Delikatnie//fangnes
-W lodówce masz zakupy, na tydzień powinny starczyć. W zamrażarce masz pudełka, wystarczy że wsadzisz je do piekarnika.- Anders ruszył w stronę wiszącej nad kuchenką szafki.- Przypraw też ci powinno wystarczyć.
-Nie mam pięciu lat. Potrafię o siebie zadbać.- Podszedłem do niższego chłopaka i objąłem jego drobne ciało. Anders wtulił się, chowając głowę w zagłębieniu mojej szyi.- Pamiętaj, że ja jestem starszy.
-Wiem, i czasami mnie to przeraża.- Powiedział mrucząc w moją bluzę. Pogładziłem jego zmierzwione blond włosy.
-To tylko trzy tygodnie. Nie umrę z głodu. Zawsze mogę pojechać do twojej mamy na obiad.- Anders uniósł głowę i delikatnie mnie pocałował.
-Chyba aż trzy tygodnie. Będę za tobą tęsknił.- Teraz to ja go pocałowałem, a on tylko pogłębiał pieszczotę. Położył mi dłonie na karku. Czułem jak usilnie stara się ustać na palcach. Chcąc oszczędzić mu wysiłku wziąłem go na ręce. Chłopak minimalnie się odsunął.- Kolano..
-Nic mu nie będzie.- Powiedziałem i znów go pocałowałem zmierzając w kierunku sypialni. Jutro wyjeżdżał, chciałem żeby tęsknił. Bo wiedziałem że ja będę, i to strasznie.
***
Rano obudziłem się z leżącym na mojej klatce piersiowej, drobnym blondynem. Spojrzałem na stojący na stoliku budzik. 5 :08. Było jeszcze wcześnie, nie musiał wstawać. Najdelikatniej jak umiałem zgarnąłem mu włosy z czoła po czym delikatnie je pocałowałem. Kochałem patrzeć na niego w bladym świetle poranka. Był taki spokojny, delikatny. Poczułem smutek. Pokochałem zasypianie u jego boku, dopiero wrócił a już musiał znikać. Nie chciałem wypuszczać go z moich objęć. Bałem się że nie wróci. Że zrozumie że nie zasługuję na jego miłość. Poczułem ruch i moje oczy spotkały intensywnie niebieskie tęczówki Andersa. Chłopak delikatnie się uśmiechnął. Cały był delikatny. Pogładziłem ręką jego odkryte ramię. Bez słowa się we mnie wtulił.
-Nie chcę wyjeżdżać.- Szepnął, lekko zachrypłym głosem. W głębi serca byłem dumny że tak brzmiał. Z drugiej strony , już czułem te palące spojrzenia naszych sąsiadów.- Chcę zostać z tobą, spać, leżeć, przytulać ... kochać się.
-Czy ta przerwa miała dać mi coś do zrozumienia?- Spojrzałem na niego, ten tylko zadziornie się uśmiechnął i zanim zdążyłem zareagować usiadł okrakiem na moim brzuchu. Na moje usta wpełznął szeroki uśmiech. Na jego skórze widniały liczne, sine już pozostałości po wczorajszej nocy. Przejechałem palcem po tych pozostawionych na obojczyku. Anders opuścił głową i dopiero teraz zauważył malinki zdobiące jego ciało od szyi aż po kości biodrowe.- Przynajmniej będą wiedzieć że jesteś zajęty.
-Zamorduje cię. Nie dość że, jestem pewien moich problemów z prostym siedzeniem, to jeszcze te wszystkie malinki. Pomyślą że napadła mnie ośmiornica!- Parsknąłem na jego słowa.- Ale ty też wyglądasz jak po napadzie ośmiornicy.
-To oboje jesteśmy ośmiornicami, tak?- Pokiwał głową z uroczym uśmiechem. Nie pasował on, ani do jego ciała, ani do pozycji w której się znajdowaliśmy, ale pasował mi. Za to właśnie go kochałem. Za tą beztroskość, niewinność. Choć, nie powiem kląć jak szewc też potrafił. Pogładziłem go po udzie.- Pokaż im tam co potrafisz. Ale przede wszystkim wróć do mnie cały i zdrowy.
-Postaram się.- Anders położył się na mnie wplątując dłonie w moje włosy. Pocałował mnie z taką pasją że nie byłem w stanie oderwać się od niego aż moje płuca błagały o tlen.- Kocham cię. Przywieść ci coś z Pjong Chang?
-Niczego poza tobą nie chce.- Zaśmiał się i spojrzał mi w oczy. Uniosłem dłoń by pogładzić go po policzku, na gładkiej skórze zaczęły pojawiać się już drobne, jasne włoski. Kiedy zmarszczył nos, zdałem sobie sprawę że patrzyłem za długo. Spojrzałem na zegar, wskazywał 6:30.- Chyba trzeba się zbierać.
-Chyba tak.- Podniósł się, ale nadal nie wyszedł z łóżka.- Zawieziesz mnie?
- Oczywiście.- Wstałem z łóżka, by po chwili ciągnąc go za ręce w stronę łazienki.
***
-Zadzwoń jak dolecicie. W przesiadce tez daj mi znać. Pisz, dzwon codziennie.- Staliśmy na lotnisku otoczeni całą kadrą norweską. Chłopcy żegnali się ze swoimi wybrankami, ja czyniłem to samo. Tyle że to Anders leciał do Korei, ja niestety nie. Zapiąłem mu bluzę i patrzyłem na niego ze łzami w oczach. Nie mogłem się rozpłakać. Nie tu, przy wszystkich. A już na pewno nie przed nim. Głęboko odetchnąłem. Alex krzyknął że mają się zbierać. Wziąłem w objęcia mojego, małego krasnalka. Objął mnie równie mocno.- Kocham Cię. Powodzenia.
-Też Cię kocham.- Stanął na placach i pocałował mnie. Szybko, delikatnie. Jakby bojąc się, że gdyby zrobił to mocniej, nie byłby w stanie się odsunąć. Wiedział że ja nie będę.- Zadzwonię , będę dzwonił codziennie. I pamiętaj o Skypeie.
-Fanniś!- Usłyszałem głos naszego trenera.- Chodź już, nie bój się. On ci nie ucieknie. Za bardzo cię kocha.
-Pa.- Pomachał mi i szybkim krokiem ruszył do trenera. Ujrzałem przed oczami mojego kumpla. Stjernen rozłożył ramiona i mocno mnie przytulił.- Powodzenia Andreas. Mógłbym mieć do...
-Tak, będę się nim opiekował. Pilnował żeby jadł, spał wystarczającą ilość godzin. Nie przemęczał się.- Popatrzył się na mnie z uśmiechem.- Jestem waszym przyjacielem. A przyjaciele o siebie dbają.
-Dzięki Andreas.- Poklepałem go po ramieniu.- Dobry z ciebie kumpel.
-Z ciebie też Kenny.- Odszedł kawałek po czym odwrócił się i dodał.- Bardziej martwię się o ciebie.
-Martw się o siebie, bo jeszcze kogoś wywalisz! Patrz przed siebie pacanie!- Pomachałem mu i powolnym krokiem udałem się do samochodu. Wchodząc do niego poczułem nagły smutek. Nie chciałem wracać do pustych ścian naszego mieszkania. Nie kiedy nie wypełniał go śmiech Andersa, durne piosenki albo chociażby dźwięk telewizora. Wyjąłem telefon i ujrzałem zdjęcie uśmiechniętego Andersa. Pojechałem do sklepu. Kupiłem lody. Gdy byłem już w domu usiadłem w salonie z lodami na kolanach i skakałem po kanałach. Chociaż po nich mogłem sobie poskakać. Leciało 17 Again. Oglądałem. Potem jeszcze kilka innych. Nie mogłem przegapić telefonu od Andersa. I nie przegapiłem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro