D.Prevc x Tande
-Daniel!- Usłyszałem głos wołającego mnie Domena. Podniosłem się z łóżka i powolnym krokiem ruszyłem w stronę łazienki, w której brunet aktualnie przebywał. Otworzyłem drzwi i moim oczom ukazał się siedzący na wannie Domen. Trzymał przy twarzy kremowy ręcznik.
-Co jest Domi?- Gdy podszedłem bliżej, chłopak pokazał mi zakrwawiony materiał. – Co jest?
-Nie wiem, zakręciło mi się w głowie i zaczęła mi lecieć krew. – Zmartwiony uniosłem lekko jego podbródek. – Danny, nie chce przestać.
-Ile już ci się leje?- Zapytałem mocząc szmatkę i przykładając chłopakowi zimny okład do karku.
- Z 10 minut.- Momentalnie przeniosłem wzrok z jego karku na twarz.
-I wołasz mnie dopiero teraz?!- Zapytałem zirytowany.- Jedziemy do szpitala.
-Daniel, ale nie..- Przerwałem mu.
-Nie Domi, jedziemy. Coś jest nie tak. Pomogłem mu wstać i zejść po drewnianych schodach . Będąc na dole, posadziłem go na stojącej w korytarzu komodzie i sięgnąłem w kierunku jego granatowych Addidas'ów. Chłopak bez słowa pozwolił, bym mu je założył. Sam założyłem trampki i podtrzymując bruneta zaprowadziłem go do samochodu.
****
Chodziłem tam i powrotem przed gabinetem, w którym chłopak przebywał już ponad 40 minut. Byłem przerażony od momentu, kiedy usłyszałem ile badań zostało zlecone Słoweńcowi. Same badania nie trwały długo. Po 10 minutach było po sprawie. Jednak po odczekaniu trzydziestu minut na wyniki, lekarz wprowadził mojego chłopaka do gabinetu i nie wypuszczał go przez, teraz już 45 minut. Nagle z zamyślenia wyrwał mnie spokojny, męski głos.
-Pan Daniel?- Zapytał posiwiały mężczyzna. Kiwnąłem głową.- Może pan do niego wejść.
-Dziękuje.- Otworzyłem białe drzwi i moim oczom ukazał się siedzący na kozetce, zapłakany dziewiętnastolatek. Podszedłem do niego i zamknąłem w swoich ramionach. Domen wtulił sie we mnie jak dziecko, głośno szlochając. Wiedziałem, że jest źle. On tak po prostu nie płacze.- Co się dzieje kochanie? Co powiedział lekarz?
-Danny..- Uniósł głowę i spojrzał na mnie oczami pełnymi bólu i strachu. Pocałowałem go delikatnie, chcąc dodać otuchy. Głośno wypuścił powietrze, normując oddech. – Daniel, ja mam białaczkę.
-Co?- Zapytałem totalnie wryty. Patrzyłem na bruneta z szeroko otwartymi oczami. W głowie powtarzając, że to niemożliwe. Pokręciłem głową niedowierzając, nie chcąc wierzyć. W moich oczach wezbrały łzy.- Nie, nie..
-Boję się.- Wyszeptał cichutko chowając głowę w zagłębieniu mojej szyi. Objąłem go szczelnie, bojąc się wypuścić go z ramion. Po moich policzkach spłynęły łzy. Ja też się bałem, tak bardzo bałem się go stracić. – Nie zostawiaj mnie proszę.
-Domen,- Chwyciłem w dłonie jego twarz, z całowałem łzy z jego policzków i przez własne łzy, uśmiechnąłem się.- Kotku, skarbie, słoneczko , kochanie, miłości ty moja, jak w ogóle mogłeś pomyśleć, że byłbym w stanie cię zostawić. Będę z tobą zawsze, w zdrowiu czy w chorobie, na dobre i na złe. Zawsze. Bo cię kocham.
-Ja ciebie też.- Oparł swoje czoło o moje i zaplótł dłonie na moim karku. – A jak umrę?
-Ja umrę z tobą.- Złączyłem nasze usta w powolnym pocałunku gładząc go po ciemnych włosach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro