Fannemel x Gangnes
Patrzyłem w sufit. W założeniu miał być nazwany, białym. Ale pod wpływem czasu, poszarzał. Gdzieniegdzie można było dostrzec plamy, ślady po walce z komarami czy wychodzący na ściany grzyb. Przez moment moją głowę zaprzątnęła myśl o remoncie. Ale jak szybko się pojawiła, tak szybko znikła. Nie było potrzeby i tak długo nie pożyję. Po co marnować pieniądze na bazgranie sufitu. Przejechałem dłonią po głowie. Nadal nie potrafiłem przywyknąć do łysiny. Westchnąłem. Powoli podniosłem się do pionu. Świat zawirował. Wstałem i wszedłem do kuchni. Oparłem się plecami o blat. W domu panowała całkowita cisza. Od czasu choroby, przebywałem w nim głownie sam. Leczenie było dla nas zdecydowanie za drogie, przez co mój chłopak spędzał w pracy każde, możliwe nadgodziny. Wracał do domu na trzy może cztery godziny, zmęczony do granic możliwości. Chwyciłem za kupek z wodą i pudełko z lekami. Wyjąłem dawkę i przełknąłem. Była 02:12. Usłyszałem dźwięk przekręcanego klucza. Potem kroki, a po chwili też głos ukochanego.
-Powinieneś odpoczywać.- Podszedł po czym objął mnie ramionami. Wtuliłem się, chłonąc jego zapach.- Co robiłeś cały dzień?
-Wstałem, wypiłem leki, obejrzałem coś w telewizji, spałem, potem znowu wziąłem leki i coś poczytałem.- Uniosłem głowę by móc spojrzeć mu w twarz.- Zmęczony?
-Mhm.- Leniwie uśmiechnął się i złączył nasze usta w pocałunku. Gdy się odsunął, spojrzał na mnie pełnym miłości spojrzeniem. Nie potrafiłem go zrozumieć, ani tego, jak mógł tak na mnie patrzeć. Kiedy byłem w takim stanie, kiedy wyglądałem jak śmierć, kiedy nad sobą nie panowałem i nawet w ciągu tych czterech godzin spędzonych razem potrafiłem uprzykrzyć mu życie. Chłopak podniósł mnie niosąc w stronę sypialni. Położył mnie na pościeli i rozebrał się. Ułożył się obok, przykrywając nas kołdrą. Objął mnie przyciągając do siebie.- Spróbuj zasnąć kochanie.
-Nie chce.- Wyszeptałem. Ten spojrzał na mnie spod uniesionych brwi.- Bo jak się obudzę, ciebie już nie będzie.
-Jutro jestem cały twój.- Pocałował mój nos. – Mam wolne. Jutro, pojutrze i po pojutrze też. Chcę spędzić trochę czasu z moim, wspaniałym mężczyzną.
-Kocham cię Kenny- Pocałowałem go mocno. Chciałem mu w pocałunku pokazać ile dla mnie znaczy, zawsze to ten mógł być tym ostatnim.
-Kocham cię Anders. A teraz śpij. Nigdzie się nie wybieram. Będę przy tobie.- Ułożyłem się wygodnie w jego ramionach. Zasnąłem z myślą, że przy nim, nawet w Afganistanie czułbym się bezpieczny.
Kiedy rano się obudziłem, chłopak nadal uroczo drzemał. Wplątałem palce w jego ciemne włosy i cmoknąłem go w czoło. Położyłem się na plecach. Kenneth, wyczuwając, że się odsunąłem, ułożył głowę na mojej piersi i objął moje szczupłe ciało. Poczułem jego usta na szyi. Spojrzałem na sufit. Może jednak przydałby się ten remont?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro