Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

forfangxjohansson

Wplotłem palce w miękkie włosy Roberta, zagryzając palce prawej dłoni. Odchyliłem głowę do tyłu, opierając o pobliską ścianę czując cudowne ciepło jego ust. Jego dłonie mocniej zacisnęły się na moich biodrach, czułem że zostaną mi na nich ślady, jednak całkowicie o to teraz nie dbałem. Było mi za dobrze, by myśleć o konsekwencjach. Rudowłosy spojrzał w moje oczy a ja wyjęczałem jego imię. Na moment poczułem się oderwany od rzeczywistości, ramiona Roberta były jedynym co ratowało mnie przed upadkiem. Zamrugałem kilka razy i zobaczyłem jak delikatnie się uśmiecha. Objąłem ramionami jego szyję, przyciągając go do pocałunku.

-Musimy się zbierać. – Wyszeptał w moje usta.

-Nie chcę. – Schowałem głowę w zagłębieniu jego szyi. Zaśmiał się poprawiając mi dresy na biodrach.

-Przecież możesz do mnie przyjechać. Zawsze chętnie cię przechowam. – Przytaknąłem cmokając go pod uchem. To nie było takie proste jak mu się wydawało.

-Już widzę jaki będzie szczęśliwy. – Pocałowałem go po raz kolejny.

-Jakby co, jestem pod telefonem. Będę czekał z utęsknieniem. – Cmoknął mnie w usta po raz kolejny i otworzył drzwi. Pod drzwiami na drugim końcu szatni siedział Halvor śpiewając pod nosem jakąś piosenkę, którą zapewne słuchał na słuchawkach. Spojrzał na nas i podniósł się z podłogi.

-Jedziemy? – Przytaknąłem, zarzucając sobie na ramię torbę. – Robbie weźmiesz mnie jutro do mechanika?

-A mam inne wyjście? – Halvor odwrócił się do nas idąc tyłem. – O której masz być?

-O 11. – odpowiedział dobijając plecami do drzwi.

-To będę o 10, skoczymy coś zjeść. – Halvor ochoczo przytaknął. Gdy byliśmy na parkingu otworzyłem samochód do którego szybko wskoczył. – Pa Robbie! Będę tęsknił! Nie zapomnij o mnie!

-Dlaczego ja się z tobą przyjaźnię? – Zapytał rudowłosy wrzucając torbę do bagażnika.

-Bo mam wspaniała osobowość, jestem niesamowicie zabawny , umiem dochowywać sekretów i jestem dobrym kłamcą. –Robert parsknął kręcąc głową. Granerud posłał mu całusa i zamknął drzwi. Ułożyłem ramię na dachu.

-Zadzwoń jak dojedziesz. – Przytaknąłem posyłając mu uśmiech. – Pa Forfi.

-Pa, jedź ostrożnie Rob. – Zasalutował, a ja wsiadłem do samochodu uderzając głową w kierownice. Rozległ się klakson, poderwałem się przerażony. Halvor wybuchnął głośnym śmiechem.

Gdy podjechałem pod blok miałem ochotę jak najszybciej stamtąd uciec. Wyjąłem telefon i wystukałem wiadomość do Roberta.

Ja: dojechałem

Robbie: to dobrze, zadzwonisz wieczorem?

Ja: obiecuję

Schowałem telefon i wysiadłem. Walcząc z myślami wyjąłem torbę i ruszyłem w stronę mieszkania.

Wchodząc do środka zauważyłam jaki panował w nim nieporządek i smród. Zdjąłem buty i odłożyłem torbę do szafy. Joseph siedział w salonie grając w coś na konsoli. Zerknął na mnie kątem oka.

-A któż to postanowił wrócić. Samolot miałeś dwie godziny temu, a z lotniska jest 10 minut. – Zatrzymał grę i podniósł się z fotela. Zrobiłem mały krok do tyło ale wpadłem na ścianę. Zatrzymał się przede mną, znacznie górując nade mną wzrostem.

-Miałem zebranie z trenerem. – Wydukałem czując od niego mocny alkohol. – I odwoziłem Halvora, bo zepsuł mu się samochód. Tylko ja mam po drodze.

-Pajac nie mógł sobie zamówić taksówki? – Przysunął twarz do mojej, a ja w myślach modliłem się by nie wyczuł perfum Roberta. Poczułem jego palce zaciskające się na mojej szyi. Uniósł mnie do góry, opierając o ścianę. – Jesteś beznadziejnym kłamcą.

Xxx

Słysząc dźwięk zatrzaskujących się drzwi podniosłem się na przedramionach starając się odnaleźć swoje spodnie. Po twarzy spływały mi łzy, w ustach czułem metaliczny posmak krwi. Jeszcze nigdy nie było tak źle. Przeczołgałem się widząc jasny materiał w okolicy drzwi. Każdy ruch sprawiał mi ogromny ból rozchodzący się po całym moim ciele. Wyjąłem telefon z kieszeni jeansów zostawiając na nich zakrwawione ślady. Odblokowałem telefon i wybrałem numer Roberta. Ułożyłem się na boku, czując jak cały świat staje się coraz mniej widoczny a ból coraz bardziej nie do zniesienia.

-Hej, myślałem że zadzwonisz później. A tu takie miłe zaskoczenie. – Gdy usłyszałem szczęśliwy ton Roberta wybuchnąłem płaczem co wywołało ogromny ból w klatce piersiowej. Zwinąłem się w kłębek, chcąc go uśmierzyć. Czułem się jakbym umierał. – Johann, jesteś tam? Płaczesz? Co się stało?

-Chyba umieram. – Powiedziałem kątem oka zauważając małą kałuże krwi formującą się przy mojej głowie. Nie miałem nawet siły by sprawdzić skąd się wzięła. – Obiecałem, że zadzwonię a ja nie łamie obietnic. Chciałem usłyszeć twój glos.

-Johann, o czym ty mówisz. Co on ci zrobił? Zaraz tam będę, jestem w sklepie niedaleko. Proszę mów do mnie cały czas. – Po tym co słyszałem w słuchawce chyba biegł. –Musze napisać do Halvora, musi zadzwonić po karetkę. Kochanie, mów do mnie cały czas. Nie zasypiaj. Powiedz mi, co byś chciał robić w weekend? Hm, gdzie mam cię zabrać? Chcesz jechać nad jakieś jezioro? Możesz to dla mnie zrobić?

-Chyba tak. Nie wiem, gdzieś daleko. Nie chcę tu być, boję się. – Podkurczyłem kolana bliżej siebie. Spojrzałem na leżący pod szafą aparat. – Rozbił mi aparat.

-Możemy pojechać po nowy, i tak cały czas powtarzałeś, że chcesz sobie kupić lepszy. – Jego głos był bardzo nerwowy, bał się.

-Boli.. bardzo. Nie dam rady...- Wyszlochałem, czułem się coraz słabiej.

-Jeszcze chwilka, już podjeżdżam pod blok. Nie zamykaj oczu. – Zahamował z piskiem. Otarłem twarz a cała moja dłoń była czerwona od krwi. Zaszlochałem. – Już jestem.

Drzwi frontowe otworzyły się a do domu spadł Johansson. Szybko wbiegł do sypialni i opadł obok mnie na kolana.

-Boli. – Wyszeptałem, a mój obraz rozmazały nowe łzy. Poczułem jego drżącą dłoń na potylicy.

-Karetka już jedzie, Halvor też. Wytrzymaj jeszcze troszkę. Jesteś bardzo silny, wytrzymałeś już tak długo. Jeszcze tylko chwilka. Wszystko będzie dobrze.

-Robert? – Zamilkł słysząc mój słaby głos.

-Tak? Co jest? – Zamrugałem odganiając łzy. Miał zmarszczone czoło.

-Kocham Cię. – Przymknąłem powieki, wbrew swojej woli. Ale były już za ciężkie, żebym mógł je podnieść.

Rozchyliłem powieki i kilkukrotnie zamrugałem oślepiony ostrym światłem. Gdy mój wzrok już się przyzwyczaił zauważyłem siedzącego przy mnie Roberta. Trzymał w swoich dłoniach moją, opierając podbródek o szczyty kolan. Czułem się, jakby ktoś przejechał po mnie kilka razy czołgiem. Chłopak wpatrywał się w moją dłoń, całkowicie nie świadomy tego, że się obudziłem. Zacisnąłem palce najmocniej jak potrafiłem, co nie dało zbyt dużego odzwierciedlenia. Ale sprawiło, że Rober poderwał się patrząc na mnie zapłakanym wzrokiem.

-Nigdy więcej mnie tak nie strasz, Johann. – Pocałował mnie w czoło. – Już myślałem, że cię straciłem. Nie zdążyłem ci nawet odpowiedzieć. Jak się czujesz?

-Na co?- Zapytałem, jednak przypomniałem sobie swoje wyznanie zanim odpowiedział. –Nie musisz na to odpowiadać. Nie czuj się zobowiązany bo jestem umierający.

-oj, bądź cicho. Kocham cię, myślałem że umrę razem z tobą. Na szczęście oboje żyjemy, choć było blisko. – Zmarszczyłem brwi. – Masz złamane 5 żeber, złamany nos, pęknięta czaszkę, rozcięty łuk brwiowy i musieli ci usunąć śledzionę.

-Co?- Wydukałem przerażony, zacząłem płakać. Splótł nasze palce, cmokając wierzch mojej dłoni. – I co teraz? Ja nie mam nawet gdzie mieszkać. Wszystko jest na niego. Nawet mój samochód.

-Na razie musisz jeszcze posiedzieć w szpitalu. A potem, może zamieszkasz ze mną? Oczywiście jeśli chcesz, twoja mama też się oferuje. – Zagryzł nerwowo wargę.

-Naprawdę? – Przytaknął gładząc mnie po policzkach.

-Oczywiście. Będę najszczęśliwszy mogąc zapewnić ci bezpieczeństwo i spokojne miejsce. – Posłał mi najcudowniejszy uśmiech na świecie.

To wszystko było dla mnie nowe, obce. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro