leyhexeisenbichler
-O matko, kocham Cię. O, Boże, miłości mojego życia.
Uniosłem brew patrząc na zajadającego się czekoladą Markusa.
-Myślałem, że to ja jestem miłością twojego życia, ale chyba nie jestem Ci już potrzebny. Wracam do domu, ale najpierw powiem trenerowi że się czekoladą obżerasz.- Brunet zmierzył mnie wzrokiem. Odłożył czekoladę na stolik i posłał mi mordercze spojrzenie.
-Nie zrobisz tego.- Powiedział z lekką niepewnością w głosie.
-Skąd ta pewność? – Uniosłem brew i założyłem ramiona na piersi.
-Stephi, nie zrobisz tego. Nie jesteś taki okropny. – Wzruszyłem ramionami. Markus jęknął poddając się i chowając czekoladę do walizki.- Zadowolony?
-Jeszcze nie, ale już nie wyznajesz Milce miłości.- Parsknął śmiechem. – Nadal kojarzy mi się z Wellingerem.
-Od niego mam tą czekoladę.- Przyznał na co rzuciłem w niego poduszkę.
-Gówniarz cię utuczyć chce. – Zaśmiałem się.
-Nie wiem , co by z tego miał. Ale niech ci będzie. – Odrzucił poduszkę , jednak chybił i wylądowała na podłodze koło łóżka.
-Musimy iść do okulisty, bo ślepniesz coraz bardziej. A dobrze by było jakbyś widział, kiedy bula się zbliża. – Wywrócił oczami.
-Nie jest aż tak źle.- Pokazał mi środkowy palec.
-Ale nie zaprzeczyłeś, że jest źle. – Podsumowałem. Chwyciłem go za rękę i pociągnąłem na kolana. – Zaraz muszę jechać.
-Nie mogę się doczekać aż gdzieś pojedziemy na wakacje. W końcu coś sami porobimy. – Pokiwałem głową na jego słowa. Nagle do pokoju wszedł Karl.
-Hejka, Steph. Nie pojechałeś jeszcze?- Odłożył kurtkę na łóżku i stanął obok niego.
-Zaraz jadę. – Przytaknął i wszedł do łazienki. Cmoknąłem Markusa w policzek. Ten zszedł z moich kolan pozwalając mi wstać. Stanął palcach i pocałował mnie w usta. – Do zobaczenia, misiek.
-Napisz jak dojedziesz.- Zasalutowałem mu i wyszedłem na korytarz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro