą chwilową pewność siebie.
-Czekoladowe! – Anja zachichotała i zabrała się za przygotowanie jego ulubionych lodów.
-Oczywiście z ciasteczkami. – Powiedziała nakładając porcję do pojemniczka. Odwróciłem się do Halvora, który przyglądał się uważnie Anji.
-A pan co by chciał?- Zapytałem, a blondyn wskazał na na gablotkę. – Mango?
-Mhm. –Potwierdził, wymuszając uśmiech.
-A dla ciebie, Dan? Standardowo wanilia z kuleczkami czekoladowymi?- Zapytała z szerokim uśmiechem.
-Tak, tak i to będzie wszystko. – Położyłem pieniądze na ladzie i podałem Joachimowi jego porcję. Złapałem za dwie pozostałe i odwróciłem się w stronę wyjścia. – Dzięki, Anja. Do zobaczenia.
-Pa chłopcy!- Zawołała za nami. Halvor otworzył drzwi i złapał chłopca za rączkę, pomagając mu zejść po schodkach.
-Idziemy sobie siąść na ławkę?- Wskazałem na ławeczkę przy placu zabaw. Blondyn przytaknął i bez słowa poszedł w jej kierunku. Pomógł Joachimowi usadowić się na niej, bez wywracania na siebie całych lodów. Przysiadłem obok nich i wręczyłem mu wafelek. – Co tak zesmutniałeś?
-Nie prawda. – Powiedział, bez przekonania. Zmarszczyłem brwi, przysunąłem się i delikatnie pocałowałem jego zimne usta. Niepewnie oddał pocałunek, co mnie ucieszyło.
-Bleee. – Oderwaliśmy się od siebie i spojrzeliśmy na przyglądającego się nam Joachima. Miał skwaszoną minę. Halvor momentalnie się zaczerwienił. – Czemu tak robicie?
-Chciałem sprawdzić czy lody Halvora są dobre. – Chłopczyk zmarszczył brwi, nie do końca rozumiejąc sens moich słów. Halvor podsunął mi rożek pod nos, oblizałem go naokoło. – Z twoich ust smakuje lepiej.
-Danny. – Szepnął blondyn, ocierając kciukiem moje usta. Jego nos był niesamowicie czerwony, nie mogłem się powstrzymać, a może po prostu nie chciałem tego robić i cmoknąłem go szybko.
-Blee. Mama i tata tak robią. – Oburzył się po raz kolejny chłopczyk. Halvor zachichotał opierając głowę o mój bark.
- Jedz, mądralo. – Pokazał mi język, ale zaczął jeść.
-Co to za dziewczyna?- Zapytał po chwili, lekko drżącym głosem. Więc o to chodzi, pomyślałem.
-Anja, moja była dziewczyna. – Poczułem jak cały się spina. – Byłem z nią z jakieś 4 lata temu.
-Jesteś bi?- Przytaknąłem, opierając policzek o jego skroń. Na moment milczał, jakby walcząc z myślami. – Podobam Ci się bo jestem dziewczęcy?
- Nie, podobasz mi się, bo jesteś sobą. Bardzo uroczym i słodkim, rumieniącym się na najdrobniejszy komplement chłopcem. Nie jesteś stereotypowym facetem, ale jakbym takiego szukał to by mnie tu nie było. Tego możesz być pewien. Uważam, że jesteś świetnym facetem, a fakt że jesteś delikatny i może trochę kobiecy tylko dodaje Ci uroku. – Wytłumaczyłem mu, gładząc go po ramieniu.
-Mogę iść do piaskownicy?- Joachim wskazał na miejsce obok nas, przytaknąłem a chłopczyk wesoło odbiegł.
-Spakowałeś się już?- Zmieniłem temat, przeczesując palcami jego włosy. Przytaknął podciągając kolana pod brodę. – Pamiętałeś o długich spodniach i swetrach?
-Tak, dzisiaj już założyłem długie, żeby się przyzwyczaić. – Przerzucił nogę przez moje kolana, ułożyłem dłoń na jego odkrytej kostce. – O której jedziemy?
-O piątej, dlatego pomyślałem, że może przyjdziesz do mnie wieczorem żebyśmy nie musieli się rano za bardzo śpieszyć? – Zaproponowałem i miałem ogromną nadzieję, że się zgodzi.
-Okej, może być tak około 20? Nie lubię chodzić sam po ciemku. – Uśmiechnąłem się w jego miękkie włosy, jak on mógł być taki uroczy nawet się nie starając?
-Oczywiście, mogę nawet po ciebie podjechać, a i jeszcze jedno. Masz śpiwór? – Spojrzał na mnie mocno marszcząc brwi.
Kolejna część z tymi dwoma słodziakami!
<3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro