Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

tandexgranerud cz.IV

-Tande! Ruszaj tu to swoje kościste dupsko! – Wywróciłem oczami idąc w kierunku wołającego mnie Toma. Wszedłem do garażu szukając go wzrokiem. Stał na drabinie próbując coś zdjąć przy okazji nie spadając. – Chodź mi pomóż, a nie stoisz jak widły w gnoju.

-Skąd ty masz te porównania. A co ty w ogóle robisz? Jak się uszkodzisz przed ślubem, to Kenneth cię ukatrupi. – Ustawiłem się pod regałem, wyciągając dłonie do góry. Podał mi śpiwór i karimatę. – A po co Ci to?

-No jedziemy jutro w góry, a ten idiota wynajął pole namiotowe, a nie domek jak zwykle. Przecież my tam zginiemy! Kuźwa, nie mamy namiotu. Gdzie ja mam telefon...- Wyjął go z kieszeni i wybrał jakiś numer. – Musisz jechać do matki. Po gówno..., po namiot.

Założyłem, że rozmawia z Kennethem. Usiadłem na jednym ze szczebli drabiny i zacząłem przeglądać Instagram.

-No to pojedź tam po pracy, ja się nie wybieram. Muszę nas spakować. No, Tandem mi pomaga, w sumie bardziej udaje. Ale i tak zaraz poleci po swoją księżniczkę. – Posłałem mu mordercze spojrzenie. – No, kocham cię.

-Przeraża mnie to, że za tydzień bierzecie ślub. Serio. – Tom wzruszył ramionami.

-Życie. Moja matka myślała, że tego nie dożyje. – Parsknąłem na samą myśl o tej kobiecie, uwielbiałem ją.

-No wiesz, po 10 latach wszyscy przestaliśmy oczekiwać od was ślubu. A tu proszę, już nie musisz śpiewać Single Ladies. – Tom głośno się zaśmiał imitując taniec Beyonce. – Zanosi się na imprezę roku.

-Chyba, że ty z przedszkolanką wyskoczycie z jakimś szybkim weselem. – Szturchnął mnie w ramię, poruszając sugestywnie brwiami.

-W ciąże nie zajdzie, więc raczej nie ma powodów do pośpiechu. Chyba, że mi o czymś nie mówi. – Tom zmarszczył czoło.

-Czekaj, wy jeszcze nic?- Pokręciłem głową, a Hilde złapał się za włosy. – DLACZEGO?!

-Nie każdy zaczyna relację od seksu na pierwszej randce. – Rzuciłem w niego śpiworem.

-To nie było na pierwszej randce, na randce byliśmy tydzień później. – Poprawił mnie.

-Jeszcze lepiej. Halvor nie jest takim typem, ja już też nie. To nie ma moje lata. – Westchnąłem przeczesując włosy.

-Ile ty masz lat?- Spojrzałem na niego spode łba. – 27, nie? Co to się robiło w twoim wieku. Ja mam 34 i nie narzekam na swój wiek.

-Taa, ale ty to robiłeś z Kennethem. A nie z nowo poznanym facetem. – Zwróciłem mu uwagę.

-No niby tak. Miałem Ci zaproponować, żebyście wykorzystali wjazd w góry, ale Kenneth to idiota. Bez urazy, ale wolałbym tego nie słyszeć, a Gangnes aż tak głośno nie chrapie, żeby zagłuszyć seks. – Trzepnąłem go w głowę karimatą.

-Tom! Nie chcę go rozdziewiczać na ziemi w namiocie!- uderzyłem go kolejny raz.

-Coo?!- Zamrugał zdziwiony. – Powiedział Ci to?

-Że nie chce uprawiać seksu w namiocie?- Zapytałem nie rozumiejąc pytania.

-Nie, debilu. Ja naprawdę rozumiem czemu wy się z Gangnesem kumplujecie. Dzielicie jedną szarą komórkę. – Klepnął mnie w czoło. – Że jeszcze tego nie robił.

-Nie, ale tak mi się wydaje. – Wzruszyłem ramionami i podniosłem się. – Telefon.

-Widzę. – Odebrał i przycisnął go do ucha. – Jak to do której matki masz jechać? Do swojej, matole. Gdzie moja by w kawalerce zmieściła namiot.

Xxx

- Wujek!- Joachim dobił do moich kolan z szerokim uśmiechem.

-Hej, potworku. – Podniosłem go do góry nogami przez co zaczął wesoło piszczeć. Odstawiłem go na ziemię i poprawiłem opadające mu z ramienia ogrodniczki.

-Joachi, miałeś na mnie zaczekać. – Uniosłem głowę, i zobaczyłem przed sobą Halvora trzymającego w rękach czapkę i plecak mojego siostrzeńca. – Cześć.

-Hej, słońce. Jest jakiś dzień ogrodniczek, o którym nie zostałem poinformowany?- Pociągnąłem blondyna za ramiączko jego jasnych ogrodniczek w stokrotki.

-Nie możesz wszystkiego wiedzieć. – Uniosłem zdziwiony brwi. Ktoś się robił pewny siebie. Objąłem go w pasie, zahaczając palce o szlufkę. Stanął na palcach i cmoknął mnie w policzek.

-Był dzień Minionka! – Zwołał Joachim pokazując mi znajdujące się w jego rączkach kartonowe gogle i banana. Spojrzałem na uroczo uśmiechniętego Halvora.

-Też masz taki zestaw?- Zapytałem zaciekawiony, jednak zignorował moje pytanie i pomógł Joachimowi założyć czapkę i plecak. Odwrócił się do mnie, chowając dłonie za plecami.

-Może tak, może nie. Kto to wie. – Wyciągnął do mnie swoją drobną dłoń. – Idziemy na spacer?

-Jochi, pokażemy Halvorowi naszą ulubioną lodziarnię?- Chłopczyk zaczął wesoło podskakiwać, ewidentnie podekscytowany. Złapałem ich za dłonie i pociągnąłem w stronę lodziarni.

-Chce czekoladoweeee!- Zawołał Joachim cały czas podskakując. – I do tego ciasteczka!

-Dobrze, tylko już tak nie wrzeszcz. W przedszkolu też tak krzyczysz?- Upomniałem go.

-Nie, jest bardzo grzeczny. – Odpowiedział za niego Halvor. – To jest tak blisko, a ja tu nigdy nie byłem.

-Chyba muszę cię zacząć edukować w okolicznych punktach gastronomicznych. – Zaśmiałem się wpuszczając ich do środka.

-Dzień dobry, o cześć Jochi. – Usłyszałem jak chłopiec biegnie do właścicielki głosu.

-Cześć, Anja. – Przywitałem blondynkę, podchodząc bliżej lady. Pociągnąłem za sobą Halvora, który momentalnie zgubił tą chwilową pewność siebie.

-Czekoladowe! – Anja zachichotała i zabrała się za przygotowanie jego ulubionych lodów.

-Oczywiście z ciasteczkami. – Powiedziała nakładając porcję do pojemniczka. Odwróciłem się do Halvora, który przyglądał się uważnie Anji.

-A pan co by chciał?- Zapytałem, a blondyn wskazał na na gablotkę. – Mango?

-Mhm. –Potwierdził, wymuszając uśmiech.

-A dla ciebie, Dan? Standardowo wanilia z kuleczkami czekoladowymi?- Zapytała z szerokim uśmiechem.

-Tak, tak i to będzie wszystko. – Położyłem pieniądze na ladzie i podałem Joachimowi jego porcję. Złapałem za dwie pozostałe i odwróciłem się w stronę wyjścia. – Dzięki, Anja. Do zobaczenia.

-Pa chłopcy!- Zawołała za nami. Halvor otworzył drzwi i złapał chłopca za rączkę, pomagając mu zejść po schodkach.

-Idziemy sobie siąść na ławkę?- Wskazałem na ławeczkę przy placu zabaw. Blondyn przytaknął i bez słowa poszedł w jej kierunku. Pomógł Joachimowi usadowić się na niej, bez wywracania na siebie całych lodów. Przysiadłem obok nich i wręczyłem mu wafelek. – Co tak zesmutniałeś?

-Nie prawda. – Powiedział, bez przekonania. Zmarszczyłem brwi, przysunąłem się i delikatnie pocałowałem jego zimne usta. Niepewnie oddał pocałunek, co mnie ucieszyło.

-Bleee. – Oderwaliśmy się od siebie i spojrzeliśmy na przyglądającego się nam Joachima. Miał skwaszoną minę. Halvor momentalnie się zaczerwienił. – Czemu tak robicie?

-Chciałem sprawdzić czy lody Halvora są dobre. – Chłopczyk zmarszczył brwi, nie do końca rozumiejąc sens moich słów. Halvor podsunął mi rożek pod nos, oblizałem go naokoło. – Z twoich ust smakuje lepiej.

-Danny. – Szepnął blondyn, ocierając kciukiem moje usta. Jego nos był niesamowicie czerwony, nie mogłem się powstrzymać, a może po prostu nie chciałem tego robić i cmoknąłem go szybko.

-Blee. Mama i tata tak robią. – Oburzył się po raz kolejny chłopczyk. Halvor zachichotał opierając głowę o mój bark.

- Jedz, mądralo. – Pokazał mi język, ale zaczął jeść.

-Co to za dziewczyna?- Zapytał po chwili, lekko drżącym głosem. Więc o to chodzi, pomyślałem.

-Anja, moja była dziewczyna. – Poczułem jak cały się spina. – Byłem z nią z jakieś 4 lata temu.

-Jesteś bi?- Przytaknąłem, opierając policzek o jego skroń. Na moment milczał, jakby walcząc z myślami. – Podobam Ci się bo jestem dziewczęcy?

- Nie, podobasz mi się, bo jesteś sobą. Bardzo uroczym i słodkim, rumieniącym się na najdrobniejszy komplement chłopcem. Nie jesteś stereotypowym facetem, ale jakbym takiego szukał to by mnie tu nie było. Tego możesz być pewien. Uważam, że jesteś świetnym facetem, a fakt że jesteś delikatny i może trochę kobiecy tylko dodaje Ci uroku. – Wytłumaczyłem mu, gładząc go po ramieniu.

-Mogę iść do piaskownicy?- Joachim wskazał na miejsce obok nas, przytaknąłem a chłopczyk wesoło odbiegł.

-Spakowałeś się już?- Zmieniłem temat, przeczesując palcami jego włosy. Przytaknął podciągając kolana pod brodę. – Pamiętałeś o długich spodniach i swetrach?

-Tak, dzisiaj już założyłem długie, żeby się przyzwyczaić. – Przerzucił nogę przez moje kolana, ułożyłem dłoń na jego odkrytej kostce. – O której jedziemy?

-O piątej, dlatego pomyślałem, że może przyjdziesz do mnie wieczorem żebyśmy nie musieli się rano za bardzo śpieszyć? – Zaproponowałem i miałem ogromną nadzieję, że się zgodzi.

-Okej, może być tak około 20? Nie lubię chodzić sam po ciemku. – Uśmiechnąłem się w jego miękkie włosy, jak on mógł być taki uroczy nawet się nie starając?

-Oczywiście, mogę nawet po ciebie podjechać, a i jeszcze jedno. Masz śpiwór? – Spojrzał na mnie mocno marszcząc brwi. 


Kolejna część z tymi dwoma słodziakami! 

<3 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro