stochxwellinger
-Kamilku, kiedy we się z Ewusią w końcu postaracie o jakiegoś dzidziusia? Lata lecą, już tyle jesteście razem. – Zakrztusiłem się rosołem słysząc jej słowa. Poklepała mnie po plecach, przez co poleciałem do przodu uderzając mostkiem o stół. Ona się mnie chciała pozbyć, czy co?
-Już okej, nie tłucz mnie. Masz dużo siły. – Mama przytaknęła składając trzymaną w dłoniach ściereczkę. Dobrze, że jeszcze nią po łbie nie dostałem.
-Kamil, ja pytam, bo się martwię. Ludzie już zaczynają gadać, że coś jest z tobą nie tak. – Uniosłem brew, nie mogłem w to uwierzyć. Ona to naprawdę powiedziała. Straciłem apetyt i jakiekolwiek chęci na rozmowę z nią.
-Wydaje mi się, że to jest moja sprawa. Nie powinno Cię obchodzić co ludzie mówią. Mnie to nie obchodzi. – Podniosłem się z krzesła patrząc na rodzicielkę. – Ja już pojadę, nie chcę powiedzieć o słowo za dużo.
Wyszedłem z domu na czekając na jej odpowiedz. Wiedziałem, że będzie zła. Ale teraz ja byłem zły. Zdjąłem obrączkę i wrzuciłem ją do schowka. Najszybciej ja umiałem ruszyłem do domu. Włączyłem radio, chcąc zagłuszyć jakoś panujący w mojej głowie mętlik. Myślenie o tym w samochodzie mogło by się źle skończyć.
Zatrzymałem się pod domem i szybko z niego wyskoczyłem. Trzasnąłem wściekły drzwiami.
-Co ci ten samochód zawinił? Nie chce mi się jechać ustawiać zbieżności. – Andreas stał w drzwiach z kubkiem kawy.
-Lepsza opona niż matka. – Przecisnąłem się obok niego i opadłem na kanapę twarzą w dół.
-Oho, co ciekawego Ci powiedziała? – Usiał obok mnie kładąc sobie moje nogi na kolanach. Przekręciłem się na plecy.
-Zapytała, kiedy w końcu będę miał dziecko. Bo podobno ludzie już gadają. – Jęknąłem okładając się poduszką po twarzy.
- Złamiesz okulary. Ty masz teraz chyba jakąś manię destrukcji. – Rzuciłem w niego poduszką, którą niestety złapał zanim uderzyła go w twarz. – Mnie też chcesz zepsuć? Radziłbym ci to przemyśleć.
-Jakbym cię zepsuł, to musiałbym się tobą zajmować. Podwójna robota. – Pokręcił głową ze śmiechem.
-Powinieneś im w końcu powiedzieć. – Spojrzałem na niego jak na szaleńca.
-Chyba oszalałeś! Przecież ona mnie za jaja powiesi jak się dowie, że się rozwiodłem! Dla niej to jest tragedia wagi państwowej. A jakby tego było mało, to od ponad roku mieszkam z tobą. – Andy spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami.
- Mam to odebrać jako obelgę? Bo tak to zabrzmiało. – Podniosłem się i objąłem dłońmi jego buzię. Pocałowałem go kilka razy w usta. – Myślisz, że całus załatwi sprawę?
-Zawsze działa.- Powiedziałem w jego usta. – Miałem na myśli to, że jesteś chłopcem. Na dodatek sporo młodszym, z charakterem 12 latka, Niemcem. – Zmrużył oczy szczypiąc mnie w bok. – Jesteś okropny. Nie rób tak, Antoś!
-Nie krzycz, bo sąsiedzi sobie coś pomyślą. – Parsknąłem śmiechem, ułożyłem skroń na jego ramieniu. – Ale naprawdę uważam, że powinieneś im powiedzieć. Małymi kroczkami, najpierw o rozwodzie. Nie zrzuca może od razu niemieckiej bomby.
-A mi nie wolno śmiać się z tego, że jesteś Niemcem? Hipokryzja!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro