Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Aigner x Fettner (cz.1)

Nie. Nie. Nie. Nie...

Powtarzałem, trzęsąc głową. W tym momencie nie obchodziło mnie zdanie ludzi, którzy pewnie już zastanawiali się, co jest ze mną nie tak. Mieli rację, coś było. Tylko, że nie potrafiłem przyznać się co. Znów spojrzałem na Manuela. Patrzył się w swoją komórkę z uśmiechem. Wszystkie moje wnętrzności zrobiły fikołka. Schowałem twarz w dłoniach. Przeklinałem „cudowne" poczucie humoru mojego serca, które było na tyle „miłe" i upodobało sobie bruneta siedzącego przy drugim końcu stołu.

Ze wszystkich ludzi na świecie, to musiał być Fettner!? Facet który nawet nie udaje, że mnie nie lubi, którego ulubionym zajęciem jest wytykanie mi jak beznadziejne jest moje życie. No i miał w sumie rację. Moje życie było beznadziejne tak samo jak ja. No bo chyba gdybym był chociaż w miarę, dziewczyna nie zdradziłaby mnie z pierwszym lepszym facetem, nie? Westchnąłem, nie tknąłem nawet kolacji i ruszyłem w stronę hotelowego pokoju który dzieliłem ze Schlierenzauerem.

Na moje szczęście chłopaka nie było. Bezsilny rzuciłem się na łóżko, zatapiając twarz w poduszce. Nie miałem siły na nic. Jednocześnie wiedząc, że nie będę w stanie zasnąć. Podniosłem się z łóżka, ubrałem i wyszedłem na korytarz. Postanowiłem iść na spacer. Wychodząc zauważyłem tylko zmierzającego do swojego pokoju Freitaga. Chłopak jak gdyby nigdy nic, pomachał do mnie. Siląc się na uśmiech, odmachałem. Przekraczając próg, uderzyło we mnie zimno. Odruchowo schowałem dłonie do kieszeni kurtki. Spokojnym krokiem ruszyłem w stronę pobliskiego parku. Zaczął prószyć śnieg.

Usiadłem na ośnieżonej ławce. Siedziałem nie myśląc o niczym konkretnym, poza wciąż sypiącym śniegiem. Chciałem wyjąć telefon w celu uwiecznienia tej chwili, ale kiedy usilnie grzebałem w kieszeni, zdałem sobie sprawę, że musiałem zostawić go w pokoju. Szkoda, pomyślałem. Psycholog radził mi zajmować czymś myśli, czymś bezpiecznym, beztroskim. Starałem się zajmować je fotografią, ale jak zwykle mi nie wychodziło. Tak więc wspomnienia mając wolną drogę, momentalnie mnie zalały.

Zobaczyłem moją dziewczynę, byłą dziewczynę tak właściwie. W naszym łóżku z jakimś obcym facetem. Politowanie na twarzy ojca, kiedy załamany przyjechałem do domu. Jego słowa. Zawiedzenie trenera. Twarz Manuela z tym, okropnym, cynicznym uśmieszkiem. Żyletkę, krew. Potem ciemność.

Miałem wtedy nadzieję że to już koniec, że wszystko już się skończy. Ten ból, ten gardzący wzrok ludzi, ludzi na których naprawdę mi zależało. Jednak się nie skończyło, bo siedziałem tam nadal. Dwa miesiące po próbie samobójczej, znów myśląc o tym samym.

Poczułem łzy spływające po moich policzkach. Przetarłem twarz i szybkim krokiem wróciłem do hotelu. Chowając twarz w szaliku przeszedłem przez korytarz. Zamaszyście otwarłem drzwi, zdając sobie sprawę ze swojego błędu, kiedy po uchyleniu mocno w coś uderzyły. Zdziwiony wszedłem do pomieszczenia. Przede mną stał Gregor masujący głowę.

-Przepraszam, nie.. nie chciałem.- Ten tylko machnął ręką i wyszedł.

Wychyliłem głowę na korytarz, by upewnić się że z nim wszystko w porządku. Lekko chwiejnym krokiem zniknął na zakrętem. Będzie żył, pomyślałem. Kiedy miałem zniknąć w ciemnościach własnego pokoju, drzwi po drugiej stronie się otwarły. Wyszła przez nie długonoga blondynka, a za nią Manuel. Wszystko wręcz krzyczało o tym co robili w jego pokoju. W moich oczach mimowolnie wezbrały łzy. Zanim zatrzasnąłem drzwi, spotkałem jeszcze kpiący wzrok Manuela.

Zjechałem plecami po drewnianej powierzchni i zacząłem płakać. Jakaś cząstka mnie, podpowiadała mi że on wie. Że dla czystej przyjemności się nade mną znęca. Wiedziałem że jestem żałosny. Że tak naprawdę nigdy nie powinienem liczyć na szanse. Ale moje serce było głupio zakochane w Manuelu Fettnerze. Rozebrałem się i w samej bieliźnie wszedłem pod kołdrę. Momentalnie poczułem zmęczenie. Kiedy przebudziłem się w nocy, poczułem ciepłą dłoń na policzku i dziwnie znajomy głos.

-Oj, Clemi. Kiedy ty w końcu...- Zanim zdążył dokończyć, zasnąłem.

Kiedy rano się obudziłem, byłem pewny że to sen. Bo przecież Manuel nie przyszedł by do mnie w środku nocy i nie mówiłby do mnie tak czule, z troską....

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro