Gangnes x Fannemel
Spojrzałem na siedzącego na podłodze Andersa. W swoich drobnych dłoniach ściskał tablet i całkowicie pogrążony był w jakiejś grze. Jego blond włosy uroczo podkręciły się ku górze, a szara koszulka zjechała z jednego ramienia. Usiadłem wygodnie za nim wplątują palce w jego włosy. Chłopak zareagował jedynie opierając głowę o moje kolana. Uśmiechnąłem się szeroko patrząc na tego słodziaka, był taki drobniutki i uroczy, że czasem bałem się, że mogę zrobić mu krzywdę. Jednak wiedziałem, że jest twardszy niż się wydaje. Nie zorientowałem się nawet, kiedy blondyn odłożył tablet i spokojnie siedział opierając się o mnie. Pociągnąłem go lekko za włosy i nachylając się cmoknąłem go w usta. Anders wstał i usadowił się obok mnie, kładąc głowę na moim ramieniu. Ziewnął przeciągle i położył swoje nogi na moich udach. Przejechałem palcami po jego łydkach, jednocześnie wodząc palcami po plecach chłopaka. Nagle chłopak kichnął, cały podskakując. Otarł nosek i mocniej wtulił się w mój bok.
-Na zdrowie.- Pogładziłem go po głowie sprawdzając przy tym jego czoło. Nie miał gorączki.- Zbiera Cię coś?
-Chyba, zimno mi.- Powiedział i jakby na dowód, zadrżał. Wstałem i wziąłem go na ręce niosąc ze sobą do kuchni.
-Chcesz herbatę, czy coś przeciwwirusowego? – Zapytałem stawiając wodę w czajniku. Podszedłem bliżej siedzącego na blacie Andersa. Dotknąłem ustami jego czoła, zrobiło się cieplejsze. – Oj, przeciwwirusówka. Leć do łóżka. Zaraz przyjdę.
-Okej.- Powiedział schodząc z blatu i wychodząc z pomieszczenia. Chwilę czekałem aż woda się zagotuje i wymieszałem ją z proszkiem we fioletowym kubku. Wziąłem go do ręki i szybkim krokiem zmierzyłem do sypialni, gdzie zastałem Andersa szczelnie okrytego kołdrą. Usiadłem na łóżku i wręczyłem mu kubek ze zdatnym do picia roztworem. Ten, powoli zaczął go sączyć. Kiedy wypił całość wręczył mi kubek.- Niedobre.
-To nie ma być dobre, to ma pomóc. – Powiedziałem odkładając kubek na półkę. Wstałem i szybko się rozebrałem zostając tylko w bokserkach. Ułożyłem się obok niego, zgarniając w swoje ramiona. – Spróbuj zasnąć, jakby coś się działo to mnie obudź.
-Dobranoc.- Odpowiedział wtulając się we mnie.- Kenneth?
-Hm?- Zapytałem patrząc mu w twarz. Ten tylko uroczo się uśmiechnął.
-Kocham cię.- Pocałowałem go, całkowicie nie licząc się z wirusem.- Będziesz chory głupku.
-Też cię kocham, dzieciaku.- Blondyn zamknął oczy i po kilku chwilach już smacznie spał. Oh, jak ja kochałem tego malucha.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro