Johansson X ...
Zadzwoniłem dzwonkiem, mocniej ściskając w dłoni butelkę whiskey. Po chwili czekania drzwi otworzyły się ukazując mi Gangnesa z małą dziewczynką na rękach. Momentalnie cały mój dobry humor wyparował.
-Hej Robert.- Powiedział z uśmiechem Kenneth, klepiąc mnie po plecach.
-Hej.- Wszedłem do środka i pozbyłem się obuwia. Podniosłem wzrok i pogładziłem dziewczynkę po głowie. – Cześć maluszku.
-Hai. – Powiedziała paluszkami ciągnąc za moje wąsy.
-Gdzie pani domu?- Zapytałem z uśmiechem.
-Ja ci dam pani, wąsaczu. – Odpyskował mi Fannemel. – Dłużej się nie dało?
-Korki. – Powiedziałem zgodnie z prawdą czochrając mu włosy. Wręczyłem mu alkohol. – Nie jestem pewien, czy krasnale mogą spożywać tego rodzaju trunki, ale cóż.
-Grabisz sobie rudzielcu.- Powiedział grożąc mi swoim, malutkim paluszkiem. – Chodź do salonu.
-Hej wszystkim.- Powiedziałem widząc dużą liczbę ludzi znajdującą się w pomieszczeniu.
-No hej, przyjechał książę.- Powiedział idący w moim kierunku Hilde.- Nie chcieli nam dać jeść dopóki nie przyjedziesz, ja tu głoduje stary!
-Sorki, korki były.- Moją uwagę przykuł fakt, że jedyną kobietą była siedząca obok Andreasa jego żona, Elizabeth. Kiedy tylko zobaczyłem ich razem, takich szczęśliwych z malutką Ellą, moje serce miało dość. Czułem, że moje oczu zaczynają się szklić. Zauważyłem Fannemela wchodzącego do kuchni. Szybkim krokiem ruszyłem za nim.- Hej Anders, pomóc ci w czymś?
-Nie dzięki. Muszę tylko włączyć piekarnik.- Przycisnął dwa guziczki i z uśmiechem na mnie spojrzał.- Gotowe. Co jest?
-A co ma być?- Odpowiedziałem szybko. Blondyn zmarszczył brwi. Oparł plecy o blat i z założonymi rękami się we mnie wpatrywał.
-Jesteś gorszym kłamcą od Kennetha, a to już sztuka. – Powiedział przekrzywiając lekko głowę.- Więc, o co chodzi?
-Pamiętasz, jak mówiłem Ci kiedyś, że czuję coś do kogoś ale ten ktoś jest zajęty?- Pokiwał głową marszcząc brwi.- Tak się składa, że jest tutaj i czuję się bardzo niekomfortowo.
-Zakochałeś się w Elizabeth? – Zapytał zdziwiony. Pokręciłem głową.- W Andreasie?
-Mhm.- Anders patrzył na mnie badawczo, jakby licząc że wybuchnę śmiechem.
-Zdziwiłeś mnie, nie ukrywam. – Uniósł się na dłoniach i usiadł na ciemnoszarym blacie.- I co masz zamiar z tym zrobić?
-Nic.- Powiedziałem opierając się o ścianę. – On ma żonę, córkę. Nie mam zamiaru się w to wpiepszać.
-Nie mam pojęcia, co mógłbym ci doradzić.- Odpowiedział po chwili namysłu.- Może tak ma być. Jesteś jeszcze młody, znajdziesz jeszcze miłość.
-Łatwo ci mówić, ty znalazłeś.- Anders uśmiechnął się, kiedy do pomieszczenia wszedł Gangnes.
-Potrzebna pomoc?- Zapytał kładąc dłoń na udzie blondyna.
-Nie, możesz iść dalej zabawiać gości.- Anders poprawił lekko sterczące kosmyki jego włosów. Kenny szybko cmoknął go w usta i wrócił do salonu. – Ja też swoje wycierpiałem. Nic nie przychodzi od razu. Kiedy to zrozumiesz, będzie ci łatwiej. Może teraz, to dla ciebie koniec świata ale, prędzej czy później cienie zniknął i dojrzysz jakiś, drobny promyczek za którym za wszelką cenę będziesz chciał podążyć.
Po kilki chwilach Anders zeskoczył z blatu i dołączył do reszty w salonie. Ja zatrzymałem się w progu patrząc na przyjaciół. Wszyscy byli tacy szczęśliwi, każdy z nich znalazł już swój promyk. Drgnąłem, kiedy do mojej nogi przytuliła się Ella. Wziąłem dziewczynką na ręce. Ta znów pogładziła moje wąsy. Zaśmiałem się. Podniosłem głowę i dostrzegłem iskierki w błękitnych oczach Halvora.
Może mój promyczek był bliżej niż myślałem?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro