Kraftboeck
Michi!- Usłyszałem krzyk Stefana tuż przy uchu. Chwyciłem za poduszkę i nakryłem nią twarz starając się tym stłumić donośny głos bruneta.
-Która godzina?- Wychrypiałem, czując przy tym ostre pieczenie w gardle.
-11, kochanie. Jak chcesz jechać do mamy to musimy się już zbierać. –Odsłonił moją twarz odrzucając moją poduszkową tarczę na bok. Rozchyliłem zlepione snem oczy i spojrzałem na niego mrużąc powieki.
-Czemu tu tak jasno?- Stefan zmarszczył brwi i lekko przekrzywił głowę.
-Marnie wyglądasz, dobrze się czujesz?
-Źle.- Powiedziałem podnosząc się do pozycji siedzącej. Gdy chciałem powiedzieć, że coś mnie zbiera dostałem nagłego ataku kaszlu. Zasłoniłem usta starając się nie rozsiewać zarazków na biednego chłopaka. Ten podsunął się bliżej i przyłożył mi dłoń do czoła.
-Masz gorączkę, wracaj pod kołdrę. Idę zadzwonić do mamy że nie przyjedziemy.-Opadłem bezsilnie, nie mając nawet siły sprzeczać się z Kraftem. Chłopak westchnął i bez słowa wyszedł z sypialni. Zamknąłem oczy mówiąc sobie, że tylko na moment odpocznę. Ale kiedy obudził mnie uśmiechnięty Stefan z miską pełną rosołu w jednej ręce i herbatą w drugiej wiedziałem, że ta chwila trwała trochę dłużej niż planowałem.
-Zjedz, wypij leki i możesz iść spać dalej. – Przytaknąłem, a chłopak wpakował się do łóżka. Nabrał zupę na łyżkę i skierował ją w kierunku moich ust. Uniosłem pytająco brew.- Jedź nie marudź.
-Umiem sam jeść.- Powiedziałem, ale pozwoliłem mu się nakarmić.
-Wiem, daje mi to jeszcze większą satysfakcję. – Z uśmiechem wpakował mi do ust kolejną łyżkę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro