Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

stochxtande

-Ale masz czerwony nosek, misiu. Zmarzłeś?- Zapytałem zatrzymując się przed blondynem. Daniel wzruszył ramionami i posłał mi lekki uśmiech.

-Zimno jest.- Powiedział nakładając kaptur na głowę i wpuszczając mnie do pokoju. Kiedy byłem w środku zamknął drzwi i przekręcił klucz. Opadłem na jego łóżko. Daniel podszedł do mnie i usadowił się na moich biodrach.

-Jestem z ciebie dumny, wiesz? Bardzo. – Delikatnie się uśmiechnął. –Znowu widać efekty mojego kibicowania.

-Chcesz mi powiedzieć, że skakałem źle bo mi nie kibicowałeś? – Uniósł do góry  brew.

-Nie, bo zawsze w ciebie wierzę i bardzo ci kibicuję. Najbardziej na świecie. Bardziej niż Trude. – Blondyn zaśmiał się, chwycił za moje dłonie i ułożył je nad moją głową by po chwili zapleść nasze palce. Uniosłem pytająco brew.

-Czekam, aż jej to powiesz. – Powiedział wesołym tonem. Patrząc na niego, czułem się jak zakochany nastolatek. Co było połowiczną prawdą, bo zakochany byłem, nastolatkiem już nie koniecznie. Niemiłosiernie tęskniłem za jego uśmiechem. Ten teraz, był dużo ważniejszy niż jakiś głupi puchar, czy jakiekolwiek zwycięstwo na moim koncie.

-Ja się niczego nie boję. Nawet twojej mamy. – Powiedziałem po chwili ciszy. To co powiedziałem było prawdą, chociaż mama blondyna była bardzo charyzmatyczną kobietą z którą mój chłopak miał bardzo bliski kontakt.

-To dobrze, nie będziesz przytłoczony przez teściową. Ale mnie się musisz słuchać. – Powiedział poważnie.

-Kocham cię.- Rzuciłem w odpowiedzi słodkim głosem. Tande nachylił się i pocałował mnie w usta. Kiedy się odsunął wyswobodził moje nadgarstki a ja objąłem palcami jego kark przyciągając do kolejnego pocałunku po którym ułożył czoło na moim obojczyku.

-Też cię kocham. Jedziesz ze mną do Norwegii po sezonie? – Zapytał cichym głosem.

-Mama mnie zaprosiła?- Poczułem jego mokry język na szyi. – Daniel, nie śliń mnie.

-Ja cię zapraszam, nie mama. – Wyburczał. Cmoknąłem go w czoło. Taki zirytowany był niesamowicie uroczy.

-Pojadę. – Posłał mi szczery uśmiech. – Już i tak się umówiłem na wódkę z Gangnesem.

-Kamil! Serio?- Zawołał podnosząc się. – Jesteś niemożliwy.

-To nie był mój pomysł. Kenneth mnie zaprosił. – Wytłumaczyłem się patrząc w jego niebieskie oczy. Przytaknął skinieniem głowy. –Ale i tak pójdziesz ze mną. Ktoś mnie musi pilnować.

-Kto tu jest starszy w tym związku? Przypomnij mi?- Zapytał sarkastycznie.

-To był cios poniżej pasa! Idę do siebie. – Chciałem się podnieść, ale chłopak przerzucił nogę przez moje udo unieruchamiając mnie tym.

-Nie, zostajesz. – Cmoknąłem go w czoło z uśmiechem. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro