Fannemel x Gangnes
-Będziesz chory idioto.- Usłyszałem zza pleców zaspany głos Andersa. Odwróciłem się i zauważyłem blondyna, siedzącego na łóżku, szczelnie owiniętego kołdrą. Oparłem się plecami o barierkę.- Wejdź do środka. Dostaniesz zapalenia płuc.
-Złego diabli nie biorą.- Posłał mi kpiący uśmieszek, po czym wyciągnął w moją stronę dłonie. Uśmiechnąłem się lekko.
-Chodź tu do mnie. Zimno mi.- Kręcąc na boki głową wszedłem do pomieszczenia i zamknąłem drzwi balkonowe.- No powiedz czy ty jesteś mądry. Jest minus dziesięć, a ty paradujesz po balkonie w samych gaciach!
-Nie denerwuj się. Złość piękności szkodzi.- Wpełznąłem pod kołdrę chłonąc ciepło Andersa. Odwrócił twarz w moją stronę.- Musiałem pomyśleć.
-Co było tak ważne, żeby myśleć o tym nad ranem i to na mrozie?- Pogładziłem chłopaka po policzku, ten wtulił się w moją dłoń.
-My.- Na moment w jego oczach zagościło zdziwienie, aby po chwili przelać się w strach.
-Ale, co my?- Zapytał cicho.
-Nie chcę być już twoim chłopakiem.- Anders momentalnie podniósł się z łóżka i nie dopuszczając mnie do słowa, uciekł do łazienki.
-Kenneth, ty debilu.- Skarciłem się także wstając. Podszedłem do drzwi i zapukałem. Chłopak nie odpowiedział. Pewnie pociągnąłem za klamkę i moim oczom ukazał się siedzący na podłodze blondyn. Głowę chował w kolanach i cały się trząsł pod wpływem ataku płaczu. Przekląłem w myślach swoją głupotę. Uklęknąłem przed nim i najdelikatniej jak umiałem odsłoniłem mu twarz i nakierowałem tak, by na mnie spojrzał. Starłem łzy z jego policzków. Czułem się jak skończony cham.- Anders, kochanie ale to nie tak. Nie tak to miało zabrzmieć. Nie pozwoliłeś mi dojść do słowa.
-Żebyś co? Wymienił mi wszystkie powody przez które mnie rzucasz?- Zapytał przez łzy.
-Nie rzucam cię. Anders proszę, nie przerywaj mi.- Powiedziałem gdy, otwierał usta by coś powiedzieć.- Nie chcę się rozstawać. Jak mogło ci to przejść przez myśl.. Dobra, w sumie to wiem. Jestem idiotą i źle dobrałem słowa. W mojej głowie to było dużo łatwiejsze.
-Co było łatwiejsze?- Zapytał, nic już nie rozumiejący Anders.- Jeśli nie chcesz ze mną zerwać , to czemu powiedziałeś ,że nie chcesz być moim chłopakiem?
-Dlaczego na tych wszystkich filmach to jest takie proste. Trzeba było zrobić kolacje, klęknąć a nie..- Uderzyłem się w czoło i oparłem na kolanach blondyna.
-Klęknąć?- Kiedy usłyszałem zdziwiony głos Andersa uniosłem głowę i spojrzałem mu w oczy.- Czy ty... chciałeś...
-Tak, usiłowałem ci się oświadczyć. Ale jestem kretynem i ..- Urwałem kiedy usta Andersa zderzyły się z moimi inicjując namiętny pocałunek. Objąłem go sadzając sobie na kolanach.
-Zapytaj.- Powiedział rozentuzjazmowany. Uśmiechnąłem się i pogładziłem go po policzku.
-Czy ty, Andersie Fannemelu, uczynisz mnie najszczęśliwszym facetem na świecie i zgodzisz się zostać moim mężem?- Powiedziałem na jednym wdechu, bojąc się że znów coś sknocę.
-Tak, tak, tak!- Krzyknął Anders mocno do mnie przylegając, za sprawą czego wylądowaliśmy na zimnych, łazienkowych płytkach.- Wiesz co?
-Tak?- Zapytałem, odgarniając mu z twarzy niesforne kosmyki.
-Chcę zobaczyć reakcję chłopaków, jak dowiedzą się że prawie ze mną zerwałeś, a potem się oświadczyłeś.- Powiedział ze śmiechem.
-Błagam, nie mówmy im. Nie dadzą mi żyć.- Westchnąłem, na co blondyn tylko się zaśmiał.- Musimy jechać, wybrać ci pierścionek.
-Właśnie miałem się pytać, kiedy go dostanę.- Zaśmiał się, uroczo mnie całując.
-A sobie materialistę wybrałem. – Oberwałem kuksańca pod żebra, ale nie przeszkodziło mi to w odnalezieniu jego słodkich ust.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro