Kraftboeck
Spojrzałem w niebo. Przeciął je blask spadającej gwiazdy. Była piękna, przez moment myślałem, że najpiękniejsza. Ale potem odwróciłem się i zobaczyłem jej blask w twoich oczach. Ty byłeś piękniejszy. Najpiękniejszy. Delikatny wiatr rozwiał twoje, blond włosy. Niedbale je poprawiłeś. Nie zwracałeś uwagi, jak twoje małe ruchy na mnie działają. Przechyliłem głowę i uśmiechnąłem się. Odwróciłeś głowę i spojrzałeś na mnie. Twoją, bladą twarz rozjaśnił uśmiech. Nachyliłem się i złączyłem nasze usta w delikatnym pocałunku. Oddałeś pieszczotę gładząc mnie po policzku. Zastanawiałem się czy można być szczęśliwszym niż ja w tej chwili. Z miłością mojego życia u boku, w piękny miejscu. Oderwałeś się ode mnie i obejmując mnie ramieniem powiedziałeś.
-Stefi, tak myślałem, że chciałbym spełnić jedno z twoich marzeń.- Podniosłem na ciebie wzrok. Byłeś lekko spięty, chwyciłem cię za dłoń, kreśląc po niej kółeczka.- Nie mogę w żaden sposób sprawić abyśmy mogli mieć swoje, własne dziecko. Ale pomyślałem o adopcji, w końcu zawsze powtarzałeś, że marzy cie się rodzina i biegające po domu dzieci..
-O mój Boże, Michi!- Krzyknąłem obejmując blondyna, jednak mogę być jeszcze bardziej szczęśliwy.
-Czyli podoba ci się ten pomysł?- Zapytał gładząc mnie po plecach.
-Oczywiście. Adoptujmy dziewczynkę, proszę Michi. Taką małą, uroczą, najlepiej żeby była blondynką...- Blondyn zamknął mi usta pocałunkiem.
-Dla ciebie to adoptuje nawet pięcioraczki.- Zaśmiałem się wtulając się w jego ramię.
-Kusząca opcja.- Pocałowałem go w policzek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro