prevcxstoch
Leżałem na łóżku czekając na telefon do ukochanego. Miałem już dość tego, że go przy mnie nie było. Chłopak pojechał do Polski, bo jego była żona potrzebowała go na wesele swojej kuzynki. Naprawdę lubiłem Ewę, mogłem nawet powiedzieć, że była moją przyjaciółką. Zawsze bardzo nas wspierała, za co byłem jej niezmiernie wdzięczny. Co jednak nie zmieniało faktu, że chciałem już mieć Kamila w domu. Nagle mój telefon zaczął dzwonić, ukazując mi zdjęcie uśmiechniętego Stocha. Zaakceptowałem połączenie i ujrzałem twarz Ewy. Podniosłem się marszcząc brwi.
-Yy, hej Ewcia. Gdzie jest Kamil?- Zapytałem blondynkę.
-Hej, Pero. Potrzebowałabym, żebyś mi podał numer ubezpieczenia Kama. – Wytrzeszczyłem oczy zrywając się z łóżka. Sięgnąłem po pudełko w którym trzymaliśmy wszystkie nasze papiery. Wygrzebałem teczkę z papierami zdrowotnymi i znalazłem tą z ubezpieczeniem Kamila.
-Co się stało, po co wam to?- Zapytałem spanikowany.
-Przewrócił się na schodach i złamał rękę. Muszą mu założyć gips. A że jest ubezpieczony w Słowenii to tutaj potrzebują tego świstka do jakichś tam papierkowych pierdół. – Przytaknąłem, nadal walcząc ze stresem. Nic strasznego się nie stało. – Uspokój się, widzę że już zaczynasz świrować. Zaraz ci go dam. Wysłałeś mi to?
-Tak.- Przytaknęła a ja usłyszałem głos narzeczonego.
-Jak odblokowałaś mój telefon, mam hasło.- Zapytał zdziwionym głosem, po tylu latach z Polakiem nie miałem problemu ze zrozumieniem jego ojczystego języka.
-Twoje hasło, to data urodzenia Petera. Debil by nie zgadnął. – Zaśmiałem się na jej słowa. Po chwili Kamil wyrwał jej telefon z ręki i wypchnął ją z kadru. Posłał mi wesoły uśmiech.
-Hej, kotek.- Przywitał się po czym spojrzał w bok i rzucił w kierunku Ewy. – Idźże to zanieś, ja chcę już stąd iść!
-No idę!- Zawołała Ewa.
-Jak się czujesz, Kami?- Zapytałem zatroskanym głosem.
-Dobrze, nic mnie nie boli. No może trochę tyłek, będziesz musiał wymasować. Za 2 godziny mam samolot. Będziesz na mnie czekał na lotnisku?- Zaczął poluźniać bordowy krawat.
-Nie, musisz iść z buta. A wiesz jak taksówki tutaj jeżdżą. – Kamil posłał mi mordercze spojrzenie. – No raczej, że będę na ciebie czekał. 4.20 lądujesz, tak?
-Tak. Wiesz, złamałem prawą rękę. Będziesz musiał się mną zajmować, myć, karmić, rozbierać, ubierać. Będziesz miał dużo pracy, kochanie.
- Te dwie ostatnie czynności i tak już robię. A lubię poświęcać ci swoją uwagę. – Chłopak uśmiechnął się lekko.
-Zbieraj manaty, jedziemy na lotnisko. – Usłyszałem głos Ewy. Kamil spojrzał z powrotem w kamerkę i posłał mi całusa. – Do zobaczenia, kochanie.
-Pa. – Rozłączył się, a ja odłożyłem papiery na miejsce. Już wiedziałem, że do momentu zdjęcia gipsu będziemy mieć w domu ciekawie.
Kocham tego Simona w tle na gifie <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro