stochxwellinger
-Andreas, Andreas! Zaczekaj!- Usłyszałem przebijający się przez panujący pod skocznią zgiełk znajomy głos. Nie chciałem z nim rozmawiać. Przyśpieszyłem kroku, nadal ignorując wołającego mnie Dawida. Tak zająłem się tym zadaniem, że nie zauważyłem idącego z naprzeciwka blondyna. Wpadłem na niego z impetem, co spowodowało, że upadł.
-Przepraszam, Danny. – Wydukałem wyciągając do niego rękę, chwycił ją i podniósł się. Blondyn kiwnął głową i otrzepał spodnie. – Wszystko, okej?
-Tak, Andy ale...- Nie pozwoliłem przyjacielowi dokończyć tylko zaciskając palce na pasku torby pognałem przed siebie. Gdy już dotarłem do domku kadrowego, rzuciłem wszystko na podłogę. Zerwałem czapkę w bok i cisnąłem ją w kąt. Wybuchnąłem płaczem, po raz kolejny dzisiejszego dnia. Po chwili usłyszałem otwierające się drzwi.
-Możecie mnie wszyscy zostawić w spokoju? –Zawołałem złamanym głosem. Odwróciłem się i zamarłem. Byłem twarzą w twarz z Kamilem. Zagryzłem policzek starając się opanować cisnący mi się na usta szloch. Nie chciałem mu dać tej satysfakcji.
-Możemy porozmawiać?- Zapytał. Był śmiertelnie poważny, nie okazywał żadnych emocji. Był tak do siebie nie podobny.
-Nie, nie możemy. Nie mamy o czym. – Odchrząknąłem starając się uzyskać panowanie nad drżącym głosem. Brew Polaka drgnęła.
-Andy, proszę. Posłuchaj mnie. – Wzdrygnąłem się.
-Dla ciebie, Andreas. – Przerwałem mu, po raz pierwszy jego maska obojętności na moment pękła. Jednak szybko się pozbierał, szczęściarz. – Nie mam ochoty wysłuchiwać twoich tłumaczeń, Kamil. Zostaw mnie w spokoju, już wystarczająco zniszczyłeś moją psychikę, nie chcę cię widzieć.
-Pracujemy razem i tak będziemy się widywać. Mamy razem dom. – Przypomniał Stoch, na co poczułem jakby ktoś okładał moje już złamane serce młotkiem.
-Właśnie, albo płacisz mi za połowę, albo sprzedajemy go i dzielimy się po równo. Masz wziąć swoje rzeczy, w poniedziałek mnie nie będzie. Jak wrócę, ma nie być ciebie. – Byłem z siebie dumny, mój głos był stanowczy.
-Wiesz, że ja praktycznie wszystko w nim kupiłem? – Zapytał zakładając ramiona na piersi.
-Weź co chcesz, ale to ty zmarnowałeś 6 lat mojego życia. – Sięgnąłem do kieszeni spodni drżącą ręką. Wyciągnąłem w jego kierunku zaciśniętą pięść. Jego drobna dłoń ułożyła się pod moją. Było mi coraz trudniej opanować emocje. Upuściłem na jego dłoń pierścionek zaręczynowy. Kamil głośno przełknął ślinę. –Możesz go sprzedać, wyrzucić albo dać temu chujowi. Mam to gdzieś, ale ja nie mogę na niego patrzeć, jak i na ciebie.
-Nie zachowuj się jak 15 latka. – Prychnąłem na jego słowa, chcąc ukryć fakt że mnie zraniły.
-Może nie zachowywałbym się tak, gdybyś ze mną zerwał jak normalny człowiek, a nie przez rok pieprzył na boku Prevca. I jeszcze wmawiał mi, że mnie kocha. –Krzyknąłem czując jak cały spokój ze mnie uchodzi.
-Może, gdybyś nie był takim użalającym się nad sobą gówniarzem, to nie musiałbym sobie nikogo szukać! – Z moich ust wydał się głośny szloch. – Rozbecz się, tylko to ostatnio umiesz robić!
-Jesteś okropny.- Wyszlochałem ocierając twarz.
-Nie robiłeś nic tylko beczałeś, spałeś, narzekałeś. Sam mnie odtrąciłeś! Sam jesteś sobie winien! To było już nie do zniesienia. – Nie mogłem w to uwierzyć, że naprawdę zrzuca winę na mnie. Obiecywał mi miłość do końca życia, rodzinę a teraz mówił do mnie takie rzeczy.
-Mam depresję!- Powiedziałem martwym tonem. Kamil cofnął się o krok, zdziwiony. – Ale ty miałeś to gdzieś, nie próbowałeś mi nawet pomóc. Dopiero Daniel zmusił mnie do pójścia do lekarza, bo wiedział, że ty masz to w dupie! Mam leki, wizyty raz w tygodniu, nie mogę zostawać w domu sam. Ale co ciebie to obchodzi, Stoch. Jakbyś mnie kochał, to sam byś o mnie dbał. A przy tobie, już dawno byłbym martwy.
Zabrakło mu języka w gębie. Wywróciłem oczami i wyminąłem go przeciskając się przez drzwi. Ruszyłem w stronę biura trenera. Kiedy mnie zobaczył, jego oczy komicznie się rozszerzyły.
-Trenerze, nie mogę dzisiaj skakać. – Pociągnąłem nosem. Stefan podszedł do mnie i ułożył mi dłoń na ramieniu.
-Dlaczego? Co się dzieje, Andy?- Przejechałem rękawem po twarzy, nie mogłem spojrzeć mu w twarz.
-Bo nie chciałbym wylądować. – Wyszeptałem, poczułem jak trener sztywnieje. Wiedziałem, że się o mnie martwił i chciał jak najlepiej. Dlatego powiedziałem mu prawdę, straszną ale prawdę. Wyjął z kieszeni telefon i przycisnął go do ucha. Po kilku sygnałach usłyszałem znajomy głos.
-Alex, przyślij mi tu Tandego. – Trener Norwegów coś mu odpowiedział, ale nie wsłuchiwałem się. Horngacher odłożył telefon i podał mi pudełko chusteczek.
-Dzięki. – Wyjąłem jedną i otarłem nos. Opadłem na stojącą w kącie pokoju kanapę. Po moich policzkach mimowolnie spływały łzy. Objąłem kolana, kiwając się lekko na boki. Po chwili do pomieszczenia wbiegł przerażony Daniel. Bez słowa usiadł obok i wziął mnie w swoje ramiona.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro