Fannemel x Gangnes
-Anders, idź i wytłumacz SWOJEJ córce, że tak ubrana z domu nie wyjdzie.- Uniosłem wzrok znad książki na stojącego po środku salony Kennetha. Nerwowo założył ręce na biodra i mierzył mnie zirytowanym spojrzeniem.
-A dzisiaj rano, to była TWOJA córka. – Odłożyłem lekturę na stojący obok stoliczek i podszedłem do niego, by zatrzymać się tuż przed nim. Stanąłem na palcach i zarzuciłem ramiona na jego szyję, czując jak spięty jest. – Aż tak źle?
-Ona ma 15 lat a wygląda, jak spod latarni.- Wyburczał opierając podbródek na czubku mojej głowy.
-Kenny, mówisz na naszym dziecku, bardzo upierdliwym ale naszym. – Upomniałem go wbijając mu palce pod żebra. Ze śmiechem złączył nasze usta, w czymś co ciężko było nazwać pocałunkiem.
-Ej, nie jesteście tu sami, fuj. – Zamknąłem oczy i obróciłem się w uścisku męża tak, by swobodnie patrzeć jej w twarz. Szczęka mi opadła. W mojej głowie pojawiło się tylko jedno pytanie. Skąd ona wytrzasnęła ten strój!?
- Do pokoju.- Skrzywiła się na mój ostry ton. Uniosła brwi, nie bardzo rozumiejąc. – Już. Tak ubrana nie wyjdziesz.
-Tato, ale ja wyglądam modnie. – Powiedziała obronnym tonem, skanując się wzrokiem. Za uchem usłyszałem prychnięcie.
-Bo zaraz sam ci coś wybiorę i dopiero modnie będziesz wyglądać. – Dziewczyna założyła ręce na biodra, odwzorowując pozę jej ojca sprzed kilku chwil. – Tak nie wyjdziesz, albo się przebierasz albo nie wychodzisz. Proste.
-Ale...- Zaczęła z hardą miną.
-Nie ma ale, już.- Kenneth ominął mnie i chwytając ją za ramiona wypchał do pokoju. Pokręciłem głową nie mogąc opanować śmiechu. Szatyn opadł bezsilnie na kanapę. – Czemu ona nie ma już dwóch lat. Ja chcę żeby ona znowu miała dwa lata. Czemu one w ogóle rosną, nie może po prostu taka zostać? Ja chce moją, malutką dziewczynkę z powrotem.
-Nadal jest twoją, malutką dziewczynką. Tylko trochę urosła. – Usiadłem obok niego przerzucając nogi na jego kolana.
-Anders- Na dźwięk swojego imienia automatycznie na niego spojrzałem. – Chce drugie dziecko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro